Klasyczny orwellizm głosił, że wojna to pokój, wolność to niewola, a ignorancja to siła. Innymi słowy, odwracał on znaczenia słów, ale wciąż czynił te znaczenia zrozumiałymi. Tymczasem neo-orwellizm - czyli już w pełni dojrzała i dużo bardziej niszczycielska forma wzmiankowanej praktyki - głosi, że mącenie to wyjaśnianie, pustosłowie to treściwość, a bałamuctwo to ujednoznacznianie.
Stąd o ile przeciwstawianie się klasycznemu orwellizmowi wymagało mówienia bez ogródek, że wojna to wojna, a pokój to pokój, o tyle przeciwstawianie się jego dzisiejszej, jeszcze bardziej wężowej mutacji wymaga mówienia bez zahamowań rzeczy jeszcze bardziej zasadniczej, a mianowicie tego, że tak to tak, nie to nie, a cała reszta to balast z piekła rodem.
Tylko wtedy uniknie się przytłoczenia kociokwikiem celowo rozpętanym i podsycanym przez tych, którzy twierdzą, że co prawda wojna to wojna, ale po odpowiednim "rozeznaniu", "ukontekstowieniu" i "ponownym odczytaniu" może ona jednak nosić pewne cechy pokoju, a nawet nowego, lepszego pokoju. To zaś jest absolutnie niezbędne, jeśli chce się skutecznie ochronić pokój przed tymi, którzy chcą go zniszczyć przede wszystkim na poziomie nie politycznym i zbiorowym, tylko indywidualnym i duchowym - wiedząc doskonale, że to od rozstrzygnięć na tym poziomie zależy wszystko inne.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment