Jako że władza nad językiem to jeden z fundamentów "rządu dusz", należy zwracać szczególnie baczną uwagę na próby "ubogacania" języka w nieoczywisty, pozornie spontaniczny sposób.
Podczas gdy o nachalnym urabianiu języka pod kątem realizacji ideologicznych celów można mówić w kontekście zanieczyszczania go jaskrawymi neologizmami ("stachanowiec", "prekariusz", "seksworker" itp.), owo urabianie przybiera też czasem subtelniejszą i bardziej przewrotną formę. Zamiast zakażania języka rażącym nowosłowiem mamy wówczas do czynienia z wprowadzaniem doń słów pozornie normalnych i leksykalnie naturalnych, choć wcześniej w mowie ani piśmie raczej nieobecnych.
Sztandarowymi przykładami są tu słowa takie jak "uważność", "sprawczość" i "przemocowość". Są to niby normalne polskie wyrazy o oczywistych znaczeniowych powiązaniach, a jednocześnie o ich zgrzytliwości i wyczuwalnej sztuczności świadczy fakt, że do niedawna niemal w ogóle nie występowały one w polszczyźnie, nagle hurtowo pojawiając się w środkach masowego przekazu. Oznacza to, że przez wieki były one zbędne w spontanicznym porządku komunikacji w naszej części świata, ostatnio zaś zostały do niego wprowadzone celem planowego przesterowania go w określonym kierunku.
Otóż np. "uważność" to z całą pewnością nie po prostu bycie uważnym, bo istnieje mnóstwo bardziej językowo naturalnych określeń owego stanu rzeczy: baczność, czujność, ostrożność, przezorność itd. Jaki jest zatem cel odgórnej popularyzacji owego zbytecznego wyrazu? Kto nawet pobieżnie zbada tę kwestię, ten przekona się szybko, że rzeczona "uważność" to kalka z angielskiego "mindfulness", co jest z kolei zwyczajowym tłumaczeniem słowa "sati", pod którym kryje się ogromny bagaż newage'owskiego pseudomistycyzmu importowanego ze wschodu i dostrajanego do egzystencjalnej pustki znacznej części zachodnich społeczeństw.
Podobnie, "sprawczość" to nie po prostu zdolność do sprawiania czegoś, bo tu również mamy cały szereg dobrze oswojonych i odwiecznie stosowanych określeń: wpływ, oddziaływanie, możliwość, potencjał itd. I znowu, ktokolwiek zbada sprawę choć pobieżnie, ten momentalnie zda sobie sprawę, że owa "sprawczość" to kalka z angielskiego "agency", terminu kluczowego dla wszelkich odmian tzw. teorii krytycznej, która klasyczną marksistowską "walkę klas" zastępuje dużo szerzej zakrojoną "walką dyskursów" czy "tożsamości". Owa "walka dyskursów" czy "tożsamości" jest zaś o tyle bardziej uniwersalnym narzędziem ideologicznego wichrzycielstwa, o ile umożliwia wmówienie teoretycznie każdemu, że mimo posiadania konkretnych praw czy możliwości działania w społeczeństwie, nie posiada on wciąż jakiejś mgławicowej, dowolnie definiowanej "sprawczości" pozwalającej na realne ich wykorzystywanie.
Z kolei "przemocowość" to nie zwyczajna dzikość, brutalność, bezwzględność czy okrucieństwo, bo wszystkie te określenia są z uwagi na swoją plastyczność bardzo konkretnie zakorzenione w rzeczywistości fizycznych działań czy politycznych represji. Tymczasem "przemocowość", która również wyrasta z zatrutego korzenia "teorii krytycznej" (jest to upowszechnione tłumaczenie terminów "structural violence" i "cultural violence"), sugeruje, że ofiarą rzekomej przemocy może być każdy, choćby respektowane były wszystkie jego prawa i choćby nie dotykała go żadna obiektywnie dostrzegalna agresja, co, nie trzeba dodawać, jest doskonałym podglebiem dla ideologicznego mącicielstwa o nieograniczonym zakresie.
Podsumowując, jeśli dane słowo, choć pozornie naturalne i leksykalnie współbrzmiące ze spontanicznie powstałym korpusem językowym, pojawia się nagle nie wiadomo skąd i próbuje samą nachalnością swojego stosowania wyprzeć swoje dużo bardziej oswojone zastępniki, wówczas należy zachowywać szczególną czujność i przezorność (a nie, broń Boże, "uważność") przed stosunkowo subtelnymi próbami socjomanipulacji. W innym bowiem przypadku zbyt późno możemy się przekonać, że "mówimy prozą", do której przyzwyczaiły nas czynniki mające wobec społeczeństwa cele zgoła nieprozaiczne w swej wywrotowości.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment