W opublikowanym w "The Spectator" artykule Matta Ridleya nt. przebiegu powstawania w laboratorium w Wuhan gwiazdorskiego drobnoustroju pada zdanie, że w świetle dostępnych faktów jego powstanie w tymże laboratorium nie jest już żadną "hipotezą", tylko niemalże oczywistością ("slam dunk revelations").
Tym samym media głównego nurtu przeszły w ciągu dwóch lat od etapu globalnie skoordynowanej cenzury i kampanii zagłuszającej kierowanej przeciw "szalonym teoretykom spiskowym" do mówienia tego samego, co owi "teoretycy spiskowi" mówili od samego początku festiwalu chińskiej grypy - tzn. wtedy, kiedy, w przeciwieństwie do dnia dzisiejszego, takie stwierdzenia miały naprawdę istotną wartość ostrzegawczą. Niniejszym największy i najbardziej bezczelny PSYOP w historii ludzkości oficjalnie dobiegł końca.
Kluczowe jest przy tym to, że rzeczone osoby, wystosowując podobne ostrzeżenia, nie miały ani nie potrzebowały żadnej tajnej i dopiero stopniowo wyciekającej wiedzy laboratoryjnej. Zamiast tego wystarczała im zupełnie jawna wiedza na temat tego, że samozwańczy "władcy świata" toczą z ludzkością psychopatyczną grę, w której jedną z kluczowych reguł jest otwarte ogłaszanie światu swoich kolejnych ruchów. Ogłoszeń zaś takich było co nie miara: "Wydarzenie 201", Milken Institute Future of Health Summit, jeźdźcy Apokalipsy i łuskowiec na okładce "The Economist", perory Fauciego o tym, że za prezydentury Trumpa dojdzie do "wyzwania w obszarze chorób zakaźnych", tweet Gatesa o tym, że nadchodzący rok (2020) będzie świetny dla przemysłu biopreparatowego itd., itp.
Jako że jednak absolutnie żaden z owych "władców świata" nie stanął nawet przed sądem, a co dopiero za kratami, to, czy ludzkość odrobiła lekcję z festiwalu chińskiej grypy, czy też pozostaje równie ślepa, jak była w swej masie przed tym epizodem, okaże się dopiero wtedy, gdy "gra" zostanie wznowiona według tego samego skryptu. Pozostaje mieć nadzieję, że większa część społeczeństwa zda się tym razem na prowadzenie Opatrzności, a nie łapserdaków rojących o uzurpowaniu sobie Jej pozycji.
Friday, June 30, 2023
Sunday, June 18, 2023
Trzy zasadnicze absurdy gospodarczej szarlatanerii
Gospodarcza szarlataneria i wynikająca z niej destrukcja wyrasta ostatecznie z trzech fundamentalnych absurdów:
1. Można dostać coś za nic (wzrost z konsumpcji, kredyt z powietrza, zysk bez ryzyka, "dochód bezwarunkowy" itd., itp.).
2. To, co kto dostaje, nie wpływa na to, co kto daje (bogatych "stać" na "podzielenie się" z "biednymi", "globalnym korporacjom" nie ubędzie na protekcji "rodzimych firm", "klasie pracującej" należy się kontrola nad zasobami "rentierów" itd., itp.).
3. Ostatecznie zawsze "jakoś to będzie" ("suweren" może zadłużać się w nieskończoność, piramidy "ubezpieczeń społecznych" dotrwają do dnia mitycznej "post-rzadkości", każdą kolejną recesję można "zadrukować" itd., itp.).
Nie ma takiego ekonomicznego bałamuctwa - od starożytnego programu "chleba i igrzysk", poprzez socjalizmy i komunizmy wszelkiego autoramentu, aż po dzisiejsze rojenia o "cyfrowym państwie opiekuńczym" - które, po odcedzeniu wielopiętrowych sofizmatów i wybujałych populistycznych sloganów, nie sprowadzałoby się do wyżej wzmiankowanych elementarnych nonsensów.
Ilekroć więc napotka się biznesowy plan, polityczne hasło albo ideologiczny wymysł, który choć w najmniejszym stopniu wonieje rzeczonymi absurdami, wówczas, nie tracąc czasu na zbędne deliberacje czy polemiki, należy na miarę własnych możliwości jak najszybciej zneutralizować jego wpływ. Tylko wtedy można mieć bowiem spokojną świadomość, że wnosi się swój wkład w proces, w ramach którego codzienne czyny zwykłych ludzi odwlekają ostateczną degrengoladę - a to już, wbrew pozorom, całkiem sporo.
1. Można dostać coś za nic (wzrost z konsumpcji, kredyt z powietrza, zysk bez ryzyka, "dochód bezwarunkowy" itd., itp.).
2. To, co kto dostaje, nie wpływa na to, co kto daje (bogatych "stać" na "podzielenie się" z "biednymi", "globalnym korporacjom" nie ubędzie na protekcji "rodzimych firm", "klasie pracującej" należy się kontrola nad zasobami "rentierów" itd., itp.).
3. Ostatecznie zawsze "jakoś to będzie" ("suweren" może zadłużać się w nieskończoność, piramidy "ubezpieczeń społecznych" dotrwają do dnia mitycznej "post-rzadkości", każdą kolejną recesję można "zadrukować" itd., itp.).
Nie ma takiego ekonomicznego bałamuctwa - od starożytnego programu "chleba i igrzysk", poprzez socjalizmy i komunizmy wszelkiego autoramentu, aż po dzisiejsze rojenia o "cyfrowym państwie opiekuńczym" - które, po odcedzeniu wielopiętrowych sofizmatów i wybujałych populistycznych sloganów, nie sprowadzałoby się do wyżej wzmiankowanych elementarnych nonsensów.
Ilekroć więc napotka się biznesowy plan, polityczne hasło albo ideologiczny wymysł, który choć w najmniejszym stopniu wonieje rzeczonymi absurdami, wówczas, nie tracąc czasu na zbędne deliberacje czy polemiki, należy na miarę własnych możliwości jak najszybciej zneutralizować jego wpływ. Tylko wtedy można mieć bowiem spokojną świadomość, że wnosi się swój wkład w proces, w ramach którego codzienne czyny zwykłych ludzi odwlekają ostateczną degrengoladę - a to już, wbrew pozorom, całkiem sporo.
Tuesday, June 13, 2023
"Kwantowa transsubstancjacja" i "nowa Biblia" od ChataGPT, czyli o "postępie" zwiedzeń
Niedawna ramotka o "kwantowej transsubstancjacji" posłużyć mogła za podręcznikowy wręcz przykład pleniącej się coraz bardziej nachalnie ćwierćinteligenckiej szarlatanerii o, nomen omen, biblijnych proporcjach. Wytrych pt. "fizyka kwantowa" mógł w niej jednakowoż zastąpić inny, jeszcze bardziej triumfalistyczny dziś liczman, a mianowicie "sztuczna inteligencja".
I oto, mirabile dictu, to, co wydaje się zbyt karykaturalne, by mogło być prawdziwe, jak najbardziej okazuje się prawdziwe, bo mniej więcej w tym samym czasie, w którym wzmiankowana ramotka szła do publikacji, naczelny propagandzista kliki z Davos perorował w Lizbonie o tym, że ChatGPT lub jakiś jego odpowiednik napisze niebawem "nową Biblię", ale tym razem "poprawną", bo "faktycznie pochodzącą od nadludzkiego intelektu".
Pewna persona, która pod licznymi względami mogłaby pójść pod rękę z rzeczonym propagandzistą, choć intelektualnie bije go jednak na głowę, stwierdziła ongiś, że historia powtarza się najpierw jako tragedia, a potem jako farsa. Nie powinno zatem dziwić, że na drodze do kulminacji historii ludzkości każde kolejne zwiedzenie jest coraz głupsze i toporniejsze, coraz bardziej poświęcając jakość przebiegłości na rzecz skali nachalności.
Jest to w gruncie rzeczy konkluzja pokrzepiająca, świadcząca o tym, że naprawdę niewiele dziś trzeba, by żadnemu z podobnych zwiedzeń w najmniejszej mierze nie ulec. Jest to jednak równocześnie wezwanie do tego, by tym gorliwiej obnażać rzeczoną szarlatanerię w oczach jak największej liczby bliźnich, którzy z nadmiaru dobrej woli mogą nie chcieć uwierzyć, że coś, co aż w takim stopniu wygląda i brzmi jak karykaturalna hochsztaplerka, jest w istocie niczym innym jak karykaturalną hochsztaplerką. Nie może być bowiem inaczej w świetle faktu, że w ostatecznym rachunku "tak" zawsze okaże się "tak", "nie" - "nie", a cała reszta - marnością nad marnościami.
I oto, mirabile dictu, to, co wydaje się zbyt karykaturalne, by mogło być prawdziwe, jak najbardziej okazuje się prawdziwe, bo mniej więcej w tym samym czasie, w którym wzmiankowana ramotka szła do publikacji, naczelny propagandzista kliki z Davos perorował w Lizbonie o tym, że ChatGPT lub jakiś jego odpowiednik napisze niebawem "nową Biblię", ale tym razem "poprawną", bo "faktycznie pochodzącą od nadludzkiego intelektu".
Pewna persona, która pod licznymi względami mogłaby pójść pod rękę z rzeczonym propagandzistą, choć intelektualnie bije go jednak na głowę, stwierdziła ongiś, że historia powtarza się najpierw jako tragedia, a potem jako farsa. Nie powinno zatem dziwić, że na drodze do kulminacji historii ludzkości każde kolejne zwiedzenie jest coraz głupsze i toporniejsze, coraz bardziej poświęcając jakość przebiegłości na rzecz skali nachalności.
Jest to w gruncie rzeczy konkluzja pokrzepiająca, świadcząca o tym, że naprawdę niewiele dziś trzeba, by żadnemu z podobnych zwiedzeń w najmniejszej mierze nie ulec. Jest to jednak równocześnie wezwanie do tego, by tym gorliwiej obnażać rzeczoną szarlatanerię w oczach jak największej liczby bliźnich, którzy z nadmiaru dobrej woli mogą nie chcieć uwierzyć, że coś, co aż w takim stopniu wygląda i brzmi jak karykaturalna hochsztaplerka, jest w istocie niczym innym jak karykaturalną hochsztaplerką. Nie może być bowiem inaczej w świetle faktu, że w ostatecznym rachunku "tak" zawsze okaże się "tak", "nie" - "nie", a cała reszta - marnością nad marnościami.
Friday, June 9, 2023
Swobodny młodzieżowy romans z Wielkim Bratem
Cato Institute przeprowadził ostatnio badanie ankietowe, z którego wynika, że 30% Amerykanów przed 30-tym rokiem życia popiera umieszczenie rządowych kamer inwigilacyjnych w każdym domu celem zmniejszenia skali przemocy domowej i działalności przestępczej.
Życzliwość interpretacyjna nakazywałaby tu założyć, że pytanie zostało sformułowane nie dość precyzyjnie, bo przywoływany rezultat brzmi cokolwiek kuriozalnie. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko (a może mimo wszystko aż?) 5% Amerykanów powyżej 65-go roku życia popiera podobne "rozwiązanie", młodsza młodzież "wykazuje się" tu co najmniej marnymi zdolnościami w zakresie odpowiadania ze zrozumieniem.
Jeśli natomiast przyjąć, że młodsza i starsza młodzież (w przedziale wiekowym 30-44 odsetek zwolenników Wielkiego Brata w każdym domu to 20%) rozumie jednak treść zadawanych pytań i udzielanych odpowiedzi, wówczas jest to kolejna z nieskończonej serii ilustracji bezprecedensowej społecznej dysfunkcjonalności związanej ze skokowo pogłębiającym się infantylizmem "rozwiniętych społeczeństw".
Dość oczywistym wydaje się tu bowiem założenie, że lwia część entuzjastów permanentnej inwigilacji nie tyle pała miłością do rządu i jego wścibskich zakusów, co jest osobliwie niezdolna do rozumowania w kategoriach abstrakcyjnych pojęć, takich jak "wolność", "godność" czy "prywatność", zatrzymując się na poziomie ich dużo bardziej przyziemnych odpowiedników, takich jak "wygoda" czy "beztroska". Do tego wszakże sprowadza się założenie, że bycie podglądanym jest tożsame z byciem "zaopiekowanym", bez zastanowienia nad tym, czy podglądacz rzeczywiście chce się kimkolwiek opiekować, a co dopiero nad tym, czy dojrzałemu człowiekowi wypada chcieć tego rodzaju natrętnej kurateli.
Co ciekawe, wspomniane badanie jest jedynie częścią szerszej ankiety usiłującej ustalić poziom społecznego poparcia dla niesławnych CBDC (cyfrowych walut banków centralnych). Tu z kolei okazuje się, że o ile podobne poparcie wyraża jedynie 3% Amerykanów w wieku powyżej 65 lat, w grupie 30-44 jest to już 25%, a w grupie 18-29 - 32%. Tak jak w poprzednim przypadku, można tu odnieść wrażenie, że większość entuzjastów CBDC nie tyle wyznaje tu szczerą statolatrię, co reaguje jak psy Pawłowa na słowo "wygoda" czy "bezpieczeństwo", dokonując infantylistycznej redukcji tych terminów odrywającej je od kwestii transakcyjnej prywatności czy niebezpiecznej podległości wobec scentralizowanej, skrajnie inwazyjnej technologicznej infrastruktury.
Ogólne zagadnienie zagrożeń infantylizmu wiąże się tu z bardziej szczegółowym zagadnieniem technologicznej dojrzałości lub jej braku. Otóż najwyższa pora włożyć między bajki triumfalistyczne slogany o pokoleniu "cyfrowych tubylców", którzy rzekomo poruszają się w wirtualnym świecie jak ryby w wodzie, będąc naturalnie wyczulonymi na kwestie transakcyjnej prywatności, jakości otrzymywanych informacji czy korzyści dla bezpieczeństwa danych płynących z infrastrukturalnej decentralizacji. Wiele wskazuje na to, że jest wręcz przeciwnie: najsprawniejszymi użytkownikami cyfrowego świata coraz bardziej zdają się być ci, którzy w pełni świadomie wkraczali do niego jak na niezbadany ląd, podczas gdy ci, którzy się w nim "urodzili", traktują wszelkie obecne w nim pułapki - zwłaszcza te nowe - nadzwyczaj naiwnie i beztrosko.
Podsumowując, nawet jeśli babciom przyda się lekcja z zakresu tego, jak nie być okradanym metodą "na wnuczka", tym bardziej wnuczkom przyda się lekcja z zakresu tego, jak nie być okradanym i szpiegowanym metodą "na super-hiper-techno-krypto-cyberpunkizm". Biorąc pod uwagę pozostały horyzont czasowy obu tych grup oraz ich ogólne życiowe zaprawienie, ta druga może tu skorzystać niepomiernie bardziej.
Życzliwość interpretacyjna nakazywałaby tu założyć, że pytanie zostało sformułowane nie dość precyzyjnie, bo przywoływany rezultat brzmi cokolwiek kuriozalnie. Biorąc jednak pod uwagę, że tylko (a może mimo wszystko aż?) 5% Amerykanów powyżej 65-go roku życia popiera podobne "rozwiązanie", młodsza młodzież "wykazuje się" tu co najmniej marnymi zdolnościami w zakresie odpowiadania ze zrozumieniem.
Jeśli natomiast przyjąć, że młodsza i starsza młodzież (w przedziale wiekowym 30-44 odsetek zwolenników Wielkiego Brata w każdym domu to 20%) rozumie jednak treść zadawanych pytań i udzielanych odpowiedzi, wówczas jest to kolejna z nieskończonej serii ilustracji bezprecedensowej społecznej dysfunkcjonalności związanej ze skokowo pogłębiającym się infantylizmem "rozwiniętych społeczeństw".
Dość oczywistym wydaje się tu bowiem założenie, że lwia część entuzjastów permanentnej inwigilacji nie tyle pała miłością do rządu i jego wścibskich zakusów, co jest osobliwie niezdolna do rozumowania w kategoriach abstrakcyjnych pojęć, takich jak "wolność", "godność" czy "prywatność", zatrzymując się na poziomie ich dużo bardziej przyziemnych odpowiedników, takich jak "wygoda" czy "beztroska". Do tego wszakże sprowadza się założenie, że bycie podglądanym jest tożsame z byciem "zaopiekowanym", bez zastanowienia nad tym, czy podglądacz rzeczywiście chce się kimkolwiek opiekować, a co dopiero nad tym, czy dojrzałemu człowiekowi wypada chcieć tego rodzaju natrętnej kurateli.
Co ciekawe, wspomniane badanie jest jedynie częścią szerszej ankiety usiłującej ustalić poziom społecznego poparcia dla niesławnych CBDC (cyfrowych walut banków centralnych). Tu z kolei okazuje się, że o ile podobne poparcie wyraża jedynie 3% Amerykanów w wieku powyżej 65 lat, w grupie 30-44 jest to już 25%, a w grupie 18-29 - 32%. Tak jak w poprzednim przypadku, można tu odnieść wrażenie, że większość entuzjastów CBDC nie tyle wyznaje tu szczerą statolatrię, co reaguje jak psy Pawłowa na słowo "wygoda" czy "bezpieczeństwo", dokonując infantylistycznej redukcji tych terminów odrywającej je od kwestii transakcyjnej prywatności czy niebezpiecznej podległości wobec scentralizowanej, skrajnie inwazyjnej technologicznej infrastruktury.
Ogólne zagadnienie zagrożeń infantylizmu wiąże się tu z bardziej szczegółowym zagadnieniem technologicznej dojrzałości lub jej braku. Otóż najwyższa pora włożyć między bajki triumfalistyczne slogany o pokoleniu "cyfrowych tubylców", którzy rzekomo poruszają się w wirtualnym świecie jak ryby w wodzie, będąc naturalnie wyczulonymi na kwestie transakcyjnej prywatności, jakości otrzymywanych informacji czy korzyści dla bezpieczeństwa danych płynących z infrastrukturalnej decentralizacji. Wiele wskazuje na to, że jest wręcz przeciwnie: najsprawniejszymi użytkownikami cyfrowego świata coraz bardziej zdają się być ci, którzy w pełni świadomie wkraczali do niego jak na niezbadany ląd, podczas gdy ci, którzy się w nim "urodzili", traktują wszelkie obecne w nim pułapki - zwłaszcza te nowe - nadzwyczaj naiwnie i beztrosko.
Podsumowując, nawet jeśli babciom przyda się lekcja z zakresu tego, jak nie być okradanym metodą "na wnuczka", tym bardziej wnuczkom przyda się lekcja z zakresu tego, jak nie być okradanym i szpiegowanym metodą "na super-hiper-techno-krypto-cyberpunkizm". Biorąc pod uwagę pozostały horyzont czasowy obu tych grup oraz ich ogólne życiowe zaprawienie, ta druga może tu skorzystać niepomiernie bardziej.
Labels:
cbdc,
infantylizm,
inwigilacja,
prywatność,
technologia
Subscribe to:
Posts (Atom)