W angielskojęzycznych środkach przekazu coraz popularniejsze staje się określenie "clown world". Zdaje się, że należy je tłumaczyć po prostu jako "świat klaunów", bo np. sformułowanie "świat błazeński" brzmi już zbyt dostojnie - wszakże od nadwornego błazna oczekiwało się intelektualnej przenikliwości i emocjonalnej powściągliwości. Tutaj zaś chodzi nie o cięty dowcip czy nawet o zwykłą, poczciwą śmieszność, ale o groteskę i zażenowanie.
Ów świat klaunów - jak sama nazwa wskazuje - jest zjawiskiem o charakterze globalnym i wielopłaszczyznowym. Nie oszczędza więc on również rynków finansowych, gdzie rozmaite przejawy "klaunowatości" (nieunikniony neologizm) dopełniają się w sposób przewidywalnie symetryczny. Oto z jednej strony można na nich zaobserwować trwającą już od miesięcy i coraz bardziej bezwstydną groteskę pt. "im gorzej, tym lepiej", w ramach której - na tle zrujnowanej gospodarki pozagiełdowej - centralnoplanistyczne politbiura zwane bankami centralnymi transferują na konta skoligaconych z nimi oligarchów biliony "wyczarowanych z powietrza" wirtualnych wpisów księgowych. Z drugiej strony natomiast można tam zaobserwować zaskakująco skuteczne hece urządzane przez giełdową drobnicę, która zajmuje pozycje przeciwne względem oligarchów nie po to, żeby współuczestniczyć w hayekowskiej procedurze "zbiorowego odkrywania cen", ale po to, by udowodnić, że ona również potrafi od czasu do czasu wykonywać manipulacyjne cyrkowe sztuczki.
Użyte w tych okolicznościach stwierdzenie, że rynki finansowe są kluczowym obszarem dokonywania się rachunku ekonomicznego, który jest fundamentem racjonalnej alokacji zasobów gospodarczych, brzmi - oględnie rzecz ujmując - osobliwie. Nie trzeba też dodawać, że powyższe zjawiska stanowią krystalicznie czystą wodę na młyn "ekonomistów ludowych", utwierdzonych jak nigdy w swoim przeświadczeniu, że rynki finansowe równają się na poziomie definicyjnym "wielkiemu kasynu" i "oligarchicznej zabawce do okradania naiwnych".
Co może uczynić w tym momencie ktoś, kto aspiruje do szerzenia rzetelnej wiedzy ekonomicznej? Wydaje się, że może uczynić tylko to, co zawsze - tzn. opisywać logiczną naturę konkretnych narzędzi i instytucji gospodarczych, podkreślając jednakowoż, że owe narzędzia i instytucje mogą sprzyjać wielkoskalowej współpracy społecznej tylko w takim stopniu, w jakim ich użytkownicy dorośli do owego celu. Instrumenty takie jak akcje, obligacje, spekulacja czy krótka sprzedaż nie różnią się pod tym względem od instrumentów takich jak język, pismo, logika czy matematyka - ich konstruktywny bądź destruktywny potencjał jest wyłącznie pochodną osobowej jakości użytkownika. Przy czym w świecie klaunów stwierdzenie, że ową osobową jakość mogą zapewnić odpowiednie "regulacje" i "obostrzenia", brzmi wyjątkowo niedorzecznie, bo najniebezpieczniejszy jest ten klaun, który, żyjąc złudzeniami własnej powagi, próbuje dyrygować innymi ("zaiste, wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie").
Czy takie ujęcie sprawy nie skazuje krzewiciela rzetelnej wiedzy ekonomicznej na "funkcjonalną bierność"? Być może tak właśnie jest, ale niewykluczone, że jest to pozycja optymalna. Próby politycznego szarpania się ze światem klaunów to ostatnie, na co taka osoba powinna się decydować. Kiedy natomiast ów świat ostatecznie wykolei się w swojej autodestrukcyjnej inercji i - w optymistycznym wariancie - trzeba będzie zacząć "budować od zera", wówczas taka osoba może mieć nadzieję, że w międzyczasie zdołała zgromadzić choćby minimalnie liczne audytorium tych, którzy wiedzą teraz, co budować, jak i po co (oraz czego absolutnie nie odbudowywać). Jeśli natomiast - w wariancie pesymistycznym - świat klaunów okaże się ostateczną "fazą schyłkową", wówczas krzewiciel rzetelnej wiedzy do końca zachowa swoją godność, trwając na "intelektualnym posterunku" niczym legendarny wartownik z Pompejów.
Tak czy inaczej, w żadnym przypadku nie dołączy on ani do etatystyczno-oligarchicznych deformatorów rynków finansowych, ani do "trybunów ludowych" pokrzykujących, że rynki finansowe są z definicji zdeformowane i jako takie powinny zniknąć. Innymi słowy, w żadnym przypadku nie ugnie się on przed potwarzą sugerującą, że rzetelna wiedza staje się fałszywa z uwagi na karygodną (i zupełnie przewidywalną) nierzetelność jej użytkowników. Pod względem intelektualnym to już bardzo wiele - a być może to nawet wszystko, co w podobnych okolicznościach można i warto uczynić.
Friday, January 29, 2021
Thursday, January 28, 2021
Wiedza samooczywista a informacyjny szum
Kluczowa jest obecnie umiejętność korzystania z wiedzy samooczywistej - tzn. tego wszystkiego, ku czemu intuicyjnie prowadzi naturalne światło rozumu, głos sumienia, poczucie dobrego smaku i poważne traktowanie obiektywnej rzeczywistości. Umiejętność ta stanowi zasadniczy filtr, który pozwala orientować się we wszechobecnym informacyjnym szumie, przyjmującym w najlepszym razie formę "intelektualnej waty cukrowej", a w najgorszym razie formę bałamutnej trucizny.
Podstawową rzeczą w tym kontekście jest świadomość tego, że niezłomne trzymanie się owej wiedzy samooczywistej jest czymś zupełnie innym niż tzw. dogmatyzm czy ciasnota umysłowa. Osoba ciasna umysłowo jest uprzedzona do logicznych argumentów i wiarygodnie wykazanych faktów, które nie odpowiadają jej ze względów osobistych, ale nie próbują zaciemniać naturalnego światła rozumu, zagłuszać sumienia, gorszyć poczucia dobrego smaku ani szydzić z obiektywnej rzeczywistości. Natomiast osoba trzymająca się wiedzy samooczywistej konsekwentnie - i od pewnego momentu już w zasadzie odruchowo - opędza się od tego wszystkiego, co próbuje ją opleść siecią bełkotu, szaleństwa i obrzydliwości, choćby paradowało w kostiumie naukowego artykułu, wnikliwego reportażu czy rygorystycznego eksperymentu.
Istnieją oczywiście sytuacje - choć są one mniej częste, niż by się mogło wydawać - gdy trudno jest mieć pewność, którą z powyższych postaw się przyjęło (lub którą przyjął ktoś inny). Niemniej tego rodzaju nieuniknione trudności nie usprawiedliwiają intelektualnej obojętności czy "bezwarunkowej intelektualnej otwartości", bo te prowadzą wprost do poddania się informacyjnemu szumowi, który będzie wówczas konsekwentnie drążył umysły swoich ofiar jak przysłowiowa kropla skałę. Nie dać się tu wyprowadzić na manowce jest rzeczą niełatwą, ale założyć, że czasem manowców nie da się odróżnić od prostych dróg - jest rzeczą zabójczą.
Podstawową rzeczą w tym kontekście jest świadomość tego, że niezłomne trzymanie się owej wiedzy samooczywistej jest czymś zupełnie innym niż tzw. dogmatyzm czy ciasnota umysłowa. Osoba ciasna umysłowo jest uprzedzona do logicznych argumentów i wiarygodnie wykazanych faktów, które nie odpowiadają jej ze względów osobistych, ale nie próbują zaciemniać naturalnego światła rozumu, zagłuszać sumienia, gorszyć poczucia dobrego smaku ani szydzić z obiektywnej rzeczywistości. Natomiast osoba trzymająca się wiedzy samooczywistej konsekwentnie - i od pewnego momentu już w zasadzie odruchowo - opędza się od tego wszystkiego, co próbuje ją opleść siecią bełkotu, szaleństwa i obrzydliwości, choćby paradowało w kostiumie naukowego artykułu, wnikliwego reportażu czy rygorystycznego eksperymentu.
Istnieją oczywiście sytuacje - choć są one mniej częste, niż by się mogło wydawać - gdy trudno jest mieć pewność, którą z powyższych postaw się przyjęło (lub którą przyjął ktoś inny). Niemniej tego rodzaju nieuniknione trudności nie usprawiedliwiają intelektualnej obojętności czy "bezwarunkowej intelektualnej otwartości", bo te prowadzą wprost do poddania się informacyjnemu szumowi, który będzie wówczas konsekwentnie drążył umysły swoich ofiar jak przysłowiowa kropla skałę. Nie dać się tu wyprowadzić na manowce jest rzeczą niełatwą, ale założyć, że czasem manowców nie da się odróżnić od prostych dróg - jest rzeczą zabójczą.
Wednesday, January 20, 2021
Wszystkie fałszywe konflikty a jedyny prawdziwy
Wszystkie fałszywe konflikty - między tradycją a innowacją, rozmysłem a spontanicznością, sprawiedliwością a wyrozumiałością czy wolnością a porządkiem - biorą się z prób zaciemnienia najważniejszego i najprawdziwszego z konfliktów: tego między rzeczywistością a nierzeczywistością. Kto zacznie wierzgać przeciwko temu, co jest, jakie jest, i inne być nie może, ten bez przerwy i w każdym obszarze będzie się gubił wśród tego, co być może i być powinno.
Labels:
konflikt,
nierzeczywistość,
ontologia,
rzeczywistość
Sunday, January 17, 2021
The Obvious Bad and the Unobvious Worse
The era of true anti-intellectualism arrives not when intellectuals have to dread the stupidity of simpletons, but when simpletons have to dread the stupidity of intellectuals. The era of true demoralization arrives not when moralists succumb to barbarians, but when moralists turn out to be barbarians. The era of true decadence arrives not when sophisticates are unable to civilize hillbillies, but when hillbillies have to civilize sophisticates. And the era of true hostility arrives not when tolerance vanishes under a wave of superstition, but when tolerance becomes the most potent source of superstition.
Saturday, January 16, 2021
Plan działania w obliczu sieciowej cenzury
Optymalny plan działania wydaje się przedstawiać w sposób następujący: na stronach splamionych ideologiczną cenzurą należy pozostać tak długo, jak długo zupełnie szczerze i otwarcie można na nich wyrażać fakty, argumenty, opinie i idee, które uważa się za warte wyrażenia, nie spotykając się osobiście z jakimikolwiek cenzorskimi nieprzyjemnościami. W rezultacie zachowuje się korzyść z wciąż dominującego zasięgu oddziaływania, nie dając jednocześnie cenzorom satysfakcji wynikającej z "samooczyszczenia" się danej strony z elementów "umiarkowanie niepożądanych". Oczywiście można argumentować, że postępując w ten sposób wciąż przysparza się danemu serwisowi dochodów reklamowych, ale na chwilę obecną można już racjonalnie założyć, że w odniesieniu do wiadomej oligarchii owe dochody będą konsekwentnie znaczyć coraz mniej w porównaniu do możliwości bycia na zawołanie podpiętym pod centralnobankierską kroplówkę.
Jeśli natomiast miało się już w danym miejscu do czynienia z cenzorskimi nieprzyjemnościami, wówczas, jak sądzę, ma się do wyboru dwie opcje. Jeśli uzna się, że treści czynnie zwalczane można przekazywać równie skutecznie ubierając je w eufemistyczny bądź kosmetycznie zaszyfrowany język, wówczas można działać dwutorowo, posługując się owym językiem w serwisie skompromitowanym, ale wciąż dominującym zasięgowo, korzystając jednocześnie z alternatyw, które pozwalają na "stawianie kawy na ławę". Jeśli natomiast uzna się, że komunikacyjne zabawy w kotka i myszkę są niewarte zachodu, wówczas bez pardonu należy opuścić serwisy skompromitowane, przenosząc się całkowicie na witryny alternatywne - początkowo na tyle liczne, żeby zachować dywersyfikację na pączkującym wciąż rynku, ale nie na tyle liczne, żeby ich jednoczesna obsługa stała się zbyt niewygodna. Potem zaś trzeba już jedynie czekać na rozwój wydarzeń, reagując na bieżąco zgodnie z własnym ich osądem.
Jeśli natomiast miało się już w danym miejscu do czynienia z cenzorskimi nieprzyjemnościami, wówczas, jak sądzę, ma się do wyboru dwie opcje. Jeśli uzna się, że treści czynnie zwalczane można przekazywać równie skutecznie ubierając je w eufemistyczny bądź kosmetycznie zaszyfrowany język, wówczas można działać dwutorowo, posługując się owym językiem w serwisie skompromitowanym, ale wciąż dominującym zasięgowo, korzystając jednocześnie z alternatyw, które pozwalają na "stawianie kawy na ławę". Jeśli natomiast uzna się, że komunikacyjne zabawy w kotka i myszkę są niewarte zachodu, wówczas bez pardonu należy opuścić serwisy skompromitowane, przenosząc się całkowicie na witryny alternatywne - początkowo na tyle liczne, żeby zachować dywersyfikację na pączkującym wciąż rynku, ale nie na tyle liczne, żeby ich jednoczesna obsługa stała się zbyt niewygodna. Potem zaś trzeba już jedynie czekać na rozwój wydarzeń, reagując na bieżąco zgodnie z własnym ich osądem.
Monday, January 11, 2021
O dobrym momencie do przełamywania wpływu rozzuchwalonych informacyjnych molochów
Nie mamy dziś do czynienia z wyborem między wolnością słowa a prawem prywatnych firm do swobodnego zarządzania swoimi zasobami. To jest kwestia nieistotna, bo takie bądź inne jej prawne rozstrzygnięcie zachowuje stan ścisłej symbiozy między informacyjnymi molochami a międzynarodówką biurokratyczną.
Mamy zamiast tego do czynienia z wyborem między mniej lub bardziej bierną akceptacją "powszechnego werdyktu dziejów" a działaniami zorientowanymi na mniej lub bardziej czynne wspieranie serwisów komunikacyjnych, które nie czuły się w obowiązku, żeby jakikolwiek "powszechny werdykt dziejów" podstemplować (nawet jeśli nie uważamy, że werdykt najbardziej obiektywny jest ścisłym przeciwieństwem tego pierwszego).
Innymi słowy, możemy zachować bierność wobec coraz bardziej rozzuchwalonej i jednoznacznie stronniczej informacyjnej monokultury albo wykorzystać znakomity moment do przełamania silnie zakorzenionych i coraz bardziej uwierających efektów sieciowych. Nie jest to wybór trudny do rozstrzygnięcia, a motywacji do jego dokonania nie powinno dziś nikomu brakować.
Podsumowując, niekoniecznie chodzi o to, żeby nagle zniknąć z serwisu X i pojawić się w serwisach A, B i C, ale o to, żeby przynajmniej zrozumieć wagę tego, że niektórzy są do tego zmuszeni, docenić wysiłki tych, którzy im to umożliwiają, i na miarę własnych możliwości stanowczo oprotestować tych, którzy rzucają kłody pod nogi tym drugim.
Mamy zamiast tego do czynienia z wyborem między mniej lub bardziej bierną akceptacją "powszechnego werdyktu dziejów" a działaniami zorientowanymi na mniej lub bardziej czynne wspieranie serwisów komunikacyjnych, które nie czuły się w obowiązku, żeby jakikolwiek "powszechny werdykt dziejów" podstemplować (nawet jeśli nie uważamy, że werdykt najbardziej obiektywny jest ścisłym przeciwieństwem tego pierwszego).
Innymi słowy, możemy zachować bierność wobec coraz bardziej rozzuchwalonej i jednoznacznie stronniczej informacyjnej monokultury albo wykorzystać znakomity moment do przełamania silnie zakorzenionych i coraz bardziej uwierających efektów sieciowych. Nie jest to wybór trudny do rozstrzygnięcia, a motywacji do jego dokonania nie powinno dziś nikomu brakować.
Podsumowując, niekoniecznie chodzi o to, żeby nagle zniknąć z serwisu X i pojawić się w serwisach A, B i C, ale o to, żeby przynajmniej zrozumieć wagę tego, że niektórzy są do tego zmuszeni, docenić wysiłki tych, którzy im to umożliwiają, i na miarę własnych możliwości stanowczo oprotestować tych, którzy rzucają kłody pod nogi tym drugim.
Saturday, January 9, 2021
O oczywistym złym i nieoczywistym gorszym
Era prawdziwego antyintelektualizmu nastaje nie wtedy, gdy intelektualiści muszą drżeć przed głupotą prostaczków, ale wtedy, gdy prostaczkowie muszą drżeć przed głupotą intelektualistów. Era prawdziwej demoralizacji nastaje nie wtedy, gdy moraliści ulegają barbarzyńcom, ale wtedy, gdy moraliści okazują się barbarzyńcami. Era prawdziwej dekadencji nastaje nie wtedy, gdy esteci nie są w stanie ukulturalnić kołtunów, ale wtedy, gdy kołtuni muszą ukulturalniać estetów. Zaś era prawdziwej wrogości nastaje nie wtedy, gdy tolerancja ginie pod falą przesądów, ale wtedy, gdy tolerancja staje się najobfitszym źródłem przesądów.
Monday, January 4, 2021
"Rekonstruktorzy świata" versus ludzie dobrej woli
W momencie, gdy podejrzane globalne zrzeszenia podmiotów rządowych, "pozarządowych" i korporacyjnych zaczynają otwarcie perorować o "konieczności wykorzystania rzadkiej okazji" do "zresetowania świata" i "przebudowy społeczeństwa", wówczas ze skali odnośnego niebezpieczeństwa najłatwiej zdać sobie sprawę zadając elementarne pytanie o główny motyw snucia podobnych wizji.
Odpowiedzią o wiele zbyt trywialną byłaby sugestia, że chodzi tu o pieniądze, zwłaszcza jeśli głównymi tubami propagandowymi takich wizji są najbogatsi z bogatych i politycznie najlepiej ustosunkowani z dobrze ustosunkowanych. Innymi słowy, trudno jest wiarygodnie sugerować, że zwykła sybarycka chciwość motywuje finansowanie globalnie zakrojonej ideologicznej kampanii przez tych, którzy w rankingu majątkowym są już na samym szczycie, a ich polityczne powiązania sprawiają, że nie muszą się oni bać utraty swojej pozycji.
Odpowiedzią nieadekwatną byłaby również konkluzja, że chodzi tu o wulgarnie rozumianą władzę, czyli możliwość wmuszania w innych swojej woli za pomocą zorganizowanej fizycznej opresji, choćby i w skali globalnej. Tego rodzaju środek odurzający jest stosunkowo mało atrakcyjny dla domorosłych "rekonstruktorów świata", gdyż sycenie się nim stawiałoby ich w jednym szeregu z przaśnymi dyktatorami z krajów peryferyjnych, co na elementarnym poziomie urągałoby pysze tych pierwszych.
Wydaje się zatem, że chodzi tu o władzę rozumianą w sposób najgłębszy i najpełniejszy: nie o orwellowski "but tłamszący ludzką twarz", ale o przysłowiowy "rząd dusz". Innymi słowy, rzecz nie w tym, żeby upodlić, wywłaszczyć i zdemoralizować zwykłego człowieka, ale w tym, żeby to on sam zaczął błagać o swoje upodlenie, wywłaszczenie i zdemoralizowanie. Albo - co na jedno wychodzi - żeby tak długo i nachalnie bombardować go infantylizującą propagandą, dialektyką i lawiną strachów, aż stanie się on całkowicie bierny w obliczu zewnętrznych, choćby i wyjątkowo miękkich środków nacisku, przegrywając informacyjną wojnę na wyczerpanie.
Ktoś mógłby tu zupełnie słusznie zasugerować, że tego rodzaju kompletna przegrana zwykłych ludzi w starciu z samozwańczymi "rekonstruktorami świata" byłaby samobójcza również dla tych drugich, bo autentycznie domknięty system globalnego duchowego totalitaryzmu musiałby się rozpaść znacznie szybciej, niż znane z historii lokalne fizyczne totalitaryzmy (choćby z uwagi na całkowitą niemożność korzystania z rachunku ekonomicznego i merytokratycznej struktury motywacji). Stąd - można by skonkludować - rojenia zblazowanych miliarderów i międzynarodowych biurokratów o "zielonych nowych ładach", "bezwarunkowych dochodach podstawowych", "inkluzywnych kapitalizmach", "transhumanizmach" itp. są wyłącznie andronami, którym nie warto poświęcać uwagi. Tymczasem nawet - a może zwłaszcza - wtedy, gdy w pełni zdajemy sobie sprawę z samobójczego i autodestrukcyjnego charakteru podobnych rojeń, musimy zachowywać świadomość, że fakt ten nigdy nie powstrzymywał ich orędowników przed próbami narzucenia ich światu. A nigdy dotychczas nie mieli oni dzisiejszych środków, zasobów i globalnych możliwości koordynacyjnych.
Podsumować całą kwestię można następująco: jako że w przedstawionej powyżej rozgrywce stawką jest nie ludzki majątek czy nawet fizycznie rozumiana ludzka wolność, ale ludzka dusza, to, co jest w niej główną siłą domorosłych "władców świata", jest w niej również ich główną słabością. Wystarczy w stopniu elementarnym trzymać się logiki, zdrowego rozsądku, prawd samooczywistych i szeroko rozumianej "powagi życia", żeby opisany wyżej propagandowy infantylizm nie tylko nie miał na daną osobę żadnego wpływu, ale też mógł być przez nią skutecznie ośmieszany w oczach innych, potencjalnie bardziej podatnych jednostek. Tylko dzięki sile i godności osobistej da się przetrzymać informacyjną wojnę na wycieńczenie, konsekwentnie odrzucając kolejne, coraz bardziej głupie i nachalne oferty "zyskania całego świata w zamian za utratę swojej duszy". Wbrew pozorom asortyment takich ofert nie tylko nie jest nieskończony, ale możliwe wręcz, że jest już na ostatecznym wyczerpaniu - grunt w tym, żeby wola zwykłych ludzi do konsekwentnego mówienia im "nie" wyczerpała się choć nieco później, niż one.
Odpowiedzią o wiele zbyt trywialną byłaby sugestia, że chodzi tu o pieniądze, zwłaszcza jeśli głównymi tubami propagandowymi takich wizji są najbogatsi z bogatych i politycznie najlepiej ustosunkowani z dobrze ustosunkowanych. Innymi słowy, trudno jest wiarygodnie sugerować, że zwykła sybarycka chciwość motywuje finansowanie globalnie zakrojonej ideologicznej kampanii przez tych, którzy w rankingu majątkowym są już na samym szczycie, a ich polityczne powiązania sprawiają, że nie muszą się oni bać utraty swojej pozycji.
Odpowiedzią nieadekwatną byłaby również konkluzja, że chodzi tu o wulgarnie rozumianą władzę, czyli możliwość wmuszania w innych swojej woli za pomocą zorganizowanej fizycznej opresji, choćby i w skali globalnej. Tego rodzaju środek odurzający jest stosunkowo mało atrakcyjny dla domorosłych "rekonstruktorów świata", gdyż sycenie się nim stawiałoby ich w jednym szeregu z przaśnymi dyktatorami z krajów peryferyjnych, co na elementarnym poziomie urągałoby pysze tych pierwszych.
Wydaje się zatem, że chodzi tu o władzę rozumianą w sposób najgłębszy i najpełniejszy: nie o orwellowski "but tłamszący ludzką twarz", ale o przysłowiowy "rząd dusz". Innymi słowy, rzecz nie w tym, żeby upodlić, wywłaszczyć i zdemoralizować zwykłego człowieka, ale w tym, żeby to on sam zaczął błagać o swoje upodlenie, wywłaszczenie i zdemoralizowanie. Albo - co na jedno wychodzi - żeby tak długo i nachalnie bombardować go infantylizującą propagandą, dialektyką i lawiną strachów, aż stanie się on całkowicie bierny w obliczu zewnętrznych, choćby i wyjątkowo miękkich środków nacisku, przegrywając informacyjną wojnę na wyczerpanie.
Ktoś mógłby tu zupełnie słusznie zasugerować, że tego rodzaju kompletna przegrana zwykłych ludzi w starciu z samozwańczymi "rekonstruktorami świata" byłaby samobójcza również dla tych drugich, bo autentycznie domknięty system globalnego duchowego totalitaryzmu musiałby się rozpaść znacznie szybciej, niż znane z historii lokalne fizyczne totalitaryzmy (choćby z uwagi na całkowitą niemożność korzystania z rachunku ekonomicznego i merytokratycznej struktury motywacji). Stąd - można by skonkludować - rojenia zblazowanych miliarderów i międzynarodowych biurokratów o "zielonych nowych ładach", "bezwarunkowych dochodach podstawowych", "inkluzywnych kapitalizmach", "transhumanizmach" itp. są wyłącznie andronami, którym nie warto poświęcać uwagi. Tymczasem nawet - a może zwłaszcza - wtedy, gdy w pełni zdajemy sobie sprawę z samobójczego i autodestrukcyjnego charakteru podobnych rojeń, musimy zachowywać świadomość, że fakt ten nigdy nie powstrzymywał ich orędowników przed próbami narzucenia ich światu. A nigdy dotychczas nie mieli oni dzisiejszych środków, zasobów i globalnych możliwości koordynacyjnych.
Podsumować całą kwestię można następująco: jako że w przedstawionej powyżej rozgrywce stawką jest nie ludzki majątek czy nawet fizycznie rozumiana ludzka wolność, ale ludzka dusza, to, co jest w niej główną siłą domorosłych "władców świata", jest w niej również ich główną słabością. Wystarczy w stopniu elementarnym trzymać się logiki, zdrowego rozsądku, prawd samooczywistych i szeroko rozumianej "powagi życia", żeby opisany wyżej propagandowy infantylizm nie tylko nie miał na daną osobę żadnego wpływu, ale też mógł być przez nią skutecznie ośmieszany w oczach innych, potencjalnie bardziej podatnych jednostek. Tylko dzięki sile i godności osobistej da się przetrzymać informacyjną wojnę na wycieńczenie, konsekwentnie odrzucając kolejne, coraz bardziej głupie i nachalne oferty "zyskania całego świata w zamian za utratę swojej duszy". Wbrew pozorom asortyment takich ofert nie tylko nie jest nieskończony, ale możliwe wręcz, że jest już na ostatecznym wyczerpaniu - grunt w tym, żeby wola zwykłych ludzi do konsekwentnego mówienia im "nie" wyczerpała się choć nieco później, niż one.
Sunday, January 3, 2021
Pryncypialność i roztropność wśród zamętu
Powszechnym dziś zjawiskiem jest tożsamościowa mętność - nie wiadomo, gdzie kończy się polityczny reżim, a zaczyna się jego korporacyjna przybudówka czy "pozarządowa" tuba propagandowa. Stąd wszelkie przejawy "współpracy międzysektorowej" budzą dziś z miejsca uzasadnioną nieufność.
W tego rodzaju otoczeniu roztropność okazuje się równie istotna, co pryncypialność. Innymi słowy, zasady pozostają w takim otoczeniu niezmiennie zasadnicze, ale równie kluczowa okazuje się umiejętność właściwego opisania poszczególnych podmiotów w konkretnych sytuacjach, do których owe zasady się odnosi. Hołdując zatem niezmiennie nienaruszalności praw własności prywatnej, przedsiębiorczej autonomii czy swobodzie stanowczego wyrażania kwestii normatywnych, należy wówczas zachowywać szczególną ostrożność w stwierdzaniu, że np. dane zjawisko jest tryumfem skoordynowanej współpracy rynkowej (a nie np. "publiczno-prywatnym" ersatzem), czy że dana decyzja jest przejawem swobodnego dysponowania swoją prywatną przestrzenią (a nie np. przejawem "miękkiej cenzury" spod znaku korporacyjnego socjalizmu).
Ilekroć chce się rozstrzygnąć na własny użytek dowolną kwestię o podobnym charakterze, zwłaszcza jeśli ma ona globalny zasięg, należy zadać sobie wszystkie stosowne pytania: o pryncypia, o fakty, o logikę, o interesy, o powiązania i o szeroko rozumianą formę przekazu. Następnie zaś uzyskane odpowiedzi należy rozważyć w swoim sumieniu i na tej podstawie podjąć decyzję.
Nie powinno się więc oczekiwać, że proste, przejrzyste i bezwyjątkowe zasady postępowania będą zawsze prowadzić do równie prostych i przewidywalnych odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, prawdziwym hołdem dla podobnych zasad jest dbałość o to, żeby stosować je konsekwentnie nawet w najbardziej mętnych (i celowo zamąconych) sytuacjach, to zaś wymaga na ogół użycia jak najszerszej gamy źródeł wiedzy i jak najszerszego spektrum odnośnych perspektyw. To z kolei musi prowadzić do formułowania odpowiedzi wysoce uszczegółowionych i zindywidualizowanych, nie dających się łatwo przewidzieć na bazie przynależności do jakichkolwiek uogólnionych grup ideowych. Inaczej być nie może i nie powinno - bo tylko wówczas wielkie idee mogą nie okazać się prostymi wytrychami.
W tego rodzaju otoczeniu roztropność okazuje się równie istotna, co pryncypialność. Innymi słowy, zasady pozostają w takim otoczeniu niezmiennie zasadnicze, ale równie kluczowa okazuje się umiejętność właściwego opisania poszczególnych podmiotów w konkretnych sytuacjach, do których owe zasady się odnosi. Hołdując zatem niezmiennie nienaruszalności praw własności prywatnej, przedsiębiorczej autonomii czy swobodzie stanowczego wyrażania kwestii normatywnych, należy wówczas zachowywać szczególną ostrożność w stwierdzaniu, że np. dane zjawisko jest tryumfem skoordynowanej współpracy rynkowej (a nie np. "publiczno-prywatnym" ersatzem), czy że dana decyzja jest przejawem swobodnego dysponowania swoją prywatną przestrzenią (a nie np. przejawem "miękkiej cenzury" spod znaku korporacyjnego socjalizmu).
Ilekroć chce się rozstrzygnąć na własny użytek dowolną kwestię o podobnym charakterze, zwłaszcza jeśli ma ona globalny zasięg, należy zadać sobie wszystkie stosowne pytania: o pryncypia, o fakty, o logikę, o interesy, o powiązania i o szeroko rozumianą formę przekazu. Następnie zaś uzyskane odpowiedzi należy rozważyć w swoim sumieniu i na tej podstawie podjąć decyzję.
Nie powinno się więc oczekiwać, że proste, przejrzyste i bezwyjątkowe zasady postępowania będą zawsze prowadzić do równie prostych i przewidywalnych odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, prawdziwym hołdem dla podobnych zasad jest dbałość o to, żeby stosować je konsekwentnie nawet w najbardziej mętnych (i celowo zamąconych) sytuacjach, to zaś wymaga na ogół użycia jak najszerszej gamy źródeł wiedzy i jak najszerszego spektrum odnośnych perspektyw. To z kolei musi prowadzić do formułowania odpowiedzi wysoce uszczegółowionych i zindywidualizowanych, nie dających się łatwo przewidzieć na bazie przynależności do jakichkolwiek uogólnionych grup ideowych. Inaczej być nie może i nie powinno - bo tylko wówczas wielkie idee mogą nie okazać się prostymi wytrychami.
Subscribe to:
Posts (Atom)