Ostatnimi czasy media głównego nurtu raczyły swoich czytelników nagłówkami sugerującymi, że protesty przeciwko "paszportom sanitarnym" obnażyły "włoskie dziedzictwo faszyzmu". Każdy, kto zachowuje jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, mógłby zinterpretować podobne nagłówki tylko w jeden sposób: wprowadzenie przez włoski reżim ścisłego totalitaryzmu hipochondrycznego świadczy o tym, że faszyzm - czyli państwowy terror o podtekstach eugenicznych - trzyma się dobrze w miejscu swoich narodzin.
Tymczasem - mirabile dictu - okazuje się, że rzeczonymi spadkobiercami faszyzmu ochrzczeni zostali w mediach głównego nurtu nie przedstawiciele włoskiego reżimu, tylko część protestujących. Innymi słowy, okazuje się, że w ramach głównonurtowej medialnej narracji nic tak nie świadczy o sile drzemiących w społeczeństwie profaszystowskich sentymentów, jak udział w jednoznacznie i wręcz banalnie prowolnościowych protestach przeciwko najzuchwalszej ze współczesnych form etatystycznej dyktatury.
Każdy, kto choćby na chwilę zdołał zapomnieć, że żyjemy obecnie w "świecie klaunów" - tzn. w świecie, w którym konkretne pojęcia mają znaczyć albo wszystko, albo nic, albo przeciwieństwo tego, co w rzeczywistości znaczą - powinien regularnie odświeżać swoją pamięć w kontakcie z podobnymi straszno-śmiesznymi wizjami świata na opak. Rzeczona pamięć jest bowiem najniezawodniejszym gwarantem tego, że zdoła się pozostać człowiekiem poważnym - tzn. człowiekiem zachowującym intelektualny i moralny instynkt samozachowawczy - nawet w obliczu nieprzeliczonych tłumów klaunów napierających z każdej strony.
Monday, October 25, 2021
Friday, October 22, 2021
Nie mylmy zła z zabawą, a brzydoty z kontestacją
Jedna z istotniejszych prawd nagminnie ignorowanych przez dzisiejszego człowieka, zwłaszcza w odniesieniu do tzw. popkultury oraz do tzw. sztuki współczesnej, brzmi następująco: jeśli coś wygląda jak głupota, zło i brzydota, brzmi jak głupota, zło i brzydota i ogólnie kojarzy się z głupotą, złem i brzydotą, to jest to głupota, zło i brzydota, a nie zabawa, rozrywka, ironia, pastisz, kontestacja, oryginalność, nonkonformizm czy emancypacja. Najlepszy sposób, żeby kogoś zbałamucić, to zalewać go niekończącą się serią coraz większych bałamuctw przy jednoczesnym utwierdzaniu go w przekonaniu, że wystarczy "nie brać ich na serio" i "zachowywać wobec nich dystans", żeby pozostać na nie odpornym lub wręcz bezpiecznie umilać i urozmaicać sobie nimi życie.
Monday, October 18, 2021
Normalność jako kluczowa życiowa przewaga
Tak jak w królestwie ślepców jednooki jest królem, i tak jak w czasach powszechnego kłamstwa mówienie prawdy jest rewolucyjnym aktem, tak też w świecie galopującej nienormalności świadome bycie normalnym daje człowiekowi kluczową życiową przewagę. W takim świecie przed ogółem ludzi otwiera się wielka, jasna via negativa: wystarczy nie wierzgać przeciw obiektywnym prawom rzeczywistości - od biologicznych począwszy a na ekonomicznych skończywszy - aby zachować nie tylko wewnętrzny spokój, ale również zadowolenie z życia oraz poczucie dobrego humoru.
Oczywiście jeszcze lepiej jest normalności czynnie bronić, uzupełniając zadowolenie z życia zapałem w zakresie realizacji jego przyrodzonego jakościowego potencjału. To wymaga już jednak dyscypliny woli, której wykształcenie stanowi istotne wyzwanie w każdych okolicznościach. Tymczasem unikatową cechą świata galopującej nienormalności jest to, jak łatwo jest wznieść się w nim ponad przeciętność wyłącznie na bazie "biernej" pokory wobec praw rzeczywistości - i jak łatwo trwać dzięki temu w stanie wewnętrznej równowagi. Tym samym być może najmniejszym wysiłkiem dobrej woli jest w takim świecie uświadomienie bliźnim jego natury, czyli tego, jak niewiele w nim trzeba, by być głęboko wdzięcznym za to, czego się nie ma, kim się nie jest i po jakie "poznanie dobrego i złego" nigdy się nie sięgnęło.
Oczywiście jeszcze lepiej jest normalności czynnie bronić, uzupełniając zadowolenie z życia zapałem w zakresie realizacji jego przyrodzonego jakościowego potencjału. To wymaga już jednak dyscypliny woli, której wykształcenie stanowi istotne wyzwanie w każdych okolicznościach. Tymczasem unikatową cechą świata galopującej nienormalności jest to, jak łatwo jest wznieść się w nim ponad przeciętność wyłącznie na bazie "biernej" pokory wobec praw rzeczywistości - i jak łatwo trwać dzięki temu w stanie wewnętrznej równowagi. Tym samym być może najmniejszym wysiłkiem dobrej woli jest w takim świecie uświadomienie bliźnim jego natury, czyli tego, jak niewiele w nim trzeba, by być głęboko wdzięcznym za to, czego się nie ma, kim się nie jest i po jakie "poznanie dobrego i złego" nigdy się nie sięgnęło.
Saturday, October 16, 2021
Bałamutne frazy w służbie złowieszczych zamiarów
Nawet krótkie i stosunkowo niewinne frazy mogą stanowić narzędzie służące urabianiu świadomości społecznej w kierunku akceptacji dla rozmaitych złowrogich agend. Wystarczy jednak minimum językowego wyczucia - minimum wyczulenia na herbertowską "sprawę smaku" - żeby owe frazy z łatwością zidentyfikować, a następnie mieć się na baczności przed posługującymi się nimi środowiskami.
Przykładowo: cóż to jest "zrównoważony rozwój"? Rozwój niesie z sobą schumpeterowską "kreatywną destrukcję", a więc - przynajmniej tymczasowo - wytrąca gospodarkę ze stanu równowagi, otwierając przed nią nowe jakościowe horyzonty. Sugerowanie zatem, iż ktoś miałby z automatu "równoważyć" rozwój powinno budzić natychmiastowe skojarzenia z zakusami globalnych oligarchów i międzynarodowych biurokratów, którzy obawiają się, iż zbyt wiele kreatywnej destrukcji uniemożliwi im konsekwentne pasożytowanie na jej owocach.
Albo cóż to jest "mowa nienawiści"? Nienawiść wobec złych rzeczy jest właściwą reakcją, która wywołuje emocjonalny zapał wzmacniający przekonanie, iż owych rzeczy należy się wystrzegać. Wynoszenie więc stwierdzeń nienawistnych do rangi osobnej i immanentnie niepożądanej kategorii komunikacyjnej powinno budzić natychmiastową świadomość, że ma się do czynienia z topornym cenzorskim narzędziem służącym normalizacji rozmaitych postaci zła i zagłuszaniem jego przeciwników.
Cóż to jest wreszcie "dystans społeczny"? Zdrowe relacje społeczne muszą się opierać na bliskości i intymności, zatem "dystans społeczny" stanowi wewnętrzną sprzeczność. Jeśli natomiast mowa w danym kontekście o dystansie podyktowanym względami sanitarnymi, wówczas - abstrahując od kwestii tego, na ile jakiekolwiek obostrzenia sanitarne są w owym kontekście uzasadnione - należy mówić wprost o kwarantannie czy izolacji, a nie posługiwać się bałamutnymi i demoralizującymi sugestiami, jakoby duchowo zdrowe społeczeństwo mogło funkcjonować na odległość.
Mowa nasza ma być: "tak, tak; nie, nie". Co nadto pochodzi od złego. Zdajmy sobie zatem czym prędzej sprawę, do jakiego stopnia tzw. dyskurs publiczny - a czasem i prywatny - jest przesycony takimi złowieszczymi naddatkami i podejrzanie zgrzytliwymi sformułowaniami. Następnie zaś zadbajmy o to, żeby je z owego dyskursu konsekwentnie wyczyścić, co będzie pierwszym i zasadniczym krokiem ku temu, żeby też oczyścić życie społeczne - a czasem i prywatne - z wpływu antycywilizacyjnych ideologicznych bałamuctw i powiązanych z nimi politycznych planów.
Przykładowo: cóż to jest "zrównoważony rozwój"? Rozwój niesie z sobą schumpeterowską "kreatywną destrukcję", a więc - przynajmniej tymczasowo - wytrąca gospodarkę ze stanu równowagi, otwierając przed nią nowe jakościowe horyzonty. Sugerowanie zatem, iż ktoś miałby z automatu "równoważyć" rozwój powinno budzić natychmiastowe skojarzenia z zakusami globalnych oligarchów i międzynarodowych biurokratów, którzy obawiają się, iż zbyt wiele kreatywnej destrukcji uniemożliwi im konsekwentne pasożytowanie na jej owocach.
Albo cóż to jest "mowa nienawiści"? Nienawiść wobec złych rzeczy jest właściwą reakcją, która wywołuje emocjonalny zapał wzmacniający przekonanie, iż owych rzeczy należy się wystrzegać. Wynoszenie więc stwierdzeń nienawistnych do rangi osobnej i immanentnie niepożądanej kategorii komunikacyjnej powinno budzić natychmiastową świadomość, że ma się do czynienia z topornym cenzorskim narzędziem służącym normalizacji rozmaitych postaci zła i zagłuszaniem jego przeciwników.
Cóż to jest wreszcie "dystans społeczny"? Zdrowe relacje społeczne muszą się opierać na bliskości i intymności, zatem "dystans społeczny" stanowi wewnętrzną sprzeczność. Jeśli natomiast mowa w danym kontekście o dystansie podyktowanym względami sanitarnymi, wówczas - abstrahując od kwestii tego, na ile jakiekolwiek obostrzenia sanitarne są w owym kontekście uzasadnione - należy mówić wprost o kwarantannie czy izolacji, a nie posługiwać się bałamutnymi i demoralizującymi sugestiami, jakoby duchowo zdrowe społeczeństwo mogło funkcjonować na odległość.
Mowa nasza ma być: "tak, tak; nie, nie". Co nadto pochodzi od złego. Zdajmy sobie zatem czym prędzej sprawę, do jakiego stopnia tzw. dyskurs publiczny - a czasem i prywatny - jest przesycony takimi złowieszczymi naddatkami i podejrzanie zgrzytliwymi sformułowaniami. Następnie zaś zadbajmy o to, żeby je z owego dyskursu konsekwentnie wyczyścić, co będzie pierwszym i zasadniczym krokiem ku temu, żeby też oczyścić życie społeczne - a czasem i prywatne - z wpływu antycywilizacyjnych ideologicznych bałamuctw i powiązanych z nimi politycznych planów.
Wednesday, October 13, 2021
Pajdokracja, gerontokracja i kruchość systemu
Znamienną obserwacją ideologiczno-demograficzną jest fakt, iż panujący obecnie w świecie infantylizm, którego polityczną emanację stanowi nominalna pajdokracja, prowadzi jednocześnie do realnej gerontokracji.
Nominalna pajdokracja - czyli powszechne prawo do folgowania swoim doraźnym zachciankom, wydumanym fanaberiom i ostentacyjnym kaprysom przy pomocy cudzych środków - to propagandowy sztafaż pozwalający na najpełniejsze urzeczywistnienie zasad ustrojowych demokracji przedstawicielsko-redystrybucyjnej, czyli bastiatowskiej wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych. Jednakowoż grupą demograficzną, która w ostatecznym rachunku pociąga za sznurki owej pajdokracji, jest w coraz większym stopniu zgromadzenie gerontów - osób w okolicach 80-tego czy nawet 90-tego roku życia (Biden, Soros, Murdoch, Pelosi, Fauci, John Kerry, Klaus Schwab itp.). Nawet wśród zarządców "średniego szczebla" w strukturach globalnej władzy rzadko można napotkać kogoś, kto nie przekroczył 60-tki, co jeszcze sto lat temu kojarzyło się z wiekiem "zasłużonego męża stanu" sukcesywnie odciążającego się z obowiązków kierowniczych.
Naiwnym wyjaśnieniem powyższego fenomenu byłoby powołanie się na postęp medycyny czy "zanik kulturowych stereotypów". Tymczasem wyjaśnienie bardziej pogłębione odnosi się tu wprost do ideologicznego-mentalnościowego kształtu współczesności i jego naturalnych politycznych implikacji. W kontekście tego drugiego warto poczynić co najmniej następujące obserwacje:
1. Im skuteczniej wdroży się w globalnej skali system nominalnie pajdokratyczny, w tym większym stopniu stanie się on realnie oligarchiczny - w im większym stopniu fasada "demokracji przedstawicielskiej" stanie się wszechobecnym i maksymalnie "inkluzywnym" cyrkiem pełnym roszczeniowych krzykaczy, tym swobodniej będą się mogły za nią panoszyć zacementowane grupy interesu od dawna wtajemniczone w "realną politykę". Nie sposób się zatem dziwić, że wiodącą rolę w owych mniej lub bardziej zakulisowych gremiach będą wieść najstarsi spośród wciąż sprawnie funkcjonujących weteranów owego "politycznego brydża".
2. Z punktu poprzedniego można wysnuć wniosek, iż ostateczni decydenci i szare eminencje w globalnym systemie nominalnie pajdokratycznej władzy są na ogół osobami, które jakąś formę władzy sprawują już od wielu dekad. To z kolei sprawia, że władza nie jest już dla nich środkiem do żadnego zewnętrznego celu, ale celem samym w sobie - perwersyjną grą, w której uczestniczą oni siłą zawodowego nawyku i quasi-narkotycznego odurzenia. Z tego natomiast wynika, że nikt wyraźnie młodszy nie jest dla nich w tej grze poważnym konkurentem.
3. I wreszcie punkt być może najważniejszy i najbardziej intrygujący: im bardziej w globalnym społeczeństwie utrwalona jest mentalność pajdokratyczna, w tym większym stopniu każde kolejne pokolenie staje się niezdolne do skutecznego sprawowania władzy i trzymania systemu w ryzach. Stąd coraz większa koncentracja gerontów u szczytu piramidy władzy, świadcząca o ich coraz większych problemach ze znalezieniem "godnych następców". Z tego z kolei wynika, że wraz z przeminięciem obecnego pokolenia rządzących gerontów zbudowany i utrwalony przez nich system pajdokratyczny musi wejść w fazę gwałtownej i niekontrolowanej dezintegracji, kiedy to nikt nie będzie już w stanie wiarygodnie łatać spęczniałego globalnego nawisu długu, szminkować zardzewiałych bismarkowskich piramid emerytalnych czy dyrygować neomarksistowskimi "wojnami kulturowymi".
Dla osób, które życzą współczesnemu systemowi źle i wiedzą, że i tak prędzej czy później musi się on rozpaść, podobna prognoza może być zapowiedzią upragnionego katharsis. Niemniej trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, iż jego natura jest w tym kontekście mieczem obosiecznym: z jednej strony postępujący infantylizm jego młodszych uczestników gwarantuje jego samozagładę, ale z drugiej strony tenże sam infantylizm sprawia, iż w kluczowym momencie trudno oczekiwać możliwości jego zastąpienia czymkolwiek bardziej konstruktywnym i kulturowo zdrowszym. Co więcej, nie sposób się tu spodziewać nawet powrotu klasycznego barbarzyństwa, gdyż nawet ono wymaga odpowiedniego stopnia "pierwotnej" organizacyjnej dojrzałości. Stąd to, co pojawi się w następstwie upadku globalnej pajdokracji, to w wymiarze cywilizacyjnym wielka i bezprecedensowa niewiadoma. Jedyne zatem, co można uczynić w ramach roztropnego wyjścia jej na spotkanie, to kultywować lokalne "benedyktyńskie" wspólnoty, które mają jak najmniej wspólnego z butwiejącym status quo. Wyłącznie wtedy można bowiem liczyć raczej na los Noego, niż na los głupich panien czy członków Sanhedrynu.
Nominalna pajdokracja - czyli powszechne prawo do folgowania swoim doraźnym zachciankom, wydumanym fanaberiom i ostentacyjnym kaprysom przy pomocy cudzych środków - to propagandowy sztafaż pozwalający na najpełniejsze urzeczywistnienie zasad ustrojowych demokracji przedstawicielsko-redystrybucyjnej, czyli bastiatowskiej wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych. Jednakowoż grupą demograficzną, która w ostatecznym rachunku pociąga za sznurki owej pajdokracji, jest w coraz większym stopniu zgromadzenie gerontów - osób w okolicach 80-tego czy nawet 90-tego roku życia (Biden, Soros, Murdoch, Pelosi, Fauci, John Kerry, Klaus Schwab itp.). Nawet wśród zarządców "średniego szczebla" w strukturach globalnej władzy rzadko można napotkać kogoś, kto nie przekroczył 60-tki, co jeszcze sto lat temu kojarzyło się z wiekiem "zasłużonego męża stanu" sukcesywnie odciążającego się z obowiązków kierowniczych.
Naiwnym wyjaśnieniem powyższego fenomenu byłoby powołanie się na postęp medycyny czy "zanik kulturowych stereotypów". Tymczasem wyjaśnienie bardziej pogłębione odnosi się tu wprost do ideologicznego-mentalnościowego kształtu współczesności i jego naturalnych politycznych implikacji. W kontekście tego drugiego warto poczynić co najmniej następujące obserwacje:
1. Im skuteczniej wdroży się w globalnej skali system nominalnie pajdokratyczny, w tym większym stopniu stanie się on realnie oligarchiczny - w im większym stopniu fasada "demokracji przedstawicielskiej" stanie się wszechobecnym i maksymalnie "inkluzywnym" cyrkiem pełnym roszczeniowych krzykaczy, tym swobodniej będą się mogły za nią panoszyć zacementowane grupy interesu od dawna wtajemniczone w "realną politykę". Nie sposób się zatem dziwić, że wiodącą rolę w owych mniej lub bardziej zakulisowych gremiach będą wieść najstarsi spośród wciąż sprawnie funkcjonujących weteranów owego "politycznego brydża".
2. Z punktu poprzedniego można wysnuć wniosek, iż ostateczni decydenci i szare eminencje w globalnym systemie nominalnie pajdokratycznej władzy są na ogół osobami, które jakąś formę władzy sprawują już od wielu dekad. To z kolei sprawia, że władza nie jest już dla nich środkiem do żadnego zewnętrznego celu, ale celem samym w sobie - perwersyjną grą, w której uczestniczą oni siłą zawodowego nawyku i quasi-narkotycznego odurzenia. Z tego natomiast wynika, że nikt wyraźnie młodszy nie jest dla nich w tej grze poważnym konkurentem.
3. I wreszcie punkt być może najważniejszy i najbardziej intrygujący: im bardziej w globalnym społeczeństwie utrwalona jest mentalność pajdokratyczna, w tym większym stopniu każde kolejne pokolenie staje się niezdolne do skutecznego sprawowania władzy i trzymania systemu w ryzach. Stąd coraz większa koncentracja gerontów u szczytu piramidy władzy, świadcząca o ich coraz większych problemach ze znalezieniem "godnych następców". Z tego z kolei wynika, że wraz z przeminięciem obecnego pokolenia rządzących gerontów zbudowany i utrwalony przez nich system pajdokratyczny musi wejść w fazę gwałtownej i niekontrolowanej dezintegracji, kiedy to nikt nie będzie już w stanie wiarygodnie łatać spęczniałego globalnego nawisu długu, szminkować zardzewiałych bismarkowskich piramid emerytalnych czy dyrygować neomarksistowskimi "wojnami kulturowymi".
Dla osób, które życzą współczesnemu systemowi źle i wiedzą, że i tak prędzej czy później musi się on rozpaść, podobna prognoza może być zapowiedzią upragnionego katharsis. Niemniej trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, iż jego natura jest w tym kontekście mieczem obosiecznym: z jednej strony postępujący infantylizm jego młodszych uczestników gwarantuje jego samozagładę, ale z drugiej strony tenże sam infantylizm sprawia, iż w kluczowym momencie trudno oczekiwać możliwości jego zastąpienia czymkolwiek bardziej konstruktywnym i kulturowo zdrowszym. Co więcej, nie sposób się tu spodziewać nawet powrotu klasycznego barbarzyństwa, gdyż nawet ono wymaga odpowiedniego stopnia "pierwotnej" organizacyjnej dojrzałości. Stąd to, co pojawi się w następstwie upadku globalnej pajdokracji, to w wymiarze cywilizacyjnym wielka i bezprecedensowa niewiadoma. Jedyne zatem, co można uczynić w ramach roztropnego wyjścia jej na spotkanie, to kultywować lokalne "benedyktyńskie" wspólnoty, które mają jak najmniej wspólnego z butwiejącym status quo. Wyłącznie wtedy można bowiem liczyć raczej na los Noego, niż na los głupich panien czy członków Sanhedrynu.
Labels:
cywilizacja,
gerontokracja,
oligarchia,
pajdokracja
Saturday, October 9, 2021
Wolność, dowolność i świadomość zobowiązań
Dać sobie wmówić, żeby "być sobą” i "żyć po swojemu” to najprostsza droga do tego, żeby stać się nikim i żyć byle jak - czyli zgodnie z życzeniami zarządców ludzkiej masy. Świadomie wolny człowiek docenia zamiast tego wszelkie okazje ku temu, żeby być kim trzeba i żyć jak należy. Innymi słowy, pomylenie wolności z dowolnością to najprostsza droga do jej nieuświadomionej utraty, podczas gdy jej utożsamienie z możliwością coraz doskonalszego wypełnienia wewnętrznych zobowiązań to najlepsza ochrona przed wszelkimi zewnętrznymi represjami, które wabią nieskończoną obfitością namiastek za cenę jedynego konkretu.
Subscribe to:
Posts (Atom)