Kluczową długofalową korzyścią, jaką "władze i zwierzchności" wiązały z upadkiem Związku Sowieckiego, była nie dekomunizacja "wschodu", tylko komunizacja "zachodu": wraz ze zniknięciem sowieckiego straszaka można było zdrapać reaganowsko-thatcherowską patynę "zachodniego szacunku dla praw własności i wolnej przedsiębiorczości" i przystąpić na całego do globalnego tumanienia "różnorodnością, inkluzywnością i zrównoważonym rozwojem". Innymi słowy, upadek Związku Sowieckiego miał być w dłuższej perspektywie nie śmiercią komunizmu, tylko emancypacją komunizmu, który - wyzuwszy się z krępującej czerwieni - mógł następnie rozbłysnąć wszystkimi barwami tęczy na czele ze zgniłą zielenią.
Podsumowując, ten niebagatelny zakres wolności, jaki zdołaliśmy sobie podówczas wywalczyć w naszej części świata, był nie zamierzonym celem "globalnej polityki", tylko efektem ubocznym jednego z jej tymczasowych etapów. W związku z tym należy mieć świadomość, że, chcąc przynajmniej zachować ów zakres swobód, a co dopiero go rozwijać i pogłębiać, trzeba, po pierwsze, bronić go na wszystkich stosownych płaszczyznach - tzn. nie tylko w sferze politycznej i gospodarczej, ale też w sferze kulturowej i duchowej - i, po drugie, bronić go ze wszystkich stron, w tym ze wszystkich stron geograficznych, nie pokładając najmniejszej ufności w żadnym z "książąt tego świata".
Słowem: bezprecedensowo wyraźnie powinno się dziś rozumieć, że w tym starciu nic nie zastąpi "codziennych czynów zwykłych ludzi", którym nie brakuje wężowej roztropności i gołębiej łagodności. Tylko mając to rozeznanie można do końca zachować "królewską godność" jednostki i osoby, choćby "władze i zwierzchności" pragnęły na każdym kroku traktować kogoś jak pionka.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment