Zrozumienie, że etatyzm stanowi czyste zło, musi iść w parze ze zrozumieniem, iż na finalnym etapie swojego istnienia jest to doktryna nie tyle pasożytnicza, co samobójcza. Innymi słowy, zrujnowawszy w wystarczającym stopniu ciemiężone przez siebie społeczeństwa i zabrnąwszy zbyt daleko w taktykę balansowania na krawędzi, monopolistyczne aparaty opresji mogą nie mieć żadnych zahamowań przed zniszczeniem samych siebie razem ze swoimi żywicielami, zwłaszcza jeśli ma się to wiązać z jednoczesnym zniszczeniem swoich "wrogów" i uniknięciem alternatywy w postaci wewnętrznego rozpadu.
Słowem: istnieją sytuacje, w których, patrząc z konsekwentnie etatystycznego punktu widzenia, eskalacyjne użycie broni masowego rażenia - a także analogicznie eskalacyjna odpowiedź - mogą być postrzegane jako "rozwiązania", które niosą z sobą więcej korzyści niż strat. Jeśli ze zdroworozsądkowej perspektywy wydaje się być to czystym szaleństwem, wówczas trzeba zdać sobie sprawę, że konsekwentny etatyzm jest ścisłym zaprzeczeniem zdrowego rozsądku, a wręcz jego diaboliczną inwersją.
Następnie zaś należy poszukać belki we własnym oku i uderzyć się w pierś - tak skrupulatnie i mocno, jak wcześniej skrupulatnie i mocno wierzyło się w nieuchronność etatyzmu, albo jak leniwie i słabo się go zwalczało. Nie po to, żeby karmić się strachem, ale, wręcz przeciwnie, po to, żeby zachować odwagę i wewnętrzny pokój nawet w obliczu kulminacji etatystycznej destrukcji, która w danych okolicznościach miejsca i czasu jest w coraz mniejszym stopniu bezwzględną niemożliwością.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment