A de iure world government is unnecessary to envelop the whole earth with the tentacles of global totalitarianism. In other words, achieving the ultimate goal of statism does not require the creation of world ministries, a world army or world citizenship. It is enough for unelected transnational bureaucracies to successfully push through phenomena such as a "global digital currency system," "global digital identity," "global ESG standards" or "global digital health networks", and a de facto world government will emerge, making it completely impossible to escape from institutional oppression, plunder, and surveillance.
Thus, a necessary and primary condition of fighting a would-be world government is not so much to sabotage the machinations of such transnational bureaucracies at the global level, but to paralyze their implementation at the local level. In other words, achieving victory over the builders of world government does not require establishing a unified global front of people of good will - it is enough if sufficient sobriety and vigilance is displayed by the representatives of a multitude of local fronts of people of good will, who know how to hack down global bureaucratic tentacles under the particular circumstances of time and place most effectively.
It only takes one David to knock down Goliath, so an entire army of Davids, even if territorially dispersed, should be able to accomplish the same feat all the more effectively. Likewise, it is enough to repeat appropriate warnings in all the languages of the world for this latest incarnation of the Tower of Babel to collapse. However, being victorious in this area requires constant awareness that the thing whose existence is openly announced is secretly created well in advance - thus, one should wish all people of good will that they too work well in advance on gaining the awareness in question.
Monday, January 30, 2023
Friday, January 27, 2023
"Nowe łady", replikatory i wewnętrzna wolność
Jeszcze względnie do niedawna przeciętny człowiek mógł uczciwie boleć nad nieziszczeniem się naiwnie fantazyjnych wizji nieodległej przyszłości, pełnych latających samochodów, replikatorów, międzyplanetarnych podróży i nanorobotycznych panaceów. Obecnie jednak przeciętny człowiek może już uczciwie myśleć o nieziszczeniu się owych wizji nie z rozczarowaniem, ale z ulgą.
Innymi słowy, może on już jasno przeczuwać i dostrzegać opatrznościowy zamysł w tym, że tak dalece posunięta kontrola nad materią nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej spektakularnie dają wyraz brakowi samokontroli nad swoim duchem, i że tak dalece posunięta władza nad zewnętrzną rzeczywistością nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej ostentacyjnie nurzają się w swojej wewnętrznej nierzeczywistości. Co więcej, wraz z ulgą przychodzi tu głęboki spokój na myśl o tym, że im głośniej sprzysiężenia różnych samozwańczych "globalnych elit" perorują o rozmaitych "nowych ładach", "wielkich resetach" czy "systemowych transformacjach", tym bardziej sprawiają one wrażenie agonalnie wierzgających ryb wyjętych z wody.
Wraz z głębokim spokojem przychodzi tu wreszcie niezmącona świadomość, że ani owe mityczne latające samochody czy replikatory nie zwiększyłyby zakresu ludzkiej wolności, ani też choćby i najbardziej szalone wymysły wspomnianych samozwańczych "elit" nie musiałyby być w stanie go ograniczyć. Ze świadomości tej wynika bowiem wolność wewnętrzna, która z jednej strony uodparnia na życzeniowe fantazje, a z drugiej strony daje odwagę i opanowanie w obliczu rzeczywistych zewnętrznych nacisków. Gdzie więc występuje owa wolność, tam nie może być mowy o żadnej formie zniewolenia - czy to fizycznego, czy to duchowego - które mogłoby stłamsić w człowieku jego realny rozwojowy potencjał.
Innymi słowy, może on już jasno przeczuwać i dostrzegać opatrznościowy zamysł w tym, że tak dalece posunięta kontrola nad materią nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej spektakularnie dają wyraz brakowi samokontroli nad swoim duchem, i że tak dalece posunięta władza nad zewnętrzną rzeczywistością nie należy się ludziom, którzy coraz bardziej ostentacyjnie nurzają się w swojej wewnętrznej nierzeczywistości. Co więcej, wraz z ulgą przychodzi tu głęboki spokój na myśl o tym, że im głośniej sprzysiężenia różnych samozwańczych "globalnych elit" perorują o rozmaitych "nowych ładach", "wielkich resetach" czy "systemowych transformacjach", tym bardziej sprawiają one wrażenie agonalnie wierzgających ryb wyjętych z wody.
Wraz z głębokim spokojem przychodzi tu wreszcie niezmącona świadomość, że ani owe mityczne latające samochody czy replikatory nie zwiększyłyby zakresu ludzkiej wolności, ani też choćby i najbardziej szalone wymysły wspomnianych samozwańczych "elit" nie musiałyby być w stanie go ograniczyć. Ze świadomości tej wynika bowiem wolność wewnętrzna, która z jednej strony uodparnia na życzeniowe fantazje, a z drugiej strony daje odwagę i opanowanie w obliczu rzeczywistych zewnętrznych nacisków. Gdzie więc występuje owa wolność, tam nie może być mowy o żadnej formie zniewolenia - czy to fizycznego, czy to duchowego - które mogłoby stłamsić w człowieku jego realny rozwojowy potencjał.
Thursday, January 26, 2023
Robot może wszędzie zastąpić człowieka tylko w świecie dobrowolnie odczłowieczonym
Najoczywistsza, naturalnie nasuwająca się odpowiedź na pytanie "czy roboty pozabierają wszystkim pracę?" brzmi: roboty mogą przejąć pracę robotyczną, ale z definicji nie mogą przejąć pracy specyficznie ludzkiej, czyli takiej, w ramach której to nie narzędzie jest pomocne dla swojego użytkownika, tylko człowiek jest pomocny dla swojego bliźniego.
Co najistotniejsze w tym kontekście, owa specyficznie ludzka praca nie wymaga wzniesienia się na szczyty ludzkiego potencjału intelektualnego, moralnego, estetycznego czy duchowego - nie wymaga od każdego stania się wielkim filozofem, wybitnym artystą, autorytetem moralnym czy natchnionym mistykiem. Wystarczy, że wymusza ona na wykonującej ją osobie okazywanie człowieczeństwa względem bliźniego, tzn. wejście w staranną relację z jego przekonaniami, pragnieniami, oczekiwaniami i innymi specyficznie podmiotowymi stanami mentalnymi.
Innymi słowy, normalny człowiek pragnie kontaktu z drugim człowiekiem występującym nie tylko w roli filozofia, artysty, mistyka czy autorytetu moralnego, ale też w roli sprzedawcy, kelnera, pielęgniarki czy recepcjonistki, z którymi można po ludzku porozmawiać, pożartować, porozmyślać i podzielić się swoimi zamiarami, upodobaniami czy obawami. Kluczowe jest tu jednak określenie "normalny człowiek", bo sytuacja może przedstawiać się już zupełnie inaczej dla przysłowiowego "smartfonowego zombie", dla którego swobodne budowanie pełnych zdań w mówionym języku, odczytywanie mimiki twarzy i tonu głosu czy nawet nawiązywanie przedłużonego kontaktu wzrokowego to ezoteryczne umiejętności.
Podsumowując, roboty mogą pozabierać wszystkim pracę wyłącznie w świecie dobrowolnie odczłowieczonym, ale jako że roboty mogą być użyteczne wyłącznie dla ludzi, doskonale zrobotyzowany i odczłowieczony świat byłby nie światem powszechnego dobrobytu, tylko światem powszechnej wegetacji, czyli najdotkliwszej formy nędzy. Odpowiadając więc raz jeszcze na początkowe pytanie, roboty mogą skutecznie wspomagać (nie zastępować) wyłącznie pracę tych, którzy niezmiennie pamiętają, że "kto nie chce pracować, niech też nie je". Kto zaś chce pracować, ten musi zachowywać naturalną świadomość, że jest to czynność wykonywana w ostatecznym rachunku przez ludzi dla ludzi i poprzez ludzki kontakt.
Co najistotniejsze w tym kontekście, owa specyficznie ludzka praca nie wymaga wzniesienia się na szczyty ludzkiego potencjału intelektualnego, moralnego, estetycznego czy duchowego - nie wymaga od każdego stania się wielkim filozofem, wybitnym artystą, autorytetem moralnym czy natchnionym mistykiem. Wystarczy, że wymusza ona na wykonującej ją osobie okazywanie człowieczeństwa względem bliźniego, tzn. wejście w staranną relację z jego przekonaniami, pragnieniami, oczekiwaniami i innymi specyficznie podmiotowymi stanami mentalnymi.
Innymi słowy, normalny człowiek pragnie kontaktu z drugim człowiekiem występującym nie tylko w roli filozofia, artysty, mistyka czy autorytetu moralnego, ale też w roli sprzedawcy, kelnera, pielęgniarki czy recepcjonistki, z którymi można po ludzku porozmawiać, pożartować, porozmyślać i podzielić się swoimi zamiarami, upodobaniami czy obawami. Kluczowe jest tu jednak określenie "normalny człowiek", bo sytuacja może przedstawiać się już zupełnie inaczej dla przysłowiowego "smartfonowego zombie", dla którego swobodne budowanie pełnych zdań w mówionym języku, odczytywanie mimiki twarzy i tonu głosu czy nawet nawiązywanie przedłużonego kontaktu wzrokowego to ezoteryczne umiejętności.
Podsumowując, roboty mogą pozabierać wszystkim pracę wyłącznie w świecie dobrowolnie odczłowieczonym, ale jako że roboty mogą być użyteczne wyłącznie dla ludzi, doskonale zrobotyzowany i odczłowieczony świat byłby nie światem powszechnego dobrobytu, tylko światem powszechnej wegetacji, czyli najdotkliwszej formy nędzy. Odpowiadając więc raz jeszcze na początkowe pytanie, roboty mogą skutecznie wspomagać (nie zastępować) wyłącznie pracę tych, którzy niezmiennie pamiętają, że "kto nie chce pracować, niech też nie je". Kto zaś chce pracować, ten musi zachowywać naturalną świadomość, że jest to czynność wykonywana w ostatecznym rachunku przez ludzi dla ludzi i poprzez ludzki kontakt.
Saturday, January 21, 2023
To nie globalni wichrzyciele są wszechmocni, tylko zwykli ludzie są z własnej woli bezradni
Jest coś tragikomicznego w grozie, jaką zdają się wzbudzać w wielu knowania kliki z Davos i im podobnych tromtadrackich sprzysiężeń. Kluczowy jest tu być może rażący kontrast między niebosiężną arogancją owych koterii a wtórnością, miałkością i lichotą snutych przez nie "wielkich planów". Otóż plany te są już od dawna niczym innym, jak tylko spauperyzowaną i zinfantylizowaną mieszaniną wszystkich przebrzmiałych ideologicznych fantazmatów, począwszy od pseudopogańskiego kultu natury, poprzez bezwłasnościową krainę pieczonych gołąbków, a skończywszy na technokratycznych rojeniach o świecie "nadludzi". Dlaczego ktokolwiek miałby szczerze bać się podobnego zlepku głodnych kawałków, zwłaszcza w wydaniu zblazowanego wiecu kawiorowych rewolucjonistów?
Odpowiedź na to pytanie kryje się prawdopodobnie nie w źródle grozy, tylko w jej ofierze, a zasadniczej ilustracji dostarczają tu doświadczenia ostatnich kilku lat. Otóż to nie tyle rozmaite twory davosopodobne urosły do rangi bezprecedensowego zagrożenia dla materialnego i duchowego dobrobytu ludzkości, co ludzkość w swej masie stała się bezprecedensowo miękka, słaba, tchórzliwa i bezcharakterna, a więc wyjątkowo podatna nawet na zagrożenia stanowiące jedynie bladą kalkę swoich dawnych pierwowzorów. Innymi słowy, klika z Davos jest nie tyle wszechmocną, pochłaniającą wszystko otchłanią zniszczenia, co wielkim krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może obejrzeć w szczegółach skalę własnego odrętwiałego samozniszczenia.
Podsumowując, trudno się dziwić, że ogólny przestrach może budzić szydercza deklaracja domorosłych zarządców świata, iż "nie będzie się miało niczego i będzie się szczęśliwym", gdy z własnej woli roztrwoniło się uprzednio to wszystko, co pozwala zabijać podobne deklaracje śmiechem. Warto więc, by ów przestrach posłużył jako motywacja do jak najszybszego odzyskania choćby minimum charakteru, wytrwałości i samozaparcia - czyli tego wszystkiego, co rzeczywiście pozwala być szczęśliwym, wiedząc, że rozmaici "poprawiacze świata" są bezradni w obliczu codziennych czynów zwykłych ludzi dobrej woli, jeśli tylko ci ostatni idą wspólnym i niezłomnym frontem.
Odpowiedź na to pytanie kryje się prawdopodobnie nie w źródle grozy, tylko w jej ofierze, a zasadniczej ilustracji dostarczają tu doświadczenia ostatnich kilku lat. Otóż to nie tyle rozmaite twory davosopodobne urosły do rangi bezprecedensowego zagrożenia dla materialnego i duchowego dobrobytu ludzkości, co ludzkość w swej masie stała się bezprecedensowo miękka, słaba, tchórzliwa i bezcharakterna, a więc wyjątkowo podatna nawet na zagrożenia stanowiące jedynie bladą kalkę swoich dawnych pierwowzorów. Innymi słowy, klika z Davos jest nie tyle wszechmocną, pochłaniającą wszystko otchłanią zniszczenia, co wielkim krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może obejrzeć w szczegółach skalę własnego odrętwiałego samozniszczenia.
Podsumowując, trudno się dziwić, że ogólny przestrach może budzić szydercza deklaracja domorosłych zarządców świata, iż "nie będzie się miało niczego i będzie się szczęśliwym", gdy z własnej woli roztrwoniło się uprzednio to wszystko, co pozwala zabijać podobne deklaracje śmiechem. Warto więc, by ów przestrach posłużył jako motywacja do jak najszybszego odzyskania choćby minimum charakteru, wytrwałości i samozaparcia - czyli tego wszystkiego, co rzeczywiście pozwala być szczęśliwym, wiedząc, że rozmaici "poprawiacze świata" są bezradni w obliczu codziennych czynów zwykłych ludzi dobrej woli, jeśli tylko ci ostatni idą wspólnym i niezłomnym frontem.
Labels:
charakter,
kontrola,
odwaga,
samoorganizacja,
władza
Tuesday, January 17, 2023
Davos, gaslighting i obrona przed "duchem świata"
Trwa właśnie kolejna edycja sabatu kliki z Davos. Owa klika zrzesza nie tylko ścisłą elitę majątkową świata, ale też jego "elitę" sybarytyczną, która dba o to, żeby podobne imprezy odbywały się zawsze w warunkach wyjątkowo kosztownego luksusu i najwymyślniejszych udogodnień. Jednocześnie ta sama klika stanowi główną siłę napędową coraz nachalniejszej i zuchwalszej ideologicznej propagandy kręcącej się wokół haseł takich jak "zrównoważony rozwój", "zielona rewolucja" czy walka z rzekomą "antropogeniczną katastrofą klimatyczną".
Powyższa obserwacja jest, rzecz jasna, już niemal banałem doskonale rozumianym przez znaczną część społeczeństwa. Warto więc zwrócić przy tej okazji uwagę na coś jeszcze, a mianowicie na to, że zestawienie osobistych upodobań kliki z Davos z jej ideologiczno-propagandowymi pretensjami stanowi krystalicznie przejrzysty przykład tego, jak działa najbardziej siermiężna, a zarazem najprzewrotniejsza forma długookresowej psychomanipulacji, czyli gaslighting. Perfidia gaslightingu polega w skrócie na tym, że jego ofiara ma przyjąć za dobrą monetę stręczoną jej wizję świata, choćby była ona ścisłym przeciwieństwem najoczywistszych i najwyrazistszych faktów, zwłaszcza tych dotyczących zwyczajowych czynów gaslightera, które powinny mówić nieporównanie głośniej niż słowa.
Najniezawodniejszą formą obrony przed gaslightingiem jest zatem wyrobienie w sobie zwyczaju przyjmowania, że im natrętniej i bezczelniej do jakichkolwiek "poświęceń własnej wolności, tradycyjnych nawyków i kulturowych uprzedzeń" nakłania konsensus "wielkich, możnych i wpływowych" tego świata, z tym bardziej niebezpiecznym i wyrachowanym bałamuctwem ma się do czynienia. Nie oznacza to oczywiście, że należy się tym samym automatycznie zgadzać z tym, co głoszą samozwańczy "maluczcy i biedni" tego świata, bo i ci nie gardzą psychomanipulacją - oznacza to natomiast, że koniecznym warunkiem docierania do prawdy, zwłaszcza w erze wszechobecnej wojny informacyjnej, jest konsekwentne trzymanie się na dystans od wszelkiego samozwańczego "ducha czasu" czy też "ducha świata" - jest to bowiem niezawodnie duch kłamstwa i zwodzenia.
Powyższa obserwacja jest, rzecz jasna, już niemal banałem doskonale rozumianym przez znaczną część społeczeństwa. Warto więc zwrócić przy tej okazji uwagę na coś jeszcze, a mianowicie na to, że zestawienie osobistych upodobań kliki z Davos z jej ideologiczno-propagandowymi pretensjami stanowi krystalicznie przejrzysty przykład tego, jak działa najbardziej siermiężna, a zarazem najprzewrotniejsza forma długookresowej psychomanipulacji, czyli gaslighting. Perfidia gaslightingu polega w skrócie na tym, że jego ofiara ma przyjąć za dobrą monetę stręczoną jej wizję świata, choćby była ona ścisłym przeciwieństwem najoczywistszych i najwyrazistszych faktów, zwłaszcza tych dotyczących zwyczajowych czynów gaslightera, które powinny mówić nieporównanie głośniej niż słowa.
Najniezawodniejszą formą obrony przed gaslightingiem jest zatem wyrobienie w sobie zwyczaju przyjmowania, że im natrętniej i bezczelniej do jakichkolwiek "poświęceń własnej wolności, tradycyjnych nawyków i kulturowych uprzedzeń" nakłania konsensus "wielkich, możnych i wpływowych" tego świata, z tym bardziej niebezpiecznym i wyrachowanym bałamuctwem ma się do czynienia. Nie oznacza to oczywiście, że należy się tym samym automatycznie zgadzać z tym, co głoszą samozwańczy "maluczcy i biedni" tego świata, bo i ci nie gardzą psychomanipulacją - oznacza to natomiast, że koniecznym warunkiem docierania do prawdy, zwłaszcza w erze wszechobecnej wojny informacyjnej, jest konsekwentne trzymanie się na dystans od wszelkiego samozwańczego "ducha czasu" czy też "ducha świata" - jest to bowiem niezawodnie duch kłamstwa i zwodzenia.
Saturday, January 14, 2023
Rząd światowy de facto nie musi zaistnieć de iure
Rząd światowy nie musi powstać de iure, by opleść cały świat mackami globalnego totalitaryzmu. Innymi słowy, ostateczne domknięcie celów etatyzmu nie wymaga stworzenia światowych ministerstw, światowej armii ani światowego obywatelstwa. Wystarczy, że niewybieralne ponadnarodowe biurokracje skutecznie przeforsują zjawiska takie jak "globalny system walut cyfrowych", "globalna tożsamość cyfrowa", "globalne standardy ESG" czy "globalne cyfrowe sieci sanitarne", a rząd światowy zaistnieje de facto, likwidując jakąkolwiek możliwość ucieczki przed instytucjonalną opresją, grabieżą i inwigilacją.
Stąd koniecznym i pierwszoplanowym warunkiem walki z domorosłym rządem światowym jest nie tyle torpedowanie knowań owych ponadnarodowych biurokracji na szczeblu globalnym, co paraliżowanie ich wdrażania na poziomie lokalnym. Innymi słowy, zwycięstwo nad budowniczymi rządu światowego nie wymaga stworzenia jednolitego światowego frontu ludzi dobrej woli - wystarczy, że odpowiednio trzeźwi i czujni będą przedstawiciele mnóstwa lokalnych frontów ludzi dobrej woli, którzy wiedzą, jak najskuteczniej blokować zagnieżdżanie się globalnych biurokratycznych macek w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu.
Wystarczy jeden Dawid, by powalić Goliata, więc tym sprawniej powinna tego dzieła dokonać cała armia Dawidów, choćby i terytorialnie rozproszona. Wystarczy też powtarzać stosowne ostrzeżenia we wszystkich językach świata, żeby zawaliła się najnowsza inkarnacja wieży Babel. Osiągnięcie na tym polu sukcesu wymaga jednak stałej świadomości, że to, czego zaistnienie jest jawnie ogłaszane, jest tworzone po kryjomu ze znacznym wyprzedzeniem - należy więc życzyć wszystkim ludziom dobrej woli tego, żeby i oni uzyskali ze znacznym wyprzedzeniem wzmiankowaną świadomość.
Stąd koniecznym i pierwszoplanowym warunkiem walki z domorosłym rządem światowym jest nie tyle torpedowanie knowań owych ponadnarodowych biurokracji na szczeblu globalnym, co paraliżowanie ich wdrażania na poziomie lokalnym. Innymi słowy, zwycięstwo nad budowniczymi rządu światowego nie wymaga stworzenia jednolitego światowego frontu ludzi dobrej woli - wystarczy, że odpowiednio trzeźwi i czujni będą przedstawiciele mnóstwa lokalnych frontów ludzi dobrej woli, którzy wiedzą, jak najskuteczniej blokować zagnieżdżanie się globalnych biurokratycznych macek w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu.
Wystarczy jeden Dawid, by powalić Goliata, więc tym sprawniej powinna tego dzieła dokonać cała armia Dawidów, choćby i terytorialnie rozproszona. Wystarczy też powtarzać stosowne ostrzeżenia we wszystkich językach świata, żeby zawaliła się najnowsza inkarnacja wieży Babel. Osiągnięcie na tym polu sukcesu wymaga jednak stałej świadomości, że to, czego zaistnienie jest jawnie ogłaszane, jest tworzone po kryjomu ze znacznym wyprzedzeniem - należy więc życzyć wszystkim ludziom dobrej woli tego, żeby i oni uzyskali ze znacznym wyprzedzeniem wzmiankowaną świadomość.
Subscribe to:
Posts (Atom)