W momencie, gdy podejrzane globalne zrzeszenia podmiotów rządowych, "pozarządowych" i korporacyjnych zaczynają otwarcie perorować o "konieczności wykorzystania rzadkiej okazji" do "zresetowania świata" i "przebudowy społeczeństwa", wówczas ze skali odnośnego niebezpieczeństwa najłatwiej zdać sobie sprawę zadając elementarne pytanie o główny motyw snucia podobnych wizji.
Odpowiedzią o wiele zbyt trywialną byłaby sugestia, że chodzi tu o pieniądze, zwłaszcza jeśli głównymi tubami propagandowymi takich wizji są najbogatsi z bogatych i politycznie najlepiej ustosunkowani z dobrze ustosunkowanych. Innymi słowy, trudno jest wiarygodnie sugerować, że zwykła sybarycka chciwość motywuje finansowanie globalnie zakrojonej ideologicznej kampanii przez tych, którzy w rankingu majątkowym są już na samym szczycie, a ich polityczne powiązania sprawiają, że nie muszą się oni bać utraty swojej pozycji.
Odpowiedzią nieadekwatną byłaby również konkluzja, że chodzi tu o wulgarnie rozumianą władzę, czyli możliwość wmuszania w innych swojej woli za pomocą zorganizowanej fizycznej opresji, choćby i w skali globalnej. Tego rodzaju środek odurzający jest stosunkowo mało atrakcyjny dla domorosłych "rekonstruktorów świata", gdyż sycenie się nim stawiałoby ich w jednym szeregu z przaśnymi dyktatorami z krajów peryferyjnych, co na elementarnym poziomie urągałoby pysze tych pierwszych.
Wydaje się zatem, że chodzi tu o władzę rozumianą w sposób najgłębszy i najpełniejszy: nie o orwellowski "but tłamszący ludzką twarz", ale o przysłowiowy "rząd dusz". Innymi słowy, rzecz nie w tym, żeby upodlić, wywłaszczyć i zdemoralizować zwykłego człowieka, ale w tym, żeby to on sam zaczął błagać o swoje upodlenie, wywłaszczenie i zdemoralizowanie. Albo - co na jedno wychodzi - żeby tak długo i nachalnie bombardować go infantylizującą propagandą, dialektyką i lawiną strachów, aż stanie się on całkowicie bierny w obliczu zewnętrznych, choćby i wyjątkowo miękkich środków nacisku, przegrywając informacyjną wojnę na wyczerpanie.
Ktoś mógłby tu zupełnie słusznie zasugerować, że tego rodzaju kompletna przegrana zwykłych ludzi w starciu z samozwańczymi "rekonstruktorami świata" byłaby samobójcza również dla tych drugich, bo autentycznie domknięty system globalnego duchowego totalitaryzmu musiałby się rozpaść znacznie szybciej, niż znane z historii lokalne fizyczne totalitaryzmy (choćby z uwagi na całkowitą niemożność korzystania z rachunku ekonomicznego i merytokratycznej struktury motywacji). Stąd - można by skonkludować - rojenia zblazowanych miliarderów i międzynarodowych biurokratów o "zielonych nowych ładach", "bezwarunkowych dochodach podstawowych", "inkluzywnych kapitalizmach", "transhumanizmach" itp. są wyłącznie andronami, którym nie warto poświęcać uwagi. Tymczasem nawet - a może zwłaszcza - wtedy, gdy w pełni zdajemy sobie sprawę z samobójczego i autodestrukcyjnego charakteru podobnych rojeń, musimy zachowywać świadomość, że fakt ten nigdy nie powstrzymywał ich orędowników przed próbami narzucenia ich światu. A nigdy dotychczas nie mieli oni dzisiejszych środków, zasobów i globalnych możliwości koordynacyjnych.
Podsumować całą kwestię można następująco: jako że w przedstawionej powyżej rozgrywce stawką jest nie ludzki majątek czy nawet fizycznie rozumiana ludzka wolność, ale ludzka dusza, to, co jest w niej główną siłą domorosłych "władców świata", jest w niej również ich główną słabością. Wystarczy w stopniu elementarnym trzymać się logiki, zdrowego rozsądku, prawd samooczywistych i szeroko rozumianej "powagi życia", żeby opisany wyżej propagandowy infantylizm nie tylko nie miał na daną osobę żadnego wpływu, ale też mógł być przez nią skutecznie ośmieszany w oczach innych, potencjalnie bardziej podatnych jednostek. Tylko dzięki sile i godności osobistej da się przetrzymać informacyjną wojnę na wycieńczenie, konsekwentnie odrzucając kolejne, coraz bardziej głupie i nachalne oferty "zyskania całego świata w zamian za utratę swojej duszy". Wbrew pozorom asortyment takich ofert nie tylko nie jest nieskończony, ale możliwe wręcz, że jest już na ostatecznym wyczerpaniu - grunt w tym, żeby wola zwykłych ludzi do konsekwentnego mówienia im "nie" wyczerpała się choć nieco później, niż one.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment