Najbardziej pokrzepiającym rezultatem globalnego puczu, który odbył się półtora roku temu, jest to, że żadna osoba szanująca zdrowy rozsądek, głos sumienia i poczucie dobrego smaku nie ma już żadnych powodów, żeby domyślnie obdarzać jakimkolwiek zaufaniem którąkolwiek z tzw. instytucji publicznych, a nawet - czy może tym bardziej - którekolwiek z globalnych zrzeszeń podobnych instytucji wraz z ich nieprzeliczonymi oddziałami "apolitycznych ekspertów" i "bezpartyjnych fachowców".
Jako że jednak nie da się żyć bez możliwości ufania komukolwiek, naturalną pochodną powyższego rezultatu powinna być powszechna świadomość, że odtąd ufać można wyłącznie tym, którzy przynajmniej potencjalnie mogą na zaufanie zasługiwać: wieloletnim przyjaciołom, sprawdzonym członkom lokalnej społeczności oraz tym spośród nieznanych nam osobiście postaci, które od lat dają się poznać jako osoby honorowe i niezłomnie trzymające się ponadczasowych zasad, zwłaszcza w obliczu potężnych zewnętrznych nacisków.
Innymi słowy, globalny przewrót sprzed półtora roku, którego skutki panoszą się w najlepsze po dziś dzień, był przy wszystkich swoich fatalnych właściwościach momentem gwałtownego oddzielenia ziaren od plew i obudzenia z letargu znacznej części ideowo letnich osób, którym mogło się wcześniej wydawać, że jakoś ułożą sobie życie z domorosłymi "władcami świata", trwając z nimi w stanie wyciszonej "zimnej wojny". Teraz pozostaje zachowywać świadomość, że gorąca hybrydowa wojna, jaką od półtora roku toczą przeciw ludzkości jej samozwańczy "władcy", nie zakończy się ot tak sobie, choćby ci ostatni starali się przynajmniej tymczasowo usilnie stwarzać podobne wrażenie. Tej czujności już absolutnie nie można utracić, bo - jeśliby do tego doszło - wówczas konwencjonalnie rozumiane globalne zniewolenie byłoby najmniejszym z problemów ludzkości, podczas gdy największym z nich byłaby - rozumiana zupełnie dosłownie - masowa utrata dusz. Tych zaś nie zwróci ludziom nic ani nikt, choćby w zamian otrzymali wszystko pozostałe.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment