Tzw. AI to nie zagrożenie dla kultury, tylko jej podzwonne, i nie grabarz kultury, tylko jej padlinożerca. Gdyby obecnie żyli i tworzyli Bach, Mozart, Michał Anioł, Rembrandt, Dante, Szekspir, Bramante czy Christopher Wren, albo - sięgając jeszcze czasów już bliskich współczesności - Ravel, Chaczaturian, Kandinsky, Picasso, Tolkien, Miłosz, Gaudi czy Frank Lloyd Wright, wszyscy oni mogliby śmiechem zbyć sugestię, że ich twórczy wysiłek może z powodzeniem zastąpić armia maszynowych epigonów, komputerowych wyrobników i algorytmicznych sztanc.
Jako że jednak zamiast którejkolwiek z wyżej wspomnianych osób czy ich godnych następców mamy to, co mamy, nie powinny dziwić paniczne strajki hollywoodzkich pisarczyków czy pacykarzy żądających zakazu zamieszczania "generatywnych obrazów" na "platformach portfoliowych". Jak powszechnie wiadomo, jakość nie tylko nie boi się konkurencji, ale wręcz syci się nią i dzięki niej rozkwita. Technologia natomiast nigdy sama w sobie nie zabija ducha - może ona wyłącznie albo podkreślać jego wigor, albo obnażać jego martwotę.
Podsumowując, tzw. AI nie jest w odniesieniu do świata kultury mglistym zagrożeniem tym, co może się stać, tylko wymownym przejawem tego, co już się stało - nie groźbą znalezienia się na duchowych bezdrożach, tylko świadectwem tkwienia w duchowym ślepym zaułku. Nie jest też przy tym absolutnie żadnym drogowskazem w zakresie tego, jak się z owego zaułka wydobyć - tu człowiek musi się poważnie skupić na swoim statusie nie stwórcy, tylko stworzenia. Tylko wtedy zaistnieje znów szansa na to, że - mówiąc po tolkienowsku - jego akty "subkreacji" nie będą z reguły tożsame z przewlekłą autodestrukcją.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment