Dla wszelkich odmian świeckiego mesjanizmu (tzn. mesjanizmu ziemskiego, niekoniecznie materialistycznego) kluczowym narzędziem przygotowującym grunt pod "nowy porządek świata" jest wojna - i to nie byle jaka wojna, tylko wojna konsekwentnie eskalująca zgodnie z zasadą motus in fine velocior. Niezależnie od tego, czy ostatecznym celem ludzkich wysiłków ma być światowy kalifat Mahdiego, światowe królestwo Dawidowe czy globalna republika praw człowieka i obywatela, w perspektywie świeckiego mesjanizmu cel ów może być zrealizowany wyłącznie wskutek decydującego polityczno-militarnego zwycięstwa nad wszystkimi jego wrogami czy nawet nad osobami mu niechętnymi.
Innymi słowy, o powszechnym pokoju nieokupionym powszechną katastrofą może uczciwie marzyć tylko zdający sobie sprawę z tego, że ani królestwo Boże, ani żaden jego "humanistyczny" odpowiednik, nie jest z tego świata. Nawet ktoś taki może jednak żywić uzasadnione obawy, że również i powszechny pokój "nie z tego świata" zostanie okupiony powszechną katastrofą, rozumianą wszelako nie jako konieczny środek do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa, tylko jako oczywista konsekwencja upartego dążenia ku ostatecznej przepaści. Ktoś taki ma przy tym prawo zachowywać nadzieję, że czystość jego sumienia pozwoli mu przetrwać ową katastrofę w jedynym liczącym się aspekcie - tzn. w aspekcie ustrzeżenia się pychy władzy nad dobrem i złem. To zaś powinno już wystarczyć, by nawet w okolicznościach zdecydowanego deficytu powszechnego pokoju móc nieodmiennie zachowywać niewzruszony pokój wewnętrzny.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment