Uprasza się, ażeby nie dawać wodzić się za nos dewiacyjnym propagandzistom. Otóż parcianym alibi "olimpijskich" profanatorów "Ostatniej wieczerzy" jest sugestia, jakoby wystawiona przez nich heca nawiązywała nie do dzieła da Vinciego, tylko do obrazu "Uczta bogów" autorstwa niejakiego Jana van Bijlerta. Jest to podręcznikowy przykład jednej z najbardziej prymitywnych sztuczek psychomanipulacyjnych, jaką jest tzw. gaslighting, u nas znany szerzej jako opluwanie nazywane padającym deszczem.
Jest wszakże rzeczą oczywistą, że wiadoma scena wzbudziła u niemal wszystkich widzów zupełnie naturalne skojarzenie z "Ostatnią wieczerzą", dziełem obecnym w wizualnej pamięci prawie każdego człowieka. Tymczasem niemal nikomu nic nie mówiło do niedawna nazwisko van Bijlert, należące do mało znanego caravaggionisty z Utrechtu. Poza tym nawet przyjrzenie się obrazowi tego ostatniego pozwala stwierdzić, że przedstawione na nim postacie charakteryzuje stonowana godność barokowych wyobrażeń mitologii antycznej, a nie dewiacyjna groteska z akcentami "dzieciolubnymi".
Innymi słowy, zamiar inkryminowanej hucpy był jednoznacznie profanacyjny i nie należy dawać najmniejszego posłuchu kleconym ex post próbom odwracania kota ogonem i wmawiania, że wcale tak nie było. Należy za to wykorzystać ten incydent jako okazję do poddania bezpardonowemu ostracyzmowi wszelkich otumaniających igrzysk organizowanych pod patronatem "władz i zwierzchności" tego świata, które nie kryją się już w najmniejszym stopniu ze swoją agendą spod ciemnej gwiazdy. Absolutnie nic się wskutek tego nie straci, za to umocni się w sobie trzeźwość i czujność niezbędną do zachowywania duchowego rozeznania, które jest dziś szczególnie potrzebne dla trwania w wewnętrznej wolności i osobistej godności.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment