Rzecz nie w tym, czy można, czy też nie można zadowalająco przeżywać uroczystości noworocznych bez użycia petard i fajerwerków, bo to jest kwestia zupełnie indywidualna. Rzecz w tym, że pseudomoralizatorskie potępianie czy też "odmawianie sobie" podobnych atrakcji w imię "dobrobytu zwierząt" jest podręcznikowym przykładem ontologicznego infantylizmu, który próbuje czynić cnotę z podporządkowywania tego, co wyższe, temu, co niższe.
W tym konkretnym przypadku jest to rezygnacja z tradycyjnego, odwiecznego elementu atmosfery uroczystej radości - a więc elementu o wartości kulturowej, symbolicznej i abstrakcyjnej, tzn. wartości właściwej dla świata istot rozumnych - na rzecz niewzbudzania dodatkowego strachu w istotach nierozumnych, czyli zjawiska mającego z punktu widzenia jego bezpośrednich beneficjentów "wartość" wyłącznie sensoryczną.
Tymczasem realizacja wartości właściwych istotom rozumnym niemal z definicji wiąże się z "negatywnymi" efektami ubocznymi wywieranymi na świat istot nierozumnych - i jest to "wymiana" aksjologicznie w pełni uzasadniona, biorąc pod uwagę nieskończoną ontologiczną różnicę między owymi dwiema kategoriami podmiotów. Stosowne przykłady można tu mnożyć w nieskończoność, do świętowania przy akompaniamencie petard i fajerwerków dodając huczne koncerty w plenerze, oddawanie salw honorowych, budowanie szklanych wysokościowców czy ogólnie zastępowanie dziczy cywilizacją.
Podsumowując, "etyczna" (nie estetyczna) rezygnacja z tradycyjnie hucznego świętowania różnych symbolicznie znaczących dat to pozornie niewinny ukłon w stronę głęboko wichrzycielskiej ideologii, u której fundamentów znajduje się zasadnicza inwersja wartości, której najskuteczniejszą bronią jest konsekwentna infantylizacja świata ludzkich spraw i której ostatecznym celem jest - w sensie zupełnie dosłownym - autoeliminacja człowieczeństwa. Warto o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy ma się skłonność do robienia wraz z tłumem niekończącej się serii "małych kroczków" w "pożądanym" kierunku pod pretekstem "nie robienia z igły wideł" - wtedy bowiem wideł nigdy się nie dostrzeże, nim będzie już za późno.
Friday, December 30, 2022
Saturday, December 17, 2022
"Sztuczna inteligencja" jako krzywe zwierciadło
Modnymi ostatnimi czasy zabawkami stały się boty generujące bohomazy i rymowanki, zwane czasem zwodniczo "malarstwem" lub "poezją". Podobno są one do tego stopnia skuteczne w dziele chałturzenia po chałturnikach, że niektórzy domniemani "artyści" zarzucają już ich twórcom "kradzież własności intelektualnej".
Jest to kolejna doskonała ilustracja faktu, iż tzw. sztuczna inteligencja nie tyle wykazuje coraz większy stopień rozumności i artystycznej umiejętności, co w coraz większym stopniu uzmysławia ludzkości skalę jej zabrnięcia w ślepy zaułek bezmyślności i tandety. W tym konkretnym przypadku obnaża ona estetyczną marność i zupełną odtwórczość tzw. sztuki współczesnej, polegającej na mieszaniu, łataniu, wykoślawianiu i losowym zestawianiu elementów dawnych dzieł będących przykładami rzeczywistej sztuki. Innymi słowy, jeśli przedmioty, wykazujące nad podmiotami przewagę wyłącznie ilościową, są w stanie szybciej i obficiej produkować dokładnie to samo, co wcześniej produkowały podmioty, jest to niezawodnym dowodem zerowej jakościowej wartości dodatkowej wnoszonej w danym przypadku przez podmioty.
Podsumowując, tzw. sztuczna inteligencja nie jest żadnym "równoprawnym partnerem" ludzkości w dziele tworzenia piękna, ani tym bardziej żadnym "artystycznym głosem przyszłości", tylko krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może coraz lepiej oglądać swoją własnowolnie sprokurowaną brzydotę i samodegradację. W tym sensie pełni ona niewątpliwie istotną edukacyjną rolę - pod tym wszelako warunkiem, że skorzystają z niej skłonni do odbycia coraz pilniejszej intelektualnej pokuty, nie do folgowania coraz bardziej kompromitującej intelektualnej pysze.
Jest to kolejna doskonała ilustracja faktu, iż tzw. sztuczna inteligencja nie tyle wykazuje coraz większy stopień rozumności i artystycznej umiejętności, co w coraz większym stopniu uzmysławia ludzkości skalę jej zabrnięcia w ślepy zaułek bezmyślności i tandety. W tym konkretnym przypadku obnaża ona estetyczną marność i zupełną odtwórczość tzw. sztuki współczesnej, polegającej na mieszaniu, łataniu, wykoślawianiu i losowym zestawianiu elementów dawnych dzieł będących przykładami rzeczywistej sztuki. Innymi słowy, jeśli przedmioty, wykazujące nad podmiotami przewagę wyłącznie ilościową, są w stanie szybciej i obficiej produkować dokładnie to samo, co wcześniej produkowały podmioty, jest to niezawodnym dowodem zerowej jakościowej wartości dodatkowej wnoszonej w danym przypadku przez podmioty.
Podsumowując, tzw. sztuczna inteligencja nie jest żadnym "równoprawnym partnerem" ludzkości w dziele tworzenia piękna, ani tym bardziej żadnym "artystycznym głosem przyszłości", tylko krzywym zwierciadłem, w którym ludzkość może coraz lepiej oglądać swoją własnowolnie sprokurowaną brzydotę i samodegradację. W tym sensie pełni ona niewątpliwie istotną edukacyjną rolę - pod tym wszelako warunkiem, że skorzystają z niej skłonni do odbycia coraz pilniejszej intelektualnej pokuty, nie do folgowania coraz bardziej kompromitującej intelektualnej pysze.
Saturday, December 10, 2022
Przeciw konwergencji globalnych totalitaryzmów
Większość złych rzeczy, które mogły przydarzyć się w tym świecie - zwłaszcza na płaszczyźnie społeczno-gospodarczej - już się przydarzyła, co nie zmienia faktu, że kilka ostatecznych gwoździ do trumny wieńczących samobójczy pęd globalnego systemu wciąż domaga się przyspieszonego wbicia. W ramach rozeznawania priorytetów, na których należy zogniskować siły niezłomnego oporu, należałoby zatem, jak się zdaje, wyróżnić zagrożenia następujące:
1. Tzw. waluty cyfrowe banków centralnych.
2. Globalne "cyfrowe sieci zdrowotne" połączone na stałe z systemem "sanitarnych paszportów".
3. Tzw. standardy ESG rozumiane jako warunek prowadzenia biznesu.
Wdrożenie tych pierwszych stanowiłoby domknięcie globalnego totalitarnego komunizmu monetarnego (wraz z takimi zjawiskami jak pełen monitoring transakcji, depozyty z datą ważności itp.), stworzenie tych drugich stanowiłoby zacementowanie i utrwalenie globalnego totalitaryzmu hipochondrycznego, natomiast narzucenie tych ostatnich stanowiłoby wprowadzenie globalnego totalitaryzmu neomarksistowsko-neomaltuzjańskiego, w którym być lub nie być dowolnego przedsiębiorstwa zależy od uznaniowych ideologicznych kaprysów podejrzanych polityczno-korporacyjnych sitw.
Nawet przy ze wszech miar rozsądnym założeniu, że skuteczna implementacja powyższych trzech wymysłów przyspieszy jedynie w sposób wykładniczy systemową społeczno-gospodarczą implozję, tym samym będąc zagrożeniem jedynie krótkoterminowym, nie ma żadnego dobrego powodu, by dać się owemu implodującemu systemowi pogrzebać i być przez niego pociągniętym w otchłań. W związku z tym - zważywszy na jego stricte globalne ambicje - należy zadbać o to, by przynajmniej nasza część świata nie dała się w żadnej mierze podczepić pod stosowną techniczną, jurydyczną, instytucjonalną i ideologiczną infrastrukturę.
Biorąc pod uwagę ogólne nastroje i przekonania społeczne, rokowania są w tym zakresie nie najgorsze - niemniej trzeba je czynnie umacniać i konsekwentnie nadawać im coraz bardziej świadomą formę, gdyż stawki są w tej kwestii na tyle duże, że nawet najdrobniejsze spoczęcie na laurach i popadnięcie w samozadowoloną bierność może być tu uznane za fatalne zaniedbanie. Życzmy więc sobie i wszystkim ludziom dobrej woli, by nigdy sobie na podobne zaniedbania nie pozwolili, wiedząc doskonale, czego i przed czym bronią.
1. Tzw. waluty cyfrowe banków centralnych.
2. Globalne "cyfrowe sieci zdrowotne" połączone na stałe z systemem "sanitarnych paszportów".
3. Tzw. standardy ESG rozumiane jako warunek prowadzenia biznesu.
Wdrożenie tych pierwszych stanowiłoby domknięcie globalnego totalitarnego komunizmu monetarnego (wraz z takimi zjawiskami jak pełen monitoring transakcji, depozyty z datą ważności itp.), stworzenie tych drugich stanowiłoby zacementowanie i utrwalenie globalnego totalitaryzmu hipochondrycznego, natomiast narzucenie tych ostatnich stanowiłoby wprowadzenie globalnego totalitaryzmu neomarksistowsko-neomaltuzjańskiego, w którym być lub nie być dowolnego przedsiębiorstwa zależy od uznaniowych ideologicznych kaprysów podejrzanych polityczno-korporacyjnych sitw.
Nawet przy ze wszech miar rozsądnym założeniu, że skuteczna implementacja powyższych trzech wymysłów przyspieszy jedynie w sposób wykładniczy systemową społeczno-gospodarczą implozję, tym samym będąc zagrożeniem jedynie krótkoterminowym, nie ma żadnego dobrego powodu, by dać się owemu implodującemu systemowi pogrzebać i być przez niego pociągniętym w otchłań. W związku z tym - zważywszy na jego stricte globalne ambicje - należy zadbać o to, by przynajmniej nasza część świata nie dała się w żadnej mierze podczepić pod stosowną techniczną, jurydyczną, instytucjonalną i ideologiczną infrastrukturę.
Biorąc pod uwagę ogólne nastroje i przekonania społeczne, rokowania są w tym zakresie nie najgorsze - niemniej trzeba je czynnie umacniać i konsekwentnie nadawać im coraz bardziej świadomą formę, gdyż stawki są w tej kwestii na tyle duże, że nawet najdrobniejsze spoczęcie na laurach i popadnięcie w samozadowoloną bierność może być tu uznane za fatalne zaniedbanie. Życzmy więc sobie i wszystkim ludziom dobrej woli, by nigdy sobie na podobne zaniedbania nie pozwolili, wiedząc doskonale, czego i przed czym bronią.
Wednesday, October 12, 2022
Globalne kłamstwo, którego nikt już nie ukrywa
Wysokiej rangi funkcjonariusze korporacyjnych przybudówek globalnego totalitarnego systemu, który objawił się w pełnej krasie dwa i pół roku temu, wprost już przyznają, że określone odmiany oczywistego farmaceutyku nie były testowane pod kątem zdolności do powstrzymywania transmisji gwiazdorskiego drobnoustroju (wczoraj podobne wyznanie padło - o ironio! - na sali Parlamentu Europejskiego).
Innymi słowy, dziesiątki lub nawet setki milionów osób na całym świecie straciły pracę bądź zostały umieszczone w bezterminowym areszcie domowym - że nie wspomnieć o bezustannej nawale upokarzających, demoralizujących zniewag - za odmowę uczestnictwa w czymś, co od samego początku nosiło znamiona wyjątkowo wyrachowanego i zuchwałego kłamstwa o globalnym zasięgu. Kłamstwa, którego główni propagatorzy ostentacyjnie mówią dziś swoim ofiarom: "i co nam zrobicie?".
Mundus vult decipi, ergo decipiatur. Jeśli jednak okaże się, że świat chce być oszukiwany aż tak bezczelnie, na aż taką skalę i przy aż takim przekonaniu oszukujących co do swojej bezkarności, to faktycznie może się spodziewać, że w następnej kolejności zostanie mu sprezentowane choćby i biblijne "znamię Bestii". Albo bowiem doświadczenia ostatnich dwu i pół lat okażą się w tym kontekście zasadniczą i ostatecznie otrzeźwiającą lekcją, albo ludzkość w swojej masie faktycznie "dojrzała" już choćby i do ochoczego popełnienia zbiorowego samobójstwa w akompaniamencie polityczno-medialnego trajkotu przetykanego "rozrywkowo"-plotkarską kakofonią. Oby przynajmniej dla pewnej części niniejsza alternatywa jawiła się tak jasno i przejrzyście, jak powinna.
Innymi słowy, dziesiątki lub nawet setki milionów osób na całym świecie straciły pracę bądź zostały umieszczone w bezterminowym areszcie domowym - że nie wspomnieć o bezustannej nawale upokarzających, demoralizujących zniewag - za odmowę uczestnictwa w czymś, co od samego początku nosiło znamiona wyjątkowo wyrachowanego i zuchwałego kłamstwa o globalnym zasięgu. Kłamstwa, którego główni propagatorzy ostentacyjnie mówią dziś swoim ofiarom: "i co nam zrobicie?".
Mundus vult decipi, ergo decipiatur. Jeśli jednak okaże się, że świat chce być oszukiwany aż tak bezczelnie, na aż taką skalę i przy aż takim przekonaniu oszukujących co do swojej bezkarności, to faktycznie może się spodziewać, że w następnej kolejności zostanie mu sprezentowane choćby i biblijne "znamię Bestii". Albo bowiem doświadczenia ostatnich dwu i pół lat okażą się w tym kontekście zasadniczą i ostatecznie otrzeźwiającą lekcją, albo ludzkość w swojej masie faktycznie "dojrzała" już choćby i do ochoczego popełnienia zbiorowego samobójstwa w akompaniamencie polityczno-medialnego trajkotu przetykanego "rozrywkowo"-plotkarską kakofonią. Oby przynajmniej dla pewnej części niniejsza alternatywa jawiła się tak jasno i przejrzyście, jak powinna.
Monday, October 10, 2022
The Ethical Structure of Production
The main contention of the present paper is that the capital structure of production, the preservation of which is often regarded as the essence of economic sustainability, needs to be grounded in the parallel ethical structure of production in order to remain intact. The article identifies several tendencies conducive to the erosion of the ethical production structure. Subsequently, it suggests that some of these tendencies may well be strongly present in today’s economic and cultural climate in the so-called developed world, thereby jeopardizing its prospects for continued economic growth and progress. Finally, the author indicates that only a widespread and well-established understanding of the relationship between the capital structure of production and its ethical counterpart can prevent a retrogression from the current, historically unprecedented level of global economic well-being.
[Read More]
[Read More]
Monday, October 3, 2022
Ewolucja rewolucji na przykładzie jednej kariery
Postać, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa trafiła dzisiaj do kotła, nie była, rzecz jasna, "wierzącym komunistą", tylko skrajnie oportunistycznym cynikiem, niemniej trajektoria jej kariery dobrze obrazuje, co stanowi naturalne chronologiczne przedłużenie ideologii komunistycznej w dziele rozbełtywania ludzkich mózgów. Otóż na początkowym etapie swojej właściwej kariery postać ta zajmowała się tumanieniem społeczeństwa polegającym na rozsiewaniu propagandy politycznej, na jej etapie środkowym przerzuciła się na stręczenie propagandy wulgaryzacyjnej, zaś na jej etapie końcowym skupiła się na produkcji propagandy głupkowato-infantylistycznej.
Innymi słowy, przebieg tejże kariery doskonale ilustruje kolejne mutacje antycywilizacyjnej (a od pewnego momentu już post-cywilizacyjnej) rewolucji dokonującej się na przestrzeni ostatnich stu lat: naturalnym przedłużeniem rewolucji marksistowsko-leninowskiej jest rewolucja neomarksistowsko-gramsciańska (która w naszej części świata była wprowadzana ze zrozumiałym opóźnieniem), natomiast naturalnym przedłużeniem tej ostatniej jest rewolucja infantylistyczna, czyli rewolucja permanentnego bodźcowego kociokwiku transmitowanego wszelkimi środkami masowego przekazu i obliczona na wprowadzenie jak najszerszych rzesz ludzkich w stan bezustannej histerycznej głupawki przetykanej otępiałą, "depresyjną" apatią (notabene wzmiankowana postać nie miała na tym ostatnim etapie żadnych szczególnych osiągnięć, nie umywając się do "gwiazd" rozmaitych Instagramów czy Tiktoków, niemniej doskonale wyczuwała stosownego "ducha czasu").
Podsumowując, nad personą spuśćmy zasłonę miłosierdzia, ale jej "ewolucję" potraktujmy jako istotną lekcję z zakresu najnowszej historii metod prania mózgu: po to przynajmniej, by nawet wśród post-cywilizacyjnych zgliszczy umieć stworzyć oazy rozsądku i sanktuaria normalności, w których my i nasi bliźni zdołamy ocalić osobistą godność, wewnętrzną wolność i duchowe zdrowie. Taką przynajmniej korzyść odnieśmy z refleksji nad spuścizną tych, którzy całe swe życie poświęcili uprawianiu rozmaitych form systemowego szkodnictwa.
Innymi słowy, przebieg tejże kariery doskonale ilustruje kolejne mutacje antycywilizacyjnej (a od pewnego momentu już post-cywilizacyjnej) rewolucji dokonującej się na przestrzeni ostatnich stu lat: naturalnym przedłużeniem rewolucji marksistowsko-leninowskiej jest rewolucja neomarksistowsko-gramsciańska (która w naszej części świata była wprowadzana ze zrozumiałym opóźnieniem), natomiast naturalnym przedłużeniem tej ostatniej jest rewolucja infantylistyczna, czyli rewolucja permanentnego bodźcowego kociokwiku transmitowanego wszelkimi środkami masowego przekazu i obliczona na wprowadzenie jak najszerszych rzesz ludzkich w stan bezustannej histerycznej głupawki przetykanej otępiałą, "depresyjną" apatią (notabene wzmiankowana postać nie miała na tym ostatnim etapie żadnych szczególnych osiągnięć, nie umywając się do "gwiazd" rozmaitych Instagramów czy Tiktoków, niemniej doskonale wyczuwała stosownego "ducha czasu").
Podsumowując, nad personą spuśćmy zasłonę miłosierdzia, ale jej "ewolucję" potraktujmy jako istotną lekcję z zakresu najnowszej historii metod prania mózgu: po to przynajmniej, by nawet wśród post-cywilizacyjnych zgliszczy umieć stworzyć oazy rozsądku i sanktuaria normalności, w których my i nasi bliźni zdołamy ocalić osobistą godność, wewnętrzną wolność i duchowe zdrowie. Taką przynajmniej korzyść odnieśmy z refleksji nad spuścizną tych, którzy całe swe życie poświęcili uprawianiu rozmaitych form systemowego szkodnictwa.
Sunday, October 2, 2022
W obliczu kulminacji etatystycznej destrukcji
Zrozumienie, że etatyzm stanowi czyste zło, musi iść w parze ze zrozumieniem, iż na finalnym etapie swojego istnienia jest to doktryna nie tyle pasożytnicza, co samobójcza. Innymi słowy, zrujnowawszy w wystarczającym stopniu ciemiężone przez siebie społeczeństwa i zabrnąwszy zbyt daleko w taktykę balansowania na krawędzi, monopolistyczne aparaty opresji mogą nie mieć żadnych zahamowań przed zniszczeniem samych siebie razem ze swoimi żywicielami, zwłaszcza jeśli ma się to wiązać z jednoczesnym zniszczeniem swoich "wrogów" i uniknięciem alternatywy w postaci wewnętrznego rozpadu.
Słowem: istnieją sytuacje, w których, patrząc z konsekwentnie etatystycznego punktu widzenia, eskalacyjne użycie broni masowego rażenia - a także analogicznie eskalacyjna odpowiedź - mogą być postrzegane jako "rozwiązania", które niosą z sobą więcej korzyści niż strat. Jeśli ze zdroworozsądkowej perspektywy wydaje się być to czystym szaleństwem, wówczas trzeba zdać sobie sprawę, że konsekwentny etatyzm jest ścisłym zaprzeczeniem zdrowego rozsądku, a wręcz jego diaboliczną inwersją.
Następnie zaś należy poszukać belki we własnym oku i uderzyć się w pierś - tak skrupulatnie i mocno, jak wcześniej skrupulatnie i mocno wierzyło się w nieuchronność etatyzmu, albo jak leniwie i słabo się go zwalczało. Nie po to, żeby karmić się strachem, ale, wręcz przeciwnie, po to, żeby zachować odwagę i wewnętrzny pokój nawet w obliczu kulminacji etatystycznej destrukcji, która w danych okolicznościach miejsca i czasu jest w coraz mniejszym stopniu bezwzględną niemożliwością.
Słowem: istnieją sytuacje, w których, patrząc z konsekwentnie etatystycznego punktu widzenia, eskalacyjne użycie broni masowego rażenia - a także analogicznie eskalacyjna odpowiedź - mogą być postrzegane jako "rozwiązania", które niosą z sobą więcej korzyści niż strat. Jeśli ze zdroworozsądkowej perspektywy wydaje się być to czystym szaleństwem, wówczas trzeba zdać sobie sprawę, że konsekwentny etatyzm jest ścisłym zaprzeczeniem zdrowego rozsądku, a wręcz jego diaboliczną inwersją.
Następnie zaś należy poszukać belki we własnym oku i uderzyć się w pierś - tak skrupulatnie i mocno, jak wcześniej skrupulatnie i mocno wierzyło się w nieuchronność etatyzmu, albo jak leniwie i słabo się go zwalczało. Nie po to, żeby karmić się strachem, ale, wręcz przeciwnie, po to, żeby zachować odwagę i wewnętrzny pokój nawet w obliczu kulminacji etatystycznej destrukcji, która w danych okolicznościach miejsca i czasu jest w coraz mniejszym stopniu bezwzględną niemożliwością.
Konieczność pielęgnowania pamięci o gigantach
Czas gigantów przeminął już dobrych kilka dekad temu. Niemniej jeszcze do niedawna zwykli ludzie mogli przynajmniej swobodnie obcować z ich dziedzictwem, a z rzadka nawet stanąć na ich pomnikowych ramionach i podziwiać rozpościerający się z nich widok.
Tymczasem na chwilę obecną wszelkie karzełki tego świata nie ustają w chuligańskich działaniach na rzecz tego, by owo obcowanie maksymalnie utrudnić: bądź to wysuwając pod adresem gigantów nieskończoną serię wyssanych z palca zarzutów (które są albo nieweryfikowalne, albo zbyt liczne, żeby ktokolwiek był w stanie je zweryfikować, jeśli nawet miałby je uznać za godne uwagi), bądź też próbując ich przekształcić na swój własny obraz i podobieństwo, przyprawiając im kabotyńskie ideologiczne gęby (w tym kontekście należy mieć się na baczności zwłaszcza przed sformułowaniami takimi jak "odczytanie na nowo", "reinterpretacja", "modernizacja", "dekonstrukcja" itp.).
Cel owych działań jest oczywisty: oczernienie wszelkich gigantów lub też zastąpienie ich błazeńskimi karykaturami ma być jednoznaczne z negacją ich istnienia, co z kolei ma sprowadzić do poziomu karzełka każdego, kto, obcując z ich spuścizną, pragnąłby choć minimalnie odrosnąć od ziemi. Innymi słowy, jest to realizacja diabolicznej strategii, której punkt docelowy streszcza się w spostrzeżeniu Davili, iż "w piekle wszyscy są równi".
Jak więc należy odnosić się do jej przejawów? Odpowiedź jest tu bardzo prosta: zarzuty wobec gigantów należy ignorować, a próby ich karykaturyzacji wyśmiewać, obnażając ich miałkość i fałszywość. Nawet jeśli bowiem któryś z tych zarzutów miałby się okazać prawdziwy, do elementarnych cywilizacyjnych norm należy nie atakowanie zmarłych pod ideologicznymi pretekstami, zwłaszcza jeśli podobne ataki wychodzą od kogoś, kto sam nie ma absolutnie żadnych konstruktywnych zasług. Wyśmiewanie wichrzycielskich karykatur ma z kolei tę wielką zaletę, że wydatnie sprzyja przypominaniu o tym, jak prezentują się oryginały - i dlaczego warto z nimi przestawać.
Przyjęcie podobnej postawy - tzn. czujne pielęgnowanie pamięci o gigantach - to najlepsze dziś zabezpieczenie nie tylko przed zakusami karzełków, ale również przed tym, by samemu nie skarłowacieć. Na tym zaś powinno bezwzględnie zależeć każdemu, kto dzieli z gigantami cele, nawet jeśli dysponuje znacznie skromniejszymi od nich środkami.
Tymczasem na chwilę obecną wszelkie karzełki tego świata nie ustają w chuligańskich działaniach na rzecz tego, by owo obcowanie maksymalnie utrudnić: bądź to wysuwając pod adresem gigantów nieskończoną serię wyssanych z palca zarzutów (które są albo nieweryfikowalne, albo zbyt liczne, żeby ktokolwiek był w stanie je zweryfikować, jeśli nawet miałby je uznać za godne uwagi), bądź też próbując ich przekształcić na swój własny obraz i podobieństwo, przyprawiając im kabotyńskie ideologiczne gęby (w tym kontekście należy mieć się na baczności zwłaszcza przed sformułowaniami takimi jak "odczytanie na nowo", "reinterpretacja", "modernizacja", "dekonstrukcja" itp.).
Cel owych działań jest oczywisty: oczernienie wszelkich gigantów lub też zastąpienie ich błazeńskimi karykaturami ma być jednoznaczne z negacją ich istnienia, co z kolei ma sprowadzić do poziomu karzełka każdego, kto, obcując z ich spuścizną, pragnąłby choć minimalnie odrosnąć od ziemi. Innymi słowy, jest to realizacja diabolicznej strategii, której punkt docelowy streszcza się w spostrzeżeniu Davili, iż "w piekle wszyscy są równi".
Jak więc należy odnosić się do jej przejawów? Odpowiedź jest tu bardzo prosta: zarzuty wobec gigantów należy ignorować, a próby ich karykaturyzacji wyśmiewać, obnażając ich miałkość i fałszywość. Nawet jeśli bowiem któryś z tych zarzutów miałby się okazać prawdziwy, do elementarnych cywilizacyjnych norm należy nie atakowanie zmarłych pod ideologicznymi pretekstami, zwłaszcza jeśli podobne ataki wychodzą od kogoś, kto sam nie ma absolutnie żadnych konstruktywnych zasług. Wyśmiewanie wichrzycielskich karykatur ma z kolei tę wielką zaletę, że wydatnie sprzyja przypominaniu o tym, jak prezentują się oryginały - i dlaczego warto z nimi przestawać.
Przyjęcie podobnej postawy - tzn. czujne pielęgnowanie pamięci o gigantach - to najlepsze dziś zabezpieczenie nie tylko przed zakusami karzełków, ale również przed tym, by samemu nie skarłowacieć. Na tym zaś powinno bezwzględnie zależeć każdemu, kto dzieli z gigantami cele, nawet jeśli dysponuje znacznie skromniejszymi od nich środkami.
Thursday, September 22, 2022
Zombie i wampiry, czyli różne typy komunizmu
Klasyczny sowiecki komunizm był jak zombie: przez dekady wlókł się ociężale, pełznął w przypadkowym kierunku, powoli gnił i rozpadał się na kawałki, aż w końcu znieruchomiał, gotowy do wysłania na śmietnik historii.
Tymczasem centralnobankierski komunizm monetarny jest jak wampir: pozornie elegancki, wyrafinowany i dyskretnie działający zza kulis, ale przez to tym groźniejszy w swoim pasożytnictwie. Opity wysysaną przez dekady gospodarczą produktywnością, wydaje się krzepki i żywotny aż do momentu, gdy dosięgną go demaskatorskie promienie słońca, błyskawicznie obracające go w pył.
Innymi słowy, o ile na rozwlekłą śmierć żywego trupa, jakim był komunizm sowiecki, było gotowych wielu, o tyle na przyspieszoną śmierć rozdętego wampira, jakim jest komunizm monetarny, w skali globalnej wciąż nie jest gotowy prawie nikt. Jak to rokuje dla przebiegu jego rozpadu i jakie daje szanse, by nie być przez niego dotkniętym: na to pytanie niech już każdy odpowie sobie sam.
Tymczasem centralnobankierski komunizm monetarny jest jak wampir: pozornie elegancki, wyrafinowany i dyskretnie działający zza kulis, ale przez to tym groźniejszy w swoim pasożytnictwie. Opity wysysaną przez dekady gospodarczą produktywnością, wydaje się krzepki i żywotny aż do momentu, gdy dosięgną go demaskatorskie promienie słońca, błyskawicznie obracające go w pył.
Innymi słowy, o ile na rozwlekłą śmierć żywego trupa, jakim był komunizm sowiecki, było gotowych wielu, o tyle na przyspieszoną śmierć rozdętego wampira, jakim jest komunizm monetarny, w skali globalnej wciąż nie jest gotowy prawie nikt. Jak to rokuje dla przebiegu jego rozpadu i jakie daje szanse, by nie być przez niego dotkniętym: na to pytanie niech już każdy odpowie sobie sam.
Wednesday, September 21, 2022
Najgorszy bezrozum idzie w parze z bezwstydem
Powiadają, że kogo Pan Bóg chce ukarać, temu odbiera rozum. To jest jednak lekka kara, bo nierozumny szybko się ośmiesza, co go na ogół otrzeźwia i przywraca do pionu. Kogo zatem Pan Bóg chce ciężko ukarać, temu odbiera zarówno rozum, jak i poczucie wstydu. Wtedy pęd na drodze do zatracenia staje się wprost proporcjonalny do skali ośmieszenia, zwłaszcza gdy owa podwójna przypadłość występuje w postaci masowej, gdzie bezrozumni i bezwstydni prześcigają się nawzajem w samobójczym naporze.
Stąd poczucie wstydu - rozumność w zakresie wczesnego wykrywania bezrozumu - jest cenniejszym darem od czystego intelektu i wymaga szczególnej pielęgnacji, zwłaszcza w czasie, gdy ten ostatni zdaje się już od dawna leżeć zbiorowym odłogiem. Jak bowiem w kraju ślepców jednooki jest królem, tak w świecie bezwstydnej głupoty mędrcem jest już ten, kto potrafi się spłonić na myśl o uczestnictwie w jej pozornie triumfalnym pochodzie.
A to dopiero początek korzyści, bo taki ktoś może się następnie przekonać, że ani nie musi na nic się złościć, ani nie musi niczego pożądać, ani nie musi niczemu zazdrościć - wystarczy, że będzie wspierał bliźniego w unikaniu tych samych oczywistych przeszkód, których sam się w porę wystrzegł, a nasyci wszelkie zdrowe ambicje i rozumu, i sumienia, i smaku, i woli. Innymi słowy: uzyska to kluczowe niewiele, które jest jedyną niezawodną drogą do wszystkiego, co pozostanie, gdy ostatecznie przeminie to, co przeminąć musi.
Stąd poczucie wstydu - rozumność w zakresie wczesnego wykrywania bezrozumu - jest cenniejszym darem od czystego intelektu i wymaga szczególnej pielęgnacji, zwłaszcza w czasie, gdy ten ostatni zdaje się już od dawna leżeć zbiorowym odłogiem. Jak bowiem w kraju ślepców jednooki jest królem, tak w świecie bezwstydnej głupoty mędrcem jest już ten, kto potrafi się spłonić na myśl o uczestnictwie w jej pozornie triumfalnym pochodzie.
A to dopiero początek korzyści, bo taki ktoś może się następnie przekonać, że ani nie musi na nic się złościć, ani nie musi niczego pożądać, ani nie musi niczemu zazdrościć - wystarczy, że będzie wspierał bliźniego w unikaniu tych samych oczywistych przeszkód, których sam się w porę wystrzegł, a nasyci wszelkie zdrowe ambicje i rozumu, i sumienia, i smaku, i woli. Innymi słowy: uzyska to kluczowe niewiele, które jest jedyną niezawodną drogą do wszystkiego, co pozostanie, gdy ostatecznie przeminie to, co przeminąć musi.
Tuesday, September 13, 2022
Natarczywe drwienie z niezadowolonych klientów, czyli marketing okresu post-cywilizacji
Najbardziej charakterystyczną cechą dzisiejszego człowieka, zanurzonego w post-cywilizacji, jest infantylizm, czyli mieszanina intelektualnej miałkości, emocjonalnej niedojrzałości, duchowej nonszalancji i kulturowego niedbalstwa. Wygląda przy tym na to, że na chwilę obecną usilnie zaczyna być promowana jego dość zaskakująca forma, czyli infantylistyczny gaslighting: marketingowo nachalne i zupełnie gołosłowne powtarzanie, że wszystko, co wykazuje wyżej wymienione cechy, nie tylko nie pozostawia wiele do życzenia, ale, wręcz przeciwnie, jest ze wszech miar "fajne", "klawe", "świeże" i "postępowe", a kto tego nie pojmuje, ten bigot i skrupulant.
Sztandarowy przykład to w tym kontekście pojawiające się regularnie w tzw. mediach społecznościowych "reklamówki" (choć zwodniczo nie są one opisane jako materiały promocyjne, tylko jako "sugestie") bijące po oczach czysto deklaratywnymi stwierdzeniami, iż najnowszy twór tolkienopodobny produkcji amazońskiej nie tyle nie ma nic wspólnego z ontologiczną głębią i metafizyczną dojrzałością twórczości Tolkiena, co, wręcz przeciwnie, jest jej "ubogaconym", "kolorowym" i "emancypacyjnym" rozwinięciem, a kto tego nie pojmuje, ten rasista i mizogin (dosłownie!). Uderzające jest tu zwłaszcza to, jak ostentacyjnie "antymarketingowe" są rzeczone wirtualne afisze, tzn. nie tylko nie respektują one informacji zwrotnej wysyłanej konsekwentnie przez większość konsumentów, ale w dodatku już na starcie zuchwale sobie z nich dworują.
Jest to kolejna ilustracja obserwacji, iż największe globalne ośrodki wpływu nie dbają już ani o pieniądze, ani o kulturową "miękką władzę", tylko o folgowanie autodestrukcyjnemu ideologicznemu amokowi, choćby miało się przy tej okazji przepalić całość swoich pieniędzy i całkowicie rozmienić na drobne swoją niegdysiejszą reputację. Innymi słowy, jest to ilustracja typowego dla okresu post-cywilizacji ducha "soratycznego", czyli takiego, któremu przyświeca już wyłącznie sianie zamętu i destrukcji rozumianych jako cele same w sobie.
Jeśli, poza czysto badawczym doświadczeniem, z powyższych spostrzeżeń wypływa jakakolwiek lekcja dla ludzi dobrej woli, to przypuszczalnie brzmi ona tak, że konstruktywna wartość konsumencka będzie się stawała w przyspieszonym tempie dobrem coraz bardziej deficytowym, i że w związku z tym warto ją coraz bardziej świadomie i po "benedyktyńsku" magazynować. To bowiem może się okazać najlepszym sposobem na pamiętanie o tym, że taka wartość może jednak istnieć i dawać konsumentowi szczerą, a nawet głęboką satysfakcję - taką, jaką szanujący się bliźni mogą sobie wzajemnie zaoferować w ramach uczciwej, rzetelnej i godnej współpracy.
Sztandarowy przykład to w tym kontekście pojawiające się regularnie w tzw. mediach społecznościowych "reklamówki" (choć zwodniczo nie są one opisane jako materiały promocyjne, tylko jako "sugestie") bijące po oczach czysto deklaratywnymi stwierdzeniami, iż najnowszy twór tolkienopodobny produkcji amazońskiej nie tyle nie ma nic wspólnego z ontologiczną głębią i metafizyczną dojrzałością twórczości Tolkiena, co, wręcz przeciwnie, jest jej "ubogaconym", "kolorowym" i "emancypacyjnym" rozwinięciem, a kto tego nie pojmuje, ten rasista i mizogin (dosłownie!). Uderzające jest tu zwłaszcza to, jak ostentacyjnie "antymarketingowe" są rzeczone wirtualne afisze, tzn. nie tylko nie respektują one informacji zwrotnej wysyłanej konsekwentnie przez większość konsumentów, ale w dodatku już na starcie zuchwale sobie z nich dworują.
Jest to kolejna ilustracja obserwacji, iż największe globalne ośrodki wpływu nie dbają już ani o pieniądze, ani o kulturową "miękką władzę", tylko o folgowanie autodestrukcyjnemu ideologicznemu amokowi, choćby miało się przy tej okazji przepalić całość swoich pieniędzy i całkowicie rozmienić na drobne swoją niegdysiejszą reputację. Innymi słowy, jest to ilustracja typowego dla okresu post-cywilizacji ducha "soratycznego", czyli takiego, któremu przyświeca już wyłącznie sianie zamętu i destrukcji rozumianych jako cele same w sobie.
Jeśli, poza czysto badawczym doświadczeniem, z powyższych spostrzeżeń wypływa jakakolwiek lekcja dla ludzi dobrej woli, to przypuszczalnie brzmi ona tak, że konstruktywna wartość konsumencka będzie się stawała w przyspieszonym tempie dobrem coraz bardziej deficytowym, i że w związku z tym warto ją coraz bardziej świadomie i po "benedyktyńsku" magazynować. To bowiem może się okazać najlepszym sposobem na pamiętanie o tym, że taka wartość może jednak istnieć i dawać konsumentowi szczerą, a nawet głęboką satysfakcję - taką, jaką szanujący się bliźni mogą sobie wzajemnie zaoferować w ramach uczciwej, rzetelnej i godnej współpracy.
Labels:
ideologia,
infantylizm,
manipulacja,
marketing,
reklama
Saturday, September 10, 2022
Zielony komunizm: nie niedojrzały, tylko gnijący
Czerwony komunizm, przy wszystkich swoich logicznych absurdach, gospodarczych niedorzecznościach i katastrofalnych skutkach, zawierał w sobie przynajmniej to minimalne ziarno prawdy, z którego wynika, że człowiek ma czynić sobie ziemię poddaną i w związku z tym wymagać od siebie dyscypliny, wyrzeczenia i samozaparcia. Tymczasem zielony komunizm nie może się poszczycić nawet tym minimum rozsądku, sugerując, że w ramach "nowej, lepszej społeczno-gospodarczej przebudowy świata" człowiek powinien ukorzyć się przed "matką naturą", najlepiej przy jednoczesnym zdaniu się na łaskę mitycznych "inteligentnych maszyn", mających mu jakoby zapewnić "zaspokojenie podstawowych potrzeb" i możliwość poświęcenia ogromu wolnego czasu "relaksowi i rozrywce".
Innymi słowy, czerwony komunizm upadlał człowieka prawie w każdym wymiarze, ale nie w tym związanym z jego statusem istoty przynajmniej potencjalnie produktywnej i zahartowanej wysiłkiem. Tymczasem zielony komunizm ma na sztandarach upodlenie człowieka w każdym możliwym wymiarze ze szczególnym uwzględnieniem tego wymienionego wyżej. Podsumowując, jak sugerują odnośne barwy, czerwony komunizm stanowił dojrzałą postać rzeczonej ideologii, podczas gdy zielony komunizm stanowi jej postać gnilną. Stąd wniosek, że o ile z tym pierwszym można było walczyć zachowując przynajmniej minimum szacunku dla ideologicznego przeciwnika, o tyle temu drugiemu należy się wyłącznie bezpardonowe wyegzorcyzmowanie z tego świata bez najmniejszych sentymentów.
Innymi słowy, czerwony komunizm upadlał człowieka prawie w każdym wymiarze, ale nie w tym związanym z jego statusem istoty przynajmniej potencjalnie produktywnej i zahartowanej wysiłkiem. Tymczasem zielony komunizm ma na sztandarach upodlenie człowieka w każdym możliwym wymiarze ze szczególnym uwzględnieniem tego wymienionego wyżej. Podsumowując, jak sugerują odnośne barwy, czerwony komunizm stanowił dojrzałą postać rzeczonej ideologii, podczas gdy zielony komunizm stanowi jej postać gnilną. Stąd wniosek, że o ile z tym pierwszym można było walczyć zachowując przynajmniej minimum szacunku dla ideologicznego przeciwnika, o tyle temu drugiemu należy się wyłącznie bezpardonowe wyegzorcyzmowanie z tego świata bez najmniejszych sentymentów.
Labels:
dyscyplina,
komunizm,
lenistwo,
praca,
produktywność
Tuesday, September 6, 2022
Droga doskonałości w świecie odartym z wielkości
Prominentni przedstawiciele cywilizacji budzą szacunek, prominentni przedstawiciele antycywilizacji budzą grozę, podczas gdy prominentni przedstawiciele post-cywilizacji budzą już wyłącznie zażenowanie. Tym pierwszym można szczerze zazdrościć, tych drugich można szczerze nienawidzić, podczas gdy tych ostatnich wypada już jedynie szczerze ignorować.
Innymi słowy, nawet w świecie całkowicie odartym z wielkości - czy to konstruktywnej, czy to destruktywnej - można skutecznie unikać marności wskutek wykorzystania unikatowej okazji do całkowitego uwolnienia się od „światowych” namiętności. Jest to doskonały przykład tego, że żadne okoliczności nie zwalniają z obowiązku dążenia do doskonałości - być może ze szczególnym wskazaniem na te, w których wszystkie drogi na skróty do owego stanu jawią się szczególnie nędznie i fałszywie.
Innymi słowy, nawet w świecie całkowicie odartym z wielkości - czy to konstruktywnej, czy to destruktywnej - można skutecznie unikać marności wskutek wykorzystania unikatowej okazji do całkowitego uwolnienia się od „światowych” namiętności. Jest to doskonały przykład tego, że żadne okoliczności nie zwalniają z obowiązku dążenia do doskonałości - być może ze szczególnym wskazaniem na te, w których wszystkie drogi na skróty do owego stanu jawią się szczególnie nędznie i fałszywie.
Wednesday, August 31, 2022
Upadek ZSRR: śmierć czy "emancypacja" komuny?
Kluczową długofalową korzyścią, jaką "władze i zwierzchności" wiązały z upadkiem Związku Sowieckiego, była nie dekomunizacja "wschodu", tylko komunizacja "zachodu": wraz ze zniknięciem sowieckiego straszaka można było zdrapać reaganowsko-thatcherowską patynę "zachodniego szacunku dla praw własności i wolnej przedsiębiorczości" i przystąpić na całego do globalnego tumanienia "różnorodnością, inkluzywnością i zrównoważonym rozwojem". Innymi słowy, upadek Związku Sowieckiego miał być w dłuższej perspektywie nie śmiercią komunizmu, tylko emancypacją komunizmu, który - wyzuwszy się z krępującej czerwieni - mógł następnie rozbłysnąć wszystkimi barwami tęczy na czele ze zgniłą zielenią.
Podsumowując, ten niebagatelny zakres wolności, jaki zdołaliśmy sobie podówczas wywalczyć w naszej części świata, był nie zamierzonym celem "globalnej polityki", tylko efektem ubocznym jednego z jej tymczasowych etapów. W związku z tym należy mieć świadomość, że, chcąc przynajmniej zachować ów zakres swobód, a co dopiero go rozwijać i pogłębiać, trzeba, po pierwsze, bronić go na wszystkich stosownych płaszczyznach - tzn. nie tylko w sferze politycznej i gospodarczej, ale też w sferze kulturowej i duchowej - i, po drugie, bronić go ze wszystkich stron, w tym ze wszystkich stron geograficznych, nie pokładając najmniejszej ufności w żadnym z "książąt tego świata".
Słowem: bezprecedensowo wyraźnie powinno się dziś rozumieć, że w tym starciu nic nie zastąpi "codziennych czynów zwykłych ludzi", którym nie brakuje wężowej roztropności i gołębiej łagodności. Tylko mając to rozeznanie można do końca zachować "królewską godność" jednostki i osoby, choćby "władze i zwierzchności" pragnęły na każdym kroku traktować kogoś jak pionka.
Podsumowując, ten niebagatelny zakres wolności, jaki zdołaliśmy sobie podówczas wywalczyć w naszej części świata, był nie zamierzonym celem "globalnej polityki", tylko efektem ubocznym jednego z jej tymczasowych etapów. W związku z tym należy mieć świadomość, że, chcąc przynajmniej zachować ów zakres swobód, a co dopiero go rozwijać i pogłębiać, trzeba, po pierwsze, bronić go na wszystkich stosownych płaszczyznach - tzn. nie tylko w sferze politycznej i gospodarczej, ale też w sferze kulturowej i duchowej - i, po drugie, bronić go ze wszystkich stron, w tym ze wszystkich stron geograficznych, nie pokładając najmniejszej ufności w żadnym z "książąt tego świata".
Słowem: bezprecedensowo wyraźnie powinno się dziś rozumieć, że w tym starciu nic nie zastąpi "codziennych czynów zwykłych ludzi", którym nie brakuje wężowej roztropności i gołębiej łagodności. Tylko mając to rozeznanie można do końca zachować "królewską godność" jednostki i osoby, choćby "władze i zwierzchności" pragnęły na każdym kroku traktować kogoś jak pionka.
Saturday, August 27, 2022
"Nowy porządek świata" jako wielkie zwiedzenie
Nie ma i nigdy nie będzie żadnej "sztucznej inteligencji", "biologicznej nieśmiertelności", "czytania w myślach", "powszechnego bezwarunkowego dochodu", "post-rzadkości", "post-humanizmu" ani żadnych innych fantasmagorii stręczonych coraz nachalniej i toporniej przez samozwańcze "elity" i ich medialne tuby propagandowe. Coraz bardziej natarczywe bicie ludzi po oczach podobnymi omamami to nic innego, jak jeden z kluczowych elementów globalnie zakrojonej operacji psychologicznej, której drugim kluczowym elementem jest przeprowadzana równolegle globalna społeczno-ekonomiczna destrukcja (bezprecedensowy inflacjonizm i redystrybucjonizm, energetyczny destrukcjonizm, neomarksistowskie wichrzycielstwo, totalitaryzm hipochondryczny, wzniecanie i eskalacja konfliktów w węzłowych punktach światowej gospodarki itd.).
Rzecz zatem w tym, żeby najpierw doprowadzić w umysłach ofiar tejże operacji do stanu maksymalnego przytłoczenia ową jak najbardziej realną destrukcją, a następnie do przekonania, iż nieuchronnie wyłoni się z niej osławiony "nowy porządek świata" stanowiący amalgamat wszystkich wymienionych wyżej fantazyjno-horrorowych zjawisk, który część przyjmie jako utopijne wybawienie, a część jako dystopijne fatum. Innymi słowy, grunt w tym, żeby możliwie każdy zawczasu zniewolił sam siebie czy to wzdychaniem do ekologiczno-technologiczno-emancypacyjnego "raju na ziemi", czy to drżeniem przed maltuzjańsko-technokratyczno-dantejskim piekłem na ziemi, wierząc głęboko, że stworzenie jednego bądź drugiego zdecydowanie leży już w zakresie możliwości "elit". W ten sposób dokona się bowiem to, co da owym "elitom" ostateczną formę diabolicznej satysfakcji: wywołanie globalnego przeświadczenia, że los świata spoczywa dosłownie i w każdym aspekcie w ich rękach, i że ów fakt można jedynie przyjąć albo z ekstatyczną wdzięcznością, albo z rozpaczliwą rezygnacją.
Tymczasem należy trwać w niezmąconej świadomości, że dokonująca się destrukcja jest ze wszech miar realna, ale, po pierwsze, nie jest ona środkiem do żadnego celu, tylko celem samym w sobie, a po drugie, wcale nie jest się skazanym na bycie dotkniętym jej skutkami - zwłaszcza na poziomie duchowym, czyli na poziomie osobowej godności i wewnętrznej wolności. Innymi słowy, w konfrontacji z przeprowadzaną obecnie operacją psychologiczną trzeba przede wszystkim zachować święty pokój - nie spokój, a pokój właśnie - który z jednej strony umożliwia skuteczną demaskację iluzorycznych zagrożeń (a tym bardziej iluzorycznych obietnic), zaś z drugiej strony pozwala utrzymać zdrowy zapał w przeciwstawianiu się zagrożeniom jak najbardziej rzeczywistym. Wówczas można mieć pewność, że nie ulegnie się "wielkiemu zwiedzeniu" - czyli nie straci się tego zasadniczego elementu swojej wolności, własności i przenikliwości, który w ostatecznym rachunku liczy się ponad wszystko.
Rzecz zatem w tym, żeby najpierw doprowadzić w umysłach ofiar tejże operacji do stanu maksymalnego przytłoczenia ową jak najbardziej realną destrukcją, a następnie do przekonania, iż nieuchronnie wyłoni się z niej osławiony "nowy porządek świata" stanowiący amalgamat wszystkich wymienionych wyżej fantazyjno-horrorowych zjawisk, który część przyjmie jako utopijne wybawienie, a część jako dystopijne fatum. Innymi słowy, grunt w tym, żeby możliwie każdy zawczasu zniewolił sam siebie czy to wzdychaniem do ekologiczno-technologiczno-emancypacyjnego "raju na ziemi", czy to drżeniem przed maltuzjańsko-technokratyczno-dantejskim piekłem na ziemi, wierząc głęboko, że stworzenie jednego bądź drugiego zdecydowanie leży już w zakresie możliwości "elit". W ten sposób dokona się bowiem to, co da owym "elitom" ostateczną formę diabolicznej satysfakcji: wywołanie globalnego przeświadczenia, że los świata spoczywa dosłownie i w każdym aspekcie w ich rękach, i że ów fakt można jedynie przyjąć albo z ekstatyczną wdzięcznością, albo z rozpaczliwą rezygnacją.
Tymczasem należy trwać w niezmąconej świadomości, że dokonująca się destrukcja jest ze wszech miar realna, ale, po pierwsze, nie jest ona środkiem do żadnego celu, tylko celem samym w sobie, a po drugie, wcale nie jest się skazanym na bycie dotkniętym jej skutkami - zwłaszcza na poziomie duchowym, czyli na poziomie osobowej godności i wewnętrznej wolności. Innymi słowy, w konfrontacji z przeprowadzaną obecnie operacją psychologiczną trzeba przede wszystkim zachować święty pokój - nie spokój, a pokój właśnie - który z jednej strony umożliwia skuteczną demaskację iluzorycznych zagrożeń (a tym bardziej iluzorycznych obietnic), zaś z drugiej strony pozwala utrzymać zdrowy zapał w przeciwstawianiu się zagrożeniom jak najbardziej rzeczywistym. Wówczas można mieć pewność, że nie ulegnie się "wielkiemu zwiedzeniu" - czyli nie straci się tego zasadniczego elementu swojej wolności, własności i przenikliwości, który w ostatecznym rachunku liczy się ponad wszystko.
Labels:
destrukcja,
dystopia,
iluzja,
pokój,
propaganda,
utopia
Friday, August 26, 2022
Socjalizm to kluczowy filar cywilizacji śmierci
Tzw. darmowa opieka medyczna jest w większości przypadków tożsama z darmowym wysłaniem do kolejki oczekujących na naturalną śmierć. Tak przynajmniej przedstawia się kwestia w przypadku socjalizmu medycznego o korzeniach siermiężno-proletariackich, który - jak się retrospektywnie okazuje - wyniszcza przede wszystkim ciało.
Tymczasem o krok dalej idzie socjalizm medyczny o obliczu ckliwo-infantylistycznym, którego upiorną specjalnością jest rozmiękczanie i mordowanie duszy. Tenże socjalizm - który swoje potworne oblicze obnażył dopiero stosunkowo niedawno, a którego głównym poligonem jest Kanada - tych, co doczekali się przyobiecanej im "darmowej opieki" poddaje następnie psychologicznym torturom mającym skłonić ich do przekonania, że najtańszą i najskuteczniejszą procedurą leczniczą jest wspomagane samobójstwo.
Niezaskakujący wniosek, jaki płynie z powyższego modus operandi, brzmi następująco: socjalizm jest kluczowym filarem "cywilizacji śmierci", którego ostatecznym i coraz zuchwalej obnażanym rezultatem jest nie tylko gospodarcza ruina, ale też całkowita, diaboliczna inwersja wartości na każdej możliwej płaszczyźnie, włącznie ze sferą duchowej godności ludzkiego życia. Innymi słowy, socjalizm w swojej najpełniejszej postaci nie tylko zabija człowieka sztucznie wywołanym głodem i nędzą, ale też czynnie nakłania go do zabicia samego siebie sztucznie wywołaną apatią i beznadzieją.
Świadomość tego faktu powinna sprawić, że nawet ci, w których najwyższe obrzydzenie wzbudzała już nawet jego dawna, siermiężno-proletariacka forma, zwielokrotnią swój zapał w bezpardonowej walce z tym potworem i dołożą jeszcze większych starań, żeby skrupulatnie wyrugować wszelkie jego wpływy ze swojego otoczenia. Wtedy bowiem, nawet jeśli ludzką siłą nie pokona się owego monstrum w stu procentach, będzie się miało kojącą satysfakcję z tego, że nie dopuściło się do swojej części świata jego najbardziej i najgłębiej śmiercionośnych mutacji - a to już w ludzkiej perspektywie znaczny i chwalebny tryumf.
Tymczasem o krok dalej idzie socjalizm medyczny o obliczu ckliwo-infantylistycznym, którego upiorną specjalnością jest rozmiękczanie i mordowanie duszy. Tenże socjalizm - który swoje potworne oblicze obnażył dopiero stosunkowo niedawno, a którego głównym poligonem jest Kanada - tych, co doczekali się przyobiecanej im "darmowej opieki" poddaje następnie psychologicznym torturom mającym skłonić ich do przekonania, że najtańszą i najskuteczniejszą procedurą leczniczą jest wspomagane samobójstwo.
Niezaskakujący wniosek, jaki płynie z powyższego modus operandi, brzmi następująco: socjalizm jest kluczowym filarem "cywilizacji śmierci", którego ostatecznym i coraz zuchwalej obnażanym rezultatem jest nie tylko gospodarcza ruina, ale też całkowita, diaboliczna inwersja wartości na każdej możliwej płaszczyźnie, włącznie ze sferą duchowej godności ludzkiego życia. Innymi słowy, socjalizm w swojej najpełniejszej postaci nie tylko zabija człowieka sztucznie wywołanym głodem i nędzą, ale też czynnie nakłania go do zabicia samego siebie sztucznie wywołaną apatią i beznadzieją.
Świadomość tego faktu powinna sprawić, że nawet ci, w których najwyższe obrzydzenie wzbudzała już nawet jego dawna, siermiężno-proletariacka forma, zwielokrotnią swój zapał w bezpardonowej walce z tym potworem i dołożą jeszcze większych starań, żeby skrupulatnie wyrugować wszelkie jego wpływy ze swojego otoczenia. Wtedy bowiem, nawet jeśli ludzką siłą nie pokona się owego monstrum w stu procentach, będzie się miało kojącą satysfakcję z tego, że nie dopuściło się do swojej części świata jego najbardziej i najgłębiej śmiercionośnych mutacji - a to już w ludzkiej perspektywie znaczny i chwalebny tryumf.
Sunday, August 21, 2022
Ostateczna granica prywatnej przestrzeni osobistej
Rozmaite "zwierzchności i władze" od dawna z zapałem uprawiają psychologiczne warunkowanie mające sprawić, by każda wzmianka o czipowaniu ludzi wywoływała odruchowy histeryczny rechot. Finalny tryumf w zakresie rzeczonego warunkowania osiąga się jednak dopiero wówczas, gdy jego ofiara na wieść o tym, że bycie zaczipowanym staje się jak najbardziej realną możliwością, histeryczny rechot zastępuje równie histerycznym entuzjazmem, żeby czym prędzej odmrozić sobie uszy na złość "spiskowej" babci.
Najwyraźniej zdaniem niektórych wpływowych czynników ów tryumf został już osiągnięty, bo niezastąpiona klika z Davos ogłosiła w artykule sprzed kilku dni, że czipowanie ludzi to zupełnie "naturalna ewolucja" możliwości technologicznych i oczekiwań społecznych. Jak nietrudno się domyślić, dominujący ton wzmiankowanego artykułu to bezczelny gaslighting sugerujący, że nie ma w gruncie rzeczy żadnej zasadniczej różnicy między czipowaniem się dla celów medycznych a korzystaniem z łatwo zdejmowalnych protez takich jak okulary czy aparaty słuchowe, że o rozrusznikach serca nie wspomnieć. W ramach narracji farmakratycznej, która próbuje dokonać medykalizacji każdego problemu natury duchowej, nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć przy tej okazji już dość jednoznacznie huxleyowskiej sugestii, iż czip stymulujący nerw błędny może być cudownym lekiem dla najszybciej rozmnażanej dziś grupy chorych, czyli ofiar depresji.
Ukoronowaniem całości jest natomiast ostentacyjnie orwellowsko-huxleyowska konstatacja, jakoby każdy rodzic powinien przynajmniej "racjonalnie rozważyć", czy dla celów "bezpieczeństwa" nie należałoby zaaplikować swoim dzieciom czipów śledzących. Ogół tychże wynurzeń jest przy tym podlany zwyczajowym pseudomoralistycznym trajkotem o tym, że wszystkie te kwestie wymagają oczywiście "etycznego namysłu" i "normatywnych ram" tworzonych przez bliżej niesprecyzowane "nadrzędne instytucje".
Jak nietrudno wywnioskować, większość domniemanych błogosławieństw czipowania opisanych w niniejszym artykule to bałamutne fantasmagorie, na które nie trzeba zwracać większej uwagi. Celem tak otwartej zachęty do bycia zaczipowanym nie jest chęć czytania myśli czy zdalnej kontroli zachowań innych - bo to są rzeczy niemożliwe - ale wola sprawdzenia tego, do jakiego stopnia ofiary instytucjonalnego syndromu sztokholmskiego gotowe są do porzucenia ostatniego tabu związanego z nienaruszalnością kwintesencjonalnie prywatnej przestrzeni osobistej, jaką jest przestrzeń własnego ciała.
Jeśli bowiem okaże się, że w niektórych społeczeństwach istnieje już przyzwolenie na wyzbycie się owego tabu, wówczas nie będzie już żadnego powodu, by w następnej kolejności nie zaproponować ludzkości świata, w którym - cytując klasyka nad klasykami - "nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia". Zaproponować, nie narzucić: bo, jak wiadomo, doznać potępienia - czyli najgłębszego możliwego zniewolenia - można jedynie z własnej, nieprzymuszonej woli. Oby ta wola nie zawiodła wszystkich tych, którzy na wzmianki o czipowaniu wciąż reagują jedynie wspomnianym na wstępie histerycznym rechotem - i oby ów rechot okazał się w ostatecznym rachunku w mniejszym stopniu przejawem psychologicznego warunkowania, niż niezatartego instynktu samozachowawczego.
Najwyraźniej zdaniem niektórych wpływowych czynników ów tryumf został już osiągnięty, bo niezastąpiona klika z Davos ogłosiła w artykule sprzed kilku dni, że czipowanie ludzi to zupełnie "naturalna ewolucja" możliwości technologicznych i oczekiwań społecznych. Jak nietrudno się domyślić, dominujący ton wzmiankowanego artykułu to bezczelny gaslighting sugerujący, że nie ma w gruncie rzeczy żadnej zasadniczej różnicy między czipowaniem się dla celów medycznych a korzystaniem z łatwo zdejmowalnych protez takich jak okulary czy aparaty słuchowe, że o rozrusznikach serca nie wspomnieć. W ramach narracji farmakratycznej, która próbuje dokonać medykalizacji każdego problemu natury duchowej, nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć przy tej okazji już dość jednoznacznie huxleyowskiej sugestii, iż czip stymulujący nerw błędny może być cudownym lekiem dla najszybciej rozmnażanej dziś grupy chorych, czyli ofiar depresji.
Ukoronowaniem całości jest natomiast ostentacyjnie orwellowsko-huxleyowska konstatacja, jakoby każdy rodzic powinien przynajmniej "racjonalnie rozważyć", czy dla celów "bezpieczeństwa" nie należałoby zaaplikować swoim dzieciom czipów śledzących. Ogół tychże wynurzeń jest przy tym podlany zwyczajowym pseudomoralistycznym trajkotem o tym, że wszystkie te kwestie wymagają oczywiście "etycznego namysłu" i "normatywnych ram" tworzonych przez bliżej niesprecyzowane "nadrzędne instytucje".
Jak nietrudno wywnioskować, większość domniemanych błogosławieństw czipowania opisanych w niniejszym artykule to bałamutne fantasmagorie, na które nie trzeba zwracać większej uwagi. Celem tak otwartej zachęty do bycia zaczipowanym nie jest chęć czytania myśli czy zdalnej kontroli zachowań innych - bo to są rzeczy niemożliwe - ale wola sprawdzenia tego, do jakiego stopnia ofiary instytucjonalnego syndromu sztokholmskiego gotowe są do porzucenia ostatniego tabu związanego z nienaruszalnością kwintesencjonalnie prywatnej przestrzeni osobistej, jaką jest przestrzeń własnego ciała.
Jeśli bowiem okaże się, że w niektórych społeczeństwach istnieje już przyzwolenie na wyzbycie się owego tabu, wówczas nie będzie już żadnego powodu, by w następnej kolejności nie zaproponować ludzkości świata, w którym - cytując klasyka nad klasykami - "nikt nie może kupić ni sprzedać, kto nie ma znamienia". Zaproponować, nie narzucić: bo, jak wiadomo, doznać potępienia - czyli najgłębszego możliwego zniewolenia - można jedynie z własnej, nieprzymuszonej woli. Oby ta wola nie zawiodła wszystkich tych, którzy na wzmianki o czipowaniu wciąż reagują jedynie wspomnianym na wstępie histerycznym rechotem - i oby ów rechot okazał się w ostatecznym rachunku w mniejszym stopniu przejawem psychologicznego warunkowania, niż niezatartego instynktu samozachowawczego.
Tuesday, August 9, 2022
Why the "New World Order" Is Impossible to Implement without Creating Mass Chaos
The events of the last few years have resurrected a recurring worry among people mindful of their liberty, property, and personal dignity. This worry centers around the prospects of the emergence of the notorious “new world order,” a worldwide totalitarian plot hatched by globalist “elites” intent on destroying the surviving remains of free speech, free enterprise, and free thought.
Before asking how justified such worries are, let us note that the “new world order” narrative typically contains a “negative” and a “positive” element. The “negative” element describes how the global conspirators intend to bring about a worldwide socioeconomic collapse—i.e., eliminate the “old world order”—whereas the “positive” counterpart focuses on the nature of the global totalitarianism will be built on the ashes of destruction. In this connection, it is essential to note that new world order theorists almost always depict the totalitarianism under consideration as some form of technocratic feudalism with communist undertones, most closely reminiscent of present-day China coupled with Western-style “political correctness” and Malthusian eugenics.
When it comes to the “negative” part of the narrative in question, one can plausibly argue that far from consisting of conspiratorial speculation, it is blatantly unfolding before our eyes. Long-term coordinated global inflationism, persistent “stimulus spending,” the energy sector’s “environmentalist” strangulation, the destructive madness of lockdowns, and the relentless promotion of “woke” insanity clearly seem to be forming a perfect storm of worldwide planned chaos.
Obviously, none of these phenomena are spontaneous, and it does not take a genius to grasp the utterly ruinous consequences of their implementation. Thus, the ongoing devastation of the “old world order”—today most often referred to as the “Great Reset” or “building back better”—smacks of coordinated malevolence, giving rise to well-justified concerns.
The “positive” part of the new world order project, on the other hand, appears to be more of a bogeyman. This is because the kind of global totalitarianism that theorists typically envision is a praxeological impossibility.
First, comprehensive depopulation, far from centralizing nearly all productive resources in the hands of the parasitic “elite,” would vastly undercut its power by eliminating the bulk of the global economy’s productive potential. After all, as noted by Julian Simon, it is human beings, with their inventiveness and entrepreneurialism, that constitute the paramount driving force of economic development. Hence, by carrying out their Malthusian plans, elite globalists would saw off the branch on which they are sitting and eliminate themselves together with their victims.
Second, if the subjugated global population were to be literally enslaved rather than culled in a vast eugenic scheme, then the new world order would collapse in no time as well. This is because a stable, well-functioning international totalitarianism would have to rely on exceedingly complex technological solutions and massive amounts of high-quality capital goods.
However, armies of literal slaves cannot create or maintain such goods, nor devise and implement such solutions. After all, slaves are notoriously unproductive individuals, since they have no means and no incentive to invest in their talents, skills, contacts, and complementary resources. Furthermore, it is inconceivable that the masters would perform these tasks, since they would constitute a very small upper crust.
Third, if one were to suggest that the new world order could successfully operate based on highly advanced artificial intelligence solutions, then, once again, the natural question is who would devise and oversee the relevant infrastructure. The elite puppet masters, regardless of their cunning, would be too few to accomplish this task. Masses of slaves, as pointed out earlier, would be singularly ill-equipped to manage this feat.
Finally, a potential group of “semielite” middle management would also be of no use in this context. If today we are seeing how a full-blooded totalitarianism of this sort could look, members of this caste would have to be even more thoroughly indoctrinated in the “woke” ideology under such a system. And since this ideology can be summed up as a particularly deranged revolt against the nature of reality, it is a uniquely bad fit for technologically demanding environments.
Lastly, it must be pointed out that the new world order would be even more vulnerable to the Misesian calculation problem than its “classical” totalitarian predecessors. After all, political power and economic decision-making capacity would have to be much more heavily concentrated in the hands of a minuscule oligarchy than it was in the former Soviet bloc.
And while for a time, these countries’ rulers were able to maintain a semblance of economic rationality by calculating in terms of external prices and by tolerating the existence of internal black markets, no such solutions would be available in a global dictatorship of technocratic omnisurveillance. Thus, it turns out that such a dictatorship is a praxeological absurdity—a system that might look very menacing on paper but that is nothing more than a psychopathic pipe dream.
Thus, one has to wonder about the motives behind the globalist clique’s frenzied destruction of the present socioeconomic order. Surely, its members are cunning enough to realize the insurmountable nature of the challenges mentioned above. What, then, inspires their ruinous mania, if there is no additional money and power to be gained?
The only satisfactory answer is thoroughly chilling: it appears that having acquired all the money one can spend and all the power one can wield, the global elite remains capable of deriving perverse psychological satisfaction from engaging in large-scale acts of wanton destruction. In other words, its representatives do not seem to mind committing a spectacular suicide so long as it is a side effect of a vastly more spectacular democide.
While the realization that the new world order is a logically incoherent phantasmagoria might be soothing, the corollary awareness that the true goal of the ongoing worldwide ruination is no less insane should keep all right-minded people sober and watchful. Hence, even if one is not an enthusiast of the rapidly disintegrating “old world order,” one can steadfastly oppose the evil machinations of those responsible for that order's dissolution.
Ludwig von Mises’s personal motto (also adopted by the Mises Institute) is instructive: “Do not give in to evil but proceed ever more boldly against it.”
[Reposted from Mises.org]
Before asking how justified such worries are, let us note that the “new world order” narrative typically contains a “negative” and a “positive” element. The “negative” element describes how the global conspirators intend to bring about a worldwide socioeconomic collapse—i.e., eliminate the “old world order”—whereas the “positive” counterpart focuses on the nature of the global totalitarianism will be built on the ashes of destruction. In this connection, it is essential to note that new world order theorists almost always depict the totalitarianism under consideration as some form of technocratic feudalism with communist undertones, most closely reminiscent of present-day China coupled with Western-style “political correctness” and Malthusian eugenics.
When it comes to the “negative” part of the narrative in question, one can plausibly argue that far from consisting of conspiratorial speculation, it is blatantly unfolding before our eyes. Long-term coordinated global inflationism, persistent “stimulus spending,” the energy sector’s “environmentalist” strangulation, the destructive madness of lockdowns, and the relentless promotion of “woke” insanity clearly seem to be forming a perfect storm of worldwide planned chaos.
Obviously, none of these phenomena are spontaneous, and it does not take a genius to grasp the utterly ruinous consequences of their implementation. Thus, the ongoing devastation of the “old world order”—today most often referred to as the “Great Reset” or “building back better”—smacks of coordinated malevolence, giving rise to well-justified concerns.
The “positive” part of the new world order project, on the other hand, appears to be more of a bogeyman. This is because the kind of global totalitarianism that theorists typically envision is a praxeological impossibility.
First, comprehensive depopulation, far from centralizing nearly all productive resources in the hands of the parasitic “elite,” would vastly undercut its power by eliminating the bulk of the global economy’s productive potential. After all, as noted by Julian Simon, it is human beings, with their inventiveness and entrepreneurialism, that constitute the paramount driving force of economic development. Hence, by carrying out their Malthusian plans, elite globalists would saw off the branch on which they are sitting and eliminate themselves together with their victims.
Second, if the subjugated global population were to be literally enslaved rather than culled in a vast eugenic scheme, then the new world order would collapse in no time as well. This is because a stable, well-functioning international totalitarianism would have to rely on exceedingly complex technological solutions and massive amounts of high-quality capital goods.
However, armies of literal slaves cannot create or maintain such goods, nor devise and implement such solutions. After all, slaves are notoriously unproductive individuals, since they have no means and no incentive to invest in their talents, skills, contacts, and complementary resources. Furthermore, it is inconceivable that the masters would perform these tasks, since they would constitute a very small upper crust.
Third, if one were to suggest that the new world order could successfully operate based on highly advanced artificial intelligence solutions, then, once again, the natural question is who would devise and oversee the relevant infrastructure. The elite puppet masters, regardless of their cunning, would be too few to accomplish this task. Masses of slaves, as pointed out earlier, would be singularly ill-equipped to manage this feat.
Finally, a potential group of “semielite” middle management would also be of no use in this context. If today we are seeing how a full-blooded totalitarianism of this sort could look, members of this caste would have to be even more thoroughly indoctrinated in the “woke” ideology under such a system. And since this ideology can be summed up as a particularly deranged revolt against the nature of reality, it is a uniquely bad fit for technologically demanding environments.
Lastly, it must be pointed out that the new world order would be even more vulnerable to the Misesian calculation problem than its “classical” totalitarian predecessors. After all, political power and economic decision-making capacity would have to be much more heavily concentrated in the hands of a minuscule oligarchy than it was in the former Soviet bloc.
And while for a time, these countries’ rulers were able to maintain a semblance of economic rationality by calculating in terms of external prices and by tolerating the existence of internal black markets, no such solutions would be available in a global dictatorship of technocratic omnisurveillance. Thus, it turns out that such a dictatorship is a praxeological absurdity—a system that might look very menacing on paper but that is nothing more than a psychopathic pipe dream.
Thus, one has to wonder about the motives behind the globalist clique’s frenzied destruction of the present socioeconomic order. Surely, its members are cunning enough to realize the insurmountable nature of the challenges mentioned above. What, then, inspires their ruinous mania, if there is no additional money and power to be gained?
The only satisfactory answer is thoroughly chilling: it appears that having acquired all the money one can spend and all the power one can wield, the global elite remains capable of deriving perverse psychological satisfaction from engaging in large-scale acts of wanton destruction. In other words, its representatives do not seem to mind committing a spectacular suicide so long as it is a side effect of a vastly more spectacular democide.
While the realization that the new world order is a logically incoherent phantasmagoria might be soothing, the corollary awareness that the true goal of the ongoing worldwide ruination is no less insane should keep all right-minded people sober and watchful. Hence, even if one is not an enthusiast of the rapidly disintegrating “old world order,” one can steadfastly oppose the evil machinations of those responsible for that order's dissolution.
Ludwig von Mises’s personal motto (also adopted by the Mises Institute) is instructive: “Do not give in to evil but proceed ever more boldly against it.”
[Reposted from Mises.org]
Friday, August 5, 2022
Całkowite wywłaszczenie zaczyna się od wnętrza
Problem nie polega na tym, że człowiek jest dziś „materialistyczny” i oderwany od „spraw ducha”, tylko na tym, że „sprawy ducha” utożsamia on na ogół z najbardziej infantylną i rozkapryszoną formą materializmu: nie tyle nie myśli o raju, co widzi w nim kosmiczny park rozrywki; nie tyle nie dba o metafizykę, co kojarzy ją z mocami komiksowych superbohaterów; i nie tyle nie odczuwa sacrum, co pojmuje je jako profanum „uświęcone” nieskończonymi pokładami własnego samozadowolenia.
Trudno się w związku z tym dziwić, że w swojej masie niemal automatycznie kapituluje on przed wszelkimi działaniami mającymi na celu podeptanie jego duchowej godności - albo wręcz ochoczo z nimi współpracuje. Innymi słowy, wulgaryzację skwapliwie usprawiedliwia jako "spontaniczność", prymitywizację bez oporów przyjmuje jako "emancypację", psychomanipulację domyślnie odbiera jako "rozrywkę", a dehumanizację chętnie rozgrzesza jako "autoironię".
Skutek tego jest taki, że, zachowując wciąż pełen zestaw pozorów świadczących jakoby o względnie "dostatnim" i "spełnionym" życiu, człowiek o powyższej orientacji staje się coraz bardziej bezbronny wobec tych, którzy sukcesywnie i niepostrzeżenie obniżają w jego odbiorze jakościową rangę kryteriów podobnego życia. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że owe wrogie siły wpływu w pewnym momencie swoim zwyczajem "przedobrzą" i - prowokując niezamierzoną terapię szokową - pozwolą krytycznej masie ludzi przekonać się, że nie mieć niczego (w najgłębszym, personalistycznym tego zwrotu znaczeniu) to ścisłe przeciwieństwo bycia szczęśliwym.
Z tym zaś powinna iść w parze świadomość, że najbardziej przewrotne pozbawianie człowieka wszystkiego kończy się na rzeczach najbardziej widocznych i namacalnych, a nie od nich zaczyna - tzn. nie sprawia, że wywłaszczony nędzarz może zachowywać nieskończone bogactwo swojej wewnętrznej godności, tylko dba o to, żeby wywłaszczenie (niekoniecznie ustawowe, tylko np. hiperinflacyjne) było już jedynie formalnością w odniesieniu do tych, którzy nie mają już absolutnie żadnego wewnętrznego oparcia.
Trudno się w związku z tym dziwić, że w swojej masie niemal automatycznie kapituluje on przed wszelkimi działaniami mającymi na celu podeptanie jego duchowej godności - albo wręcz ochoczo z nimi współpracuje. Innymi słowy, wulgaryzację skwapliwie usprawiedliwia jako "spontaniczność", prymitywizację bez oporów przyjmuje jako "emancypację", psychomanipulację domyślnie odbiera jako "rozrywkę", a dehumanizację chętnie rozgrzesza jako "autoironię".
Skutek tego jest taki, że, zachowując wciąż pełen zestaw pozorów świadczących jakoby o względnie "dostatnim" i "spełnionym" życiu, człowiek o powyższej orientacji staje się coraz bardziej bezbronny wobec tych, którzy sukcesywnie i niepostrzeżenie obniżają w jego odbiorze jakościową rangę kryteriów podobnego życia. Pozostaje mieć zatem nadzieję, że owe wrogie siły wpływu w pewnym momencie swoim zwyczajem "przedobrzą" i - prowokując niezamierzoną terapię szokową - pozwolą krytycznej masie ludzi przekonać się, że nie mieć niczego (w najgłębszym, personalistycznym tego zwrotu znaczeniu) to ścisłe przeciwieństwo bycia szczęśliwym.
Z tym zaś powinna iść w parze świadomość, że najbardziej przewrotne pozbawianie człowieka wszystkiego kończy się na rzeczach najbardziej widocznych i namacalnych, a nie od nich zaczyna - tzn. nie sprawia, że wywłaszczony nędzarz może zachowywać nieskończone bogactwo swojej wewnętrznej godności, tylko dba o to, żeby wywłaszczenie (niekoniecznie ustawowe, tylko np. hiperinflacyjne) było już jedynie formalnością w odniesieniu do tych, którzy nie mają już absolutnie żadnego wewnętrznego oparcia.
Thursday, July 28, 2022
Kontrrewolucja antykomunistyczna przeciwko globalnym behawioralnym manipulacjom
Przewodniczącą tzw. technicznej grupy doradczej ds. spostrzeżeń behawioralnych WHO (już sama nazwa tchnie czystym orwellizmem i huxleyizmem) została właśnie mianowana komunistka. Nie tylko komunistka de facto - bo takich w szeregach globalnej biurokracji jest pełno - ale też komunistka de iure, od ponad czterech dekad czynna członkini Brytyjskiej Partii Komunistycznej. Jest to ta sama postać, która jakiś czas temu wsławiła się stwierdzeniem, że noszenie "kagańców" powinno stać się trwałym nawykiem kulturowym, oraz że - i tu należy docenić jednoznaczne, przejrzyste ujęcie sprawy - tzw. zdrowie publiczne jest kategorią immanentnie kolektywistyczną, a więc wrogą wolności osobistej.
Owa nominacja powinna uzmysłowić wszystkim tym, którzy wciąż tego nie rozumieją, w jaki sposób globalny komunizm może błyskawicznie i nieodwracalnie zrujnować dzisiejszy świat. Otóż wystarczy, żeby istniała w nim szemrana, pokątnie działająca organizacja, która mimo swego podejrzanego statusu rości sobie prawo do wywierania globalnego wpływu, i żeby poszczególne reżimy "narodowe" w sposób skoordynowany i regularny wdrażały jej rzekomo apolityczne, "eksperckie" zalecenia, choćby i najczystszym wzorcem ich sumiennej implementacji były miejsca takie jak ChRL. Wówczas komunizm wszechobecnych "behawioralnych szturchnięć" może w najlepsze rujnować świat, podczas gdy większość jego ofiar pozostaje ślepa na jego wpływy, wymawiając się tym, że przecież nigdzie w zasięgu wzroku nie powiewa flaga z sierpem i młotem.
Podsumowując zatem i do znudzenia powtarzając: nigdy dotąd świat nie potrzebował równie pilnie globalnej rewolucji antykomunistycznej. Rewolucji prawdziwie skutecznej, a więc odbywającej się nie na poziomie polityczno-partyjnym, tylko na poziomie osobistym i duchowym, domagającym się wyrugowania ze swojego życia i najbliższego otoczenia wszelkich śladów komunistycznych i komunoidalnych nawyków - w tym przede wszystkim tych nieoczywistych, podświadomych i behawioralnie uwarunkowanych. Tylko wówczas bowiem ludzie dobrej woli będą mogli mieć pewność, iż należycie dbają o swoją wolność wewnętrzną - czyli o niezawodny punkt oparcia pozwalający zachować trzeźwość i czujność nawet w obliczu komunistycznego walca, który na poziomie systemowym może zatrzymać już wyłącznie opatrznościowy cud. Wtedy, niezależnie od zewnętrznych okoliczności, owa kluczowa kontrrewolucja będzie mogła zwyciężyć mnóstwem indywidualnych triumfów - a w ostatecznym rachunku liczy się tylko to.
Owa nominacja powinna uzmysłowić wszystkim tym, którzy wciąż tego nie rozumieją, w jaki sposób globalny komunizm może błyskawicznie i nieodwracalnie zrujnować dzisiejszy świat. Otóż wystarczy, żeby istniała w nim szemrana, pokątnie działająca organizacja, która mimo swego podejrzanego statusu rości sobie prawo do wywierania globalnego wpływu, i żeby poszczególne reżimy "narodowe" w sposób skoordynowany i regularny wdrażały jej rzekomo apolityczne, "eksperckie" zalecenia, choćby i najczystszym wzorcem ich sumiennej implementacji były miejsca takie jak ChRL. Wówczas komunizm wszechobecnych "behawioralnych szturchnięć" może w najlepsze rujnować świat, podczas gdy większość jego ofiar pozostaje ślepa na jego wpływy, wymawiając się tym, że przecież nigdzie w zasięgu wzroku nie powiewa flaga z sierpem i młotem.
Podsumowując zatem i do znudzenia powtarzając: nigdy dotąd świat nie potrzebował równie pilnie globalnej rewolucji antykomunistycznej. Rewolucji prawdziwie skutecznej, a więc odbywającej się nie na poziomie polityczno-partyjnym, tylko na poziomie osobistym i duchowym, domagającym się wyrugowania ze swojego życia i najbliższego otoczenia wszelkich śladów komunistycznych i komunoidalnych nawyków - w tym przede wszystkim tych nieoczywistych, podświadomych i behawioralnie uwarunkowanych. Tylko wówczas bowiem ludzie dobrej woli będą mogli mieć pewność, iż należycie dbają o swoją wolność wewnętrzną - czyli o niezawodny punkt oparcia pozwalający zachować trzeźwość i czujność nawet w obliczu komunistycznego walca, który na poziomie systemowym może zatrzymać już wyłącznie opatrznościowy cud. Wtedy, niezależnie od zewnętrznych okoliczności, owa kluczowa kontrrewolucja będzie mogła zwyciężyć mnóstwem indywidualnych triumfów - a w ostatecznym rachunku liczy się tylko to.
Labels:
ekonomia behawioralna,
komunizm,
kontrrewolucja,
manipulacja
Wednesday, July 20, 2022
Sojusz komunizmu zielonego i czerwonego w dziele przyspieszonej totalnej destrukcji
Pierwszym krajem, który uległ błyskawicznemu i spektakularnemu rozpadowi wskutek wdrożenia zielonego komunizmu zaordynowanego przez klikę z Davos, była Sri Lanka. Tymczasem dokładnie w kwietniu 2021, czyli wtedy, gdy na Sri Lance wprowadzono flagowy element owego komunizmu - zakaz używania nawozów sztucznych - również zarząd Kanału Panamskiego zobowiązał się do wdrożenia lokalnej wersji rzeczonej ideologii, inicjując "program dekarbonizacji".
Na chwilę obecną Panama, gdzie koszt paliwa wzrósł o 50% od początku roku, szybkimi krokami zmierza w stronę Sri Lanki, a największe od dekad protesty grożą sparaliżowaniem tego jednego z najważniejszych obok Hong Kongu i Szanghaju węzłów spedycyjnych, wywołując kaskadę kolejnych załamań w globalnej gospodarce. Zielony komunizm idzie zresztą w tym wielkim dziele zniszczenia ręka w rękę z komunizmem czerwonym, który wcześniej sparaliżował Hong Kong i Szanghaj przy użyciu totalitaryzmu hipochondrycznego.
Innymi słowy, czego w wymiarze totalnej destrukcji klasyczny "realny" komunizm nie był w stanie dokonać przez dekady, tego jego współczesne wersje "środowiskowe" i "zdrowotne" dokonają w ciągu kilku lat - i to w skali globalnej. Pod warunkiem oczywiście, że w świecie nie dokona się wreszcie prawdziwie globalna i gruntowna rewolucja antykomunistyczna, która w sposób rzeczywisty, a nie pozorny, raz na zawsze oczyści ziemię z wszelkich śladów tej diabolicznej ideologii. Aby taka rewolucja w końcu nadeszła - tego pozostaje życzyć wszystkim ludziom dobrej woli, jednocząc się z nimi we wszelkich ich wysiłkach, tak żeby inspirujący ich Duch faktycznie i do końca odnowił oblicze tej ziemi.
Na chwilę obecną Panama, gdzie koszt paliwa wzrósł o 50% od początku roku, szybkimi krokami zmierza w stronę Sri Lanki, a największe od dekad protesty grożą sparaliżowaniem tego jednego z najważniejszych obok Hong Kongu i Szanghaju węzłów spedycyjnych, wywołując kaskadę kolejnych załamań w globalnej gospodarce. Zielony komunizm idzie zresztą w tym wielkim dziele zniszczenia ręka w rękę z komunizmem czerwonym, który wcześniej sparaliżował Hong Kong i Szanghaj przy użyciu totalitaryzmu hipochondrycznego.
Innymi słowy, czego w wymiarze totalnej destrukcji klasyczny "realny" komunizm nie był w stanie dokonać przez dekady, tego jego współczesne wersje "środowiskowe" i "zdrowotne" dokonają w ciągu kilku lat - i to w skali globalnej. Pod warunkiem oczywiście, że w świecie nie dokona się wreszcie prawdziwie globalna i gruntowna rewolucja antykomunistyczna, która w sposób rzeczywisty, a nie pozorny, raz na zawsze oczyści ziemię z wszelkich śladów tej diabolicznej ideologii. Aby taka rewolucja w końcu nadeszła - tego pozostaje życzyć wszystkim ludziom dobrej woli, jednocząc się z nimi we wszelkich ich wysiłkach, tak żeby inspirujący ich Duch faktycznie i do końca odnowił oblicze tej ziemi.
Saturday, July 16, 2022
Diabolizm gnostycki vs diabolizm pogański: czyli o potrzebie trzymania się z dala od wszelkiego złego
Chcąc opisać trwający gorący konflikt między tzw. Zachodem a Rosją i przyległościami przy użyciu maksymalnie precyzyjnych pojęć, należy określić go jako konflikt między diabolizmem gnostyckim a diabolizmem pogańskim.
Diabolizm gnostycki, którego główną siłą kierowniczą na poziomie systemowym jest klika z Davos i pokrewne polityczno-korporacyjne sitwy nadające ideologiczny ton tzw. zachodnim instytucjom, ma na sztandarach bunt przeciw naturalnemu porządkowi zawierający się w ideach takich jak neomarksizm, maltuzjanizm czy "transhumanizm". Z kolei diabolizm pogański, reprezentowany przez władze Kremla i ich sojuszników, to naturalistyczny kult brutalnej fizycznej siły połączony z czysto formalistycznie rozumianym szacunkiem dla tradycji. Z pewnej odległości owemu konfliktowi przygląda się jeszcze klasyczny diabolizm totalitarno-marksistowski, reprezentowany przez Chiny i wciąż wahający się co do tego, z którą stroną w większym stopniu się zrzeszyć.
To, że rozmaite formy diabolizmu walczą z sobą zamiast się jednoczyć, nie powinno dziwić nikogo, kto zna metody działania złego, opisane bardzo przejrzyście już choćby w klasycznym dziele C. S. Lewisa pt. "The Screwtape Letters". Grunt właśnie w tym, żeby w ramach owego konfliktu wtłoczyć jak największą liczbę osób na którąś ze stron, zaćmiewając w nich świadomość, że wszystkie owe strony służą w ostatecznym rachunku temu samemu celowi: zbrukaniu ludzkiej duszy sojuszem z upadlającą, autodestrukcyjną wizją świata i roli człowieka w świecie.
Jednocześnie należy pamiętać, że finał owego pozornie wielostronnego starcia może być tylko jeden: rozmaite formy diabolizmu, będąc w różnych aspektach zjawiskami immanentnie samobójczymi, muszą z konieczności wyeliminować się nawzajem - i na tym w finalnej perspektywie polegać będzie trwające w tej chwili wielkie oczyszczenie świata. Sprawą kluczową jest zatem to, żeby wykorzystać ów wyjątkowy czas do osobistego oczyszczenia z wszelkich związków z jakąkolwiek formą diabolizmu, korzystając z faktu, że wszystkie one ukazują się obecnie ludzkości w bezprecedensowo przejrzystej postaci.
Pomyślną przyszłość będą mieli zapewnioną tylko ci, którzy wytrwają do końca nie dając się złapać na lep któregokolwiek z rzeczonych bałamuctw - a im szybciej nabiorą na nie wszystkie trwałej odporności, tym skuteczniej będą w stanie zabezpieczyć przed nimi jak największą liczbę swoich bliźnich. Dla korzyści tak własnej, jak i cudzej, warto zatem zadbać jak najpilniej o oczy do patrzenia i uszy do słuchania, zdolne do przeniknięcia bieżącej pstrokacizny i kakofonii. Nie wymaga to w gruncie rzeczy wielkiego wysiłku - tymczasem rezultaty będą ogromnie owocne.
Diabolizm gnostycki, którego główną siłą kierowniczą na poziomie systemowym jest klika z Davos i pokrewne polityczno-korporacyjne sitwy nadające ideologiczny ton tzw. zachodnim instytucjom, ma na sztandarach bunt przeciw naturalnemu porządkowi zawierający się w ideach takich jak neomarksizm, maltuzjanizm czy "transhumanizm". Z kolei diabolizm pogański, reprezentowany przez władze Kremla i ich sojuszników, to naturalistyczny kult brutalnej fizycznej siły połączony z czysto formalistycznie rozumianym szacunkiem dla tradycji. Z pewnej odległości owemu konfliktowi przygląda się jeszcze klasyczny diabolizm totalitarno-marksistowski, reprezentowany przez Chiny i wciąż wahający się co do tego, z którą stroną w większym stopniu się zrzeszyć.
To, że rozmaite formy diabolizmu walczą z sobą zamiast się jednoczyć, nie powinno dziwić nikogo, kto zna metody działania złego, opisane bardzo przejrzyście już choćby w klasycznym dziele C. S. Lewisa pt. "The Screwtape Letters". Grunt właśnie w tym, żeby w ramach owego konfliktu wtłoczyć jak największą liczbę osób na którąś ze stron, zaćmiewając w nich świadomość, że wszystkie owe strony służą w ostatecznym rachunku temu samemu celowi: zbrukaniu ludzkiej duszy sojuszem z upadlającą, autodestrukcyjną wizją świata i roli człowieka w świecie.
Jednocześnie należy pamiętać, że finał owego pozornie wielostronnego starcia może być tylko jeden: rozmaite formy diabolizmu, będąc w różnych aspektach zjawiskami immanentnie samobójczymi, muszą z konieczności wyeliminować się nawzajem - i na tym w finalnej perspektywie polegać będzie trwające w tej chwili wielkie oczyszczenie świata. Sprawą kluczową jest zatem to, żeby wykorzystać ów wyjątkowy czas do osobistego oczyszczenia z wszelkich związków z jakąkolwiek formą diabolizmu, korzystając z faktu, że wszystkie one ukazują się obecnie ludzkości w bezprecedensowo przejrzystej postaci.
Pomyślną przyszłość będą mieli zapewnioną tylko ci, którzy wytrwają do końca nie dając się złapać na lep któregokolwiek z rzeczonych bałamuctw - a im szybciej nabiorą na nie wszystkie trwałej odporności, tym skuteczniej będą w stanie zabezpieczyć przed nimi jak największą liczbę swoich bliźnich. Dla korzyści tak własnej, jak i cudzej, warto zatem zadbać jak najpilniej o oczy do patrzenia i uszy do słuchania, zdolne do przeniknięcia bieżącej pstrokacizny i kakofonii. Nie wymaga to w gruncie rzeczy wielkiego wysiłku - tymczasem rezultaty będą ogromnie owocne.
Labels:
gnoza,
maltuzjanizm,
neomarksizm,
pogaństwo,
roztropność,
transhumanizm,
wojna
Friday, July 15, 2022
Zasadniczy przejaw zdrowia to odporność na propagandę hipochondrycznej histerii
Stosunkowo mało istotne jest to, jak trwałą odporność na ten czy inny twór grypopodobny nabyło się na przestrzeni ostatnich dwóch i pół roku. Absolutnie kluczowe jest natomiast to, czy nabyło się przez ten czas niezawodnie trwałą odporność na propagandę hipochondrycznej histerii.
Podobnie, stosunkowo mało istotne jest to, jak cenną wiedzę medyczną nabyło się na przestrzeni ostatnich dwóch i pół roku. Absolutnie kluczowe jest natomiast to, czy nabyło się przez ten czas bezcenną wiedzę z zakresu konsekwentnego stawiania oporu globalnemu totalitaryzmowi - który, jak się okazało, nie tylko można już zdalnie uruchamiać z dnia na dzień, ale też robić to w bezczelnym przeświadczeniu, że nie poniesie się z tego tytułu żadnych konsekwencji.
Grunt zatem, żeby wszyscy ludzie dobrej woli byli gotowi zaświadczyć słowem i czynem, że jest zupełnie inaczej - i że największy socjomanipulacyjny eksperyment w historii przyniósł skutki diametralnie odmienne od zamierzonych.
Podobnie, stosunkowo mało istotne jest to, jak cenną wiedzę medyczną nabyło się na przestrzeni ostatnich dwóch i pół roku. Absolutnie kluczowe jest natomiast to, czy nabyło się przez ten czas bezcenną wiedzę z zakresu konsekwentnego stawiania oporu globalnemu totalitaryzmowi - który, jak się okazało, nie tylko można już zdalnie uruchamiać z dnia na dzień, ale też robić to w bezczelnym przeświadczeniu, że nie poniesie się z tego tytułu żadnych konsekwencji.
Grunt zatem, żeby wszyscy ludzie dobrej woli byli gotowi zaświadczyć słowem i czynem, że jest zupełnie inaczej - i że największy socjomanipulacyjny eksperyment w historii przyniósł skutki diametralnie odmienne od zamierzonych.
Monday, June 20, 2022
Nie zwyczajna korekta, ale systemowa implozja
Trwające przez ostatnie pół roku spadki na rynkach finansowych to nie zwykła korekta, tylko przyspieszająca implozja istniejącego od pół wieku systemu czystych walut dekretowych i pozornie permanentnego, choć czysto papierowego "efektu majątkowego". Składają się na nią co najmniej następujące elementy:
1. Odroczony, skumulowany efekt trzech "zadrukowanych" recesji (2000-2001, 2007-2009, 2020) i trzech rozdętych w ich następstwie baniek na rynku aktywów, a także ostateczna kulminacja "finansjalizacji" globalnej gospodarki rozpoczętej jeszcze w latach 80-tych pod batutą "maestro Greenspana", przyjmująca naturalną formę globalnej stagflacji.
2. Antycypacja kaskady bankructw będących oczywistym zwieńczeniem dłużnych efektów domino, zwłaszcza w sektorze bankowym, co jest nieuchronnym losem skrajnie zlewarowanej i zzombifikowanej gospodarki w warunkach przyspieszającej inflacji, kiedy to banki centralne odmawiają w końcu przyjścia w sukurs instytucjom rzekomo "zbyt dużym, by upaść".
3. Wyjątkowo niesprzyjające otoczenie pozafinansowe cechujące się biurokratycznie i ideologicznie wywindowanymi kosztami energii, erozją globalnego systemu specjalizacji i podziału pracy wywołaną w ramach trwającego przez ostatnie dwa lata totalitaryzmu hipochondrycznego oraz napięciem geopolitycznym o realnym podłożu nuklearnym.
Podsumowując, to nie jest, eufemistycznie rzecz ujmując, makroekonomiczny bądź finansowy "dzień jak co dzień" czy przejaw "naturalnego rytmu historii". Jest to raczej horyzont zdarzeń gwarantujący, że na najbardziej fundamentalnym poziomie już nie będzie tak, jak było. Jedyna adekwatna odpowiedź na sakramentalne w tym kontekście pytanie "w co w takim razie inwestować?" brzmi zatem: umacniać i pogłębiać więzi rodzinne, sąsiedzkie, przyjacielskie, wspólnotowe i duchowe; tzn. dbać o wartość tych wszystkich aktywów, które, choć w wymiarze finansowym wydają się najmiększe, a w wymiarze rachunkowym najbardziej nieuchwytne, w rzeczywistości są jedynymi aktywami prawdziwie twardymi i bezcennymi.
1. Odroczony, skumulowany efekt trzech "zadrukowanych" recesji (2000-2001, 2007-2009, 2020) i trzech rozdętych w ich następstwie baniek na rynku aktywów, a także ostateczna kulminacja "finansjalizacji" globalnej gospodarki rozpoczętej jeszcze w latach 80-tych pod batutą "maestro Greenspana", przyjmująca naturalną formę globalnej stagflacji.
2. Antycypacja kaskady bankructw będących oczywistym zwieńczeniem dłużnych efektów domino, zwłaszcza w sektorze bankowym, co jest nieuchronnym losem skrajnie zlewarowanej i zzombifikowanej gospodarki w warunkach przyspieszającej inflacji, kiedy to banki centralne odmawiają w końcu przyjścia w sukurs instytucjom rzekomo "zbyt dużym, by upaść".
3. Wyjątkowo niesprzyjające otoczenie pozafinansowe cechujące się biurokratycznie i ideologicznie wywindowanymi kosztami energii, erozją globalnego systemu specjalizacji i podziału pracy wywołaną w ramach trwającego przez ostatnie dwa lata totalitaryzmu hipochondrycznego oraz napięciem geopolitycznym o realnym podłożu nuklearnym.
Podsumowując, to nie jest, eufemistycznie rzecz ujmując, makroekonomiczny bądź finansowy "dzień jak co dzień" czy przejaw "naturalnego rytmu historii". Jest to raczej horyzont zdarzeń gwarantujący, że na najbardziej fundamentalnym poziomie już nie będzie tak, jak było. Jedyna adekwatna odpowiedź na sakramentalne w tym kontekście pytanie "w co w takim razie inwestować?" brzmi zatem: umacniać i pogłębiać więzi rodzinne, sąsiedzkie, przyjacielskie, wspólnotowe i duchowe; tzn. dbać o wartość tych wszystkich aktywów, które, choć w wymiarze finansowym wydają się najmiększe, a w wymiarze rachunkowym najbardziej nieuchwytne, w rzeczywistości są jedynymi aktywami prawdziwie twardymi i bezcennymi.
Labels:
makroekonomia,
recesja,
rynki finansowe,
stagflacja
Saturday, June 18, 2022
Intelektualna trzeźwość i moralna odwaga w obliczu ciągłego strumienia bałamuctw
Totalitaryzm hipochondryczny był jedynie pierwszym epizodem w psychologicznym rytuale pt. kontrolowana globalna implozja społeczno-gospodarcza. Teraz należy oczekiwać, że im częściej pojawiać się będą coraz dotkliwsze przejawy owej implozji (niezatrzymujące się ceny, pustoszejące półki sklepowe, przerwy w dostawach prądu itp.), tym bardziej szyderczo jej autorzy będą stręczyć masom litanię coraz bardziej absurdalnych wymówek mających tłumaczyć ów stan rzeczy, począwszy od "agresji pana P.", poprzez "zmiany klimatyczne", aż po "nadmierny popyt konsumentów uwolnionych od obostrzeń sanitarnych". W im większym zaś stopniu owe wymówki zostaną choćby biernie przyjęte przez masy, w tym większym stopniu globalni wichrzyciele osiągną swój cel, jakim jest czerpanie perwersyjnej satysfakcji z bezkarnego ogłupiania i demoralizowania jak największej liczby zwykłych ludzi.
Co zatem trzeba czynić w obliczu takiego rozwoju wydarzeń, żeby nie dostarczyć podobnym indywiduom ani krzty rzeczonej satysfakcji? Po pierwsze należy albo całkowicie wyciszyć tzw. przekaz medialny, albo świadomie traktować go jako studium bezustannego słowotoku siermiężnych kłamstw i bałamuctw. Po drugie zaś należy - w takiej mierze, w jakiej jest to możliwe - zabezpieczać dobrobyt swój i swojego najbliższego otoczenia na bazie maksymalnie oddolnej, spontanicznej i niezależnej przedsiębiorczości i samopomocy. Przede wszystkim natomiast trzeba to czynić bez pytania o zgodę tych pasożytniczych czynników, które - niezależnie od szczebla kompetencji - są odpowiedzialne za konieczność podejmowania podobnych działań.
Tylko wówczas nie tylko pozbawi się ich wszelkiej satysfakcji, ale też, demonstrując intelektualną trzeźwość i moralną odwagę, uczyni się ich całkowicie niezdolnymi do odebrania człowiekowi tego, co stanowi o jego najgłębszej wartości nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Jedynie wtedy zwycięstwo ludzi dobrej woli będzie równie pełne, co porażka wrogich im sił.
Co zatem trzeba czynić w obliczu takiego rozwoju wydarzeń, żeby nie dostarczyć podobnym indywiduom ani krzty rzeczonej satysfakcji? Po pierwsze należy albo całkowicie wyciszyć tzw. przekaz medialny, albo świadomie traktować go jako studium bezustannego słowotoku siermiężnych kłamstw i bałamuctw. Po drugie zaś należy - w takiej mierze, w jakiej jest to możliwe - zabezpieczać dobrobyt swój i swojego najbliższego otoczenia na bazie maksymalnie oddolnej, spontanicznej i niezależnej przedsiębiorczości i samopomocy. Przede wszystkim natomiast trzeba to czynić bez pytania o zgodę tych pasożytniczych czynników, które - niezależnie od szczebla kompetencji - są odpowiedzialne za konieczność podejmowania podobnych działań.
Tylko wówczas nie tylko pozbawi się ich wszelkiej satysfakcji, ale też, demonstrując intelektualną trzeźwość i moralną odwagę, uczyni się ich całkowicie niezdolnymi do odebrania człowiekowi tego, co stanowi o jego najgłębszej wartości nawet w najbardziej niesprzyjających okolicznościach. Jedynie wtedy zwycięstwo ludzi dobrej woli będzie równie pełne, co porażka wrogich im sił.
Saturday, June 11, 2022
Niespodziane zainteresowanie syndromem nagłej śmierci i inne nieprzeniknione zagadki tego świata
Na przestrzeni ostatnich dni w mediach jak najbardziej głównego nurtu z nadzwyczajną częstotliwością zaczęły pojawiać się artykuły o tytułach takich jak "Mysterious disease is killing hundreds" czy "Doctors baffled by sudden adult death syndrome in healthy young people". Innymi słowy, z nadzwyczajną troską postanowiono pochylić się nagle nad kwestią zdrowych młodych ludzi padających ofiarą nagłej śmierci sercowej, do tego stopnia, że przykładowo w Australii postanowiono stworzyć po raz pierwszy rejestr podobnych przypadków, co naturalnie sugeruje, że ostatnimi czasy pojawiło się owych przypadków niepokojąco wiele.
Cała sprawa to oczywiście, jak sugerują wzmiankowane wyżej nagłówki, zagadka opakowana w tajemnicę i przykryta enigmą. Pod tym względem konkurować z nią może jedynie nieprzenikniona kwestia tego, w jaki sposób globalna gospodarka mogła znaleźć się na progu stagflacji po kilkunastu latach wytężonego tworzenia pieniądza z powietrza połączonego z bezprecedensowym populistycznym rozdawnictwem, niszczeniem energetyki "zielonymi regulacjami" i paraliżowaniem społeczeństw tzw. lockdownami.
Jest to sprawa zagadkowa do tego stopnia, że nawet użyta w jej kontekście medyczna nazwa jest ostrożnie uznaniowa. Gdyby zatem przemianować inkryminowaną dolegliwość na, powiedzmy, "syndrom przytłoczenia nadmiarem bezpieczeństwa i skuteczności", to w żaden sposób nie uchybiłoby to jej enigmatyczności. Nagłówki i artykuły zawierające tę drugą nazwę mogłyby co prawda sprawdzać się dużo lepiej jako narzędzia psychologicznego drażnienia i nękania zwanego gaslightingiem, ale zaiste trudno sobie wyobrazić, dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na nadawaniu im podobnej roli. Ot, po prostu należy pogodzić się z faktem, że świat zawsze będzie pełen tajemnic.
Cała sprawa to oczywiście, jak sugerują wzmiankowane wyżej nagłówki, zagadka opakowana w tajemnicę i przykryta enigmą. Pod tym względem konkurować z nią może jedynie nieprzenikniona kwestia tego, w jaki sposób globalna gospodarka mogła znaleźć się na progu stagflacji po kilkunastu latach wytężonego tworzenia pieniądza z powietrza połączonego z bezprecedensowym populistycznym rozdawnictwem, niszczeniem energetyki "zielonymi regulacjami" i paraliżowaniem społeczeństw tzw. lockdownami.
Jest to sprawa zagadkowa do tego stopnia, że nawet użyta w jej kontekście medyczna nazwa jest ostrożnie uznaniowa. Gdyby zatem przemianować inkryminowaną dolegliwość na, powiedzmy, "syndrom przytłoczenia nadmiarem bezpieczeństwa i skuteczności", to w żaden sposób nie uchybiłoby to jej enigmatyczności. Nagłówki i artykuły zawierające tę drugą nazwę mogłyby co prawda sprawdzać się dużo lepiej jako narzędzia psychologicznego drażnienia i nękania zwanego gaslightingiem, ale zaiste trudno sobie wyobrazić, dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na nadawaniu im podobnej roli. Ot, po prostu należy pogodzić się z faktem, że świat zawsze będzie pełen tajemnic.
Thursday, June 9, 2022
Globalna stagflacja: nie kryzys, a oczywisty rezultat
Globalna stagflacja jest zupełnie naturalnym i przewidywalnym zwieńczeniem ostatnich kilkunastu lat, w czasie których szalone tworzenie pieniądza z powietrza szło w parze z równie szalonym tłamszeniem rozwoju gospodarczego poprzez "regulacje środowiskowe", populistyczne rozdawnictwo, obłęd tzw. lockdownów itp.
Innymi słowy, czym jest dla komunizmu klasycznego systemowa implozja w warunkach całkowitego chaosu kalkulacyjnego, tym jest stagflacja dla komunizmu monetarnego finansującego "państwa opiekuńcze zrównoważonego rozwoju i publicznego zdrowia": nie "tragicznym wypadkiem", tylko oczywistą kulminacją. Różnica jest tu jedynie taka, że po pierwsze klasyczny komunizm nigdy nie był zjawiskiem globalnym, a po drugie u jego schyłku nikt już nie myślał go bronić.
Podsumowując cytatem z klasyka: to nie kryzys, to rezultat. O kryzysie świadczy natomiast to, jak niewielu zdaje sobie sprawę, że jest to w ostatecznym rachunku rezultat zamierzony - i co z tego dalej wynika. Do przeniknięcia tej kwestii potrzeba już jednak, cytując klasyka nad klasykami, oczu nie tylko do patrzenia, ale i do widzenia, i uszu nie tylko do słuchania, ale i do rozumienia - których uzyskania w porę pozostaje szczerze życzyć wszystkim potrzebującym.
Innymi słowy, czym jest dla komunizmu klasycznego systemowa implozja w warunkach całkowitego chaosu kalkulacyjnego, tym jest stagflacja dla komunizmu monetarnego finansującego "państwa opiekuńcze zrównoważonego rozwoju i publicznego zdrowia": nie "tragicznym wypadkiem", tylko oczywistą kulminacją. Różnica jest tu jedynie taka, że po pierwsze klasyczny komunizm nigdy nie był zjawiskiem globalnym, a po drugie u jego schyłku nikt już nie myślał go bronić.
Podsumowując cytatem z klasyka: to nie kryzys, to rezultat. O kryzysie świadczy natomiast to, jak niewielu zdaje sobie sprawę, że jest to w ostatecznym rachunku rezultat zamierzony - i co z tego dalej wynika. Do przeniknięcia tej kwestii potrzeba już jednak, cytując klasyka nad klasykami, oczu nie tylko do patrzenia, ale i do widzenia, i uszu nie tylko do słuchania, ale i do rozumienia - których uzyskania w porę pozostaje szczerze życzyć wszystkim potrzebującym.
Tuesday, May 24, 2022
"Globaliści" i "antyglobaliści" a ludzie dobrej woli
"Globaliści" z Davos i protestujący przeciwko nim "antyglobaliści" to dwie strony tego samego złego szeląga. Jedni i drudzy bezustannie epatują tą samą groteskową nowomową o "dochodzie gwarantowanym", "sprawiedliwości klimatycznej", "cyfrowej inkluzywności" i pokrewnych ideologicznych andronach, których wspólnym mianownikiem i nieodzownym narzędziem jest zinstytucjonalizowana destrukcja, grabież, reglamentacja i psychomanipulacja prowadząca do całkowitego duchowego upokorzenia człowieka.
Jedyna między nimi różnica jest taka, że ci drudzy bywają na tyle głupi, iż autentycznie wierzą, że podobne upokorzenie jest dla człowieka czymś dobrym, podczas gdy ci pierwsi są na tyle źli, iż autentycznie wierzą, że podobne upokorzenie wszystkich pozostałych jest dobre dla nich samych. Innymi słowy, ci drudzy są pożytecznymi idiotami dla tych pierwszych, zaś ci pierwsi są pożytecznymi strachami na wróble dla tych drugich.
Tymczasem człowiek dobrej woli wie, że tworzenie tego rodzaju fałszywych alternatyw i popularyzujących je "globalnych narracji" to zgrana sztuczka złego - tym nachalniej eksploatowana, im bardziej brakuje mu subtelniejszych zastępników. Taki człowiek wie doskonale, że należy bezwarunkowo wstrzymywać się od złodziejstwa, pożądliwości cudzego i budowania wszelkiego rodzaju wież Babel i "ziemskich rajów": czy to oligarchiczno-technokratycznych, czy to komunistyczno-prymitywistycznych. Wszystkie one skazane są na samozniszczenie, zaś do końca zachowa swój rozum, sumienie i godność tylko ten, kto w pełni świadomie będzie się zawsze trzymał z dala od pola ich rażenia.
Jedyna między nimi różnica jest taka, że ci drudzy bywają na tyle głupi, iż autentycznie wierzą, że podobne upokorzenie jest dla człowieka czymś dobrym, podczas gdy ci pierwsi są na tyle źli, iż autentycznie wierzą, że podobne upokorzenie wszystkich pozostałych jest dobre dla nich samych. Innymi słowy, ci drudzy są pożytecznymi idiotami dla tych pierwszych, zaś ci pierwsi są pożytecznymi strachami na wróble dla tych drugich.
Tymczasem człowiek dobrej woli wie, że tworzenie tego rodzaju fałszywych alternatyw i popularyzujących je "globalnych narracji" to zgrana sztuczka złego - tym nachalniej eksploatowana, im bardziej brakuje mu subtelniejszych zastępników. Taki człowiek wie doskonale, że należy bezwarunkowo wstrzymywać się od złodziejstwa, pożądliwości cudzego i budowania wszelkiego rodzaju wież Babel i "ziemskich rajów": czy to oligarchiczno-technokratycznych, czy to komunistyczno-prymitywistycznych. Wszystkie one skazane są na samozniszczenie, zaś do końca zachowa swój rozum, sumienie i godność tylko ten, kto w pełni świadomie będzie się zawsze trzymał z dala od pola ich rażenia.
Labels:
antyglobalizm,
globalizm,
komunizm,
oligarchia,
rozum,
sumienie
Monday, May 23, 2022
Preludium "fazy mieszanej" planowanego chaosu
Nieco ponad dwa miesiące temu wspominałem, że po "fazie sanitarnej" i "fazie militarnej" uruchomionej dwa lata temu finalnej postaci globalnego planowanego chaosu jego nadzorcom pozostaje już jedynie połączyć owe fazy i rozszerzać je na coraz większą skalę.
Stopniowo nasilające się ostrzeżenia przeciwko "tajemniczo rozprzestrzeniającej się odmianie ospy" (realizacja planu ogłoszonego na "ćwiczeniach" NTI z marca 2021, tak jak pojawienie się poprzedniego "niepokojącego drobnoustroju" zostało ogłoszone na "ćwiczeniach" WEF z października 2019) oraz bezprecedensowo prowokacyjne pohukiwanie figurantów z rządu USA "na wypadek chińskiego ataku na Tajwan" to nic innego, jak oczywiste preludium do zainicjowania wspomnianej wyżej "fazy mieszanej" globalnie koordynowanego społeczno-gospodarczego kolapsu.
Odpowiedź na pytanie o to, jak odnieść się do kolejnych epizodów owego diabolicznego chuligaństwa, pozostaje niezmienna: jako że jedyną istotną stawką jest tu ostatecznie ludzka dusza, należy konsekwentnie dbać o to, żeby na poziomie wewnętrznego wyboru woli w żadnej mierze nie współpracować z dyrygentami jakichkolwiek "globalnych narracji". Innymi słowy, należy zatroszczyć się o to, aby w żadnym stopniu nie stać się chętnym pacjentem światowego biolaboratorium ani ochoczym partyzantem "politycznie słusznego" frontu na "światowej szachownicy". Wtedy bowiem zachowa się wszystko to, co nieskończenie wartościowe, choćby opici doczesną władzą psychopaci bezpardonowo dążyli do pozbawienia nas wszystkich rzeczy mających wartość jedynie narzędziową.
Zaś jako że owego wewnętrznego wyboru nie jest nas w stanie pozbawić nikt - włącznie z nami samymi - nie istnieją żadne dobre wymówki, żeby dokonać go błędnie lub, co na jedno wychodzi, nie dokonać go wcale. W ostatecznym rachunku na więcej nie musi nas być stać, bo też z niczego więcej nie będziemy rozliczeni.
Stopniowo nasilające się ostrzeżenia przeciwko "tajemniczo rozprzestrzeniającej się odmianie ospy" (realizacja planu ogłoszonego na "ćwiczeniach" NTI z marca 2021, tak jak pojawienie się poprzedniego "niepokojącego drobnoustroju" zostało ogłoszone na "ćwiczeniach" WEF z października 2019) oraz bezprecedensowo prowokacyjne pohukiwanie figurantów z rządu USA "na wypadek chińskiego ataku na Tajwan" to nic innego, jak oczywiste preludium do zainicjowania wspomnianej wyżej "fazy mieszanej" globalnie koordynowanego społeczno-gospodarczego kolapsu.
Odpowiedź na pytanie o to, jak odnieść się do kolejnych epizodów owego diabolicznego chuligaństwa, pozostaje niezmienna: jako że jedyną istotną stawką jest tu ostatecznie ludzka dusza, należy konsekwentnie dbać o to, żeby na poziomie wewnętrznego wyboru woli w żadnej mierze nie współpracować z dyrygentami jakichkolwiek "globalnych narracji". Innymi słowy, należy zatroszczyć się o to, aby w żadnym stopniu nie stać się chętnym pacjentem światowego biolaboratorium ani ochoczym partyzantem "politycznie słusznego" frontu na "światowej szachownicy". Wtedy bowiem zachowa się wszystko to, co nieskończenie wartościowe, choćby opici doczesną władzą psychopaci bezpardonowo dążyli do pozbawienia nas wszystkich rzeczy mających wartość jedynie narzędziową.
Zaś jako że owego wewnętrznego wyboru nie jest nas w stanie pozbawić nikt - włącznie z nami samymi - nie istnieją żadne dobre wymówki, żeby dokonać go błędnie lub, co na jedno wychodzi, nie dokonać go wcale. W ostatecznym rachunku na więcej nie musi nas być stać, bo też z niczego więcej nie będziemy rozliczeni.
Monday, May 16, 2022
Proza rzeczywistości przeciw bełkotowi systemu
"Zrównoważona gospodarka" to nie gospodarka dbająca o Ziemię, tylko gospodarka zrównana z ziemią; "kultura różnorodności" to nie kultura stymulujących dyskusji, tylko "kultura" ogłupiającej kakofonii; a "inkluzywne społeczeństwo" to nie społeczeństwo spontanicznej gościnności, tylko społeczeństwo ideologicznej inwigilacji. Najbardziej niszczycielskie działania kryją się na ogół za sloganami równie pustymi, co nachalnie forsowanymi, a więc takimi, które w swej wszechobecnej jałowości służą bezustannemu wyjaławianiu umysłów odbiorców.
Mając to na uwadze, trzeba wykształcić w sobie umiejętność ich automatycznego mentalnego odfiltrowywania, czyli umiejętność oddzielania prozy rzeczywistości od bełkotu systemu. Tylko wówczas można bowiem skutecznie działać na rzecz wyzwalania tej pierwszej spod kontroli tego drugiego.
Mając to na uwadze, trzeba wykształcić w sobie umiejętność ich automatycznego mentalnego odfiltrowywania, czyli umiejętność oddzielania prozy rzeczywistości od bełkotu systemu. Tylko wówczas można bowiem skutecznie działać na rzecz wyzwalania tej pierwszej spod kontroli tego drugiego.
Labels:
inkluzywność,
propaganda,
różnorodność,
rzeczywistość,
samoświadomość
Thursday, May 12, 2022
O naturze upadków wszystkich "rajów na Ziemi"
Jeśli ktoś nie może rozwikłać zagadki tego, że każdy "raj na Ziemi", "ład bezklasowy", "nowy porządek świata", "nowy wspaniały świat" itp. implodował w spektakularnie niszczycielski sposób, a mimo to globalne "elity" nieustannie łożą ogromne środki na wskrzeszanie podobnych absurdów, to rozwiązanie brzmi następująco: owe spektakularnie niszczycielskie implozje to nie tragiczne rozczarowania, tylko ściśle zamierzone rezultaty, przynajmniej z punktu widzenia najwyższych czynników decyzyjnych. Niczym innym nie może być bowiem świadome imitowanie tego, który postanowił "poprawić świat po Bogu".
Stąd wniosek, że nie ma sensu toczyć "intelektualnych debat" ani "moralnych dialogów" ze sponsorami podobnych wież Babel, tylko trzeba na bieżąco sabotować ich budowę, działając na własną miarę. Jeśli natomiast mimo wysiłku ogółu ludzi dobrej woli sabotaż ostatecznie się nie powiedzie, wówczas nie należy wpadać w fatalną pułapkę masochistycznego przeświadczenia, że "może jednak da się powstrzymać upadek tej wieży i w miarę wygodnie się w niej przechować", tylko trzeba zawczasu usunąć się z pola jej rażenia, zabierając ze sobą na modłę Abrahama jak największą liczbę sprawiedliwych.
Wtedy i tylko wtedy zdoła się zachować w obliczu imponujących katastrof trzeźwość umysłu, spokój sumienia i odwagę ducha - z jednej strony nie dziwiąc się, dlaczego dzieje się to, co się dzieje, a z drugiej strony zachowując pokrzepiającą świadomość, że zrobiło się, co się mogło, żeby do tego nie doszło.
Stąd wniosek, że nie ma sensu toczyć "intelektualnych debat" ani "moralnych dialogów" ze sponsorami podobnych wież Babel, tylko trzeba na bieżąco sabotować ich budowę, działając na własną miarę. Jeśli natomiast mimo wysiłku ogółu ludzi dobrej woli sabotaż ostatecznie się nie powiedzie, wówczas nie należy wpadać w fatalną pułapkę masochistycznego przeświadczenia, że "może jednak da się powstrzymać upadek tej wieży i w miarę wygodnie się w niej przechować", tylko trzeba zawczasu usunąć się z pola jej rażenia, zabierając ze sobą na modłę Abrahama jak największą liczbę sprawiedliwych.
Wtedy i tylko wtedy zdoła się zachować w obliczu imponujących katastrof trzeźwość umysłu, spokój sumienia i odwagę ducha - z jednej strony nie dziwiąc się, dlaczego dzieje się to, co się dzieje, a z drugiej strony zachowując pokrzepiającą świadomość, że zrobiło się, co się mogło, żeby do tego nie doszło.
Tuesday, May 10, 2022
"Szczęście" niewolnika vs. szczęście niezłomnego
"Rządcy świata tych ciemności" nie rzucają gróźb na wiatr: skoro demonstracyjnie obwieścili, że "nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy", to nie spoczną, póki nie doprowadzą do takiego stanu rzeczy. A jako że mają oni do dyspozycji kontrolę nad globalną podażą pieniądza, biolaboratoria, broń nuklearną i wszelkie inne środki masowego zniszczenia, zdecydowanie są oni w stanie osiągnąć na tym polu swoje zamierzenia.
Niemniej należy zwrócić uwagę na fakt, iż powyższe obwieszczenie składa się z dwóch zasadniczo odmiennych członów. Ściślej rzecz ujmując, dokonując kontrolowanej implozji globalnej gospodarki można pozbawić swoich ofiar wszystkiego w wymiarze materialnym, ale nie można ich w ten sposób automatycznie "uszczęśliwić". Tu właśnie dokonuje się kluczowy test: jeśli po wymuszonej utracie wszelkiej wolności i własności dobrowolnie wyzbędzie się również swojej godności i będzie się "szczęśliwym" szczęściem niewolnika błagającego swoich "panów" o "pokój i bezpieczeństwo", wówczas "zwierzchności i władze" odniosą wobec takiej osoby ostateczny triumf i posiądą ją na własność w najgłębszym i nieodwołalnym sensie.
Jeśli jednak po wymuszonej utracie wszelkiej zewnętrznej wolności i własności pozostanie się szczęśliwym szczęściem człowieka mimo to w pełni wolnego i niezłomnie broniącego swojej godności, wówczas "zwierzchności i władze" okażą się wobec takiej osoby ostatecznymi i zupełnie bezradnymi przegrańcami. O ile zatem to, czy w nieodległej już perspektywie będzie się cokolwiek mieć, zależy od indywidualnych osób w stopniu stosunkowo niewielkim, to, jakim szczęściem odpowie się na ów stan rzeczy, zależy od nich w stopniu zasadniczym i pełnym. Warto w świetle powyższego przemyśleć zawczasu swoje priorytety, żeby uniknąć sytuacji, w której najbardziej bezcenny konkret sprzeda się w chwili słabości za pełen zestaw pozorów - równie nieświadomie, co nieodwołalnie.
Niemniej należy zwrócić uwagę na fakt, iż powyższe obwieszczenie składa się z dwóch zasadniczo odmiennych członów. Ściślej rzecz ujmując, dokonując kontrolowanej implozji globalnej gospodarki można pozbawić swoich ofiar wszystkiego w wymiarze materialnym, ale nie można ich w ten sposób automatycznie "uszczęśliwić". Tu właśnie dokonuje się kluczowy test: jeśli po wymuszonej utracie wszelkiej wolności i własności dobrowolnie wyzbędzie się również swojej godności i będzie się "szczęśliwym" szczęściem niewolnika błagającego swoich "panów" o "pokój i bezpieczeństwo", wówczas "zwierzchności i władze" odniosą wobec takiej osoby ostateczny triumf i posiądą ją na własność w najgłębszym i nieodwołalnym sensie.
Jeśli jednak po wymuszonej utracie wszelkiej zewnętrznej wolności i własności pozostanie się szczęśliwym szczęściem człowieka mimo to w pełni wolnego i niezłomnie broniącego swojej godności, wówczas "zwierzchności i władze" okażą się wobec takiej osoby ostatecznymi i zupełnie bezradnymi przegrańcami. O ile zatem to, czy w nieodległej już perspektywie będzie się cokolwiek mieć, zależy od indywidualnych osób w stopniu stosunkowo niewielkim, to, jakim szczęściem odpowie się na ów stan rzeczy, zależy od nich w stopniu zasadniczym i pełnym. Warto w świetle powyższego przemyśleć zawczasu swoje priorytety, żeby uniknąć sytuacji, w której najbardziej bezcenny konkret sprzeda się w chwili słabości za pełen zestaw pozorów - równie nieświadomie, co nieodwołalnie.
Saturday, May 7, 2022
Realizm personalistyczny, nie "realizm polityczny"
Przejawem "realizmu" nie jest bezwzględne zastąpienie rozumowania w kategoriach moralnych rozumowaniem w kategoriach zimnokrwistej "walki interesów". Jedyną obiecującą formą realizmu, który można by nazwać realizmem personalistycznym, jest za to z jednej strony uznanie, że monopolistyczne aparaty opresji są faktycznie tworami immanentnie niemoralnymi (nie jedynie amoralnymi), ale z drugiej strony pamiętanie, że poszczególne jednostki są suwerennymi podmiotami zasługującymi na wsparcie w dążeniu do jak najlepszego życia.
Innymi słowy, wolni ludzie winni pomagać innym wolnym ludziom w obliczu wszelkich form agresji, doceniając również fakt, że z czysto pragmatycznego punktu widzenia "lepsze" może być przejście pod kontrolę mniej bezpośrednio niszczycielskiego monopolistycznego aparatu opresji. Nigdy nie należy jednak przy tym zapominać, że fundamentalnie szkodliwe w dziele budowania owego spontanicznego sojuszu ludzi dobrej woli jest przekonanie, że którykolwiek monopolistyczny aparat opresji może być autentycznym nośnikiem i orędownikiem jakichkolwiek moralnych wartości, godnym wejścia z nim w "ideowy pakt". W tym obszarze obowiązuje bowiem rzeczywiście jedynie "walka interesów" i ścieranie się "stref wpływu", które w wymiarze instrumentalnym służy rozszerzaniu możliwości pasożytnictwa, a w wymiarze ostatecznym rozszerzaniu możliwości ciemiężenia.
Podsumowując, należy zawsze pamiętać o "realistycznej" prawdzie, iż wszystkie monopolistyczne aparaty opresji są ze swej natury zdolne do zastosowania wszelkich form zinstytucjonalizowanego bandytyzmu, natomiast to, które z nich w danych okolicznościach miejsca i czasu wybiorą, jest wyłącznie pochodną ich statusu materialnego, militarnego, dyplomatycznego i ideologicznego. Świadomość owej "realistycznej" prawdy nie tylko nie powinna jednak prowadzić do cynizmu, amoralizmu czy fatalizmu, ale, wręcz przeciwnie, powinna stanowić kluczowe źródło wiedzy w zakresie tego, kto zasługuje na uczciwą pomoc i w jaki sposób jej udzielać, a także kluczowe źródło motywacji w zakresie jej faktycznego i skutecznego udzielania.
Innymi słowy, wolni ludzie winni pomagać innym wolnym ludziom w obliczu wszelkich form agresji, doceniając również fakt, że z czysto pragmatycznego punktu widzenia "lepsze" może być przejście pod kontrolę mniej bezpośrednio niszczycielskiego monopolistycznego aparatu opresji. Nigdy nie należy jednak przy tym zapominać, że fundamentalnie szkodliwe w dziele budowania owego spontanicznego sojuszu ludzi dobrej woli jest przekonanie, że którykolwiek monopolistyczny aparat opresji może być autentycznym nośnikiem i orędownikiem jakichkolwiek moralnych wartości, godnym wejścia z nim w "ideowy pakt". W tym obszarze obowiązuje bowiem rzeczywiście jedynie "walka interesów" i ścieranie się "stref wpływu", które w wymiarze instrumentalnym służy rozszerzaniu możliwości pasożytnictwa, a w wymiarze ostatecznym rozszerzaniu możliwości ciemiężenia.
Podsumowując, należy zawsze pamiętać o "realistycznej" prawdzie, iż wszystkie monopolistyczne aparaty opresji są ze swej natury zdolne do zastosowania wszelkich form zinstytucjonalizowanego bandytyzmu, natomiast to, które z nich w danych okolicznościach miejsca i czasu wybiorą, jest wyłącznie pochodną ich statusu materialnego, militarnego, dyplomatycznego i ideologicznego. Świadomość owej "realistycznej" prawdy nie tylko nie powinna jednak prowadzić do cynizmu, amoralizmu czy fatalizmu, ale, wręcz przeciwnie, powinna stanowić kluczowe źródło wiedzy w zakresie tego, kto zasługuje na uczciwą pomoc i w jaki sposób jej udzielać, a także kluczowe źródło motywacji w zakresie jej faktycznego i skutecznego udzielania.
Monday, May 2, 2022
Nieoczywiści spekulanci, konsumenci i prezesi
Kredytobiorca w obcej walucie to spekulant, absolwent "egzotycznych" studiów to konsument dóbr luksusowych, a założyciel rodziny to prezes domowej mikrofirmy. Pierwszemu nic się nie należy z tytułu finansowej nieroztropności, drugiemu nic się nie należy z tytułu zawodowego niedosytu, a trzeciemu nic się nie należy z tytułu organizacyjnej niekompetencji. Nic poza pouczającymi doświadczeniami, które przy odpowiednim nastawieniu pozwolą wszystkim trzem coraz lepiej odnajdywać się w swych rolach.
Aby jednak były to doświadczenia rzeczywiście pouczające, a nie rozzuchwalające, nie można ich łączyć z absolutnie żadnymi "nagrodami" z cudzej kieszeni. W innym wypadku problem, zamiast naturalnie wyłaniać z siebie swoje własne rozwiązanie, będzie jedynie pęczniał do rozmiarów systemowej katastrofy. Wtedy też przyjdą naturalne rozwiązania - ale nie takie, jakich chciałoby się komukolwiek życzyć, niezależnie od ich dydaktycznej skuteczności.
Aby jednak były to doświadczenia rzeczywiście pouczające, a nie rozzuchwalające, nie można ich łączyć z absolutnie żadnymi "nagrodami" z cudzej kieszeni. W innym wypadku problem, zamiast naturalnie wyłaniać z siebie swoje własne rozwiązanie, będzie jedynie pęczniał do rozmiarów systemowej katastrofy. Wtedy też przyjdą naturalne rozwiązania - ale nie takie, jakich chciałoby się komukolwiek życzyć, niezależnie od ich dydaktycznej skuteczności.
Thursday, April 28, 2022
Niezależny osąd a ideologiczna walka z gramatyką
Psucie rzeczywistości zaczyna się od psucia języka. Co prawda większość języków świata jest już od dawna psuta różnymi formami sofistycznego bądź zwyczajnie bełkotliwego żargonu, ale dopiero od niedawna rozmaici ideologiczni wichrzyciele wzięli się za językową dewastację na bardziej fundamentalnym poziomie: na poziomie nie leksykalnym, a gramatycznym.
Na tzw. Zachodzie w pierwszej kolejności postanowiono obciążyć wydumanymi ideologicznymi niedorzecznościami kwestię używania zaimków. Domyślając się jednak, że podobna operacja nie powiedzie się w naszej części świata, postanowiono w zastępstwie - powołując się cynicznie na wpływ autentycznie tragicznych wydarzeń - zacząć w podobny sposób majstrować przy kwestii używania przyimków.
Wymówki dla powyższych działań są w obu przypadkach podszyte przewrotnym pseudomoralizmem i w obu przypadkach identyczny jest również ich cel. Jest nim testowanie, do jakiego stopnia można w błyskawicznym tempie zdalnie programować świadomość szerokich mas i zastępować ich odwieczne, zdroworozsądkowe nawyki podległością wobec arbitralnych ideologicznych kaprysów. Jest to też tym samym sprawdzanie, w jakim stopniu sprawuje się nad masami władzę nie polityczną czy gospodarczą, ale duchową - czyli tą najgłębszą i dającą domorosłym "władcom świata" najbardziej perwersyjną satysfakcję.
Jeśli zatem chce się im rzeczonej satysfakcji odmówić, zachowując eo ipso swoją duchową godność i status niezależnego, rozumnego podmiotu, należy mieć stałą świadomość natury wzmiankowanych zagrywek wraz z ich wewnętrznym zróżnicowaniem, w tym również tym o charakterze terytorialnym. Tylko wówczas język giętki powie wszystko, co pomyśli głowa - pomyśli, a nie powtórzy po jej domorosłym zewnętrznym kontrolerze.
Na tzw. Zachodzie w pierwszej kolejności postanowiono obciążyć wydumanymi ideologicznymi niedorzecznościami kwestię używania zaimków. Domyślając się jednak, że podobna operacja nie powiedzie się w naszej części świata, postanowiono w zastępstwie - powołując się cynicznie na wpływ autentycznie tragicznych wydarzeń - zacząć w podobny sposób majstrować przy kwestii używania przyimków.
Wymówki dla powyższych działań są w obu przypadkach podszyte przewrotnym pseudomoralizmem i w obu przypadkach identyczny jest również ich cel. Jest nim testowanie, do jakiego stopnia można w błyskawicznym tempie zdalnie programować świadomość szerokich mas i zastępować ich odwieczne, zdroworozsądkowe nawyki podległością wobec arbitralnych ideologicznych kaprysów. Jest to też tym samym sprawdzanie, w jakim stopniu sprawuje się nad masami władzę nie polityczną czy gospodarczą, ale duchową - czyli tą najgłębszą i dającą domorosłym "władcom świata" najbardziej perwersyjną satysfakcję.
Jeśli zatem chce się im rzeczonej satysfakcji odmówić, zachowując eo ipso swoją duchową godność i status niezależnego, rozumnego podmiotu, należy mieć stałą świadomość natury wzmiankowanych zagrywek wraz z ich wewnętrznym zróżnicowaniem, w tym również tym o charakterze terytorialnym. Tylko wówczas język giętki powie wszystko, co pomyśli głowa - pomyśli, a nie powtórzy po jej domorosłym zewnętrznym kontrolerze.
Tuesday, April 26, 2022
Dbałość o wolność słowa w "świecie klaunów"
Oto "świat klaunów" w pigułce: z jednej strony ideologiczni rezonerzy nazywający "walką o demokrację" popieranie kryptocenzury na stronie służącej głównie zamieszczaniu pustych sloganów, a z drugiej strony zblazowany celebryta-miliarder nazywający "walką o wolność słowa" tromtadrackie obietnice likwidacji owej kryptocenzury (tak czy inaczej możliwej do obejścia przy minimum wysiłku).
Warto umieć rozpoznawać podobne pseudokonflikty i unikać choćby i biernego angażowania się po którejkolwiek z ich rzekomych stron, aby w ich coraz większym zagęszczeniu umieć identyfikować te sytuacje, w których stawka toczy się o rzeczy faktycznie poważne. Począwszy choćby od tej, której natura w bezprecedensowym stopniu unaoczniła się na przestrzeni ostatnich dwóch lat, a którą można streścić następująco: prawnie zagwarantowana wolność słowa ma znaczenie tylko wtedy, gdy zabezpiecza ona wolność słowa zagwarantowaną mentalnie i duchowo. To zaś ma miejsce tylko wtedy, gdy słowa dyktuje człowiekowi naturalne światło rozumu, głos sumienia i wewnętrzna wolność woli, a nie odgórnie narzucane propagandowe narracje i "profilowe kolorowanki", które można zmieniać jednym przesunięciem globalnego socjotechnicznego przełącznika.
Tylko wówczas słowa - choćby i wypowiadane w sposób najswobodniejszy - przestaną konsekwentnie tracić swoje znaczenie, a wartości - choćby i wyrażane w sposób najbardziej szczery - przestaną być zastępowane swoimi płaskimi karykaturami. Tego jednak nie zapewni żadna "systemowa" zmiana - tu pomoże jedynie kilka miliardów właściwych i ciągle ponawianych indywidualnych wyborów.
Warto umieć rozpoznawać podobne pseudokonflikty i unikać choćby i biernego angażowania się po którejkolwiek z ich rzekomych stron, aby w ich coraz większym zagęszczeniu umieć identyfikować te sytuacje, w których stawka toczy się o rzeczy faktycznie poważne. Począwszy choćby od tej, której natura w bezprecedensowym stopniu unaoczniła się na przestrzeni ostatnich dwóch lat, a którą można streścić następująco: prawnie zagwarantowana wolność słowa ma znaczenie tylko wtedy, gdy zabezpiecza ona wolność słowa zagwarantowaną mentalnie i duchowo. To zaś ma miejsce tylko wtedy, gdy słowa dyktuje człowiekowi naturalne światło rozumu, głos sumienia i wewnętrzna wolność woli, a nie odgórnie narzucane propagandowe narracje i "profilowe kolorowanki", które można zmieniać jednym przesunięciem globalnego socjotechnicznego przełącznika.
Tylko wówczas słowa - choćby i wypowiadane w sposób najswobodniejszy - przestaną konsekwentnie tracić swoje znaczenie, a wartości - choćby i wyrażane w sposób najbardziej szczery - przestaną być zastępowane swoimi płaskimi karykaturami. Tego jednak nie zapewni żadna "systemowa" zmiana - tu pomoże jedynie kilka miliardów właściwych i ciągle ponawianych indywidualnych wyborów.
Labels:
demokracja,
kryptocenzura,
technokracja,
wolność słowa
Sunday, April 24, 2022
Psucie pieniądza: kluczowe źródło psucia świata
Inflacja jest w ostatecznym rachunku zawsze zjawiskiem monetarnym - warto zwrócić uwagę, że prawda ta nie tylko wskazuje na fakt, iż alternatywne wyjaśnienia inflacji to wymówki mające odwodzić uwagę od "słonia w pokoju", ale też daje do zrozumienia, że nawet ewentualną wartość wyjaśniającą owych alternatywnych uzasadnień można ostatecznie zakotwiczyć w sferze monetarno-politycznej.
Przykładowo: to oczywiście prawda, że znaczący konflikt zbrojny może wzmóc inflację cenową wskutek hamowania produktywnej działalności gospodarczej, niszczenia dóbr kapitałowych i infrastruktury logistycznej itd. Niemniej nic tak nie sprzyja znaczącym konfliktom zbrojnym, jak wyścig zbrojeń między militarnymi potęgami, a nic w takim stopniu nie ułatwia wyścigu zbrojeń między militarnymi potęgami, jak stała możliwość inflacyjnej redystrybucji siły nabywczej kontrolowanych przez nie walut. Innymi słowy, wojna może oczywiście wywołać tymczasową inflację cenową, ale wojnom wydatnie sprzyja konsekwentna inflacja monetarna.
Podobnie, sparaliżowanie danej gospodarki tzw. lockdownem mającym rzekomo ograniczać rozprzestrzenianie się niebezpiecznego drobnoustroju (abstrahując na moment od kwestii tego, kto jest odpowiedzialny za powstanie i uwolnienie tego ostatniego) może oczywiście doprowadzić do inflacyjnego "szoku podażowego". Niemniej trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek był gotów tolerować odgórnie narzucony gospodarczy paraliż, gdyby w czasie jego trwania nie mógł posiłkować się "awaryjnymi kredytami", "czekami stymulacyjnymi" i innymi protezami finansowanymi bądź to wprost poprzez inflacyjną redystrybucję, bądź też poprzez emisję łatwo monetyzowalnego długu.
Podsumowując, rozmaite "szoki podażowe" są naturalnie czynnikami wywołującymi doraźną inflację cenową, ale powstanie świata cechującego się nadzwyczajną częstotliwością występowania podobnych szoków jest w ogromnej mierze pochodną wytwarzania permanentnej inflacji monetarnej, czyli ochoczego korzystania z "usług" banków centralnych i walut dekretowych. Innymi słowy, nigdy nie należy zapominać o tym, w jak znaczącej mierze bezpośrednie psucie świata ma swe ostateczne źródło w bezustannym psuciu pieniądza. Nawet jeśli miłość pieniądza to korzeń wszelkiego zła, jej głównym elementem jest dziś niewątpliwie miłość cudzej siły nabywczej - politycznie umotywowana, pozaustawowo wyrażana i ukradkowo zaspokajana.
Przykładowo: to oczywiście prawda, że znaczący konflikt zbrojny może wzmóc inflację cenową wskutek hamowania produktywnej działalności gospodarczej, niszczenia dóbr kapitałowych i infrastruktury logistycznej itd. Niemniej nic tak nie sprzyja znaczącym konfliktom zbrojnym, jak wyścig zbrojeń między militarnymi potęgami, a nic w takim stopniu nie ułatwia wyścigu zbrojeń między militarnymi potęgami, jak stała możliwość inflacyjnej redystrybucji siły nabywczej kontrolowanych przez nie walut. Innymi słowy, wojna może oczywiście wywołać tymczasową inflację cenową, ale wojnom wydatnie sprzyja konsekwentna inflacja monetarna.
Podobnie, sparaliżowanie danej gospodarki tzw. lockdownem mającym rzekomo ograniczać rozprzestrzenianie się niebezpiecznego drobnoustroju (abstrahując na moment od kwestii tego, kto jest odpowiedzialny za powstanie i uwolnienie tego ostatniego) może oczywiście doprowadzić do inflacyjnego "szoku podażowego". Niemniej trudno sobie wyobrazić, żeby ktokolwiek był gotów tolerować odgórnie narzucony gospodarczy paraliż, gdyby w czasie jego trwania nie mógł posiłkować się "awaryjnymi kredytami", "czekami stymulacyjnymi" i innymi protezami finansowanymi bądź to wprost poprzez inflacyjną redystrybucję, bądź też poprzez emisję łatwo monetyzowalnego długu.
Podsumowując, rozmaite "szoki podażowe" są naturalnie czynnikami wywołującymi doraźną inflację cenową, ale powstanie świata cechującego się nadzwyczajną częstotliwością występowania podobnych szoków jest w ogromnej mierze pochodną wytwarzania permanentnej inflacji monetarnej, czyli ochoczego korzystania z "usług" banków centralnych i walut dekretowych. Innymi słowy, nigdy nie należy zapominać o tym, w jak znaczącej mierze bezpośrednie psucie świata ma swe ostateczne źródło w bezustannym psuciu pieniądza. Nawet jeśli miłość pieniądza to korzeń wszelkiego zła, jej głównym elementem jest dziś niewątpliwie miłość cudzej siły nabywczej - politycznie umotywowana, pozaustawowo wyrażana i ukradkowo zaspokajana.
Friday, April 15, 2022
Duch "globalnej polityki" i tłumu pod krzyżem a rosnąca konieczność moralnej doskonałości
Na przestrzeni ostatniego półtora roku wielokrotnie podkreślałem, że soratyczne "elity" rządzące światem mają już wyłącznie jeden cel: wpędzenie jak największych rzesz zwykłych ludzi w stan jak najgłębszej konfuzji, rozpaczy i beznadziei skutkującej duchowym zatraceniem. W świetle powyższego faktu ich coraz bardziej absurdalne ze zdroworozsądkowego punktu widzenia decyzje są z ich własnego punktu widzenia jak najbardziej "racjonalne".
Przykładowo, wyprzedzające straszenie przez dyrektora CIA tym, że przyparty do muru P. może niebawem użyć taktycznej broni jądrowej, mogłoby być słusznie uznane za niebezpieczne podbechtywanie, ale z punktu widzenia tych, którzy w swoim niegodziwym szaleństwie nie mieliby nic przeciwko takiemu obrotowi spraw, jest to działanie pożądane.
Podobnie, morzenie głodem mieszkańców Szanghaju w ramach najabsurdalniejszej z dotychczasowych odsłon totalitaryzmu hipochondrycznego mogłoby być słusznie uznane za czysty obłęd, ale z punktu widzenia istot czerpiących satysfakcję z czynienia zła jest to, znowu, zjawisko korzystne - zwłaszcza jeśli zdoła ono wywołać kaskadę kolejnych niszczycielskich kroków, takich jak np. inwazja na Tajwan dezorganizująca pęczniejący oddolny bunt przeciwko sanitarystycznemu amokowi KPCh.
Wreszcie to samo można powiedzieć o ostentacyjnie prowokacyjnym wtargnięciu izraelskich sił zbrojnych do meczetu Al-Aqsa w okresie, kiedy w Jerozolimie obchodzone są równolegle Ramadan, Pascha i Triduum Paschalne. Znowu, mogłoby się wydawać, że podobne działanie to podręcznikowy przykład podkładania iskry pod beczkę prochu, a tym samym podręcznikowy przykład nieodpowiedzialności - chyba że wywołanie eksplozji jest czyimś wyrachowanym celem.
I jeśli ktoś teraz zapyta, dlaczego te pieczołowicie odtrąbiane w głównonurtowych mediach i, jak się zdaje, globalnie koordynowane konfliktogenne procedury miałyby w swojej kulminacji dawać komukolwiek satysfakcję, to dzisiaj jest doskonały dzień, żeby uzyskać na to pytanie adekwatną odpowiedź. Dość wspomnieć na to, jaki duch pobudzał tłum stojący pod krzyżem i dawał mu bezinteresownie złośliwą motywację. Jeśli chce się zrozumieć "globalną politykę" dzisiejszego świata, nie można pozostawać ślepym na działanie owego ducha i na naturę udzielanych przez niego natchnień.
Zrozumiawszy ją zaś, pozostaje przyjąć niezłomną postawę moralnej doskonałości wykazywaną przez Tego, który ani na jotę nie dał owemu duchowi satysfakcji. Tylko wówczas - niezależnie od tego, ile demoralizujących bałamuctw mają jeszcze w zanadrzu domorośli "władcy świata" - zawsze zachowa się w konfrontacji z nimi niewzruszoną odwagę, wytrwałość i wewnętrzny pokój.
Przykładowo, wyprzedzające straszenie przez dyrektora CIA tym, że przyparty do muru P. może niebawem użyć taktycznej broni jądrowej, mogłoby być słusznie uznane za niebezpieczne podbechtywanie, ale z punktu widzenia tych, którzy w swoim niegodziwym szaleństwie nie mieliby nic przeciwko takiemu obrotowi spraw, jest to działanie pożądane.
Podobnie, morzenie głodem mieszkańców Szanghaju w ramach najabsurdalniejszej z dotychczasowych odsłon totalitaryzmu hipochondrycznego mogłoby być słusznie uznane za czysty obłęd, ale z punktu widzenia istot czerpiących satysfakcję z czynienia zła jest to, znowu, zjawisko korzystne - zwłaszcza jeśli zdoła ono wywołać kaskadę kolejnych niszczycielskich kroków, takich jak np. inwazja na Tajwan dezorganizująca pęczniejący oddolny bunt przeciwko sanitarystycznemu amokowi KPCh.
Wreszcie to samo można powiedzieć o ostentacyjnie prowokacyjnym wtargnięciu izraelskich sił zbrojnych do meczetu Al-Aqsa w okresie, kiedy w Jerozolimie obchodzone są równolegle Ramadan, Pascha i Triduum Paschalne. Znowu, mogłoby się wydawać, że podobne działanie to podręcznikowy przykład podkładania iskry pod beczkę prochu, a tym samym podręcznikowy przykład nieodpowiedzialności - chyba że wywołanie eksplozji jest czyimś wyrachowanym celem.
I jeśli ktoś teraz zapyta, dlaczego te pieczołowicie odtrąbiane w głównonurtowych mediach i, jak się zdaje, globalnie koordynowane konfliktogenne procedury miałyby w swojej kulminacji dawać komukolwiek satysfakcję, to dzisiaj jest doskonały dzień, żeby uzyskać na to pytanie adekwatną odpowiedź. Dość wspomnieć na to, jaki duch pobudzał tłum stojący pod krzyżem i dawał mu bezinteresownie złośliwą motywację. Jeśli chce się zrozumieć "globalną politykę" dzisiejszego świata, nie można pozostawać ślepym na działanie owego ducha i na naturę udzielanych przez niego natchnień.
Zrozumiawszy ją zaś, pozostaje przyjąć niezłomną postawę moralnej doskonałości wykazywaną przez Tego, który ani na jotę nie dał owemu duchowi satysfakcji. Tylko wówczas - niezależnie od tego, ile demoralizujących bałamuctw mają jeszcze w zanadrzu domorośli "władcy świata" - zawsze zachowa się w konfrontacji z nimi niewzruszoną odwagę, wytrwałość i wewnętrzny pokój.
Wednesday, April 13, 2022
Upadek iluzji "pokoju i bezpieczeństwa" jako konieczna droga do wolności i odpowiedzialności
Dawniej człowiek często bywał głupi, ale rzadko bywał bezustannie ogłupiany i często bywał niemoralny, ale rzadko bywał bezustannie demoralizowany. Innymi słowy, głównym problemem dzisiejszego człowieka jest nie jego degradacja, ale wyuczona bierność w jej obliczu i nieświadomość bycia jej ofiarą; zaś jedynym skutecznym rozwiązaniem tego problemu jest nie "pokój i bezpieczeństwo", ale wolność i odpowiedzialność.
Przy czym rzeczywiście może być tak, że tylko zawalenie się iluzji "pokoju i bezpieczeństwa" jest w stanie człowieka na tyle otrzeźwić, aby mógł on na powrót uświadomić sobie potrzebę wolności i odpowiedzialności - z tym kluczowym zastrzeżeniem, że potrzeby tej nie jest w stanie zaspokoić absolutnie żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. W świecie, w którym globalna polityka to już wyłącznie wielki spektakl zła, a medialna ideologia to już wyłącznie sztuczna mgła mająca ukryć ten fakt, ma się niepowtarzalną i być może ostatnią szansę, żeby tę świadomość trwale odzyskać - nie ma więc już żadnych dobrych wymówek, żeby jej w pełni nie wykorzystać.
Przy czym rzeczywiście może być tak, że tylko zawalenie się iluzji "pokoju i bezpieczeństwa" jest w stanie człowieka na tyle otrzeźwić, aby mógł on na powrót uświadomić sobie potrzebę wolności i odpowiedzialności - z tym kluczowym zastrzeżeniem, że potrzeby tej nie jest w stanie zaspokoić absolutnie żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. W świecie, w którym globalna polityka to już wyłącznie wielki spektakl zła, a medialna ideologia to już wyłącznie sztuczna mgła mająca ukryć ten fakt, ma się niepowtarzalną i być może ostatnią szansę, żeby tę świadomość trwale odzyskać - nie ma więc już żadnych dobrych wymówek, żeby jej w pełni nie wykorzystać.
Sunday, April 10, 2022
Między młotem barbarii a kowadłem dekadencji
W miarę upływu czasu coraz bardziej można docenić unikatowy charakter naszej części świata. Z jednej strony słuszną odrazę budzi w jej mieszkańcach dzika mentalność każdej "wschodniej fali" - co nie powinno w najmniejszym stopniu dziwić, biorąc pod uwagę, iż na przestrzeni dziejów trzy wielkie "wschodnie fale" rozbiły się o tutejsze "przedmurze". Z drugiej jednak strony równie słuszną odrazę budzi wciąż w tutejszym społeczeństwie straszna duchowa cena, jaką tzw. Zachód (rozumiany w sensie czysto geograficznym, nie cywilizacyjnym) zapłacił za swój tymczasowy materialny dobrobyt i doczesny pokój, konsekwentnie dając się infekować trucizną Gramsciego, Kinseya i Alinsky'ego, czego skutkiem jest obecny stan rzeczy, w którym większości tamtejszych wpływowych decydentów i "edukatorów" należałby się kamień młyński u szyi i dno morza.
Tymczasem tutaj - mimo oczywistych i momentami mocno uciążliwych zjawisk, takich jak chroniczny bałagan prawny, napór drobnej kleptokracji i długa tradycja ogólnego nieprofesjonalizmu - wciąż można funkcjonować w poczuciu, że jest się otoczonym względną normalnością i zdroworozsądkowością, która, choć nie zasługuje na aureolę, nie woła też regularnie o pomstę do nieba. Potwierdził to również ostatni samarytański zryw - bardziej żywiołowy niż przemyślany, ale szczery w swojej spontaniczności i bezinteresownie serdeczny.
Czy rzeczona sytuacja jest w większej mierze pochodną mimowolnych doświadczeń historycznych, czy dobrowolnego i konsekwentnego zaangażowania na rzecz określonych wartości, to kwestia niemal nieskończenie pojemna i w tym miejscu nierozstrzygalna. Tak czy inaczej, warto zdać sobie sprawę z autentycznej unikatowości miejsca, które od stuleci hartowało się między młotem ustawicznej barbarii a kowadłem nad wyraz częstej dekadencji, docenić względnie bardzo dobry rezultat powyższego procesu i bez jakichkolwiek kompleksów kultywować jego oryginalny charakter. Zwłaszcza, że coraz bardziej wygląda na to, iż na ostatecznym placu boju może się on ostać jako jeden z nielicznych - nawet jeśli nie "wielki", to przynajmniej nie całkiem skarlały.
Tymczasem tutaj - mimo oczywistych i momentami mocno uciążliwych zjawisk, takich jak chroniczny bałagan prawny, napór drobnej kleptokracji i długa tradycja ogólnego nieprofesjonalizmu - wciąż można funkcjonować w poczuciu, że jest się otoczonym względną normalnością i zdroworozsądkowością, która, choć nie zasługuje na aureolę, nie woła też regularnie o pomstę do nieba. Potwierdził to również ostatni samarytański zryw - bardziej żywiołowy niż przemyślany, ale szczery w swojej spontaniczności i bezinteresownie serdeczny.
Czy rzeczona sytuacja jest w większej mierze pochodną mimowolnych doświadczeń historycznych, czy dobrowolnego i konsekwentnego zaangażowania na rzecz określonych wartości, to kwestia niemal nieskończenie pojemna i w tym miejscu nierozstrzygalna. Tak czy inaczej, warto zdać sobie sprawę z autentycznej unikatowości miejsca, które od stuleci hartowało się między młotem ustawicznej barbarii a kowadłem nad wyraz częstej dekadencji, docenić względnie bardzo dobry rezultat powyższego procesu i bez jakichkolwiek kompleksów kultywować jego oryginalny charakter. Zwłaszcza, że coraz bardziej wygląda na to, iż na ostatecznym placu boju może się on ostać jako jeden z nielicznych - nawet jeśli nie "wielki", to przynajmniej nie całkiem skarlały.
Friday, April 8, 2022
Ani Zachód, ani Wschód, tylko ludzie dobrej woli
Problem nie leży w przekonaniu samego siebie, żeby życzyć źle "wschodniej fali", która zachowuje się tak samo, jak każda "wschodnia fala" przed nią, poczynając od Hunów poprzez Tatarów po bolszewików. Problem leży w niemożności przekonania samego siebie, żeby życzyć dobrze tzw. Zachodowi, który całkowicie zmarnotrawił swoje dziedzictwo greckie, rzymskie, klasycznie liberalne i chrystusowe - i, co gorsza, ani myśli je odzyskiwać nawet w obliczu gorącego starcia ze swoim rzekomym cywilizacyjnym wrogiem.
Pozostaje zatem życzyć dobrze wszystkim poszczególnym ludziom dobrej woli - z Zachodu, Wschodu, Północy i Południa - którzy wspomniane dziedzictwo zachowują albo przynajmniej uczciwie próbują to robić. Innymi słowy, pozostaje życzyć dobrze wszystkim tym, którzy nie dbają o bałamutne polityczne teatrzyki i ideologiczne straszydła, ale wyłącznie o mozolne, codzienne doskonalenie siebie i swoich bliźnich. To oni odziedziczą to, co zostanie ze świata.
Pozostaje zatem życzyć dobrze wszystkim poszczególnym ludziom dobrej woli - z Zachodu, Wschodu, Północy i Południa - którzy wspomniane dziedzictwo zachowują albo przynajmniej uczciwie próbują to robić. Innymi słowy, pozostaje życzyć dobrze wszystkim tym, którzy nie dbają o bałamutne polityczne teatrzyki i ideologiczne straszydła, ale wyłącznie o mozolne, codzienne doskonalenie siebie i swoich bliźnich. To oni odziedziczą to, co zostanie ze świata.
Friday, March 18, 2022
Kiedy interwencjonizm jest gorszy niż socjalizm?
Ludwig von Mises wielokrotnie podkreślał, że konsekwentnie wdrażany interwencjonizm (znany też jako "trzecia droga") musi prowadzić do socjalizmu, natomiast konsekwentnie wdrażany socjalizm musi prowadzić do głodu i nędzy dla wszystkich. Dziś należałoby uzupełnić te spostrzeżenia o sugestię, że konsekwentnie wdrażany interwencjonizm funkcjonujący w ramach odpowiednio zdynamizowanej, zglobalizowanej i zwirtualizowanej gospodarki może prowadzić bezpośrednio do świata postapokaliptycznego - tzn. do głodu i nędzy dla wszystkich z pominięciem etapu socjalistycznego.
Tylko taki bowiem rodzaj interwencjonizmu, pasożytującego w trybie wykładniczym na zasobach globalnej gospodarki semikapitalistycznej, jest w stanie - w przeciwieństwie do produkcyjnie i komunikacyjnie bezradnego socjalizmu - wywołać w przyspieszonym tempie globalny hipochondryczny amok, globalną hiperinflację i globalną eskalację działań zbrojnych, włączając użycie arsenałów jądrowych. Mając powyższe na uwadze, wszyscy ludzie dobrej woli powinni w równie przyspieszonym tempie rozmontowywać ów interwencjonizm - każdy na własną miarę, ale zawsze, wszędzie i bezpardonowo.
Tylko bowiem "pójście na całość" jest w stanie powstrzymać coś tak całkowicie niszczycielskiego - kto zaś w podobnej sytuacji będzie się starał "asekuracyjnie" stracić jak najmniej, ten w pierwszej kolejności straci wszystko.
Tylko taki bowiem rodzaj interwencjonizmu, pasożytującego w trybie wykładniczym na zasobach globalnej gospodarki semikapitalistycznej, jest w stanie - w przeciwieństwie do produkcyjnie i komunikacyjnie bezradnego socjalizmu - wywołać w przyspieszonym tempie globalny hipochondryczny amok, globalną hiperinflację i globalną eskalację działań zbrojnych, włączając użycie arsenałów jądrowych. Mając powyższe na uwadze, wszyscy ludzie dobrej woli powinni w równie przyspieszonym tempie rozmontowywać ów interwencjonizm - każdy na własną miarę, ale zawsze, wszędzie i bezpardonowo.
Tylko bowiem "pójście na całość" jest w stanie powstrzymać coś tak całkowicie niszczycielskiego - kto zaś w podobnej sytuacji będzie się starał "asekuracyjnie" stracić jak najmniej, ten w pierwszej kolejności straci wszystko.
Thursday, March 17, 2022
"Eskapizm" jako obrona sumienia i godności
Jeśli ktoś w sposób przemyślany uzna, że wszystkie "decyzyjne" strony danego konfliktu są złe, skorumpowane, cyniczne, zakłamane i śmiercionośne, w związku z czym żadna nie zasługuje na bycie jej przychylnym, to jest to postawa nie "strusia chowającego głowę w piasek" czy "Piłata tchórzliwie umywającego ręce", tylko osoby okazującej konsekwentny szacunek darom sumienia i godności, odmawiającej ich skalania z uwagi nie na swój domniemany "purytanizm", ale na ich bezcenną wartość. Co więcej, jedynie takie nastawienie pozwala nawiązać uczciwe porozumienie z tymi wszystkimi, którzy ucierpieli wskutek danego konfliktu mimo swojej pryncypialnej odmowy stania się w nim czyimikolwiek pionkami.
Cytując klasyka: "Nie jestem po niczyjej stronie, bo nikt nie jest po mojej stronie". Wbrew pozorom jest to stwierdzenie świadczące nie o wyniosłości czy apatii, tylko o niezłomności i czujności. Jeśli zaś jest to stwierdzenie eskapistyczne, to tylko w takim sensie, w jakim postawę eskapistyczną przyjmuje zdrowa na umyśle osoba usiłująca uciec z zakładu dla obłąkanych. To natomiast jest jedynym właściwym wyborem w obliczu coraz bardziej rozkiełznanych przepychanek między różnymi grupami rezydentów owego zakładu.
Cytując klasyka: "Nie jestem po niczyjej stronie, bo nikt nie jest po mojej stronie". Wbrew pozorom jest to stwierdzenie świadczące nie o wyniosłości czy apatii, tylko o niezłomności i czujności. Jeśli zaś jest to stwierdzenie eskapistyczne, to tylko w takim sensie, w jakim postawę eskapistyczną przyjmuje zdrowa na umyśle osoba usiłująca uciec z zakładu dla obłąkanych. To natomiast jest jedynym właściwym wyborem w obliczu coraz bardziej rozkiełznanych przepychanek między różnymi grupami rezydentów owego zakładu.
Tuesday, March 15, 2022
Miłość bliźniego to nie miałkie samozadowolenie
Ostatecznym celem "księcia tego świata" jest doprowadzenie do stanu rzeczy, w którym zewsząd będzie słychać permanentny trajkot o "miłości", "czułości", "otwartości", "współczuciu", "solidarności" i "humanitaryzmie", gdzie jego wyłącznym źródłem i przeznaczeniem będą nieskończone pokłady miałkiego samozadowolenia, infantylnego samozapatrzenia i otępiającego konformizmu. Innymi słowy, celem tym jest doprowadzenie do stanu rzeczy, w którym rzekoma "miłość bliźniego" będzie doskonale tożsama wyłącznie z miłością własną - a w zasadzie z jej maksymalnie płytką karykaturą, czyli z zadurzeniem własnym.
Wydaje się zatem, że - póki jeszcze czas - warto zdecydowanie stonować w sobie "miłość" i zrównoważyć ją rygorystyczną logiką, duchową dyscypliną i ideologicznym samooczyszczeniem. Innymi słowy, zamiast coraz szybszego i coraz bardziej jałowego kręcenia się w miejscu warto stanąć nieruchomo i odzyskać gruntowną świadomość tego, którędy wiedzie droga. Wtedy i miłości nigdy nie zabraknie, ale będzie ona wolna od brzmiącego cymbalstwa.
Wydaje się zatem, że - póki jeszcze czas - warto zdecydowanie stonować w sobie "miłość" i zrównoważyć ją rygorystyczną logiką, duchową dyscypliną i ideologicznym samooczyszczeniem. Innymi słowy, zamiast coraz szybszego i coraz bardziej jałowego kręcenia się w miejscu warto stanąć nieruchomo i odzyskać gruntowną świadomość tego, którędy wiedzie droga. Wtedy i miłości nigdy nie zabraknie, ale będzie ona wolna od brzmiącego cymbalstwa.
Monday, March 14, 2022
Faza "sanitarna", faza militarna i ich niecny mariaż
Co nadejdzie po fazie "sanitarnej" i fazie militarnej ostatecznej odsłony projektu "ordo ab chao"? Znając umysłową i moralną siermiężność domorosłych "władców świata", będzie to najpewniej połączenie obu tych faz.
Ściślej rzecz ujmując, w miarę jak w kolejnych częściach świata będą uruchamiane konflikty militarne, a w ich następstwie na terytoria sąsiadujące będą napływać ogromne rzesze uchodźców, coraz bardziej nachalne będzie się stawać ponowne straszenie nowymi "wariantami" oczywistego drobnoustroju (gadające głowy z WHO już powoli zaczynają uderzać w podobne tony). Innymi słowy, tam, gdzie niemożliwe jest wywołanie wojny ofensywnej, tam - w ramach kolejnej fali hipochondrycznego amoku połączonego z obecnością milionów migrantów przedstawianych jako potencjalne "wektory zakażenia" - będzie się starało wywołać wojnę domową.
Jak się przed tym ustrzec? Sposób jest w ostatecznym rachunku tylko jeden: należy konsekwentnie dbać o to, żeby nie dać - nomen omen - zainfekować swojego życia jakimikolwiek elementami tzw. oficjalnej narracji. Nigdy nie dość podkreślania, że to, co dzieje się przez ostatnie dwa lata, to przede wszystkim ogromne starcie duchowe - więc jedyną niezawodną obroną jest w nim duchowa trzeźwość i czujność. Kto to zrozumie, ten przejdzie przez nie niezwyciężony - kto zaś tego nie zrozumie, ten pozwoli, żeby nawet jego najlepiej umotywowane czyny obróciły się przeciwko niemu.
Ściślej rzecz ujmując, w miarę jak w kolejnych częściach świata będą uruchamiane konflikty militarne, a w ich następstwie na terytoria sąsiadujące będą napływać ogromne rzesze uchodźców, coraz bardziej nachalne będzie się stawać ponowne straszenie nowymi "wariantami" oczywistego drobnoustroju (gadające głowy z WHO już powoli zaczynają uderzać w podobne tony). Innymi słowy, tam, gdzie niemożliwe jest wywołanie wojny ofensywnej, tam - w ramach kolejnej fali hipochondrycznego amoku połączonego z obecnością milionów migrantów przedstawianych jako potencjalne "wektory zakażenia" - będzie się starało wywołać wojnę domową.
Jak się przed tym ustrzec? Sposób jest w ostatecznym rachunku tylko jeden: należy konsekwentnie dbać o to, żeby nie dać - nomen omen - zainfekować swojego życia jakimikolwiek elementami tzw. oficjalnej narracji. Nigdy nie dość podkreślania, że to, co dzieje się przez ostatnie dwa lata, to przede wszystkim ogromne starcie duchowe - więc jedyną niezawodną obroną jest w nim duchowa trzeźwość i czujność. Kto to zrozumie, ten przejdzie przez nie niezwyciężony - kto zaś tego nie zrozumie, ten pozwoli, żeby nawet jego najlepiej umotywowane czyny obróciły się przeciwko niemu.
Wednesday, March 2, 2022
Moralna czystość i intelektualna przenikliwość w obliczu konfliktu dopełniających się form zła
Strategia "ordo ab chao", która jest obecnie wdrażana w sposób bezprecedensowo natężony, polega m.in. na skoordynowanym eskalowaniu konfliktu między dwoma polityczno-ideologicznymi frontami, z których każdy jest zły, przy czym każdy jest pod pewnymi względami gorszy od drugiego (abstrahując od tego, który jest w danym przypadku winny zainicjowania "gorącej fazy").
Przykładowo: jeden z nich składa się głównie z siermiężnych zbirów posługujących się przede wszystkim bombami, czołgami i mafijnymi zastraszeniami, podczas gdy drugi posługuje się przede wszystkim upadlającą biurokracją, odgórnie promowaną kulturową degrengoladą i "miękkim totalitaryzmem" na wzór australijskiej, kanadyjskiej czy nowojorskiej dyktatury sanitarystycznej - za bomby i czołgi bierze się zaś wyłącznie działając w "trzecim świecie".
Innymi słowy, pierwszy bezceremonialnie kaleczy i morduje cieleśnie, podczas gdy drugi zna bardziej wyrafinowane metody kaleczenia i mordowania duchowego, zaś z klasycznie bandyckich metod korzysta wyłącznie poza granicami "cywilizowanego świata". Pierwszy nie ma oporów przed błyskawicznym przetrącaniem swoim ofiarom fizycznych kręgosłupów, zaś drugi przed przewlekłym łamaniem ich kręgosłupów moralnych. Itp., itd.
Rzecz w tym, żeby w kontekście zaogniania starcia między podobnymi frontami wmanewrować jak największą liczbę osób w jałowe licytacje na temat tego, kto jest w ostatecznym rachunku "bezwzględnie gorszy", podczas gdy tymczasem każdy z nich jest gorszy pod pewnymi względami. Jeden może być na daną chwilę nieskończenie bardziej niszczycielski w wymiarze fizycznym, ale drugi może być w długim terminie bardziej wyjaławiający w wymiarze moralnym i kulturowym (pierwszy może być zwyczajnie zbyt biedny i prymitywny, żeby móc cokolwiek osiągnąć w tym zakresie). Innymi słowy, błędne jest zarówno różne wartościowanie rzeczonych stronnictw, jak i ich traktowanie symetryczne, bowiem ma się wówczas do czynienia ze zjawiskami niewspółmiernymi pod względem wykorzystywanych kategorii zła, które - choć niewspółmierne - są wobec siebie komplementarne, bo wspólnie wzmagają intelektualny, moralny i duchowy zamęt.
Kluczowe jest zdanie sobie tutaj sprawy, że oba elementy wzmiankowanych diad służą w ostatecznym rachunku tej samej "ukrytej ręce", która realizuje przy ich pomocy cele nie ekonomiczne czy polityczne, tylko metafizyczne: nie można odsuwać od siebie rozumienia, że za "światem ludzkich spraw" stoją zawsze stronnictwa nieskończenie "wyrazistsze jakościowo", przy czym jedno z nich - służące dobru - działa na zasadzie jawnego spontanicznego porządku, podczas gdy drugie z nich - służące złu - tworzy w ukryciu planowane chaosy. Jeśli nie przyjmie się tego do wiadomości, to, analizując gwałtowne wydarzenia rangi światowej, będzie się zawsze skazanym albo na jałowe gdybanie o tym, w czyim coś się dzieje wąsko rozumianym "interesie", albo na równie jałowe tłumaczenie wszystkiego "zbiegami okoliczności" czy "impulsami szaleńców".
Jak zatem uniknąć uwikłania w intelektualny zamęt, moralną tromtadrację i duchową jałowiznę w obliczu wyjątkowo agresywnych zagrywek z gatunku "ordo ab chao"? Otóż najbardziej niezawodna jest tu postawa tolkienowska, głosząca, iż to "codziennie czyny zwykłych ludzi odpędzają mrok". Należy więc w najbardziej oczywisty, konkretny sposób pomagać w nieszczęściu Bogu ducha winnym ludziom, którzy zostali wplątani w zupełnie ich nieinteresujące nieczyste intrygi. Jeśli zaś przy tej okazji dostanie się do dyspozycji zasoby wyasygnowane przez jakiekolwiek polityczne bądź ideologiczne fronty grające na umocnienie swojej pozycji, należy wykorzystać je maksymalnie roztropnie i bezinteresownie, nie wchodząc jednocześnie z owymi frontami w jakiekolwiek transakcje wiązane, a tym bardziej w jakiekolwiek "strategiczne sojusze". Tylko wówczas wykaże się zarówno moralną czystość, jak i intelektualną przenikliwość, a więc elementy, które winny być traktowane jako absolutnie nierozłączne - i tylko wówczas zadba się o to, żeby dobre chęci nie służyły brukowaniu piekła.
Przykładowo: jeden z nich składa się głównie z siermiężnych zbirów posługujących się przede wszystkim bombami, czołgami i mafijnymi zastraszeniami, podczas gdy drugi posługuje się przede wszystkim upadlającą biurokracją, odgórnie promowaną kulturową degrengoladą i "miękkim totalitaryzmem" na wzór australijskiej, kanadyjskiej czy nowojorskiej dyktatury sanitarystycznej - za bomby i czołgi bierze się zaś wyłącznie działając w "trzecim świecie".
Innymi słowy, pierwszy bezceremonialnie kaleczy i morduje cieleśnie, podczas gdy drugi zna bardziej wyrafinowane metody kaleczenia i mordowania duchowego, zaś z klasycznie bandyckich metod korzysta wyłącznie poza granicami "cywilizowanego świata". Pierwszy nie ma oporów przed błyskawicznym przetrącaniem swoim ofiarom fizycznych kręgosłupów, zaś drugi przed przewlekłym łamaniem ich kręgosłupów moralnych. Itp., itd.
Rzecz w tym, żeby w kontekście zaogniania starcia między podobnymi frontami wmanewrować jak największą liczbę osób w jałowe licytacje na temat tego, kto jest w ostatecznym rachunku "bezwzględnie gorszy", podczas gdy tymczasem każdy z nich jest gorszy pod pewnymi względami. Jeden może być na daną chwilę nieskończenie bardziej niszczycielski w wymiarze fizycznym, ale drugi może być w długim terminie bardziej wyjaławiający w wymiarze moralnym i kulturowym (pierwszy może być zwyczajnie zbyt biedny i prymitywny, żeby móc cokolwiek osiągnąć w tym zakresie). Innymi słowy, błędne jest zarówno różne wartościowanie rzeczonych stronnictw, jak i ich traktowanie symetryczne, bowiem ma się wówczas do czynienia ze zjawiskami niewspółmiernymi pod względem wykorzystywanych kategorii zła, które - choć niewspółmierne - są wobec siebie komplementarne, bo wspólnie wzmagają intelektualny, moralny i duchowy zamęt.
Kluczowe jest zdanie sobie tutaj sprawy, że oba elementy wzmiankowanych diad służą w ostatecznym rachunku tej samej "ukrytej ręce", która realizuje przy ich pomocy cele nie ekonomiczne czy polityczne, tylko metafizyczne: nie można odsuwać od siebie rozumienia, że za "światem ludzkich spraw" stoją zawsze stronnictwa nieskończenie "wyrazistsze jakościowo", przy czym jedno z nich - służące dobru - działa na zasadzie jawnego spontanicznego porządku, podczas gdy drugie z nich - służące złu - tworzy w ukryciu planowane chaosy. Jeśli nie przyjmie się tego do wiadomości, to, analizując gwałtowne wydarzenia rangi światowej, będzie się zawsze skazanym albo na jałowe gdybanie o tym, w czyim coś się dzieje wąsko rozumianym "interesie", albo na równie jałowe tłumaczenie wszystkiego "zbiegami okoliczności" czy "impulsami szaleńców".
Jak zatem uniknąć uwikłania w intelektualny zamęt, moralną tromtadrację i duchową jałowiznę w obliczu wyjątkowo agresywnych zagrywek z gatunku "ordo ab chao"? Otóż najbardziej niezawodna jest tu postawa tolkienowska, głosząca, iż to "codziennie czyny zwykłych ludzi odpędzają mrok". Należy więc w najbardziej oczywisty, konkretny sposób pomagać w nieszczęściu Bogu ducha winnym ludziom, którzy zostali wplątani w zupełnie ich nieinteresujące nieczyste intrygi. Jeśli zaś przy tej okazji dostanie się do dyspozycji zasoby wyasygnowane przez jakiekolwiek polityczne bądź ideologiczne fronty grające na umocnienie swojej pozycji, należy wykorzystać je maksymalnie roztropnie i bezinteresownie, nie wchodząc jednocześnie z owymi frontami w jakiekolwiek transakcje wiązane, a tym bardziej w jakiekolwiek "strategiczne sojusze". Tylko wówczas wykaże się zarówno moralną czystość, jak i intelektualną przenikliwość, a więc elementy, które winny być traktowane jako absolutnie nierozłączne - i tylko wówczas zadba się o to, żeby dobre chęci nie służyły brukowaniu piekła.
Sunday, February 27, 2022
Zło toporne, zło wygładzone i dar rozeznawania
Jeśli coś wygląda jak zło, brzmi jak zło i działa jak zło, to niewątpliwie jest to zło i należy mu się jednoznacznie przeciwstawiać. Nie należy jednak przy tym zapominać, że zło ma wiele postaci i rozgrywa swoje plany na wielu frontach jednocześnie, częstokroć udając swojego własnego wroga.
Stałym elementem rzeczonej rozgrywki jest np. wybielanie bądź uatrakcyjnianie swoich stosunkowo subtelniejszych form poprzez skupianie wszelkiej uwagi na swoich formach bardziej topornych. Występując zatem przeciwko tym ostatnim, należy baczyć, żeby w szlachetnym zapale nie wchodzić w rzekomo pragmatyczne sojusze z ich bardziej uładzonymi odpowiednikami. I przede wszystkim należy wystrzegać się w tym kontekście przekonania, że podobne ostrzeżenia są równoznaczne z sabotowaniem słusznych wysiłków skierowanych przeciwko temu złu, które na daną chwilę wydaje się najbardziej bezpośrednio niebezpieczne.
Innymi słowy, odwaga lwa nigdy nie powinna rozstawać się z roztropnością węża - w innym bowiem razie zło najbardziej niebezpieczne w sensie nie bezpośrednim, ale ostatecznym, zdoła obrócić dobre zamiary w swoją finalną korzyść.
Stałym elementem rzeczonej rozgrywki jest np. wybielanie bądź uatrakcyjnianie swoich stosunkowo subtelniejszych form poprzez skupianie wszelkiej uwagi na swoich formach bardziej topornych. Występując zatem przeciwko tym ostatnim, należy baczyć, żeby w szlachetnym zapale nie wchodzić w rzekomo pragmatyczne sojusze z ich bardziej uładzonymi odpowiednikami. I przede wszystkim należy wystrzegać się w tym kontekście przekonania, że podobne ostrzeżenia są równoznaczne z sabotowaniem słusznych wysiłków skierowanych przeciwko temu złu, które na daną chwilę wydaje się najbardziej bezpośrednio niebezpieczne.
Innymi słowy, odwaga lwa nigdy nie powinna rozstawać się z roztropnością węża - w innym bowiem razie zło najbardziej niebezpieczne w sensie nie bezpośrednim, ale ostatecznym, zdoła obrócić dobre zamiary w swoją finalną korzyść.
Friday, February 25, 2022
"Panikarstwo", "paskarstwo" i proces rynkowy
Zachowaniem niestosownym nie jest ani "paniczne wykupywanie towaru", ani "paskarskie śrubowanie cen". Masowe wypłacanie gotówki z bankomatów czy robienie indywidualnych zapasów paliwowych to naturalna, ekonomicznie i psychologicznie uzasadniona reakcja na wzmożone poczucie niepewności przyszłości, w tym dopuszczanie scenariuszy najczarniejszych - dyskutować można w tym kontekście jedynie na temat tego, jaki zakres i jakie natężenie podobnych działań jest w danym pojedynczym przypadku wskazane.
Wzrost cen jest zaś naturalną ekonomiczną i biznesową reakcją zarówno na falę asekuracyjnych zakupów, a więc na czynnik czysto popytowy, jak również na przewidywane ograniczenia w podaży spowodowane potencjalnymi zaburzeniami w strukturze dostaw. Jest to podręcznikowy wręcz przykład samonapędzającego się procesu rynkowego generowanego na bieżąco przez interakcje między kupującymi a sprzedającymi, który kształtują zarówno obiektywne czynniki rzadkościowo-racjonujące, jak i subiektywne czynniki psychologiczno-niepewnościowe, przy czym obie te kategorie mają charakter spekulacyjny, a więc wyglądający w przyszłość i dotyczący spodziewanych, nie bieżących danych rynkowych.
Innymi słowy, w kontekście podobnych wydarzeń nazywanie tłumnie kupujących "panikarzami" i nazywanie windujących ceny sprzedawców "paskarzami" to dwie strony tego samego medalu ekonomicznej niedbałości zastępowanej mniej lub bardziej nieświadomym subiektywnym moralizatorstwem. Jak zawsze w takich sytuacjach, ani nie oferuje ono poprawnego i kompletnego opisu danego problemu gospodarczego, ani tym bardziej nie wyjaśnia natury procesów rynkowych, które - przy braku instytucjonalnych przeszkód - spontanicznie tworzą stosowne rozwiązania.
Wzrost cen jest zaś naturalną ekonomiczną i biznesową reakcją zarówno na falę asekuracyjnych zakupów, a więc na czynnik czysto popytowy, jak również na przewidywane ograniczenia w podaży spowodowane potencjalnymi zaburzeniami w strukturze dostaw. Jest to podręcznikowy wręcz przykład samonapędzającego się procesu rynkowego generowanego na bieżąco przez interakcje między kupującymi a sprzedającymi, który kształtują zarówno obiektywne czynniki rzadkościowo-racjonujące, jak i subiektywne czynniki psychologiczno-niepewnościowe, przy czym obie te kategorie mają charakter spekulacyjny, a więc wyglądający w przyszłość i dotyczący spodziewanych, nie bieżących danych rynkowych.
Innymi słowy, w kontekście podobnych wydarzeń nazywanie tłumnie kupujących "panikarzami" i nazywanie windujących ceny sprzedawców "paskarzami" to dwie strony tego samego medalu ekonomicznej niedbałości zastępowanej mniej lub bardziej nieświadomym subiektywnym moralizatorstwem. Jak zawsze w takich sytuacjach, ani nie oferuje ono poprawnego i kompletnego opisu danego problemu gospodarczego, ani tym bardziej nie wyjaśnia natury procesów rynkowych, które - przy braku instytucjonalnych przeszkód - spontanicznie tworzą stosowne rozwiązania.
Globalny planowany chaos a umysłowa trzeźwość
Globalny planowany chaos, który został uruchomiony dwa lata temu, ma oczywiście fatalny i głęboko niszczycielski wymiar konwencjonalny - zrujnowane firmy, zniszczone majątki, a teraz również ofiary wojenne - ale poza tym ma on także głębszy i w ostatecznym rachunku niebezpieczniejszy wymiar duchowy.
Ten ostatni polega na maksymalnym i możliwie trwałym intelektualnym zdegradowaniu i zdemoralizowaniu jak największej liczby zwykłych ludzi. Dotychczas rozgrywająca się faza owego planowanego chaosu - faza "sanitarna" - służyła budzeniu w szerokich masach histerycznych hipochondryków gotowych na zawołanie odciąć się (tak fizycznie, jak i mentalnie) choćby i od własnych rodzin. Tymczasem wprowadzana w chwili obecnej faza militarna służy nabudowaniu na świeżej wciąż histerii hipochondrycznej dodatkowej warstwy podziałów, tym razem o charakterze stricte politycznym, wymuszającym zajęcie określonego stanowiska z zakresu "stosunków międzynarodowych", które zantagonizuje zwolenników wszystkich stanowisk alternatywnych.
W miarę jak w świecie inicjowane będą kolejne znaczące konflikty militarne (najbliższy z nich zdaje się pączkować w tej chwili na Dalekim Wschodzie), podziały i antagonizmy na tle opinii dotyczących "polityki zagranicznej" będą mogły być mnożone praktycznie w nieskończoność, czemu wydatnie sprzyjać będzie wielostronna wojna informacyjna (astroturfing, gaslighting, clickbaiting, trolling itp.) prowadzona bezustannie we wszystkich środkach masowego przekazu, na czele z tzw. mediami społecznościowymi. Cały ów proces będzie zaś konsekwentnie zmierzał w kierunku tak kompletnego ogłupienia i poniżenia mas ludzkich, aby w ostatecznym rachunku z błaganiem padły one do kolan komuś, kto roztoczy przed nimi wiarygodną wizję światowego pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu za cenę bezwzględnego i dobrowolnie uzyskanego posłuszeństwa.
Istnieje tylko jeden niezawodny sposób na uniknięcie uwikłania się w powyższy galimatias: nie zachowywanie względu na osoby, tylko na wartości, a wśród tych ostatnich bezwzględne zachowywanie właściwej hierarchii, gdzie na szczycie znajdują się wartości same w sobie (wolność, godność, mądrość, świętość itd.), czyli takie, którymi nie jest w stanie kupczyć żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. Wtedy i tylko wtedy będzie się można konsekwentnie umacniać w umysłowej trzeźwości i moralnej czujności, podczas gdy wokół uruchamiane będą coraz bardziej szydercze absurdy i coraz bardziej samobójcze przedsięwzięcia. Wtedy wszelkie fale "potopu" będą wywoływały wyłącznie efekt wznoszący.
Ten ostatni polega na maksymalnym i możliwie trwałym intelektualnym zdegradowaniu i zdemoralizowaniu jak największej liczby zwykłych ludzi. Dotychczas rozgrywająca się faza owego planowanego chaosu - faza "sanitarna" - służyła budzeniu w szerokich masach histerycznych hipochondryków gotowych na zawołanie odciąć się (tak fizycznie, jak i mentalnie) choćby i od własnych rodzin. Tymczasem wprowadzana w chwili obecnej faza militarna służy nabudowaniu na świeżej wciąż histerii hipochondrycznej dodatkowej warstwy podziałów, tym razem o charakterze stricte politycznym, wymuszającym zajęcie określonego stanowiska z zakresu "stosunków międzynarodowych", które zantagonizuje zwolenników wszystkich stanowisk alternatywnych.
W miarę jak w świecie inicjowane będą kolejne znaczące konflikty militarne (najbliższy z nich zdaje się pączkować w tej chwili na Dalekim Wschodzie), podziały i antagonizmy na tle opinii dotyczących "polityki zagranicznej" będą mogły być mnożone praktycznie w nieskończoność, czemu wydatnie sprzyjać będzie wielostronna wojna informacyjna (astroturfing, gaslighting, clickbaiting, trolling itp.) prowadzona bezustannie we wszystkich środkach masowego przekazu, na czele z tzw. mediami społecznościowymi. Cały ów proces będzie zaś konsekwentnie zmierzał w kierunku tak kompletnego ogłupienia i poniżenia mas ludzkich, aby w ostatecznym rachunku z błaganiem padły one do kolan komuś, kto roztoczy przed nimi wiarygodną wizję światowego pokoju, bezpieczeństwa i dobrobytu za cenę bezwzględnego i dobrowolnie uzyskanego posłuszeństwa.
Istnieje tylko jeden niezawodny sposób na uniknięcie uwikłania się w powyższy galimatias: nie zachowywanie względu na osoby, tylko na wartości, a wśród tych ostatnich bezwzględne zachowywanie właściwej hierarchii, gdzie na szczycie znajdują się wartości same w sobie (wolność, godność, mądrość, świętość itd.), czyli takie, którymi nie jest w stanie kupczyć żaden polityczny reżim ani ideologiczny front. Wtedy i tylko wtedy będzie się można konsekwentnie umacniać w umysłowej trzeźwości i moralnej czujności, podczas gdy wokół uruchamiane będą coraz bardziej szydercze absurdy i coraz bardziej samobójcze przedsięwzięcia. Wtedy wszelkie fale "potopu" będą wywoływały wyłącznie efekt wznoszący.
Labels:
chaos,
demoralizacja,
komunikacja,
pokój,
porządek,
wojna
Monday, February 21, 2022
Moment globalnego, oddolnego starcia o wolność
"Demokratyczne" reżimy tego świata nie mają już żadnych oporów, żeby na przestrzeni dwóch lat przechodzić od "spłaszczania przez dwa tygodnie krzywej zachorowań" do wprowadzania stanów wojennych, narzucania bezterminowych "sanitarnych" ausweisów i masowego blokowania kont bankowych.
Stąd wszyscy ludzie dobrej woli nie powinni mieć też żadnych oporów, żeby w znacznie krótszym okresie czasu przechodzić od indywidualnego kontestowania działań rzeczonych reżimów do masowego popierania bądź organizowania "konwojów wolności" i podobnych form konsekwentnego, metodycznego sprzeciwu zdolnego do paraliżowania ich funkcjonowania i skutecznego wymuszania na nich kapitulacji.
Teoretycy myśli wolnościowej od dawna już podkreślali, że cofnąć stale postępującą falę "miękkiego totalitaryzmu" można jedynie na drodze sprzeciwu tyleż spontanicznego i oddolnego, co nieustępliwego i globalnego. Wydaje się, że nastąpił wreszcie moment, gdy w świecie jest już dość wiedzy, woli i determinacji, aby taki sprzeciw rzeczywiście wyrazić - należy więc na miarę indywidualnych możliwości działać myślą, mową, uczynkiem i dbałością na rzecz tego, żeby nie wypalił się on przed osiągnięciem całości swoich celów.
Stąd wszyscy ludzie dobrej woli nie powinni mieć też żadnych oporów, żeby w znacznie krótszym okresie czasu przechodzić od indywidualnego kontestowania działań rzeczonych reżimów do masowego popierania bądź organizowania "konwojów wolności" i podobnych form konsekwentnego, metodycznego sprzeciwu zdolnego do paraliżowania ich funkcjonowania i skutecznego wymuszania na nich kapitulacji.
Teoretycy myśli wolnościowej od dawna już podkreślali, że cofnąć stale postępującą falę "miękkiego totalitaryzmu" można jedynie na drodze sprzeciwu tyleż spontanicznego i oddolnego, co nieustępliwego i globalnego. Wydaje się, że nastąpił wreszcie moment, gdy w świecie jest już dość wiedzy, woli i determinacji, aby taki sprzeciw rzeczywiście wyrazić - należy więc na miarę indywidualnych możliwości działać myślą, mową, uczynkiem i dbałością na rzecz tego, żeby nie wypalił się on przed osiągnięciem całości swoich celów.
Subkreacja a destrukcja, czyli o tworach tolkienopodobnych
W środkach masowego przekazu pojawiły się ostatnio pewne mocno sugestywne zdjęcia promujące twór tolkienopodobny produkcji "amazońskiej". Arogancka dezynwoltura, z jaką - wnioskując z owych zdjęć - autorzy tego tworu podeszli do wizji świata przedstawionego w adaptowanym pierwowzorze, wywołała niezaskakujące komentarze na temat odruchowego już porzucania literackiej prawdy na rzecz topornej ideologii. Dużo bardziej symptomatyczne od wzmiankowanych zdjęć i komentarzy okazały się jednak odpowiedzi na owe komentarze, pochodzące zarówno od przygodnych internetowych dyskutantów, jak i od tzw. zawodowych dziennikarzy prasowych.
Otóż treść rzeczonych replik - rzecz również niezaskakująca - oscyluje konsekwentnie wokół następujących podręcznikowo wręcz infantylnych sloganów: "przecież to jest świat fantastyczny, a w świecie fantastycznym wszystko może się zdarzyć" oraz "co kogo obchodzi fizjonomia czy kolor skóry, liczy się charakter postaci i talent aktorski". Trudno o wyrazistszy przejaw tego, że tzw. kultura masowa - doganiając w przyspieszonym tempie to, co od paru dobrych dekad ma już miejsce w obrębie tzw. kultury snobistycznej - znajduje się już nie na etapie antycywilizacyjnym, ale na etapie post-cywilizacyjnym. Wielkie dzieło modernistycznej dekonstrukcji - czyli destrukcji kanonu - dokonało się pod egidą rozmaitych Joyce'ów, Sartre'ów i Beckettów, czyli osób, które wyrastały jeszcze z "kanonicznej" kultury i w związku z tym wiedziały, jak ją najskuteczniej nadwątlać i wykoślawiać. Jako że jednak podobna dekonstrukcja jest z definicji zadaniem zbyt intelektualnie ambitnym dla kultury masowej, ta ostatnia, chcąc wymiernie służyć "duchowi tego świata", musiała dokonać bezpośredniego przeskoku z etapu konstruktywnego - reprezentowanego jeszcze przez ekranizacje "Władcy Pierścieni" sprzed raptem 20 lat - do etapu post-destrukcyjnego. Innymi słowy, musiała pominąć etap, gdzie światy fantastyczne traktuje się jako rewolucyjne "kuźnie utopii" czy miejsca egzystencjalnych rozterek, i raptownie wejść w etap, gdzie są już one traktowane wyłącznie jako otchłanie groteskowego infantylizmu.
Wyjątkowo znamienne jest branie w tym kontekście na warsztat nikogo innego jak właśnie Tolkiena, który już za życia był znienawidzony przez tzw. krytyków literackich jako "reakcjonista" i "bajkopisarz". Innymi słowy, nikt bardziej niż Tolkien, głęboko zanurzony w "kanonicznej" homeryckiej i tomistycznej wizji rzeczywistości, nie zdawał sobie sprawy z tego, że literacko wartościowy świat fantastyczny to nie miejsce, gdzie "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń", tylko ontologicznie spójna konstrukcja domagająca się narracyjnej konsekwencji i kulturowej ciągłości. Tylko wówczas bowiem tworzenie literatury (bądź kinematografii) fantastycznej nosi znamiona "subkreacji" - tworzenia godnego istot stworzonych na obraz i podobieństwo Stwórcy - a nie destrukcji czy błaznowania na zgliszczach.
W świetle powyższego oczywistym powinien stać się fakt, że "różnorodnościowo"-"inkluzywistyczno"-infantylistyczny walec, który błyskawicznie przetoczył się przez kulturę masową na przestrzeni ostatnich kilku lat, nie jest odbiciem jakiejkolwiek spontanicznej "ewolucji kulturowej" czy jakichkolwiek organicznych "zmian w świadomości społecznej", tylko przejawem pospiesznego wdrażania odgórnie narzuconej ideologicznej agendy, której fundamenty były przygotowywane co najmniej od wielu dekad. Warto też zrozumieć, że najwyższym funkcjonariuszom w polityczno-korporacyjno-biurokratycznej hierarchii wdrażającej ową agendę zależy nie na pieniądzach czy banalnie rozumianej władzy, tylko na degradacji człowieka rozumianej jako cel sam w sobie - zgodnie z odwieczną linią programową tego, z którym postanowili podpisać cyrograf.
Najlepszym sposobem na zachowanie zarówno trzeźwości osądu, jak i pogodnego dystansu w obliczu wzmiankowanych zjawisk jest zatem, jak łatwo się domyślić, powrót do źródeł - regularne konsultowanie dzieł Tolkiena (a także Homera, Dantego, Lewisa, Chestertona itd.) celem sycenia swojej wyobraźni i odnawiania swojego poczucia dobrego smaku w obliczu coraz nachalniej forsowanej ideologicznej tandety. Ta ostatnia przeminie już niedługo, bo z uwagi na swoją samobójczą naturę przeminąć musi, natomiast rzecz w tym, żeby w międzyczasie nie przeminęła również nasza zdolność do odróżniania rzeczywistości od jej bałamutnych atrap. Nie trzeba wiele aktywności, żeby tę zdolność zachować - ale też nie trzeba wiele bierności, żeby ją szybko stracić. Stąd bądźmy bierni tam, gdzie świat próbuje nas skłonić do "aktywistycznego" wierzgania, ale tym bardziej bądźmy czynni tam, gdzie próbuje nas on uśpić swoimi miazmatami. W erze powszechnego dostępu do niemal całości cywilizacyjnego dorobku ludzkości jest to zadanie równie organizacyjnie proste, co moralne satysfakcjonujące - trudno więc o szczere usprawiedliwienie przed samym sobą rezygnacji z jego podjęcia.
Otóż treść rzeczonych replik - rzecz również niezaskakująca - oscyluje konsekwentnie wokół następujących podręcznikowo wręcz infantylnych sloganów: "przecież to jest świat fantastyczny, a w świecie fantastycznym wszystko może się zdarzyć" oraz "co kogo obchodzi fizjonomia czy kolor skóry, liczy się charakter postaci i talent aktorski". Trudno o wyrazistszy przejaw tego, że tzw. kultura masowa - doganiając w przyspieszonym tempie to, co od paru dobrych dekad ma już miejsce w obrębie tzw. kultury snobistycznej - znajduje się już nie na etapie antycywilizacyjnym, ale na etapie post-cywilizacyjnym. Wielkie dzieło modernistycznej dekonstrukcji - czyli destrukcji kanonu - dokonało się pod egidą rozmaitych Joyce'ów, Sartre'ów i Beckettów, czyli osób, które wyrastały jeszcze z "kanonicznej" kultury i w związku z tym wiedziały, jak ją najskuteczniej nadwątlać i wykoślawiać. Jako że jednak podobna dekonstrukcja jest z definicji zadaniem zbyt intelektualnie ambitnym dla kultury masowej, ta ostatnia, chcąc wymiernie służyć "duchowi tego świata", musiała dokonać bezpośredniego przeskoku z etapu konstruktywnego - reprezentowanego jeszcze przez ekranizacje "Władcy Pierścieni" sprzed raptem 20 lat - do etapu post-destrukcyjnego. Innymi słowy, musiała pominąć etap, gdzie światy fantastyczne traktuje się jako rewolucyjne "kuźnie utopii" czy miejsca egzystencjalnych rozterek, i raptownie wejść w etap, gdzie są już one traktowane wyłącznie jako otchłanie groteskowego infantylizmu.
Wyjątkowo znamienne jest branie w tym kontekście na warsztat nikogo innego jak właśnie Tolkiena, który już za życia był znienawidzony przez tzw. krytyków literackich jako "reakcjonista" i "bajkopisarz". Innymi słowy, nikt bardziej niż Tolkien, głęboko zanurzony w "kanonicznej" homeryckiej i tomistycznej wizji rzeczywistości, nie zdawał sobie sprawy z tego, że literacko wartościowy świat fantastyczny to nie miejsce, gdzie "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń", tylko ontologicznie spójna konstrukcja domagająca się narracyjnej konsekwencji i kulturowej ciągłości. Tylko wówczas bowiem tworzenie literatury (bądź kinematografii) fantastycznej nosi znamiona "subkreacji" - tworzenia godnego istot stworzonych na obraz i podobieństwo Stwórcy - a nie destrukcji czy błaznowania na zgliszczach.
W świetle powyższego oczywistym powinien stać się fakt, że "różnorodnościowo"-"inkluzywistyczno"-infantylistyczny walec, który błyskawicznie przetoczył się przez kulturę masową na przestrzeni ostatnich kilku lat, nie jest odbiciem jakiejkolwiek spontanicznej "ewolucji kulturowej" czy jakichkolwiek organicznych "zmian w świadomości społecznej", tylko przejawem pospiesznego wdrażania odgórnie narzuconej ideologicznej agendy, której fundamenty były przygotowywane co najmniej od wielu dekad. Warto też zrozumieć, że najwyższym funkcjonariuszom w polityczno-korporacyjno-biurokratycznej hierarchii wdrażającej ową agendę zależy nie na pieniądzach czy banalnie rozumianej władzy, tylko na degradacji człowieka rozumianej jako cel sam w sobie - zgodnie z odwieczną linią programową tego, z którym postanowili podpisać cyrograf.
Najlepszym sposobem na zachowanie zarówno trzeźwości osądu, jak i pogodnego dystansu w obliczu wzmiankowanych zjawisk jest zatem, jak łatwo się domyślić, powrót do źródeł - regularne konsultowanie dzieł Tolkiena (a także Homera, Dantego, Lewisa, Chestertona itd.) celem sycenia swojej wyobraźni i odnawiania swojego poczucia dobrego smaku w obliczu coraz nachalniej forsowanej ideologicznej tandety. Ta ostatnia przeminie już niedługo, bo z uwagi na swoją samobójczą naturę przeminąć musi, natomiast rzecz w tym, żeby w międzyczasie nie przeminęła również nasza zdolność do odróżniania rzeczywistości od jej bałamutnych atrap. Nie trzeba wiele aktywności, żeby tę zdolność zachować - ale też nie trzeba wiele bierności, żeby ją szybko stracić. Stąd bądźmy bierni tam, gdzie świat próbuje nas skłonić do "aktywistycznego" wierzgania, ale tym bardziej bądźmy czynni tam, gdzie próbuje nas on uśpić swoimi miazmatami. W erze powszechnego dostępu do niemal całości cywilizacyjnego dorobku ludzkości jest to zadanie równie organizacyjnie proste, co moralne satysfakcjonujące - trudno więc o szczere usprawiedliwienie przed samym sobą rezygnacji z jego podjęcia.
Labels:
kultura,
literatura,
popkultura,
subkreacja,
tolkien
Subscribe to:
Posts (Atom)