Nie powinno absolutnie zaskakiwać, że w im większym stopniu ludzkość ma na sztandarach już wyłącznie karykaturalnie miałkie postulaty "zdrowia, dobrobytu, pokoju, bezpieczeństwa, różnorodności, inkluzywności, dialogu i samorozwoju", w tym większym stopniu nieuchronnie osuwa się w coraz to kolejne chroniczne konflikty (od zbrojnych po gabinetowe), gospodarcze recesje i ogólny psychiczny niedowład. Miałkość i płycizna podobnych postulatów jest bowiem doskonale miarodajnym odzwierciedleniem dominacji intelektualnego lenistwa, moralnego tchórzostwa i infantylnego samozadowolenia, czyli tego wszystkiego, co bezwzględnie uniemożliwia konstruktywne odniesienie się do jakiegokolwiek systemowego wyzwania o charakterze militarnym, gospodarczym, psychologicznym czy przede wszystkim duchowym.
Nawiązując do klasyka nad klasykami, tylko takie mogą być rezultaty upartego, przewlekłego budowania ogólnoświatowego domu na piasku. Pocieszająca jest tu jednak świadomość, że w miarę konsekwentnego rozpadu owego domu na piasku na poziomie instytucjonalnym i systemowym, w coraz większym stopniu będzie się okazywało, kto na poziomie indywidualnym i osobowym zbudował dom na skale. Innymi słowy, w miarę nieuchronnego i przyspieszonego rozwiewania się wszelkiego rodzaju potiomkinowskich iluzji stworzonych na przestrzeni ostatnich dekad (a czasem nawet i wieków) - niezależnie od tego, jak dotkliwe mogą być tego reperkusje - coraz pełniejszą piersią będą mogli odetchnąć ci wszyscy, którzy swoją wewnętrzną wolność i swój wewnętrzny pokój zakotwiczyli w Prawdzie przez duże P. Warto więc choćby i rzutem na taśmę się z owych iluzji wyplątać i raz na dobre porzucić przekonanie, że "dekretowa rzeczywistość" będzie w stanie w nieskończoność uciekać od "tak" i "nie" - nawet wtedy, gdy będzie to już rozróżnienie równie wyraziste, co "być albo nie być".
Sunday, October 29, 2023
Sunday, October 15, 2023
Duchowa trzeźwość wśród konfliktu dystopii
Ostateczny rezultat "Wielkiego Resetu"/"Agendy 2030" itp. "globalistycznych" wymysłów to nie świat "różnorodności, inkluzywności i zrównoważonego rozwoju" - a więc nie świat maltuzjańsko-neomarksistowsko-technokratycznej dystopii - tylko świat coraz liczniejszych wojen, zamieszek i aktów terroryzmu. Jest tak dlatego, iż im szerzej zakrojone są próby zbudowania owej dystopii, tym bardziej obnaża ona swoją groteskową, wielopiętrową dysfunkcjonalność. To zaś czyni ją znakomitym celem dla wszelkich podmiotów mających na sztandarach walkę z "zastanym jednobiegunowym porządkiem", jak długo ich bezpośrednie ofiary mogą być uznane przynajmniej za odległe przyczółki owego porządku.
Z tego z kolei wynika, że zwykły człowiek jest coraz nachalniej wpychany w objęcia fatalnej i fałszywej alternatywy. Alternatywa ta ma polegać albo na uznaniu, że "globalistyczna" dystopia nie jest jednak taka najgorsza i zasługuje przynajmniej na warunkowe wsparcie, albo na choćby częściowym opowiedzeniu się po stronie terrorystycznych radykałów, którzy powolne gnicie obecnego porządku chcą zastąpić jego szybką, wybuchową likwidacją. Ewentualnie można dać się w tym kontekście wmanewrować w bardziej wewnętrznie zapętlone, ale równie fatalne stanowisko głoszące, że obie strony mają częściowo rację, zatem powinny wypracować "kompromis" łączący najlepsze z ich postulatów przy jednoczesnym wystrzeganiu się odnośnych "wypaczeń".
Tymczasem, jako że oba wyżej wspomniane ideologiczne fronty wyrastają w ostatecznym rachunku z tego samego rewolucyjno-wichrzycielskiego korzenia, wyrażenie choćby ostrożnej preferencji względem któregokolwiek z nich jest de facto uznaniem, że wichrzycielska rewolucja w tej czy innej formie jest nieunikniona. Owa rewolucja ma zaś to do siebie, że jej pozornie skonfliktowane odmiany bezustannie napędzają się nawzajem w swym niszczycielskim uporze, dążąc w finalnej perspektywie do wzajemnej neutralizacji.
Stąd konsekwentne trzymanie się z dala od nich wszystkich - czy nawet ich zwalczanie na miarę własnych możliwości - nie jest absolutnie przejawem asekuracyjnego kwietyzmu czy przyjmowaniem postawy Piłata, tylko jedynym sposobem zachowywania duchowej trzeźwości w świecie wszechobecnych ideologicznych bałamuctw prześcigających się nieprzerwanie w swej niedorzeczności. Nie powinno wszakże zaskakiwać, że najwłaściwszym sposobem życia w świecie jest nadzwyczaj często zachowywanie zdecydowanej rezerwy wobec jego "ofert" - zwłaszcza wtedy, gdy już dawno straciły one wszelki kusicielski powab.
Z tego z kolei wynika, że zwykły człowiek jest coraz nachalniej wpychany w objęcia fatalnej i fałszywej alternatywy. Alternatywa ta ma polegać albo na uznaniu, że "globalistyczna" dystopia nie jest jednak taka najgorsza i zasługuje przynajmniej na warunkowe wsparcie, albo na choćby częściowym opowiedzeniu się po stronie terrorystycznych radykałów, którzy powolne gnicie obecnego porządku chcą zastąpić jego szybką, wybuchową likwidacją. Ewentualnie można dać się w tym kontekście wmanewrować w bardziej wewnętrznie zapętlone, ale równie fatalne stanowisko głoszące, że obie strony mają częściowo rację, zatem powinny wypracować "kompromis" łączący najlepsze z ich postulatów przy jednoczesnym wystrzeganiu się odnośnych "wypaczeń".
Tymczasem, jako że oba wyżej wspomniane ideologiczne fronty wyrastają w ostatecznym rachunku z tego samego rewolucyjno-wichrzycielskiego korzenia, wyrażenie choćby ostrożnej preferencji względem któregokolwiek z nich jest de facto uznaniem, że wichrzycielska rewolucja w tej czy innej formie jest nieunikniona. Owa rewolucja ma zaś to do siebie, że jej pozornie skonfliktowane odmiany bezustannie napędzają się nawzajem w swym niszczycielskim uporze, dążąc w finalnej perspektywie do wzajemnej neutralizacji.
Stąd konsekwentne trzymanie się z dala od nich wszystkich - czy nawet ich zwalczanie na miarę własnych możliwości - nie jest absolutnie przejawem asekuracyjnego kwietyzmu czy przyjmowaniem postawy Piłata, tylko jedynym sposobem zachowywania duchowej trzeźwości w świecie wszechobecnych ideologicznych bałamuctw prześcigających się nieprzerwanie w swej niedorzeczności. Nie powinno wszakże zaskakiwać, że najwłaściwszym sposobem życia w świecie jest nadzwyczaj często zachowywanie zdecydowanej rezerwy wobec jego "ofert" - zwłaszcza wtedy, gdy już dawno straciły one wszelki kusicielski powab.
Thursday, October 12, 2023
Świecki mesjanizm, eskalująca wojna, wewnętrzny pokój i nadzieja nie z tego świata
Dla wszelkich odmian świeckiego mesjanizmu (tzn. mesjanizmu ziemskiego, niekoniecznie materialistycznego) kluczowym narzędziem przygotowującym grunt pod "nowy porządek świata" jest wojna - i to nie byle jaka wojna, tylko wojna konsekwentnie eskalująca zgodnie z zasadą motus in fine velocior. Niezależnie od tego, czy ostatecznym celem ludzkich wysiłków ma być światowy kalifat Mahdiego, światowe królestwo Dawidowe czy globalna republika praw człowieka i obywatela, w perspektywie świeckiego mesjanizmu cel ów może być zrealizowany wyłącznie wskutek decydującego polityczno-militarnego zwycięstwa nad wszystkimi jego wrogami czy nawet nad osobami mu niechętnymi.
Innymi słowy, o powszechnym pokoju nieokupionym powszechną katastrofą może uczciwie marzyć tylko zdający sobie sprawę z tego, że ani królestwo Boże, ani żaden jego "humanistyczny" odpowiednik, nie jest z tego świata. Nawet ktoś taki może jednak żywić uzasadnione obawy, że również i powszechny pokój "nie z tego świata" zostanie okupiony powszechną katastrofą, rozumianą wszelako nie jako konieczny środek do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa, tylko jako oczywista konsekwencja upartego dążenia ku ostatecznej przepaści. Ktoś taki ma przy tym prawo zachowywać nadzieję, że czystość jego sumienia pozwoli mu przetrwać ową katastrofę w jedynym liczącym się aspekcie - tzn. w aspekcie ustrzeżenia się pychy władzy nad dobrem i złem. To zaś powinno już wystarczyć, by nawet w okolicznościach zdecydowanego deficytu powszechnego pokoju móc nieodmiennie zachowywać niewzruszony pokój wewnętrzny.
Innymi słowy, o powszechnym pokoju nieokupionym powszechną katastrofą może uczciwie marzyć tylko zdający sobie sprawę z tego, że ani królestwo Boże, ani żaden jego "humanistyczny" odpowiednik, nie jest z tego świata. Nawet ktoś taki może jednak żywić uzasadnione obawy, że również i powszechny pokój "nie z tego świata" zostanie okupiony powszechną katastrofą, rozumianą wszelako nie jako konieczny środek do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa, tylko jako oczywista konsekwencja upartego dążenia ku ostatecznej przepaści. Ktoś taki ma przy tym prawo zachowywać nadzieję, że czystość jego sumienia pozwoli mu przetrwać ową katastrofę w jedynym liczącym się aspekcie - tzn. w aspekcie ustrzeżenia się pychy władzy nad dobrem i złem. To zaś powinno już wystarczyć, by nawet w okolicznościach zdecydowanego deficytu powszechnego pokoju móc nieodmiennie zachowywać niewzruszony pokój wewnętrzny.
Monday, October 2, 2023
Być w świecie, ale nie ze świata: czyli być po jedynej stronie, która nie może przegrać
Stykając się nieuchronnie z wszechobecną i coraz bardziej rozzuchwaloną tandetą - polityczną, intelektualną, kulturową, duchową itd. - można ostatecznie ulec jednemu z dwóch fatalnych wyborów, albo kapitulując przed ową tandetą i uznając, że może nie jest z nią jednak tak najgorzej, albo kapitulując przed zgorzkniałym defetyzmem zakładającym, że jedynym niezawodnym sposobem obrony własnej godności jest dobrowolne wewnętrzne uchodźstwo.
Tymczasem istnieje oczywiście jeszcze jedna alternatywa, którą jest zachowywanie świadomości, iż umiejętność rozpoznania tandety i odczuwanie w kontakcie z nią dyskomfortu świadczy o istnieniu ponadczasowych standardów jakości. Mając tę świadomość, można następnie zidentyfikować rozmaite powstałe na przestrzeni dziejów wzorcowe przejawy owych standardów i trwać przy nich jak przy niezniszczalnej opoce, przyjmując rolę strażników i beneficjentów ich niezawodnie pokrzepiającego wpływu.
Innymi słowy, cytując klasyka nad klasykami, poza uleganiem światu i uciekaniem od niego można też być w świecie, ale nie ze świata. Tylko wówczas, łącząc zdystansowaną wstrzemięźliwość i asertywną odwagę, można zachować wewnętrzną wolność i wewnętrzny pokój, a nawet promieniować nimi na zewnątrz, choćby zewnętrze wydawało się w tym kontekście zupełnie nieobiecujące. Tylko wówczas można mieć bowiem pewność, że stanęło się po jedynej stronie, która nie jest w stanie przegrać.
Tymczasem istnieje oczywiście jeszcze jedna alternatywa, którą jest zachowywanie świadomości, iż umiejętność rozpoznania tandety i odczuwanie w kontakcie z nią dyskomfortu świadczy o istnieniu ponadczasowych standardów jakości. Mając tę świadomość, można następnie zidentyfikować rozmaite powstałe na przestrzeni dziejów wzorcowe przejawy owych standardów i trwać przy nich jak przy niezniszczalnej opoce, przyjmując rolę strażników i beneficjentów ich niezawodnie pokrzepiającego wpływu.
Innymi słowy, cytując klasyka nad klasykami, poza uleganiem światu i uciekaniem od niego można też być w świecie, ale nie ze świata. Tylko wówczas, łącząc zdystansowaną wstrzemięźliwość i asertywną odwagę, można zachować wewnętrzną wolność i wewnętrzny pokój, a nawet promieniować nimi na zewnątrz, choćby zewnętrze wydawało się w tym kontekście zupełnie nieobiecujące. Tylko wówczas można mieć bowiem pewność, że stanęło się po jedynej stronie, która nie jest w stanie przegrać.
Subscribe to:
Posts (Atom)