Abstrahując od przygodnych spraw związanych z politycznym teatrzykiem, należy uznać, że korzystne jest pojawienie się w masowej świadomości sugestii co do konieczności kształcenia w duchu cnót. To zaś, że już samo słowo "cnota" wywołuje w najlepszym razie "pensjonarskie" skojarzenia, a w najgorszym razie w sposób niemal odruchowy prowokuje głupawe szyderstwa, jest jedynie dowodem postępującej etycznej miałkości, w jaką konsekwentnie brnie ludzkość od co najmniej kilkudziesięciu lat.
Cnota (arete, virtus) stanowi kluczowy element edukacji moralnej obecny w najtrwalszej, najgruntowniejszej i najowocniejszej ze wszystkich tradycji etycznych, jakich kultywowanie było kiedykolwiek udziałem ludzkości. Mowa tu, rzecz jasna, o tradycji arystotelesowsko-tomistycznej, albo - jak kto woli - tradycji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej, która przez ponad 2000 lat kierowała moralnym rozwojem jedynej prawdziwie globalnej cywilizacji, nim została w dużej mierze wyparta przez fałszywą alternatywę między deontologią a utylitaryzmem, czyli stanowiskami wyrosłymi na gruncie szkodliwych tendencji z jednej strony legalistycznych i subiektywistycznych, a z drugiej strony scjentystycznych i socjoinżynieryjnych.
Zgodnie z tradycją arystotelesowsko-tomistyczną, cnota to trwała dyspozycja charakteru umożliwiająca dążenie do obiektywnie słusznych celów w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu. Z definicji tej wynika, że kształcenie cnót to zadanie na całe życie, wymagające zarówno pogłębionej refleksji teoretycznej, jak i stałego konfrontowania owej refleksji z poszczególnymi sytuacjami życiowymi, co z jednej strony sugeruje, że istnieje obiektywnie słuszny kompas moralny, ale z drugiej strony podkreśla, że właściwe posługiwanie się owym kompasem to unikatowe wyzwanie stojące przed każdym człowiekiem. Takie ujęcie sprawy stanowi zaś doskonałe antidotum zarówno na przekonanie, że edukacja moralna to kwestia przeczytania odpowiedniej liczby "kodeksów dobrych praktyk", jak i na przekonanie, że jest to kwestia nabycia umiejętności "zawieszania osądów" czy "wyzbycia się stereotypów". Innymi słowy, jest to doskonałe antidotum zarówno na sterylny legalizm, jak i na czułostkowy infantylizm.
Co więcej, nawet od strony czysto językowej cnota jest słowem niezastępowalnym, bo jej adekwatnym odpowiednikiem nie jest ani "pozytywna cecha charakteru" (sformułowanie tyleż nieporęczne, co pretensjonalnie pop-psychologiczne), ani nawet "przymiot" (termin znaczeniowo zbyt szeroki, w tym przede wszystkim tyczący się również cech wrodzonych, do jakich cnoty zdecydowanie nie należą).
Podsumowując, życzmy sobie tego, żeby cnoty jak najszybciej i jak najobficiej powróciły do naszego życia - nie w kontekście bismarckowsko-etatystycznej niby-edukacji, bo ta jest na nie z definicji impregnowana, ale w kontekście codziennych praktyk moralnych, związanych z nimi refleksji oraz prawdziwie autonomicznych placówek oświatowych służących autentycznemu kształtowaniu charakteru.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment