Jeśli coś wygląda jak zło, brzmi jak zło i działa jak zło, to niewątpliwie jest to zło i należy mu się jednoznacznie przeciwstawiać. Nie należy jednak przy tym zapominać, że zło ma wiele postaci i rozgrywa swoje plany na wielu frontach jednocześnie, częstokroć udając swojego własnego wroga.
Stałym elementem rzeczonej rozgrywki jest np. wybielanie bądź uatrakcyjnianie swoich stosunkowo subtelniejszych form poprzez skupianie wszelkiej uwagi na swoich formach bardziej topornych. Występując zatem przeciwko tym ostatnim, należy baczyć, żeby w szlachetnym zapale nie wchodzić w rzekomo pragmatyczne sojusze z ich bardziej uładzonymi odpowiednikami. I przede wszystkim należy wystrzegać się w tym kontekście przekonania, że podobne ostrzeżenia są równoznaczne z sabotowaniem słusznych wysiłków skierowanych przeciwko temu złu, które na daną chwilę wydaje się najbardziej bezpośrednio niebezpieczne.
Innymi słowy, odwaga lwa nigdy nie powinna rozstawać się z roztropnością węża - w innym bowiem razie zło najbardziej niebezpieczne w sensie nie bezpośrednim, ale ostatecznym, zdoła obrócić dobre zamiary w swoją finalną korzyść.
Sunday, February 27, 2022
Friday, February 25, 2022
"Panikarstwo", "paskarstwo" i proces rynkowy
Zachowaniem niestosownym nie jest ani "paniczne wykupywanie towaru", ani "paskarskie śrubowanie cen". Masowe wypłacanie gotówki z bankomatów czy robienie indywidualnych zapasów paliwowych to naturalna, ekonomicznie i psychologicznie uzasadniona reakcja na wzmożone poczucie niepewności przyszłości, w tym dopuszczanie scenariuszy najczarniejszych - dyskutować można w tym kontekście jedynie na temat tego, jaki zakres i jakie natężenie podobnych działań jest w danym pojedynczym przypadku wskazane.
Wzrost cen jest zaś naturalną ekonomiczną i biznesową reakcją zarówno na falę asekuracyjnych zakupów, a więc na czynnik czysto popytowy, jak również na przewidywane ograniczenia w podaży spowodowane potencjalnymi zaburzeniami w strukturze dostaw. Jest to podręcznikowy wręcz przykład samonapędzającego się procesu rynkowego generowanego na bieżąco przez interakcje między kupującymi a sprzedającymi, który kształtują zarówno obiektywne czynniki rzadkościowo-racjonujące, jak i subiektywne czynniki psychologiczno-niepewnościowe, przy czym obie te kategorie mają charakter spekulacyjny, a więc wyglądający w przyszłość i dotyczący spodziewanych, nie bieżących danych rynkowych.
Innymi słowy, w kontekście podobnych wydarzeń nazywanie tłumnie kupujących "panikarzami" i nazywanie windujących ceny sprzedawców "paskarzami" to dwie strony tego samego medalu ekonomicznej niedbałości zastępowanej mniej lub bardziej nieświadomym subiektywnym moralizatorstwem. Jak zawsze w takich sytuacjach, ani nie oferuje ono poprawnego i kompletnego opisu danego problemu gospodarczego, ani tym bardziej nie wyjaśnia natury procesów rynkowych, które - przy braku instytucjonalnych przeszkód - spontanicznie tworzą stosowne rozwiązania.
Wzrost cen jest zaś naturalną ekonomiczną i biznesową reakcją zarówno na falę asekuracyjnych zakupów, a więc na czynnik czysto popytowy, jak również na przewidywane ograniczenia w podaży spowodowane potencjalnymi zaburzeniami w strukturze dostaw. Jest to podręcznikowy wręcz przykład samonapędzającego się procesu rynkowego generowanego na bieżąco przez interakcje między kupującymi a sprzedającymi, który kształtują zarówno obiektywne czynniki rzadkościowo-racjonujące, jak i subiektywne czynniki psychologiczno-niepewnościowe, przy czym obie te kategorie mają charakter spekulacyjny, a więc wyglądający w przyszłość i dotyczący spodziewanych, nie bieżących danych rynkowych.
Innymi słowy, w kontekście podobnych wydarzeń nazywanie tłumnie kupujących "panikarzami" i nazywanie windujących ceny sprzedawców "paskarzami" to dwie strony tego samego medalu ekonomicznej niedbałości zastępowanej mniej lub bardziej nieświadomym subiektywnym moralizatorstwem. Jak zawsze w takich sytuacjach, ani nie oferuje ono poprawnego i kompletnego opisu danego problemu gospodarczego, ani tym bardziej nie wyjaśnia natury procesów rynkowych, które - przy braku instytucjonalnych przeszkód - spontanicznie tworzą stosowne rozwiązania.
Globalny planowany chaos a umysłowa trzeźwość
Globalny planowany chaos, który został uruchomiony dwa lata temu, ma oczywiście fatalny i głęboko niszczycielski wymiar konwencjonalny - zrujnowane firmy, zniszczone majątki, a teraz również ofiary wojenne - ale poza tym ma on także głębszy i w ostatecznym rachunku niebezpieczniejszy wymiar duchowy.
Ten ostatni polega na maksymalnym i możliwie trwałym intelektualnym zdegradowaniu i zdemoralizowaniu jak największej liczby zwykłych ludzi. Dotychczas rozgrywająca się faza owego planowanego chaosu - faza "sanitarna" - służyła budzeniu w szerokich masach histerycznych hipochondryków gotowych na zawołanie odciąć się (tak fizycznie, jak i mentalnie) choćby i od własnych rodzin. Tymczasem wprowadzana w chwili obecnej faza militarna służy nabudowaniu na świeżej wciąż histerii hipochondrycznej dodatkowej warstwy podziałów, tym razem o charakterze stricte politycznym, wymuszającym zajęcie określonego stanowiska z zakresu "stosunków międzynarodowych", które zantagonizuje zwolenników wszystkich stanowisk alternatywnych.
W miarę jak w świecie inicjowane będą kolejne znaczące konflikty militarne (najbliższy z nich zdaje się pączkować w tej chwili na Dalekim Wschodzie), podziały i antagonizmy na tle opinii dotyczących "polityki zagranicznej" będą mogły być mnożone praktycznie w nieskończoność, czemu wydatnie sprzyjać będzie wielostronna wojna informacyjna (astroturfing, gaslighting, clickbaiting, trolling itp.) prowadzona bezustannie we wszystkich środkach masowego przekazu, na czele z tzw. mediami społecznościowymi. Cały ów proces będzie zaś konsekwentnie zmierzał w kierunku tak kompletnego ogłupienia i poniżenia mas ludzkich, aby w ostatecznym rachunku z błaganiem padły one do kolan komuś, kto roztoczy przed nimi wiarygodną wizję światowego pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu za cenę bezwzględnego i dobrowolnie uzyskanego posłuszeństwa.
Istnieje tylko jeden niezawodny sposób na uniknięcie uwikłania się w powyższy galimatias: nie zachowywanie względu na osoby, tylko na wartości, a wśród tych ostatnich bezwzględne zachowywanie właściwej hierarchii, gdzie na szczycie znajdują się wartości same w sobie (wolność, godność, mądrość, świętość itd.), czyli takie, którymi nie jest w stanie kupczyć żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. Wtedy i tylko wtedy będzie się można konsekwentnie umacniać w umysłowej trzeźwości i moralnej czujności, podczas gdy wokół uruchamiane będą coraz bardziej szydercze absurdy i coraz bardziej samobójcze przedsięwzięcia. Wtedy wszelkie fale "potopu" będą wywoływały wyłącznie efekt wznoszący.
Ten ostatni polega na maksymalnym i możliwie trwałym intelektualnym zdegradowaniu i zdemoralizowaniu jak największej liczby zwykłych ludzi. Dotychczas rozgrywająca się faza owego planowanego chaosu - faza "sanitarna" - służyła budzeniu w szerokich masach histerycznych hipochondryków gotowych na zawołanie odciąć się (tak fizycznie, jak i mentalnie) choćby i od własnych rodzin. Tymczasem wprowadzana w chwili obecnej faza militarna służy nabudowaniu na świeżej wciąż histerii hipochondrycznej dodatkowej warstwy podziałów, tym razem o charakterze stricte politycznym, wymuszającym zajęcie określonego stanowiska z zakresu "stosunków międzynarodowych", które zantagonizuje zwolenników wszystkich stanowisk alternatywnych.
W miarę jak w świecie inicjowane będą kolejne znaczące konflikty militarne (najbliższy z nich zdaje się pączkować w tej chwili na Dalekim Wschodzie), podziały i antagonizmy na tle opinii dotyczących "polityki zagranicznej" będą mogły być mnożone praktycznie w nieskończoność, czemu wydatnie sprzyjać będzie wielostronna wojna informacyjna (astroturfing, gaslighting, clickbaiting, trolling itp.) prowadzona bezustannie we wszystkich środkach masowego przekazu, na czele z tzw. mediami społecznościowymi. Cały ów proces będzie zaś konsekwentnie zmierzał w kierunku tak kompletnego ogłupienia i poniżenia mas ludzkich, aby w ostatecznym rachunku z błaganiem padły one do kolan komuś, kto roztoczy przed nimi wiarygodną wizję światowego pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu za cenę bezwzględnego i dobrowolnie uzyskanego posłuszeństwa.
Istnieje tylko jeden niezawodny sposób na uniknięcie uwikłania się w powyższy galimatias: nie zachowywanie względu na osoby, tylko na wartości, a wśród tych ostatnich bezwzględne zachowywanie właściwej hierarchii, gdzie na szczycie znajdują się wartości same w sobie (wolność, godność, mądrość, świętość itd.), czyli takie, którymi nie jest w stanie kupczyć żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. Wtedy i tylko wtedy będzie się można konsekwentnie umacniać w umysłowej trzeźwości i moralnej czujności, podczas gdy wokół uruchamiane będą coraz bardziej szydercze absurdy i coraz bardziej samobójcze przedsięwzięcia. Wtedy wszelkie fale "potopu" będą wywoływały wyłącznie efekt wznoszący.
Labels:
chaos,
demoralizacja,
komunikacja,
pokój,
porządek,
wojna
Monday, February 21, 2022
Moment globalnego, oddolnego starcia o wolność
"Demokratyczne" reżimy tego świata nie mają już żadnych oporów, żeby na przestrzeni dwóch lat przechodzić od "spłaszczania przez dwa tygodnie krzywej zachorowań" do wprowadzania stanów wojennych, narzucania bezterminowych "sanitarnych" ausweisów i masowego blokowania kont bankowych.
Stąd wszyscy ludzie dobrej woli nie powinni mieć też żadnych oporów, żeby w znacznie krótszym okresie czasu przechodzić od indywidualnego kontestowania działań rzeczonych reżimów do masowego popierania bądź organizowania "konwojów wolności" i podobnych form konsekwentnego, metodycznego sprzeciwu zdolnego do paraliżowania ich funkcjonowania i skutecznego wymuszania na nich kapitulacji.
Teoretycy myśli wolnościowej od dawna już podkreślali, że cofnąć stale postępującą falę "miękkiego totalitaryzmu" można jedynie na drodze sprzeciwu tyleż spontanicznego i oddolnego, co nieustępliwego i globalnego. Wydaje się, że nastąpił wreszcie moment, gdy w świecie jest już dość wiedzy, woli i determinacji, aby taki sprzeciw rzeczywiście wyrazić - należy więc na miarę indywidualnych możliwości działać myślą, mową, uczynkiem i dbałością na rzecz tego, żeby nie wypalił się on przed osiągnięciem całości swoich celów.
Stąd wszyscy ludzie dobrej woli nie powinni mieć też żadnych oporów, żeby w znacznie krótszym okresie czasu przechodzić od indywidualnego kontestowania działań rzeczonych reżimów do masowego popierania bądź organizowania "konwojów wolności" i podobnych form konsekwentnego, metodycznego sprzeciwu zdolnego do paraliżowania ich funkcjonowania i skutecznego wymuszania na nich kapitulacji.
Teoretycy myśli wolnościowej od dawna już podkreślali, że cofnąć stale postępującą falę "miękkiego totalitaryzmu" można jedynie na drodze sprzeciwu tyleż spontanicznego i oddolnego, co nieustępliwego i globalnego. Wydaje się, że nastąpił wreszcie moment, gdy w świecie jest już dość wiedzy, woli i determinacji, aby taki sprzeciw rzeczywiście wyrazić - należy więc na miarę indywidualnych możliwości działać myślą, mową, uczynkiem i dbałością na rzecz tego, żeby nie wypalił się on przed osiągnięciem całości swoich celów.
Subkreacja a destrukcja, czyli o tworach tolkienopodobnych
W środkach masowego przekazu pojawiły się ostatnio pewne mocno sugestywne zdjęcia promujące twór tolkienopodobny produkcji "amazońskiej". Arogancka dezynwoltura, z jaką - wnioskując z owych zdjęć - autorzy tego tworu podeszli do wizji świata przedstawionego w adaptowanym pierwowzorze, wywołała niezaskakujące komentarze na temat odruchowego już porzucania literackiej prawdy na rzecz topornej ideologii. Dużo bardziej symptomatyczne od wzmiankowanych zdjęć i komentarzy okazały się jednak odpowiedzi na owe komentarze, pochodzące zarówno od przygodnych internetowych dyskutantów, jak i od tzw. zawodowych dziennikarzy prasowych.
Otóż treść rzeczonych replik - rzecz również niezaskakująca - oscyluje konsekwentnie wokół następujących podręcznikowo wręcz infantylnych sloganów: "przecież to jest świat fantastyczny, a w świecie fantastycznym wszystko może się zdarzyć" oraz "co kogo obchodzi fizjonomia czy kolor skóry, liczy się charakter postaci i talent aktorski". Trudno o wyrazistszy przejaw tego, że tzw. kultura masowa - doganiając w przyspieszonym tempie to, co od paru dobrych dekad ma już miejsce w obrębie tzw. kultury snobistycznej - znajduje się już nie na etapie antycywilizacyjnym, ale na etapie post-cywilizacyjnym. Wielkie dzieło modernistycznej dekonstrukcji - czyli destrukcji kanonu - dokonało się pod egidą rozmaitych Joyce'ów, Sartre'ów i Beckettów, czyli osób, które wyrastały jeszcze z "kanonicznej" kultury i w związku z tym wiedziały, jak ją najskuteczniej nadwątlać i wykoślawiać. Jako że jednak podobna dekonstrukcja jest z definicji zadaniem zbyt intelektualnie ambitnym dla kultury masowej, ta ostatnia, chcąc wymiernie służyć "duchowi tego świata", musiała dokonać bezpośredniego przeskoku z etapu konstruktywnego - reprezentowanego jeszcze przez ekranizacje "Władcy Pierścieni" sprzed raptem 20 lat - do etapu post-destrukcyjnego. Innymi słowy, musiała pominąć etap, gdzie światy fantastyczne traktuje się jako rewolucyjne "kuźnie utopii" czy miejsca egzystencjalnych rozterek, i raptownie wejść w etap, gdzie są już one traktowane wyłącznie jako otchłanie groteskowego infantylizmu.
Wyjątkowo znamienne jest branie w tym kontekście na warsztat nikogo innego jak właśnie Tolkiena, który już za życia był znienawidzony przez tzw. krytyków literackich jako "reakcjonista" i "bajkopisarz". Innymi słowy, nikt bardziej niż Tolkien, głęboko zanurzony w "kanonicznej" homeryckiej i tomistycznej wizji rzeczywistości, nie zdawał sobie sprawy z tego, że literacko wartościowy świat fantastyczny to nie miejsce, gdzie "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń", tylko ontologicznie spójna konstrukcja domagająca się narracyjnej konsekwencji i kulturowej ciągłości. Tylko wówczas bowiem tworzenie literatury (bądź kinematografii) fantastycznej nosi znamiona "subkreacji" - tworzenia godnego istot stworzonych na obraz i podobieństwo Stwórcy - a nie destrukcji czy błaznowania na zgliszczach.
W świetle powyższego oczywistym powinien stać się fakt, że "różnorodnościowo"-"inkluzywistyczno"-infantylistyczny walec, który błyskawicznie przetoczył się przez kulturę masową na przestrzeni ostatnich kilku lat, nie jest odbiciem jakiejkolwiek spontanicznej "ewolucji kulturowej" czy jakichkolwiek organicznych "zmian w świadomości społecznej", tylko przejawem pospiesznego wdrażania odgórnie narzuconej ideologicznej agendy, której fundamenty były przygotowywane co najmniej od wielu dekad. Warto też zrozumieć, że najwyższym funkcjonariuszom w polityczno-korporacyjno-biurokratycznej hierarchii wdrażającej ową agendę zależy nie na pieniądzach czy banalnie rozumianej władzy, tylko na degradacji człowieka rozumianej jako cel sam w sobie - zgodnie z odwieczną linią programową tego, z którym postanowili podpisać cyrograf.
Najlepszym sposobem na zachowanie zarówno trzeźwości osądu, jak i pogodnego dystansu w obliczu wzmiankowanych zjawisk jest zatem, jak łatwo się domyślić, powrót do źródeł - regularne konsultowanie dzieł Tolkiena (a także Homera, Dantego, Lewisa, Chestertona itd.) celem sycenia swojej wyobraźni i odnawiania swojego poczucia dobrego smaku w obliczu coraz nachalniej forsowanej ideologicznej tandety. Ta ostatnia przeminie już niedługo, bo z uwagi na swoją samobójczą naturę przeminąć musi, natomiast rzecz w tym, żeby w międzyczasie nie przeminęła również nasza zdolność do odróżniania rzeczywistości od jej bałamutnych atrap. Nie trzeba wiele aktywności, żeby tę zdolność zachować - ale też nie trzeba wiele bierności, żeby ją szybko stracić. Stąd bądźmy bierni tam, gdzie świat próbuje nas skłonić do "aktywistycznego" wierzgania, ale tym bardziej bądźmy czynni tam, gdzie próbuje nas on uśpić swoimi miazmatami. W erze powszechnego dostępu do niemal całości cywilizacyjnego dorobku ludzkości jest to zadanie równie organizacyjnie proste, co moralne satysfakcjonujące - trudno więc o szczere usprawiedliwienie przed samym sobą rezygnacji z jego podjęcia.
Otóż treść rzeczonych replik - rzecz również niezaskakująca - oscyluje konsekwentnie wokół następujących podręcznikowo wręcz infantylnych sloganów: "przecież to jest świat fantastyczny, a w świecie fantastycznym wszystko może się zdarzyć" oraz "co kogo obchodzi fizjonomia czy kolor skóry, liczy się charakter postaci i talent aktorski". Trudno o wyrazistszy przejaw tego, że tzw. kultura masowa - doganiając w przyspieszonym tempie to, co od paru dobrych dekad ma już miejsce w obrębie tzw. kultury snobistycznej - znajduje się już nie na etapie antycywilizacyjnym, ale na etapie post-cywilizacyjnym. Wielkie dzieło modernistycznej dekonstrukcji - czyli destrukcji kanonu - dokonało się pod egidą rozmaitych Joyce'ów, Sartre'ów i Beckettów, czyli osób, które wyrastały jeszcze z "kanonicznej" kultury i w związku z tym wiedziały, jak ją najskuteczniej nadwątlać i wykoślawiać. Jako że jednak podobna dekonstrukcja jest z definicji zadaniem zbyt intelektualnie ambitnym dla kultury masowej, ta ostatnia, chcąc wymiernie służyć "duchowi tego świata", musiała dokonać bezpośredniego przeskoku z etapu konstruktywnego - reprezentowanego jeszcze przez ekranizacje "Władcy Pierścieni" sprzed raptem 20 lat - do etapu post-destrukcyjnego. Innymi słowy, musiała pominąć etap, gdzie światy fantastyczne traktuje się jako rewolucyjne "kuźnie utopii" czy miejsca egzystencjalnych rozterek, i raptownie wejść w etap, gdzie są już one traktowane wyłącznie jako otchłanie groteskowego infantylizmu.
Wyjątkowo znamienne jest branie w tym kontekście na warsztat nikogo innego jak właśnie Tolkiena, który już za życia był znienawidzony przez tzw. krytyków literackich jako "reakcjonista" i "bajkopisarz". Innymi słowy, nikt bardziej niż Tolkien, głęboko zanurzony w "kanonicznej" homeryckiej i tomistycznej wizji rzeczywistości, nie zdawał sobie sprawy z tego, że literacko wartościowy świat fantastyczny to nie miejsce, gdzie "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń", tylko ontologicznie spójna konstrukcja domagająca się narracyjnej konsekwencji i kulturowej ciągłości. Tylko wówczas bowiem tworzenie literatury (bądź kinematografii) fantastycznej nosi znamiona "subkreacji" - tworzenia godnego istot stworzonych na obraz i podobieństwo Stwórcy - a nie destrukcji czy błaznowania na zgliszczach.
W świetle powyższego oczywistym powinien stać się fakt, że "różnorodnościowo"-"inkluzywistyczno"-infantylistyczny walec, który błyskawicznie przetoczył się przez kulturę masową na przestrzeni ostatnich kilku lat, nie jest odbiciem jakiejkolwiek spontanicznej "ewolucji kulturowej" czy jakichkolwiek organicznych "zmian w świadomości społecznej", tylko przejawem pospiesznego wdrażania odgórnie narzuconej ideologicznej agendy, której fundamenty były przygotowywane co najmniej od wielu dekad. Warto też zrozumieć, że najwyższym funkcjonariuszom w polityczno-korporacyjno-biurokratycznej hierarchii wdrażającej ową agendę zależy nie na pieniądzach czy banalnie rozumianej władzy, tylko na degradacji człowieka rozumianej jako cel sam w sobie - zgodnie z odwieczną linią programową tego, z którym postanowili podpisać cyrograf.
Najlepszym sposobem na zachowanie zarówno trzeźwości osądu, jak i pogodnego dystansu w obliczu wzmiankowanych zjawisk jest zatem, jak łatwo się domyślić, powrót do źródeł - regularne konsultowanie dzieł Tolkiena (a także Homera, Dantego, Lewisa, Chestertona itd.) celem sycenia swojej wyobraźni i odnawiania swojego poczucia dobrego smaku w obliczu coraz nachalniej forsowanej ideologicznej tandety. Ta ostatnia przeminie już niedługo, bo z uwagi na swoją samobójczą naturę przeminąć musi, natomiast rzecz w tym, żeby w międzyczasie nie przeminęła również nasza zdolność do odróżniania rzeczywistości od jej bałamutnych atrap. Nie trzeba wiele aktywności, żeby tę zdolność zachować - ale też nie trzeba wiele bierności, żeby ją szybko stracić. Stąd bądźmy bierni tam, gdzie świat próbuje nas skłonić do "aktywistycznego" wierzgania, ale tym bardziej bądźmy czynni tam, gdzie próbuje nas on uśpić swoimi miazmatami. W erze powszechnego dostępu do niemal całości cywilizacyjnego dorobku ludzkości jest to zadanie równie organizacyjnie proste, co moralne satysfakcjonujące - trudno więc o szczere usprawiedliwienie przed samym sobą rezygnacji z jego podjęcia.
Labels:
kultura,
literatura,
popkultura,
subkreacja,
tolkien
Wednesday, February 16, 2022
Niezłomna wewnętrzna wolność ludzi dobrej woli
Rolą najbardziej wpływowych reżimów "wschodnich" jest epatowanie grozą klasycznej, brutalnej tyranii, rolą najbardziej wpływowych reżimów "zachodnich" jest sugerowanie, że jedyną wobec niej alternatywą jest zielono-neomarksistowska tyrania "opiekuńcza", zaś rolą ludzi dobrej woli jest krzewienie świadomości, że jest to wybór z gruntu fałszywy.
Innymi słowy, rolą ludzi dobrej woli jest niezłomne dawanie przykładu, że choćby z jednej strony coraz natarczywiej napierała dżuma zabijająca ciało, a z drugiej strony cholera zabijająca duszę, można do samego końca żyć w sposób niezależny, świadomy i godny, nie wchodząc w żadne upokarzające sojusze podyktowane strachem, zmęczeniem czy opacznie rozumianym pragmatyzmem.
Tylko wtedy bowiem zachowa się zarówno ideową czystość gołębicy, jak i pragmatyczny spryt węża, wiedząc, że niezwyciężona wewnętrzna wolność typowa dla takiego stanu rzeczy warta jest odrzucenia wszystkich bałamutnych obietnic królestw tego świata.
Innymi słowy, rolą ludzi dobrej woli jest niezłomne dawanie przykładu, że choćby z jednej strony coraz natarczywiej napierała dżuma zabijająca ciało, a z drugiej strony cholera zabijająca duszę, można do samego końca żyć w sposób niezależny, świadomy i godny, nie wchodząc w żadne upokarzające sojusze podyktowane strachem, zmęczeniem czy opacznie rozumianym pragmatyzmem.
Tylko wtedy bowiem zachowa się zarówno ideową czystość gołębicy, jak i pragmatyczny spryt węża, wiedząc, że niezwyciężona wewnętrzna wolność typowa dla takiego stanu rzeczy warta jest odrzucenia wszystkich bałamutnych obietnic królestw tego świata.
Tuesday, February 8, 2022
Intelektualny wandalizm a niezłomność rozumu
Najbardziej wpływowe "opiniotwórcze" ośrodki polityczne, korporacyjne, medialno-rozrywkowe i "edukacyjne" testują obecnie kwestię tego, do jakiego stopnia można całkowicie poniżyć ludzki rozum poprzez wypełnianie go treścią nie tyle nawet kłamliwą, co absurdalną, i nie tyle systemowo ideologiczną, co groteskowo samosprzeczną.
W związku z powyższym nie tyle budują one jakąkolwiek indoktrynacyjnie spójną narrację, co promują równolegle kilka wzajemnie sprzecznych narracji. Przykładowo: z jednej strony forsują one prymitywny scjentyzm traktujący "empiryczne eksperymenty" i "dane statystyczne" jako finalne i wyłączne źródło prawdy, ale z drugiej strony ochoczo stręczą one tzw. postmodernizm, czyli sugestię, że zamiast prawdy człowiek ma do dyspozycji wyłącznie nieskończoną liczbę "osobistych punktów widzenia" i "subiektywnych doświadczeń".
Podobnie, z jednej strony upowszechniają one rzekomo emancypacyjny przekaz jakoby płeć była kategorią czysto biologiczną, co miałoby sugerować, że wszelkie kulturowe różnice płciowe są czysto arbitralne bądź narzucone, a z drugiej strony coraz śmielej promują one doniesienia jakoby płeć miała być kategorią czysto psychologiczną, z czego miałoby wynikać, że sprowadza się ona wyłącznie do określonych kulturowych wyborów i preferencji nie mających nic wspólnego z biologią.
Z jednej strony głoszą one złudnie liberalną agendę "decydowania o swoim ciele", a z drugiej strony - zwłaszcza ostatnimi czasy - gorliwie wspierają jawnie totalitarną agendę wykluczania z życia społecznego osób odmawiających przyjmowania określonych preparatów farmaceutycznych.
Z jednej strony słyszy się zewsząd coraz bardziej nachalne trajkotanie o potrzebie "ratowania Ziemi przed rozpasanym konsumpcjonizmem", a z drugiej strony konsekwentne wezwania do "wywoływania inflacji celem napędzania konsumpcji" czy też podobne usprawiedliwienia inflacji już wywołanej, względnie perory o tym, jakoby tzw. dług publiczny mógł rosnąć w nieskończoność.
Z jednej strony coraz bezczelniej próbuje się stręczyć ludzkości mizantropiczny kult natury, podkreślający rzekomą mądrość zdania się na "pierwotny tryb bytowania", a z drugiej strony konsekwentnie forsuje się równie mizantropiczny kult robotów i domniemanych "myślących maszyn", mający nasuwać myśl, iż "naturalnej inteligencji" przyjdzie czas ustąpić pola "sztucznej superinteligencji".
Z jednej strony coraz głośniej gardłuje się o rzekomej potrzebie "zmniejszania nierówności" i "redystrybucji bogactwa w kierunku biednych", a z drugiej strony w kolejnym zdaniu wprost propaguje się pozbawienie owych biednych dostępu do mięsnej diety czy prywatnych samochodów.
Z jednej strony tzw. globalne elity szermują w nieskończoność pustymi sloganami o "różnorodności" i "inkluzywności", a z drugiej strony zaraz potem podkreślają konieczność zamiatania pod dywan opinii niezgodnych z rozmaitymi domniemanymi "naukowymi konsensusami" czy "zgodnymi opiniami ekspertów".
W agresywnym zalewaniu wszystkich środków masowego przekazu powyższymi narracjami nie chodzi zatem o umacnianie staroświeckiej "władzy" czy "kontroli", bo społeczeństwo całkowicie ogłupione przyjęciem za dobrą monetę podobnej dawki wielopiętrowego absurdu musiałoby się stać całkowicie bezproduktywne, a nie ma żadnego interesu ani satysfakcji w kontrolowaniu bezproduktywnej masy, na której nie da się w żaden sposób pasożytować. Zamiast tego chodzi tu wyłącznie o czysty intelektualny wandalizm i kulturową chuliganerię, bo wyłącznie do takiego celu - do całkowitej inwersji wartości - prowadzi w ostatecznym rachunku przekonanie, że jest się panem rzeczywistości, a wspomniane na wstępie "opiniotwórcze" ośrodki tkwią w owym przekonaniu już od bardzo dawna.
Aby zatem nie pozwolić im zrealizować owego celu, należy niestrudzenie trzymać się tego wszystkiego, co pozwala patrzeć na rzeczywistość w sposób trzeźwy, konstruktywny i licujący z ludzką godnością. Po pierwsze trzeba świadomie zabezpieczać siebie i swoich bliskich przed wpływem wszystkich komunikatów, których nie da się pogodzić z prawem niesprzeczności i wynikającymi zeń ponadczasowymi regułami logicznego wnioskowania. Po drugie warto znaleźć oparcie w tradycji rozumianej jako zakumulowana mądrość wieków, która przez tysiące lat umożliwiała trwanie i rozkwitanie wielkiego zbiorowego wysiłku intelektualnego, moralnego, estetycznego i duchowego zwanego cywilizacją. Po trzecie zaś należy występować przeciwko temu wszystkiemu, co w sposób jawny bądź utajony godzi w szeroko rozumianą wolność osobistą - w zakresie zarówno wyrażania myśli i stanowisk, jak i gospodarowania owocami swojej pracy.
Wówczas wyżej opisany intelektualno-kulturowy wandalizm będzie można traktować jako zjawisko bardziej śmieszne niż straszne i bardziej żenujące niż degradujące, oczekując w spokoju na jego nieuchronną autodestrukcję. Kiedy zaś będzie już po wszystkim, będzie można rzec ze zdrową satysfakcją, że nigdy nie uchybiło się darom rozumu, sumienia i godności, choćby i od pewnego momentu było się w bardzo niewielkiej mniejszości, która postanowiła być w tej kwestii niezłomna do końca.
W związku z powyższym nie tyle budują one jakąkolwiek indoktrynacyjnie spójną narrację, co promują równolegle kilka wzajemnie sprzecznych narracji. Przykładowo: z jednej strony forsują one prymitywny scjentyzm traktujący "empiryczne eksperymenty" i "dane statystyczne" jako finalne i wyłączne źródło prawdy, ale z drugiej strony ochoczo stręczą one tzw. postmodernizm, czyli sugestię, że zamiast prawdy człowiek ma do dyspozycji wyłącznie nieskończoną liczbę "osobistych punktów widzenia" i "subiektywnych doświadczeń".
Podobnie, z jednej strony upowszechniają one rzekomo emancypacyjny przekaz jakoby płeć była kategorią czysto biologiczną, co miałoby sugerować, że wszelkie kulturowe różnice płciowe są czysto arbitralne bądź narzucone, a z drugiej strony coraz śmielej promują one doniesienia jakoby płeć miała być kategorią czysto psychologiczną, z czego miałoby wynikać, że sprowadza się ona wyłącznie do określonych kulturowych wyborów i preferencji nie mających nic wspólnego z biologią.
Z jednej strony głoszą one złudnie liberalną agendę "decydowania o swoim ciele", a z drugiej strony - zwłaszcza ostatnimi czasy - gorliwie wspierają jawnie totalitarną agendę wykluczania z życia społecznego osób odmawiających przyjmowania określonych preparatów farmaceutycznych.
Z jednej strony słyszy się zewsząd coraz bardziej nachalne trajkotanie o potrzebie "ratowania Ziemi przed rozpasanym konsumpcjonizmem", a z drugiej strony konsekwentne wezwania do "wywoływania inflacji celem napędzania konsumpcji" czy też podobne usprawiedliwienia inflacji już wywołanej, względnie perory o tym, jakoby tzw. dług publiczny mógł rosnąć w nieskończoność.
Z jednej strony coraz bezczelniej próbuje się stręczyć ludzkości mizantropiczny kult natury, podkreślający rzekomą mądrość zdania się na "pierwotny tryb bytowania", a z drugiej strony konsekwentnie forsuje się równie mizantropiczny kult robotów i domniemanych "myślących maszyn", mający nasuwać myśl, iż "naturalnej inteligencji" przyjdzie czas ustąpić pola "sztucznej superinteligencji".
Z jednej strony coraz głośniej gardłuje się o rzekomej potrzebie "zmniejszania nierówności" i "redystrybucji bogactwa w kierunku biednych", a z drugiej strony w kolejnym zdaniu wprost propaguje się pozbawienie owych biednych dostępu do mięsnej diety czy prywatnych samochodów.
Z jednej strony tzw. globalne elity szermują w nieskończoność pustymi sloganami o "różnorodności" i "inkluzywności", a z drugiej strony zaraz potem podkreślają konieczność zamiatania pod dywan opinii niezgodnych z rozmaitymi domniemanymi "naukowymi konsensusami" czy "zgodnymi opiniami ekspertów".
W agresywnym zalewaniu wszystkich środków masowego przekazu powyższymi narracjami nie chodzi zatem o umacnianie staroświeckiej "władzy" czy "kontroli", bo społeczeństwo całkowicie ogłupione przyjęciem za dobrą monetę podobnej dawki wielopiętrowego absurdu musiałoby się stać całkowicie bezproduktywne, a nie ma żadnego interesu ani satysfakcji w kontrolowaniu bezproduktywnej masy, na której nie da się w żaden sposób pasożytować. Zamiast tego chodzi tu wyłącznie o czysty intelektualny wandalizm i kulturową chuliganerię, bo wyłącznie do takiego celu - do całkowitej inwersji wartości - prowadzi w ostatecznym rachunku przekonanie, że jest się panem rzeczywistości, a wspomniane na wstępie "opiniotwórcze" ośrodki tkwią w owym przekonaniu już od bardzo dawna.
Aby zatem nie pozwolić im zrealizować owego celu, należy niestrudzenie trzymać się tego wszystkiego, co pozwala patrzeć na rzeczywistość w sposób trzeźwy, konstruktywny i licujący z ludzką godnością. Po pierwsze trzeba świadomie zabezpieczać siebie i swoich bliskich przed wpływem wszystkich komunikatów, których nie da się pogodzić z prawem niesprzeczności i wynikającymi zeń ponadczasowymi regułami logicznego wnioskowania. Po drugie warto znaleźć oparcie w tradycji rozumianej jako zakumulowana mądrość wieków, która przez tysiące lat umożliwiała trwanie i rozkwitanie wielkiego zbiorowego wysiłku intelektualnego, moralnego, estetycznego i duchowego zwanego cywilizacją. Po trzecie zaś należy występować przeciwko temu wszystkiemu, co w sposób jawny bądź utajony godzi w szeroko rozumianą wolność osobistą - w zakresie zarówno wyrażania myśli i stanowisk, jak i gospodarowania owocami swojej pracy.
Wówczas wyżej opisany intelektualno-kulturowy wandalizm będzie można traktować jako zjawisko bardziej śmieszne niż straszne i bardziej żenujące niż degradujące, oczekując w spokoju na jego nieuchronną autodestrukcję. Kiedy zaś będzie już po wszystkim, będzie można rzec ze zdrową satysfakcją, że nigdy nie uchybiło się darom rozumu, sumienia i godności, choćby i od pewnego momentu było się w bardzo niewielkiej mniejszości, która postanowiła być w tej kwestii niezłomna do końca.
Saturday, February 5, 2022
Narracja inflacyjna a świadomość ekonomiczna
Poszczególne etapy niedawnej narracji na temat zagrożenia inflacją skupiają jak w soczewce wszystkie negatywne cechy tzw. ekonomii głównego nurtu, zwłaszcza w wymiarze zastosowań w tzw. polityce gospodarczej.
Otóż najpierw słyszeliśmy do znudzenia, że szaleńcze tworzenie przez banki centralne bilionów nowych jednostek pieniężnych wcale nie musi się przełożyć na inflację cenową, bo "nie ma tu żadnej logicznej konieczności" i "dopiero przyszłość pokaże, czy ów tzw. monetarny eksperyment zakończy się fiaskiem". Trudno o wyrazistszy przejaw jałowego pozytywizmu i pseudoeksperymentalizmu w głównonurtowym dyskursie ekonomicznym.
Później, kiedy zwykli ludzie zaczęli już narzekać na ewidentną inflację cenową, słyszało się urągliwe trajkotanie o tym, że żadnej inflacji cenowej nie ma, bo nie wykazują jej arbitralnie zdefiniowane wskaźniki używane przez urzędy statystyczne. Tu z kolei widać wzorcowy przykład odrealnionego formalizmu dominujących orientacji ekonomicznych.
Jeszcze później, kiedy inflacja cenowa pojawiła się już nawet w obrębie wspomnianych wyżej wskaźników, zaczęły rozbrzmiewać oficjalne komunikaty, jakoby inflacja ta była jedynie "przejściowa", spowodowana "post-lockdownowym odreagowaniem" czy innymi przywoływanymi ad hoc behawioralnymi wymówkami. Oto i kolejna kluczowa cecha tendencji panujących w ekonomicznym głównym nurcie: przygodny psychologizm jako niewyczerpane źródło "dodatkowych zmiennych wyjaśniających".
Kiedy zaś stało się dla wszystkich jasne, że wzmiankowana inflacja nie tylko nie jest przejściowa, ale wręcz rozpędza się w coraz bardziej przewlekły sposób (ze względów tak monetarnych, jak i pozamonetarnych, związanych z rujnującymi "lockdownami", "zielonymi" regulacjami, coraz większym biurokratycznym bałaganem i reżimową niepewnością itd.), wówczas poczęły odzywać się głosy, że jest to "naturalna cena" za polityczne "ratowanie gospodarki" przed wszystkimi nieszczęściami tego świata, od krachów finansowych począwszy, a na wirusach i "zmianach klimatycznych" skończywszy. Tu widać wreszcie ukoronowanie wszystkich wyżej wymienionych mankamentów: etatystyczny absurdyzm nakazujący traktowanie monopolistycznych aparatów opresji i ich banków centralnych jako magicznych pól zakrzywiających rzeczywistość, w obrębie których przestają obowiązywać wszelkie zdroworozsądkowe prawa ekonomii.
Jeśli więc ktoś zadaje pytanie, czemu globalna gospodarka zdaje się być przez ostatnich 20 lat w stanie permanentnego i wciąż pogłębiającego się kryzysu, to odpowiedź może odnaleźć w powyższym zestawieniu zasadniczych elementów składających się na dominujący w świecie stan świadomości ekonomicznej - tak wśród "specjalistów" nadających ton "polityce gospodarczej", jak i wśród laików wykazujących wobec niego przynajmniej bierną akceptację.
Na szczęście nikt nie jest na ten stan rzeczy skazany, bo od 150 lat rozwija się tradycja wnioskowania ekonomicznego stanowiąca ścisłe przeciwieństwo wszystkich rzeczonych tendencji: tradycja stosująca logiczną dedukcję zamiast pozytywizmu i pseudoeksperymentalizmu, trzymająca się przyczynowego realizmu zamiast jałowego formalizmu, oparta na prakseologicznych prawach zamiast psychologicznych przyczynków oraz wyznająca "analityczny anarchizm" zamiast bezrefleksyjnego przyjmowania jakichkolwiek założeń politycznych. Jest to tradycja tzw. austriackiej szkoły ekonomii, z którą warto się jak najszybciej i jak najdogłębniej zapoznać, aby dołożyć swoją cegiełkę do budowy dojrzałego stanu świadomości ekonomicznej, niedopuszczającego do permanentnego inflacyjnego rujnowania globalnej gospodarki, a tym bardziej do zakłamywania owego rujnowania przy pomocy coraz bardziej urągających rozumowi manipulacji, sofizmatów i sloganów.
Otóż najpierw słyszeliśmy do znudzenia, że szaleńcze tworzenie przez banki centralne bilionów nowych jednostek pieniężnych wcale nie musi się przełożyć na inflację cenową, bo "nie ma tu żadnej logicznej konieczności" i "dopiero przyszłość pokaże, czy ów tzw. monetarny eksperyment zakończy się fiaskiem". Trudno o wyrazistszy przejaw jałowego pozytywizmu i pseudoeksperymentalizmu w głównonurtowym dyskursie ekonomicznym.
Później, kiedy zwykli ludzie zaczęli już narzekać na ewidentną inflację cenową, słyszało się urągliwe trajkotanie o tym, że żadnej inflacji cenowej nie ma, bo nie wykazują jej arbitralnie zdefiniowane wskaźniki używane przez urzędy statystyczne. Tu z kolei widać wzorcowy przykład odrealnionego formalizmu dominujących orientacji ekonomicznych.
Jeszcze później, kiedy inflacja cenowa pojawiła się już nawet w obrębie wspomnianych wyżej wskaźników, zaczęły rozbrzmiewać oficjalne komunikaty, jakoby inflacja ta była jedynie "przejściowa", spowodowana "post-lockdownowym odreagowaniem" czy innymi przywoływanymi ad hoc behawioralnymi wymówkami. Oto i kolejna kluczowa cecha tendencji panujących w ekonomicznym głównym nurcie: przygodny psychologizm jako niewyczerpane źródło "dodatkowych zmiennych wyjaśniających".
Kiedy zaś stało się dla wszystkich jasne, że wzmiankowana inflacja nie tylko nie jest przejściowa, ale wręcz rozpędza się w coraz bardziej przewlekły sposób (ze względów tak monetarnych, jak i pozamonetarnych, związanych z rujnującymi "lockdownami", "zielonymi" regulacjami, coraz większym biurokratycznym bałaganem i reżimową niepewnością itd.), wówczas poczęły odzywać się głosy, że jest to "naturalna cena" za polityczne "ratowanie gospodarki" przed wszystkimi nieszczęściami tego świata, od krachów finansowych począwszy, a na wirusach i "zmianach klimatycznych" skończywszy. Tu widać wreszcie ukoronowanie wszystkich wyżej wymienionych mankamentów: etatystyczny absurdyzm nakazujący traktowanie monopolistycznych aparatów opresji i ich banków centralnych jako magicznych pól zakrzywiających rzeczywistość, w obrębie których przestają obowiązywać wszelkie zdroworozsądkowe prawa ekonomii.
Jeśli więc ktoś zadaje pytanie, czemu globalna gospodarka zdaje się być przez ostatnich 20 lat w stanie permanentnego i wciąż pogłębiającego się kryzysu, to odpowiedź może odnaleźć w powyższym zestawieniu zasadniczych elementów składających się na dominujący w świecie stan świadomości ekonomicznej - tak wśród "specjalistów" nadających ton "polityce gospodarczej", jak i wśród laików wykazujących wobec niego przynajmniej bierną akceptację.
Na szczęście nikt nie jest na ten stan rzeczy skazany, bo od 150 lat rozwija się tradycja wnioskowania ekonomicznego stanowiąca ścisłe przeciwieństwo wszystkich rzeczonych tendencji: tradycja stosująca logiczną dedukcję zamiast pozytywizmu i pseudoeksperymentalizmu, trzymająca się przyczynowego realizmu zamiast jałowego formalizmu, oparta na prakseologicznych prawach zamiast psychologicznych przyczynków oraz wyznająca "analityczny anarchizm" zamiast bezrefleksyjnego przyjmowania jakichkolwiek założeń politycznych. Jest to tradycja tzw. austriackiej szkoły ekonomii, z którą warto się jak najszybciej i jak najdogłębniej zapoznać, aby dołożyć swoją cegiełkę do budowy dojrzałego stanu świadomości ekonomicznej, niedopuszczającego do permanentnego inflacyjnego rujnowania globalnej gospodarki, a tym bardziej do zakłamywania owego rujnowania przy pomocy coraz bardziej urągających rozumowi manipulacji, sofizmatów i sloganów.
Labels:
ekonomia,
ekonomia austriacka,
inflacja,
metodologia,
prakseologia
Wednesday, February 2, 2022
Rozgrzewanie zimnej wojny jako kontrolowana implozja globalnego systemu
Na przestrzeni ostatnich dwóch lat okazało się w sposób bezprecedensowo wyraźny, że rozmaite reżimy tego świata tworzą już de facto nieformalny globalny system wyznający jeden zestaw ideologicznych norm i wdrażający je przy pomocy jednego zestawu procedur, abstrahując od lokalnych różnic w stopniu ich natężenia.
Właśnie przez pryzmat tejże wiedzy należy postrzegać z wolna rozgrzewającą się "zimną wojnę" między wiodącymi reżimami tzw. wschodu i tzw. zachodu. Trzeba zdawać sobie w tym kontekście sprawę przede wszystkim z tego, że choć obie strony zapewniają, iż żadnego gorącego konfliktu nie chcą, to w rzeczywistości obie go ogromnie pragną. Ściślej rzecz ujmując, owego konfliktu pragną globalne soratyczne "elity" będące rzeczywistymi decydentami na arenie międzynarodowej, które nie są związane jakimikolwiek sentymentami etnicznymi czy nawet interesami gospodarczymi albo konwencjonalnie rozumianymi sojuszami politycznymi.
Pragnienia owych "elit" są już niemal czysto metafizyczne - będąc już doszczętnie znudzone bogactwem i banalnie pojmowaną władzą, dążą już one wyłącznie do maksymalnego poniżenia zwykłego człowieka na poziomie przede wszystkim duchowym: do wykazania, że jej przedstawiciele są panami nie tylko martwej materii i ludzkich ciał, ale też ludzkich dusz. Stąd próby wywołania konwencjonalnego globalnego konfliktu trzeba uznać za naturalne przedłużenie innych podejmowanych na tejże płaszczyźnie działań, takich jak neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie globalnej gospodarki, przyspieszone inflacyjne rujnowanie majątków klasy średniej czy błyskawiczna budowa psychologicznie degradującego totalitaryzmu hipochondrycznego.
Innymi słowy, pozornie zwaśnione fronty grają na najwyższym poziomie decyzyjnym do tej samej bramki, generując samonapędzającą się spiralę wzajemnych prowokacji. Jakże bowiem inaczej można by np. interpretować szaleńcze promowanie przez główne zachodnie ośrodki wpływu najbardziej absurdalnych form neomarksistowskiego wichrzycielstwa, co sprawia, że rosyjscy czy chińscy kacykowie mogą następnie z pełną odpowiedzialnością stwierdzić "u nas tego szaleństwa nie ma", co natychmiastowo przysparza im masy zwolenników? Jakże inaczej można by interpretować to, że główne zachodnie środki masowego przekazu prześcigają się w publikowaniu najrozmaitszych "scenariuszy wojny", dając rosyjskim czy chińskim kacykom znakomity pretekst do organizowania coraz bardziej zaczepnych działań wobec domniemanych przyczółków "wrogiego imperializmu", takich jak Ukraina czy Tajwan? Wreszcie jakże inaczej można by interpretować popisywanie się przewodniczącego tzw. Światowego Forum Ekonomicznego tym, że wychowankowie tejże organizacji spenetrowali gabinety władzy od Kanady po Rosję - co nie wydaje się być czczymi przechwałkami, biorąc pod uwagę, że najwyżsi przedstawiciele wszystkich tych gabinetów regularnie odwiedzają imprezy organizowane przez tegoż przewodniczącego i odnoszą się do niego w nadzwyczaj familiarny sposób?
Jakie są wnioski z powyższego dla zwykłego człowieka dobrej woli? Otóż przede wszystkim są one takie, że nie należy postrzegać dzisiejszego świata politycznego w sposób aksjologicznie binarny - nie ma już dzisiaj żadnego imperium zła rywalizującego z sojuszem dobra, bo to pierwsze zdołało równie skutecznie co niepostrzeżenie przeniknąć globalne struktury władzy, przekształcając się w nieformalną kryptokrację. Nie wynika z tego oczywiście, że ze względów czysto pragmatycznych nie należy dążyć do znalezienia się raczej w strefie wpływu mniej na daną chwilę despotycznych prowincji owej kryptokracji - choć, co wykazały zwłaszcza ostatnie dwa lata, podejmowanie roztropnych decyzji w tym zakresie może być dużo trudniejsze, niż się jeszcze do niedawna wydawało.
Niemniej na poziomie etycznym - tzn. na poziomie wartości samych w sobie - trzeba zdać sobie sprawę, że choćby bierne popieranie jakiegokolwiek politycznego frontu posiadającego istotną sprawczą moc jest całkowicie bezsensowne i przeciwskuteczne. Jest tak dlatego, iż podobne działanie sprowadza się w ostatecznym rachunku do wzmacniania globalnego soratycznego systemu, którego jedynym celem jest maksymalne poniżanie tych, którzy są wciąż zdolni do postępowania w dobrej wierze. Zamiast tego należy skoncentrować wszelkie swoje wysiłki na maksymalnym uniezależnieniu się od owego systemu wraz z innymi ludźmi dobrej woli: na tworzeniu możliwie samowystarczalnych oraz intelektualnie i moralnie niezłomnych enklaw, żyjąc w których można realnie służyć prawdzie, dobru i pięknu, choćby dookoła szalały coraz bardziej desperacko wzniecane konflikty, tak konwencjonalne, jak i hybrydowe, i tak fizyczne, jak i duchowe.
Tylko wówczas będzie się miało szansę na wyjście obronną ręką z okresu wielkiego oczyszczenia, w ramach którego globalne "elity", pragnąc dokonać "wielkiego resetu" świata, nieuchronnie dokonają "wielkiego delete'u" samych siebie. Grunt zatem, żeby stanąć nie po "dobrej stronie" pozorowanego politycznego konfliktu, tylko po stronie dobra - czyli przeciw wszystkim "królestwom tego świata". Wyłacznie taki wybór daje bowiem jakąkolwiek możliwość tryumfu w jedynym obiecującym tego słowa znaczeniu.
Właśnie przez pryzmat tejże wiedzy należy postrzegać z wolna rozgrzewającą się "zimną wojnę" między wiodącymi reżimami tzw. wschodu i tzw. zachodu. Trzeba zdawać sobie w tym kontekście sprawę przede wszystkim z tego, że choć obie strony zapewniają, iż żadnego gorącego konfliktu nie chcą, to w rzeczywistości obie go ogromnie pragną. Ściślej rzecz ujmując, owego konfliktu pragną globalne soratyczne "elity" będące rzeczywistymi decydentami na arenie międzynarodowej, które nie są związane jakimikolwiek sentymentami etnicznymi czy nawet interesami gospodarczymi albo konwencjonalnie rozumianymi sojuszami politycznymi.
Pragnienia owych "elit" są już niemal czysto metafizyczne - będąc już doszczętnie znudzone bogactwem i banalnie pojmowaną władzą, dążą już one wyłącznie do maksymalnego poniżenia zwykłego człowieka na poziomie przede wszystkim duchowym: do wykazania, że jej przedstawiciele są panami nie tylko martwej materii i ludzkich ciał, ale też ludzkich dusz. Stąd próby wywołania konwencjonalnego globalnego konfliktu trzeba uznać za naturalne przedłużenie innych podejmowanych na tejże płaszczyźnie działań, takich jak neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie globalnej gospodarki, przyspieszone inflacyjne rujnowanie majątków klasy średniej czy błyskawiczna budowa psychologicznie degradującego totalitaryzmu hipochondrycznego.
Innymi słowy, pozornie zwaśnione fronty grają na najwyższym poziomie decyzyjnym do tej samej bramki, generując samonapędzającą się spiralę wzajemnych prowokacji. Jakże bowiem inaczej można by np. interpretować szaleńcze promowanie przez główne zachodnie ośrodki wpływu najbardziej absurdalnych form neomarksistowskiego wichrzycielstwa, co sprawia, że rosyjscy czy chińscy kacykowie mogą następnie z pełną odpowiedzialnością stwierdzić "u nas tego szaleństwa nie ma", co natychmiastowo przysparza im masy zwolenników? Jakże inaczej można by interpretować to, że główne zachodnie środki masowego przekazu prześcigają się w publikowaniu najrozmaitszych "scenariuszy wojny", dając rosyjskim czy chińskim kacykom znakomity pretekst do organizowania coraz bardziej zaczepnych działań wobec domniemanych przyczółków "wrogiego imperializmu", takich jak Ukraina czy Tajwan? Wreszcie jakże inaczej można by interpretować popisywanie się przewodniczącego tzw. Światowego Forum Ekonomicznego tym, że wychowankowie tejże organizacji spenetrowali gabinety władzy od Kanady po Rosję - co nie wydaje się być czczymi przechwałkami, biorąc pod uwagę, że najwyżsi przedstawiciele wszystkich tych gabinetów regularnie odwiedzają imprezy organizowane przez tegoż przewodniczącego i odnoszą się do niego w nadzwyczaj familiarny sposób?
Jakie są wnioski z powyższego dla zwykłego człowieka dobrej woli? Otóż przede wszystkim są one takie, że nie należy postrzegać dzisiejszego świata politycznego w sposób aksjologicznie binarny - nie ma już dzisiaj żadnego imperium zła rywalizującego z sojuszem dobra, bo to pierwsze zdołało równie skutecznie co niepostrzeżenie przeniknąć globalne struktury władzy, przekształcając się w nieformalną kryptokrację. Nie wynika z tego oczywiście, że ze względów czysto pragmatycznych nie należy dążyć do znalezienia się raczej w strefie wpływu mniej na daną chwilę despotycznych prowincji owej kryptokracji - choć, co wykazały zwłaszcza ostatnie dwa lata, podejmowanie roztropnych decyzji w tym zakresie może być dużo trudniejsze, niż się jeszcze do niedawna wydawało.
Niemniej na poziomie etycznym - tzn. na poziomie wartości samych w sobie - trzeba zdać sobie sprawę, że choćby bierne popieranie jakiegokolwiek politycznego frontu posiadającego istotną sprawczą moc jest całkowicie bezsensowne i przeciwskuteczne. Jest tak dlatego, iż podobne działanie sprowadza się w ostatecznym rachunku do wzmacniania globalnego soratycznego systemu, którego jedynym celem jest maksymalne poniżanie tych, którzy są wciąż zdolni do postępowania w dobrej wierze. Zamiast tego należy skoncentrować wszelkie swoje wysiłki na maksymalnym uniezależnieniu się od owego systemu wraz z innymi ludźmi dobrej woli: na tworzeniu możliwie samowystarczalnych oraz intelektualnie i moralnie niezłomnych enklaw, żyjąc w których można realnie służyć prawdzie, dobru i pięknu, choćby dookoła szalały coraz bardziej desperacko wzniecane konflikty, tak konwencjonalne, jak i hybrydowe, i tak fizyczne, jak i duchowe.
Tylko wówczas będzie się miało szansę na wyjście obronną ręką z okresu wielkiego oczyszczenia, w ramach którego globalne "elity", pragnąc dokonać "wielkiego resetu" świata, nieuchronnie dokonają "wielkiego delete'u" samych siebie. Grunt zatem, żeby stanąć nie po "dobrej stronie" pozorowanego politycznego konfliktu, tylko po stronie dobra - czyli przeciw wszystkim "królestwom tego świata". Wyłacznie taki wybór daje bowiem jakąkolwiek możliwość tryumfu w jedynym obiecującym tego słowa znaczeniu.
Subscribe to:
Posts (Atom)