Do promotorów degeneracyjnego wandalizmu można by mieć choć mikroskopijne minimum szacunku, gdyby umieli się oni zdobyć przynajmniej na elementarną uczciwość i otwarcie przyznać, że czerpią perwersyjną satysfakcję z wyszydzania wszystkiego, co prawdziwe, dobre, piękne, godne i szlachetne. Niemniej, jako nieodrodne sługi "ojca kłamstwa", nie potrafią oni nawet tego, idąc zawsze bez końca w zaparte i opowiadając nieustannie bezwstydne głodne kawałki o "niezrozumieniu przekazu", "drugim dnie", "artystycznej wieloznaczności", "twórczej kontestacji" czy "postmodernistycznej zabawie konwencją". To samo tyczy się chmary medialnych gadających głów gotowych do powtarzania podobnych bałamuctw, działając w myśl sentencji "mundus vult decipi, ergo decipiatur".
Nie powinno to w najmniejszym stopniu zaskakiwać, gdyż jest to stałe modus operandi tego, od którego cała rzecz się zaczęła: on też jednoznaczne przestąpienie wyraźnego zakazu przedstawiał pokrętnie jako "otwarcie oczu", "zdobycie wiedzy o dobru i złu" itd. Potem zaś, w kontekście kolejnych odsłon tego pierwotnego buntu, plótł na przestrzeni wieków ustami swoich pacynek o "odwadze bycia mądrym", "stawaniu się nadczłowiekiem", "grabieniu zagrabionego", "uprawianiu wolnej miłości" czy "przekraczaniu binarnych podziałów". Chuligańska prowokacja połączona z późniejszym odwracaniem kota ogonem jest więc najstarszym i najbardziej zgranym matactwem tego świata - wszyscy ludzie dobrej woli szanujący swój intelekt powinni zatem wiedzieć aż nadto niezawodnie, że pierwszym krokiem na drodze do jego przezwyciężenia jest nigdy nie iść z nim na żadne kompromisy.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment