Należy pamiętać, że o ile tolerancja i akceptacja to pojęcia zbliżone na poziomie prawnym (oba zakładają wzbranianie się przed siłową eliminacją określonych zjawisk), o tyle na poziomie normatywnym są one nie tylko niepodobne, ale wręcz przeciwstawne.
Otóż o ile akceptacja zakłada entuzjastyczne doszukiwanie się w danym zjawisku jakiejś dodatniej wartości, o tyle tolerancja stanowi ascetyczne ćwiczenie w zakresie nie przeprowadzenia przeciwko temuż zjawisku zbrojnej krucjaty, motywowane przekonaniem, że podobna krucjata byłaby w ostatecznym rachunku przeciwskuteczna. Wynika z tego, że osoby najbardziej tolerancyjne wobec danego zjawiska są jednocześnie jego najbardziej surowymi krytykami, dokładającymi starań, by wyeliminować je w jedyny skuteczny sposób: poprzez nieustępliwą wielopłaszczyznową perswazję.
Z tego z kolei należy wysnuć wniosek, że natarczywe propagandowe utożsamianie powyższych dwóch pojęć ma na celu, po pierwsze, kneblowanie bądź oczernianie krytyki określonych zjawisk jako przejawu "nietolerancji" (a więc już działania wątpliwego prawnie, a z pewnością moralnie), a po drugie, przedstawianie prób siłowej eliminacji zjawisk skrajnie niepożądanych jako przejawu nie elementarnej samoobrony, tylko działania wprost przestępczego. Nie trzeba dodawać, że wspólnym mianownikiem obu powyższych celów jest moralna pacyfikacja społeczeństwa i jego głębokie umysłowe zniewolenie.
I choć powyższe uwagi mogą brzmieć już dziś banalnie w obliczu procesów trwających w najlepsze od ponad pół wieku, warto je regularnie czynić już choćby po to, by równie regularnie zadawać sobie i innym szczere pytanie, jak daleko zaszła już wspomniana moralna pacyfikacja i co się zrobiło w zakresie jej powstrzymywania. Może się bowiem okazać, że odpowiedź na owo pytanie będzie zdecydowanie niesatysfakcjonująca, a tym samym prowokująca znacznie pilniejsze pytanie o to, jak nadrobić swoje w tym zakresie zaniedbania.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment