Mijający rok był bardzo dobrym rokiem. Był to przede wszystkim rok przyspieszającego wielkiego oczyszczenia: to, co można skrótowo nazwać "globalnym systemem", murszeje i sypie się w nasilonym tempie, a coraz większa liczba osób rozumie, że jest to dobra i wręcz konieczna rzecz. Zarówno to, co ów system reprezentuje (redystrybucyjna "wielka fikcja", makroekonomiczny komunizm, ogłupiający neomarksizm i pop-psychologiczny infantylizm, technokratyczna kryptocenzura, a ostatnio także totalitaryzm hipochondryczny), jak również to, co chciałby reprezentować w przyszłości (neomaltuzjańska dystopia, globalny polityczno-korporacyjny komunofaszyzm, globalny system "kredytu społecznego" itp.), coraz wyraźniej jawi się jako nieuchronnie rozpadająca się piramida niszczycielskich absurdów.
Co ważniejsze, wobec owego systemu nie trzeba wszczynać żadnych wielkich, szeroko zakrojonych rewolucji - wystarczy, żeby wszyscy ludzie dobrej woli mówili mu konsekwentnie "non possumus" i żyli zgodnie z odwiecznymi zasadami normalności, dzięki którym człowiek zachowuje swoje człowieczeństwo. Wtedy będzie można spokojnie oglądać jego nieuchronny i coraz szybszy rozkład, samemu trwając w arce swojej osobistej godności i duchowej niezłomności. Pozostaje zatem życzyć wszystkim, żeby niestrudzenie - ale jednocześnie przy zachowaniu wewnętrznej pogody - budowali i umacniali podobne arki, nie zważając na wszelkie odbijające się od nich groźby i żądania "systemu", które niewątpliwie będą się stawały coraz bardziej nachalne i histeryczne. Wszakże to "codziennie czyny zwykłych ludzi odpędzają mrok": niech więc nieustająca świadomość tego faktu towarzyszy nam przez cały kolejny - prawdopodobnie jeszcze lepszy - rok.
Friday, December 31, 2021
Przedsiębiorczość jako fundament dynamicznej analizy gospodarczej
Metodologicznie błędne wyobrażenia o funkcjonowaniu wolnej gospodarki każą w niej widzieć bądź to statyczny stan permanentnej optymalności, bądź to dynamiczny chaos lub ciągłe balansowanie na granicy suboptymalnej stagnacji, które wymaga okazjonalnego bądź trwałego wsparcia ze strony podmiotów pozarynkowych. Tymczasem, co staram się wykazać w niniejszym artykule, wolna gospodarka jest procesem nieustannego społecznego samorozwoju zmierzającego ku coraz bardziej jakościowo zaawansowanym (i zawsze tymczasowym) stanom równowagowym, którego główną siłą napędową jest przedsiębiorcza przezorność, czujność, innowacyjność i pokonywanie niepewności.
[Czytaj więcej]
[Czytaj więcej]
Labels:
ekonomia,
instytucje,
przedsiębiorczość,
równowaga,
rozwój
Tuesday, December 28, 2021
Totalitaryzm hipochondryczny a jego poprzednicy
Celem klasycznych totalitaryzmów było podporządkowanie sobie wszystkich przez groźbę masowego fizycznego zabójstwa, podczas gdy celem totalitaryzmu hipochondrycznego jest podporządkowanie sobie wszystkich przez zachętę do masowego duchowego samobójstwa. Celem klasycznych totalitaryzmów było wychowanie armii bezwzględnych oprawców, podczas gdy celem totalitaryzmu hipochondrycznego jest wychowanie armii bezinteresownych kolaborantów. Celem klasycznych totalitaryzmów było stworzenie centralnie sterowanej utopii, podczas gdy celem totalitaryzmu hipochondrycznego jest stworzenie samonapędzającej się dystopii. Celem klasycznych totalitaryzmów było stworzenie "nowego człowieka", podczas gdy celem totalitaryzmu hipochondrycznego jest eliminacja wszelkiego człowieczeństwa na rzecz permanentnej podzwierzęcej histerii.
Innymi słowy, podczas gdy klasyczne totalitaryzmy mogły budzić szczerą grozę, zafrapowanie, a nawet niezdrowy podziw, totalitaryzm hipochondryczny powinien budzić w każdym człowieku dobrej woli wyłącznie obrzydzenie i zażenowanie. Niech będzie to dla nas nieustannym przypomnieniem, żeby nigdy nie ustępować mu ani na krok i przy każdej okazji obnażać przed innymi jego obmierzłą naturę. Tylko dzięki temu nie stracimy swoich dusz w najbardziej żałosny możliwy sposób - a w najlepszym przypadku ocalimy również dusze wielu z tych, którzy wciąż nie dość jasno widzą to największe z niebezpieczeństw.
Innymi słowy, podczas gdy klasyczne totalitaryzmy mogły budzić szczerą grozę, zafrapowanie, a nawet niezdrowy podziw, totalitaryzm hipochondryczny powinien budzić w każdym człowieku dobrej woli wyłącznie obrzydzenie i zażenowanie. Niech będzie to dla nas nieustannym przypomnieniem, żeby nigdy nie ustępować mu ani na krok i przy każdej okazji obnażać przed innymi jego obmierzłą naturę. Tylko dzięki temu nie stracimy swoich dusz w najbardziej żałosny możliwy sposób - a w najlepszym przypadku ocalimy również dusze wielu z tych, którzy wciąż nie dość jasno widzą to największe z niebezpieczeństw.
Labels:
dystopia,
godność,
hipochondria,
kolaboracja,
totalitaryzm
Monday, December 27, 2021
Inflacja: stały efekt politycznej głupoty i grabieży
Przybierająca wciąż na sile inflacyjna fala - tak w kraju, jak i w szerokim świecie - nie powinna być zaskoczeniem absolutnie dla nikogo rozumiejącego elementarne prawa ekonomii. Od kilku lat mamy bowiem do czynienia z intensyfikacją zazębiających się globalnych procesów, których oczywistym rezultatem jest gwałtowna erozja siły nabywczej pieniądza. Wśród procesów tych należy wymienić przede wszystkim:
1. Regularne rujnowanie globalnej gospodarki poprzez tzw. lockdowny, które nie tylko przymusowo odbierają przedsiębiorcom klientów i niszczą międzynarodowy podział pracy oraz międzynarodową sieć logistyczną i dystrybucyjną, ale też tworzą atmosferę paraliżującej niepewności i kalkulacyjnego chaosu.
2. Bezprecedensowo szaleńczy "druk pieniądza" przez centralnoplanistyczne politbiura monetarne zwane bankami centralnymi. Dla przykładu, 40% wszystkich istniejących dolarowych wpisów księgowych powstało w zeszłym roku. Do tej pory rzeczoną inflację monetarną skutecznie wchłaniały rynki finansowe - co skutkowało coraz bardziej pęczniejącymi bańkami na rynku aktywów i dóbr luksusowych - ale obecnie coraz szybciej i wyraźniej przenika ona do "realnej gospodarki", gwałtownie windując zwłaszcza ceny surowców.
3. Socjalistyczne rozdawnictwo, znane czy to jako "500+" (wersja polska), czy to jako "czeki stymulujące" (wersja amerykańska), skutkujące nie tylko powstaniem jednego z głównych kanałów przenoszących wyżej wspomnianą inflację monetarną na rynek codziennych dóbr konsumpcyjnych, ale również zacementowaniem bezrobocia instytucjonalnego, czyli trwałego zniechęcenia szerokich grup społecznych do podejmowania jakiejkolwiek produktywnej działalności zarobkowej.
4. Neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie rynku energetycznego rozmaitymi "zielonymi regulacjami", którego rezultatem jest to, że połowę wszystkich kosztów ponoszonych przez spółki energetyczne stanowią już opłaty za prawa do emisji dwutlenku węgla. Nie trzeba dodawać, że powyższe zjawisko przekłada się w sposób bezpośredni na raptownie zwyżkujące ceny tak niezbędnych dóbr, jak prąd, gaz i benzyna.
Wspólnym mianownikiem wszystkich powyższych procesów jest, co widać wyraźnie, ich polityczno-interwencjonistyczna natura. Innymi słowy, parafrazując klasyków teorii pieniądza, można stwierdzić, że inflacja jest zawsze w ostatecznym rachunku nie tylko zjawiskiem monetarnym, ale też zjawiskiem etatystycznym - efektem rozmyślnego lub bezmyślnego niszczenia produktywnej (rynkowej) części gospodarki.
I choć, biorąc pod uwagę globalny, skoordynowany charakter wzmiankowanych działań, zwykli ludzie dobrej woli mogą zrobić stosunkowo niewiele, by postawić im tamę (poza zabezpieczeniem osobistego majątku poprzez zaopatrywanie się w tradycyjne bufory antyinflacyjne, takie jak metale szlachetne), jednego kluczowego w tym kontekście wyboru zdecydowanie mogą oni dokonać. Otóż mogą oni raz na zawsze wykształcić w sobie świadomość, że wszystkie etatystyczne instytucje oraz ich pseudorynkowi korporacyjni sojusznicy są wrogami solidnego, konsekwentnie wzrastającego na wartości pieniądza.
Jeśli więc chce się zachować swoją godność wynikającą z ocalenia efektów swojej uczciwej pracy, trzeba stanąć w jednym intelektualnym i moralnym froncie przeciwko owym instytucjom, nigdy nie ulegając żadnemu z ich szalbierstw i bałamuctw. Jeśli miłość pieniądza jest korzeniem wszelkiego zła, to miłość wartości uczciwie zarobionego pieniądza jest korzeniem licznego dobra, o czym należy pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy rozmaici zawodowi złodzieje usiłują wyjaśniać "drożyznę" wszystkim poza swoimi własnymi niegodziwymi lub nieudacznymi postępkami.
1. Regularne rujnowanie globalnej gospodarki poprzez tzw. lockdowny, które nie tylko przymusowo odbierają przedsiębiorcom klientów i niszczą międzynarodowy podział pracy oraz międzynarodową sieć logistyczną i dystrybucyjną, ale też tworzą atmosferę paraliżującej niepewności i kalkulacyjnego chaosu.
2. Bezprecedensowo szaleńczy "druk pieniądza" przez centralnoplanistyczne politbiura monetarne zwane bankami centralnymi. Dla przykładu, 40% wszystkich istniejących dolarowych wpisów księgowych powstało w zeszłym roku. Do tej pory rzeczoną inflację monetarną skutecznie wchłaniały rynki finansowe - co skutkowało coraz bardziej pęczniejącymi bańkami na rynku aktywów i dóbr luksusowych - ale obecnie coraz szybciej i wyraźniej przenika ona do "realnej gospodarki", gwałtownie windując zwłaszcza ceny surowców.
3. Socjalistyczne rozdawnictwo, znane czy to jako "500+" (wersja polska), czy to jako "czeki stymulujące" (wersja amerykańska), skutkujące nie tylko powstaniem jednego z głównych kanałów przenoszących wyżej wspomnianą inflację monetarną na rynek codziennych dóbr konsumpcyjnych, ale również zacementowaniem bezrobocia instytucjonalnego, czyli trwałego zniechęcenia szerokich grup społecznych do podejmowania jakiejkolwiek produktywnej działalności zarobkowej.
4. Neomaltuzjańsko-ekologistyczne niszczenie rynku energetycznego rozmaitymi "zielonymi regulacjami", którego rezultatem jest to, że połowę wszystkich kosztów ponoszonych przez spółki energetyczne stanowią już opłaty za prawa do emisji dwutlenku węgla. Nie trzeba dodawać, że powyższe zjawisko przekłada się w sposób bezpośredni na raptownie zwyżkujące ceny tak niezbędnych dóbr, jak prąd, gaz i benzyna.
Wspólnym mianownikiem wszystkich powyższych procesów jest, co widać wyraźnie, ich polityczno-interwencjonistyczna natura. Innymi słowy, parafrazując klasyków teorii pieniądza, można stwierdzić, że inflacja jest zawsze w ostatecznym rachunku nie tylko zjawiskiem monetarnym, ale też zjawiskiem etatystycznym - efektem rozmyślnego lub bezmyślnego niszczenia produktywnej (rynkowej) części gospodarki.
I choć, biorąc pod uwagę globalny, skoordynowany charakter wzmiankowanych działań, zwykli ludzie dobrej woli mogą zrobić stosunkowo niewiele, by postawić im tamę (poza zabezpieczeniem osobistego majątku poprzez zaopatrywanie się w tradycyjne bufory antyinflacyjne, takie jak metale szlachetne), jednego kluczowego w tym kontekście wyboru zdecydowanie mogą oni dokonać. Otóż mogą oni raz na zawsze wykształcić w sobie świadomość, że wszystkie etatystyczne instytucje oraz ich pseudorynkowi korporacyjni sojusznicy są wrogami solidnego, konsekwentnie wzrastającego na wartości pieniądza.
Jeśli więc chce się zachować swoją godność wynikającą z ocalenia efektów swojej uczciwej pracy, trzeba stanąć w jednym intelektualnym i moralnym froncie przeciwko owym instytucjom, nigdy nie ulegając żadnemu z ich szalbierstw i bałamuctw. Jeśli miłość pieniądza jest korzeniem wszelkiego zła, to miłość wartości uczciwie zarobionego pieniądza jest korzeniem licznego dobra, o czym należy pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy rozmaici zawodowi złodzieje usiłują wyjaśniać "drożyznę" wszystkim poza swoimi własnymi niegodziwymi lub nieudacznymi postępkami.
Saturday, December 25, 2021
Duch Narodzenia Pańskiego i wielkie oczyszczenie
W ostatnich latach doświadczamy nie tyle przyspieszonego upadku cywilizacji, co przyspieszonego obnażania jej upadłego charakteru, przejawiającego się w rozmyślnym inflacyjno-lockdownowym rujnowaniu globalnej gospodarki, nachalnym promowaniu kulturowo wyjaławiającego neomarksizmu, intensyfikowaniu technokratycznej kryptocenzury, neomaltuzjańskim utrudnianiu czynienia sobie Ziemi poddaną i forsowaniu sanitarystycznej depersonalizacji, atomizacji i mizantropii.
Wbrew pozorom jest to jednak w ostatecznej perspektywie rzecz korzystna, bo dzięki niej dokonuje się wielkie oczyszczenie świata i coraz wyraźniejsze staje się to, co nie upadnie nigdy, a co zawiera się w duchu Narodzenia Pańskiego: nieusuwalna prawda głosząca, iż człowiek dążący niezłomnie do intelektualnej, moralnej i duchowej doskonałości na wzór swojego Ojca niebieskiego zawsze na koniec zwycięży, choćby miał przeciwko sobie cały świat z jego "księciem" na czele. Z tą świadomością przeżywajmy Święta Narodzenia Pańskiego w duchu niespożytej wiary, nieskończonej nadziei i niestrudzonej miłości.
Wbrew pozorom jest to jednak w ostatecznej perspektywie rzecz korzystna, bo dzięki niej dokonuje się wielkie oczyszczenie świata i coraz wyraźniejsze staje się to, co nie upadnie nigdy, a co zawiera się w duchu Narodzenia Pańskiego: nieusuwalna prawda głosząca, iż człowiek dążący niezłomnie do intelektualnej, moralnej i duchowej doskonałości na wzór swojego Ojca niebieskiego zawsze na koniec zwycięży, choćby miał przeciwko sobie cały świat z jego "księciem" na czele. Z tą świadomością przeżywajmy Święta Narodzenia Pańskiego w duchu niespożytej wiary, nieskończonej nadziei i niestrudzonej miłości.
Thursday, December 23, 2021
Świąteczne życzenia godności, mądrości i świętości
Wszystkim znajomym i nieznajomym chciałbym złożyć serdeczne życzenia szczęśliwych i błogosławionych Świąt Bożego Narodzenia. Narodziny Pańskie stanowią wieczny, wyrazisty i niezniszczalny przejaw tego, że nawet wszystkie złowrogie siły tego świata - na czele z jego samozwańczymi władcami - nie zdołają nawet w najmniejszym stopniu zatrzeć w ludziach dobrej woli ich Boskiego obrazu i podobieństwa, jeśli tylko ci ostatni będą czynić właściwy użytek ze swej przyrodzonej natury i udzielonej jej łaski.
Gdzie wzmaga się grzech, tam jeszcze obficiej rozlewa się łaska, zatem im bardziej bezceremonialnym i wszechobecnym próbom podeptania ludzkiej godności stawia się czoła, tym doskonalszą ma się okazję ku wzrastaniu w wierze, nadziei i miłości. Tym wszystkim, którzy inicjują owe próby, należy więc życzyć jak najszybszego opamiętania i nawrócenia, tym zaś, którzy są im poddawani, należy życzyć niezłomnego dawania przykładu tego, że człowiek został powołany nie do wegetacji, tchórzostwa i samozadowolenia, ale do heroizmu, mądrości i świętości. Z tą świadomością przeżyjmy nadchodzący świąteczny czas i wyjdźmy z niego umocnieni wszelkimi nadprzyrodzonymi darami. Veni Emmanuel!
Gdzie wzmaga się grzech, tam jeszcze obficiej rozlewa się łaska, zatem im bardziej bezceremonialnym i wszechobecnym próbom podeptania ludzkiej godności stawia się czoła, tym doskonalszą ma się okazję ku wzrastaniu w wierze, nadziei i miłości. Tym wszystkim, którzy inicjują owe próby, należy więc życzyć jak najszybszego opamiętania i nawrócenia, tym zaś, którzy są im poddawani, należy życzyć niezłomnego dawania przykładu tego, że człowiek został powołany nie do wegetacji, tchórzostwa i samozadowolenia, ale do heroizmu, mądrości i świętości. Z tą świadomością przeżyjmy nadchodzący świąteczny czas i wyjdźmy z niego umocnieni wszelkimi nadprzyrodzonymi darami. Veni Emmanuel!
Tuesday, December 7, 2021
Totalitaryzm hipochondryczny jako najbardziej obmierzła forma zniewolenia
Można powiedzieć z pełną odpowiedzialnością, że totalitaryzm hipochondryczny jest co najmniej pod kilkoma istotnymi względami gorszy od totalitaryzmu hitlerowskiego, stalinowskiego czy maoistowskiego. Po pierwsze ma on charakter globalny, a po drugie w sposób "organiczny" namnaża on swoich kolaborantów, którzy przyłączają się do niego bez wcześniejszego przejścia jakiejkolwiek ideologicznej formacji. Innymi słowy, kolaborantem totalitaryzmu hipochondrycznego może się okazać każdy - sąsiad, kolega, a nawet członek rodziny - i to z dnia na dzień, bez dawania jakichkolwiek wcześniejszych ideologicznych sygnałów.
Powyższa konkluzja jest skądinąd niezaskakująca, bo najłatwiej zatracają swoją ludzką godność nie ci, którzy bezwzględnie podporządkowują się jakiemukolwiek ideologicznemu "wyższemu celowi", ale ci, którzy żyją w świecie pozbawionym jakichkolwiek wyższych celów - nie ci, którzy gotowi są umierać na zawołanie za tą czy inną "wielką sprawę", ale ci, którzy nie są gotowi umierać za żadną sprawę (tym samym umierając już za życia). Stąd totalitaryzm hipochondryczny można z powodzeniem nazwać finalną formą totalitaryzmu - jest to nie totalitaryzm antycywilizacyjny, ale totalitaryzm post-cywilizacyjny: nie kreślący wielkie wizje budowy świetlanej przyszłości na ruinach starego porządku, ale podporządkowujący wszystko histerycznej chęci przetrwania tu i teraz, choćby za cenę wszystkiego, co nadaje owemu przetrwaniu jakąkolwiek wartość.
Podsumowując, totalitaryzm hipochondryczny jest bodaj najbardziej obmierzłym członkiem swojej rodziny, przed którym nie sposób odczuwać nawet szczerego strachu. Stąd czynne występowanie przeciwko niemu to kwestia nie żadnego heroizmu, tylko najzupełniej elementarnego poczucia własnej godności - nie da się przez to stracić niczego, co warto zachować, natomiast można dzięki temu zachować wszystko, czego nie warto stracić.
Powyższa konkluzja jest skądinąd niezaskakująca, bo najłatwiej zatracają swoją ludzką godność nie ci, którzy bezwzględnie podporządkowują się jakiemukolwiek ideologicznemu "wyższemu celowi", ale ci, którzy żyją w świecie pozbawionym jakichkolwiek wyższych celów - nie ci, którzy gotowi są umierać na zawołanie za tą czy inną "wielką sprawę", ale ci, którzy nie są gotowi umierać za żadną sprawę (tym samym umierając już za życia). Stąd totalitaryzm hipochondryczny można z powodzeniem nazwać finalną formą totalitaryzmu - jest to nie totalitaryzm antycywilizacyjny, ale totalitaryzm post-cywilizacyjny: nie kreślący wielkie wizje budowy świetlanej przyszłości na ruinach starego porządku, ale podporządkowujący wszystko histerycznej chęci przetrwania tu i teraz, choćby za cenę wszystkiego, co nadaje owemu przetrwaniu jakąkolwiek wartość.
Podsumowując, totalitaryzm hipochondryczny jest bodaj najbardziej obmierzłym członkiem swojej rodziny, przed którym nie sposób odczuwać nawet szczerego strachu. Stąd czynne występowanie przeciwko niemu to kwestia nie żadnego heroizmu, tylko najzupełniej elementarnego poczucia własnej godności - nie da się przez to stracić niczego, co warto zachować, natomiast można dzięki temu zachować wszystko, czego nie warto stracić.
Monday, November 29, 2021
Polaryzacja jako proces oddzielania ziaren od plew
Wielu zdaje się wychodzić z założenia, że postępująca "polaryzacja" jest jednym z największych społecznych nieszczęść. Jeśli jednak jest to polaryzacja między zwolennikami prawdy i fałszu, dobra i zła oraz piękna i brzydoty, to jest to rzecz słuszna i zasadniczo nieunikniona, przyspieszająca tym bardziej, im dłużej próbuje się ją odwlekać. Nic nie zmienia tu fakt, że obie spolaryzowane strony mogą się uważać za depozytariuszy prawdy, dobra i piękna - rzecz w tym, że w kwestiach najbardziej zasadniczych jedna z nich musi mieć rację i z czasem rzeczywistość musi w coraz większym stopniu zacząć to potwierdzać.
W odniesieniu do najgłębszych fundamentów rzeczywistości bezwzględnie obowiązuje zasada "tak, tak" i "nie, nie" - inaczej całą rzeczywistość trzeba by uznać za dom zbudowany na piasku, zaś takie założenie jest matką wszystkich samosprzeczności. Wynika z tego, że na najbardziej fundamentalnym poziomie jedyną alternatywą dla polaryzacji jest konwergencja - zaś konwergencja między prawdą a fałszem, dobrem a złem oraz pięknem a brzydotą w sposób konieczny prowadzi do zwycięstwa fałszu, zła i brzydoty (zgodnie z zasadą muchy psującej naczynie olejku).
Polaryzacji można się zatem bać, zżymać się na nią czy marzyć o jej uniknięciu, ale od pewnego momentu ma się w odniesieniu do niej tylko dwie alternatywy: albo akceptuje się jej miarowy postęp, albo - próbując ją coraz gwałtowniej odwlekać - jedynie się ów postęp przyspiesza. Z tego zaś wniosek, że najlepiej od początku dokładać starań, żeby w ramach jej rozwoju ustawić się po prostu po właściwej stronie - a następnie jak najlepiej ugruntować swój wybór. Nie ma łatwych gwarancji, że będzie to wybór poprawny - jest jednak gwarancja, że wyborem błędnym jest próba ucieczki od niego.
W odniesieniu do najgłębszych fundamentów rzeczywistości bezwzględnie obowiązuje zasada "tak, tak" i "nie, nie" - inaczej całą rzeczywistość trzeba by uznać za dom zbudowany na piasku, zaś takie założenie jest matką wszystkich samosprzeczności. Wynika z tego, że na najbardziej fundamentalnym poziomie jedyną alternatywą dla polaryzacji jest konwergencja - zaś konwergencja między prawdą a fałszem, dobrem a złem oraz pięknem a brzydotą w sposób konieczny prowadzi do zwycięstwa fałszu, zła i brzydoty (zgodnie z zasadą muchy psującej naczynie olejku).
Polaryzacji można się zatem bać, zżymać się na nią czy marzyć o jej uniknięciu, ale od pewnego momentu ma się w odniesieniu do niej tylko dwie alternatywy: albo akceptuje się jej miarowy postęp, albo - próbując ją coraz gwałtowniej odwlekać - jedynie się ów postęp przyspiesza. Z tego zaś wniosek, że najlepiej od początku dokładać starań, żeby w ramach jej rozwoju ustawić się po prostu po właściwej stronie - a następnie jak najlepiej ugruntować swój wybór. Nie ma łatwych gwarancji, że będzie to wybór poprawny - jest jednak gwarancja, że wyborem błędnym jest próba ucieczki od niego.
Friday, November 26, 2021
"Antyszczepionkowiec" jako synonim czynnego bojownika o wolność osobistą?
Za to, że "antyszczepionkowiec" staje się powoli synonimem czynnego bojownika o wolność osobistą i nietykalność cielesną, odpowiedzialni są wyłącznie propagandziści i siepacze totalitaryzmu hipochondrycznego. Kto językową manipulacją wojuje, od językowej manipulacji ginie. Tak jak w pewnym okresie historii każdy przyzwoity człowiek - niezależnie od swojego statusu gospodarczego - uważał się za "kułaka", "burżuja" i "obszarnika", tak obecnie każdy przyzwoity człowiek - niezależnie od swoich przekonań medycznych - otrzymuje wszelką motywację ku temu, by utożsamić się z tymi wszystkimi, których agitatorzy globalnej dyktatury hipochondrycznej określają mianem "antyszczepionkowców".
Na ogólnoświatowej hybrydowej wojnie przeciwko ludzkości każdą broń można i należy obracać przeciwko swojemu przeciwnikowi - wtedy zatem, gdy przeciwnik szybciej psuje język, niż da się go reperować, jego obelgi pozostaje zaadaptować jako komplementy. W powyższych okolicznościach tylko w ten sposób można ocalić jakąkolwiek możliwość niezakłamanej komunikacji, uzupełniając ją o jak najszerszą solidarność w walce z tymi, którzy - w imię totalnej wojny wydanej ludzkiej wolności i godności - konsekwentnie dążą do tego, żeby podobna komunikacja (i wynikająca z niej solidarność ludzi dobrej woli) stała się absolutnie niemożliwa.
Na ogólnoświatowej hybrydowej wojnie przeciwko ludzkości każdą broń można i należy obracać przeciwko swojemu przeciwnikowi - wtedy zatem, gdy przeciwnik szybciej psuje język, niż da się go reperować, jego obelgi pozostaje zaadaptować jako komplementy. W powyższych okolicznościach tylko w ten sposób można ocalić jakąkolwiek możliwość niezakłamanej komunikacji, uzupełniając ją o jak najszerszą solidarność w walce z tymi, którzy - w imię totalnej wojny wydanej ludzkiej wolności i godności - konsekwentnie dążą do tego, żeby podobna komunikacja (i wynikająca z niej solidarność ludzi dobrej woli) stała się absolutnie niemożliwa.
Thursday, November 25, 2021
Sztuczny uśmieszek sieciowych kryptocenzorów
Youtube - jak przystało na jednego z naczelnych kryptocenzorów Internetu - idzie za ciosem i wprowadza kolejny upupiający, fałszujący rzeczywistość "eksperyment behawioralny": ukrycie liczby kciuków w dół przy jednoczesnym nieukrywaniu liczby kciuków w górę (możliwe, że nie dotyczy to jeszcze wszystkich, bo ów "eksperyment" wdrażany jest stopniowo).
Powód tego jest dość oczywisty. Ogromna przewaga kciuków w dół pod ostentacyjnie propagandowymi filmami domorosłych "władców świata" pozwalała zwykłym ludziom na budowanie i komunikowanie pokrzepiającej, spontanicznej solidarności. "Czerwona fala" pod perorami rozmaitych Gatesów o "ratowaniu świata przed katastrofą klimatyczną", pod triumfalistycznymi majaczeniami intrygantów z Davos o "resetowaniu ludzkości" czy pod trajkotem reżimowych gadających głów o "w większości pokojowych protestach" terrorystów z BLM pozwalała normalnym mieszkańcom tego świata przekonywać się dobitnie, że nie są oni ostatnimi normalnymi - i że rozmaite globalne polityczno-korporacyjne koterie nie są w stanie przy całej swojej władzy i wszystkich swoich pieniądzach zatrzeć w zwykłych ludziach poczucia normalności. Wszyscy, którzy natknęli się kiedykolwiek na reprezentatywne komentarze pod podobnymi filmami, znaleźli prawdopodobnie wśród nich komentarz następujący: "liczba kciuków w dół pod tym filmem przywraca mi wiarę w ludzkość". Otóż celem ostatniego "eksperymentu behawioralnego" Youtube'a jest zadbanie o to, żeby nikt już nigdy w podobny sposób wiary w ludzkość nie odzyskał. Odtąd pod najbardziej ostentacyjną propagandą i pod najbardziej zuchwałymi manipulacjami domorosłych "władców świata" znajdować się będzie już wyłącznie sztuczny, szyderczy uśmieszek.
Nie należy się oczywiście dziwić temu, że ten konkretny podmiot podjął taką decyzję. Warto za to cieszyć się z tego, że każdy kolejny tego rodzaju krok przysparza popularności Rumble'om, BitChute'om i innym serwisom, które prawdopodobnie nigdy nie stałyby się poważnymi konkurentami dla Youtube'a, gdyby ten nie wstąpił otwarcie w szeregi wrogów wolności słowa. Ostatni będą pierwszymi nawet w tak zgoła nieoczywistych obszarach - a kto to dobrze zrozumie, w tym pogody ducha nie zdołają nigdy zmącić nawet najbardziej przewrotne behawioralne sztuczki.
Powód tego jest dość oczywisty. Ogromna przewaga kciuków w dół pod ostentacyjnie propagandowymi filmami domorosłych "władców świata" pozwalała zwykłym ludziom na budowanie i komunikowanie pokrzepiającej, spontanicznej solidarności. "Czerwona fala" pod perorami rozmaitych Gatesów o "ratowaniu świata przed katastrofą klimatyczną", pod triumfalistycznymi majaczeniami intrygantów z Davos o "resetowaniu ludzkości" czy pod trajkotem reżimowych gadających głów o "w większości pokojowych protestach" terrorystów z BLM pozwalała normalnym mieszkańcom tego świata przekonywać się dobitnie, że nie są oni ostatnimi normalnymi - i że rozmaite globalne polityczno-korporacyjne koterie nie są w stanie przy całej swojej władzy i wszystkich swoich pieniądzach zatrzeć w zwykłych ludziach poczucia normalności. Wszyscy, którzy natknęli się kiedykolwiek na reprezentatywne komentarze pod podobnymi filmami, znaleźli prawdopodobnie wśród nich komentarz następujący: "liczba kciuków w dół pod tym filmem przywraca mi wiarę w ludzkość". Otóż celem ostatniego "eksperymentu behawioralnego" Youtube'a jest zadbanie o to, żeby nikt już nigdy w podobny sposób wiary w ludzkość nie odzyskał. Odtąd pod najbardziej ostentacyjną propagandą i pod najbardziej zuchwałymi manipulacjami domorosłych "władców świata" znajdować się będzie już wyłącznie sztuczny, szyderczy uśmieszek.
Nie należy się oczywiście dziwić temu, że ten konkretny podmiot podjął taką decyzję. Warto za to cieszyć się z tego, że każdy kolejny tego rodzaju krok przysparza popularności Rumble'om, BitChute'om i innym serwisom, które prawdopodobnie nigdy nie stałyby się poważnymi konkurentami dla Youtube'a, gdyby ten nie wstąpił otwarcie w szeregi wrogów wolności słowa. Ostatni będą pierwszymi nawet w tak zgoła nieoczywistych obszarach - a kto to dobrze zrozumie, w tym pogody ducha nie zdołają nigdy zmącić nawet najbardziej przewrotne behawioralne sztuczki.
Labels:
cenzura,
ekonomia behawioralna,
Internet,
kryptocenzura,
technokracja
Tuesday, November 23, 2021
Zwycięstwa sprawiedliwości a codzienna czujność
Ostatnio pewien młodociany osobnik, który zastrzelił dwójkę bandytów w czasie zeszłorocznych rozruchów w USA, został spektakularnie uniewinniony z zarzutów o morderstwo. W związku z tym z jednej strony należy cieszyć się z tego, że najwyraźniej USA nie pogrążyło się jeszcze ostatecznie w odmętach bezprawia - zwłaszcza w kontekście głośnych i ideologicznie nabrzmiałych spraw - ale z drugiej strony nie należy tracić czujności wskutek zbyt głośnego odtrąbiania owego pojedynczego zwycięstwa sprawiedliwości.
Jako że tamtejszy system jest bardziej nikczemny, niż większość byłaby gotowa przypuszczać, może on pragnąć wykorzystać nawet rzeczone zwycięstwo sprawiedliwości jako narzędzie długofalowego ideologicznego tumanienia. Otóż uniewinniony bohater całej sprawy został już skłoniony do wyznania, iż w gruncie rzeczy sprzyja neomarksistowskiemu ruchowi BLM, zaś jego aktu samoobrony nie można w żaden sposób postrzegać jako aktu sprzeciwu wobec działalności owej organizacji. Kto wobec tego wie, czy w następnej kolejności nie usłyszymy z jego ust, że bardziej restrykcyjna kontrola dostępu do broni byłaby zdolna do zapobieżenia rozruchom, które wplątały go w tak kłopotliwą sytuację. Nie sugeruję tutaj bynajmniej, że wspomniana osoba jest jakimkolwiek "kryzysowym aktorem" czy też kimś, kto został uniewinniony w zamian za obietnicę przyszłej propagandowej współpracy, ale nie mam wątpliwości, że tamtejszemu reżimowi nie brakuje pomysłów na to, jak wykorzystać owego świeżo upieczonego bohatera części narodu do jej nieuświadomionego ideologicznego urabiania.
Wniosek z tego taki, że nie należy pokładać zbytniej nadziei w wydarzeniach z pierwszych stron głównonurtowych mediów, bo nie są one nigdy do końca tym, czym mogą się wydawać. Zamiast tego warto skupiać swoją uwagę przede wszystkim na - mówiąc po tolkienowsku - "codziennych czynach zwykłych ludzi odpędzających mrok". Tylko krytyczna masa owych czynów jest bowiem w stanie sprawić, aby sprawiedliwości stawało się zadość częściej niż rzadziej i nie wskutek jakichkolwiek ideologicznych presji, ale w wyniku szerokiej obecności w społeczeństwie ducha prawdy. Ten zaś nie potrzebuje medialnego poklasku ani przelotnych uniesień.
Jako że tamtejszy system jest bardziej nikczemny, niż większość byłaby gotowa przypuszczać, może on pragnąć wykorzystać nawet rzeczone zwycięstwo sprawiedliwości jako narzędzie długofalowego ideologicznego tumanienia. Otóż uniewinniony bohater całej sprawy został już skłoniony do wyznania, iż w gruncie rzeczy sprzyja neomarksistowskiemu ruchowi BLM, zaś jego aktu samoobrony nie można w żaden sposób postrzegać jako aktu sprzeciwu wobec działalności owej organizacji. Kto wobec tego wie, czy w następnej kolejności nie usłyszymy z jego ust, że bardziej restrykcyjna kontrola dostępu do broni byłaby zdolna do zapobieżenia rozruchom, które wplątały go w tak kłopotliwą sytuację. Nie sugeruję tutaj bynajmniej, że wspomniana osoba jest jakimkolwiek "kryzysowym aktorem" czy też kimś, kto został uniewinniony w zamian za obietnicę przyszłej propagandowej współpracy, ale nie mam wątpliwości, że tamtejszemu reżimowi nie brakuje pomysłów na to, jak wykorzystać owego świeżo upieczonego bohatera części narodu do jej nieuświadomionego ideologicznego urabiania.
Wniosek z tego taki, że nie należy pokładać zbytniej nadziei w wydarzeniach z pierwszych stron głównonurtowych mediów, bo nie są one nigdy do końca tym, czym mogą się wydawać. Zamiast tego warto skupiać swoją uwagę przede wszystkim na - mówiąc po tolkienowsku - "codziennych czynach zwykłych ludzi odpędzających mrok". Tylko krytyczna masa owych czynów jest bowiem w stanie sprawić, aby sprawiedliwości stawało się zadość częściej niż rzadziej i nie wskutek jakichkolwiek ideologicznych presji, ale w wyniku szerokiej obecności w społeczeństwie ducha prawdy. Ten zaś nie potrzebuje medialnego poklasku ani przelotnych uniesień.
Thursday, November 11, 2021
Niezbędność właściwej perspektywy metafizycznej
Świat jest zarówno nieskończenie złożony, jak i nieskończenie prosty. Nieskończenie złożony jest on w odniesieniu do kwestii stosunkowo błahych i drugorzędnych, zaś nieskończenie prosty - w odniesieniu do kwestii zasadniczych i pierwszorzędnych. Stąd przyjęcie odpowiedniej perspektywy metafizycznej - czyli związanej z tym, co najpierwotniejsze i najogólniejsze - pozwala właściwie rozumieć wszystkie perspektywy szczegółowe - ekonomiczną, polityczną, antropologiczną itd. - choćby nawet nie chciało czy nie umiało się zejść pod ich powierzchnię.
Tymczasem przyjęcie nieodpowiedniej perspektywy metafizycznej - tzn. przyjęcie fundamentalnie niespójnego, roszczeniowego lub nonszalanckiego stosunku do najogólniejszej natury rzeczywistości - nie pozwala właściwie rozumieć żadnej perspektywy szczegółowej, niezależnie od tego, do jak głębokich jej pokładów jest się w stanie dokopać przy pomocy swojej tzw. specjalistycznej wiedzy.
Świadomość powyższego jest kluczowa zwłaszcza w atmosferze wypełnionej z jednej strony nieskończonymi pokładami informacyjnych odpadów (a w najlepszym razie rozpraszającym przyczynkarstwem), zaś z drugiej strony całą gamą pozornie konkurujących ze sobą form metafizycznego prymitywizmu i infantylizmu. Jeśli w takiej atmosferze to, co pierwsze, nie będzie zarówno na pierwszym, jak i na stosownym w swoim pierwszeństwie miejscu, wtedy nic innego nie ma szansy, żeby znaleźć się na swoim właściwym miejscu. Wówczas nawet największy gmach odziedziczonej wiedzy, bogactwa i dobrobytu okaże się prędzej czy później błyskawicznie padającym domem na piasku. Warto uniknąć sytuacji, w której nie sposób go już będzie czymkolwiek umocnić ani nawet się z niego na czas ewakuować, do końca żyjąc w przeświadczeniu, że wszystko jest jak należy - albo nawet, że "jakoś to będzie".
Tymczasem przyjęcie nieodpowiedniej perspektywy metafizycznej - tzn. przyjęcie fundamentalnie niespójnego, roszczeniowego lub nonszalanckiego stosunku do najogólniejszej natury rzeczywistości - nie pozwala właściwie rozumieć żadnej perspektywy szczegółowej, niezależnie od tego, do jak głębokich jej pokładów jest się w stanie dokopać przy pomocy swojej tzw. specjalistycznej wiedzy.
Świadomość powyższego jest kluczowa zwłaszcza w atmosferze wypełnionej z jednej strony nieskończonymi pokładami informacyjnych odpadów (a w najlepszym razie rozpraszającym przyczynkarstwem), zaś z drugiej strony całą gamą pozornie konkurujących ze sobą form metafizycznego prymitywizmu i infantylizmu. Jeśli w takiej atmosferze to, co pierwsze, nie będzie zarówno na pierwszym, jak i na stosownym w swoim pierwszeństwie miejscu, wtedy nic innego nie ma szansy, żeby znaleźć się na swoim właściwym miejscu. Wówczas nawet największy gmach odziedziczonej wiedzy, bogactwa i dobrobytu okaże się prędzej czy później błyskawicznie padającym domem na piasku. Warto uniknąć sytuacji, w której nie sposób go już będzie czymkolwiek umocnić ani nawet się z niego na czas ewakuować, do końca żyjąc w przeświadczeniu, że wszystko jest jak należy - albo nawet, że "jakoś to będzie".
Sunday, November 7, 2021
Społeczeństwo przedsiębiorcze i jego sojusznicy
Pod tym adresem można obejrzeć moje wystąpienie pt. "Społeczeństwo przedsiębiorcze i jego sojusznicy" wygłoszone w ramach Weekendu Kapitalizmu 2021. Sugeruję w nim, że - po rewolucji neolitycznej, przemysłowej i informacyjnej - kolejnym etapem rozwoju światowej gospodarki jest rewolucja przedsiębiorcza. Następnie staram się wykazać, iż jej kluczowymi elementami będą zjawiska takie jak wzmożony popyt na pracę nieautomatyzowalną, zdolność do wykazywania cech przedsiębiorców nawet przez szeregowych pracowników oraz umiejętność dbania o osobistą strukturę kapitału ludzkiego, w tym umiejętność łączenia specjalistycznych kompetencji z zawodową elastycznością i przynajmniej względną wszechstronnością.
Saturday, November 6, 2021
Trwający globalny przewrót jako moment prawdy
Najbardziej pokrzepiającym rezultatem globalnego puczu, który odbył się półtora roku temu, jest to, że żadna osoba szanująca zdrowy rozsądek, głos sumienia i poczucie dobrego smaku nie ma już żadnych powodów, żeby domyślnie obdarzać jakimkolwiek zaufaniem którąkolwiek z tzw. instytucji publicznych, a nawet - czy może tym bardziej - którekolwiek z globalnych zrzeszeń podobnych instytucji wraz z ich nieprzeliczonymi oddziałami "apolitycznych ekspertów" i "bezpartyjnych fachowców".
Jako że jednak nie da się żyć bez możliwości ufania komukolwiek, naturalną pochodną powyższego rezultatu powinna być powszechna świadomość, że odtąd ufać można wyłącznie tym, którzy przynajmniej potencjalnie mogą na zaufanie zasługiwać: wieloletnim przyjaciołom, sprawdzonym członkom lokalnej społeczności oraz tym spośród nieznanych nam osobiście postaci, które od lat dają się poznać jako osoby honorowe i niezłomnie trzymające się ponadczasowych zasad, zwłaszcza w obliczu potężnych zewnętrznych nacisków.
Innymi słowy, globalny przewrót sprzed półtora roku, którego skutki panoszą się w najlepsze po dziś dzień, był przy wszystkich swoich fatalnych właściwościach momentem gwałtownego oddzielenia ziaren od plew i obudzenia z letargu znacznej części ideowo letnich osób, którym mogło się wcześniej wydawać, że jakoś ułożą sobie życie z domorosłymi "władcami świata", trwając z nimi w stanie wyciszonej "zimnej wojny". Teraz pozostaje zachowywać świadomość, że gorąca hybrydowa wojna, jaką od półtora roku toczą przeciw ludzkości jej samozwańczy "władcy", nie zakończy się ot tak sobie, choćby ci ostatni starali się przynajmniej tymczasowo usilnie stwarzać podobne wrażenie. Tej czujności już absolutnie nie można utracić, bo - jeśliby do tego doszło - wówczas konwencjonalnie rozumiane globalne zniewolenie byłoby najmniejszym z problemów ludzkości, podczas gdy największym z nich byłaby - rozumiana zupełnie dosłownie - masowa utrata dusz. Tych zaś nie zwróci ludziom nic ani nikt, choćby w zamian otrzymali wszystko pozostałe.
Jako że jednak nie da się żyć bez możliwości ufania komukolwiek, naturalną pochodną powyższego rezultatu powinna być powszechna świadomość, że odtąd ufać można wyłącznie tym, którzy przynajmniej potencjalnie mogą na zaufanie zasługiwać: wieloletnim przyjaciołom, sprawdzonym członkom lokalnej społeczności oraz tym spośród nieznanych nam osobiście postaci, które od lat dają się poznać jako osoby honorowe i niezłomnie trzymające się ponadczasowych zasad, zwłaszcza w obliczu potężnych zewnętrznych nacisków.
Innymi słowy, globalny przewrót sprzed półtora roku, którego skutki panoszą się w najlepsze po dziś dzień, był przy wszystkich swoich fatalnych właściwościach momentem gwałtownego oddzielenia ziaren od plew i obudzenia z letargu znacznej części ideowo letnich osób, którym mogło się wcześniej wydawać, że jakoś ułożą sobie życie z domorosłymi "władcami świata", trwając z nimi w stanie wyciszonej "zimnej wojny". Teraz pozostaje zachowywać świadomość, że gorąca hybrydowa wojna, jaką od półtora roku toczą przeciw ludzkości jej samozwańczy "władcy", nie zakończy się ot tak sobie, choćby ci ostatni starali się przynajmniej tymczasowo usilnie stwarzać podobne wrażenie. Tej czujności już absolutnie nie można utracić, bo - jeśliby do tego doszło - wówczas konwencjonalnie rozumiane globalne zniewolenie byłoby najmniejszym z problemów ludzkości, podczas gdy największym z nich byłaby - rozumiana zupełnie dosłownie - masowa utrata dusz. Tych zaś nie zwróci ludziom nic ani nikt, choćby w zamian otrzymali wszystko pozostałe.
Friday, November 5, 2021
Dlaczego USA jest oficjalnie republiką bananową
USA jest oficjalnie republiką bananową. Nie dlatego, że na tamtejszych uczelniach cenzuruje się Szekspira czy naucza, że istnieją "bezpłciowi ludzie", nie dlatego, że tamtejszych policjantów coraz trudniej odróżnić od wojskowych, i nawet nie dlatego, że wszystkim tamtejszym firmom zatrudniającym ponad 100 pracowników narzucono ostatnio ścisły totalitaryzm hipochondryczny (choć wszystko to są istotne sprawy), ale dlatego, że tamtejsze główne indeksy giełdowe zachowują się jak spółki groszowe, co oznacza, że tamtejsza giełda już de facto nie istnieje, zastąpiona wielką oligarchiczną pralnią brudnych (dekretowych) pieniędzy. Jak zaś pisał Ludwig von Mises, gdzie nie ma giełdy, tam de facto nie ma kapitalizmu, a gdzie nie ma kapitalizmu, tam nie ma cywilizacji (a już zwłaszcza cywilizacji aspirującej do przewodzenia światu).
Wielu chłopców wiele razy krzyczało już w tamtym kierunku "wilk, wilk!", ale teraz, kiedy w zasadzie wszystkim znudziło się już takie krzyczenie, rzeczonego wilka większość widzi już bez problemu. Nie ma w tym nic zaskakującego - od Rzymu po Austro-Węgry, śmiertelny cios imperiom zadawała hiperinflacja, będąca przeważnie ostatecznym zwieńczeniem i kardynalnym przejawem wielu skumulowanych, toczących je procesów gnilnych. Przykro się to stwierdza, zwłaszcza w odniesieniu do byłej republiki, która miała ambicję być "miastem na wzgórzu" dającym całemu światu przykład kapitalistycznego dobrobytu, ale pod pewnymi względami historia nie przestaje się rymować - sic transit gloria mundi.
Pozostaje mieć nadzieję, że będzie się jednak wśród tych, którzy w decydującej chwili wyciągną właściwą lekcję z coraz pokaźniejszego rezerwuaru podobnych historycznych epizodów, tym samym nie zasilając go wkładem własnym. Nawet niewielka nadzieja umiera ostatnia - grunt, żeby przeżyła tych, którzy będą ją mocno żywić.
Wielu chłopców wiele razy krzyczało już w tamtym kierunku "wilk, wilk!", ale teraz, kiedy w zasadzie wszystkim znudziło się już takie krzyczenie, rzeczonego wilka większość widzi już bez problemu. Nie ma w tym nic zaskakującego - od Rzymu po Austro-Węgry, śmiertelny cios imperiom zadawała hiperinflacja, będąca przeważnie ostatecznym zwieńczeniem i kardynalnym przejawem wielu skumulowanych, toczących je procesów gnilnych. Przykro się to stwierdza, zwłaszcza w odniesieniu do byłej republiki, która miała ambicję być "miastem na wzgórzu" dającym całemu światu przykład kapitalistycznego dobrobytu, ale pod pewnymi względami historia nie przestaje się rymować - sic transit gloria mundi.
Pozostaje mieć nadzieję, że będzie się jednak wśród tych, którzy w decydującej chwili wyciągną właściwą lekcję z coraz pokaźniejszego rezerwuaru podobnych historycznych epizodów, tym samym nie zasilając go wkładem własnym. Nawet niewielka nadzieja umiera ostatnia - grunt, żeby przeżyła tych, którzy będą ją mocno żywić.
Monday, November 1, 2021
Złudne kataklizmy i samospełniające się proroctwa
Co jest najlepszym dowodem na to, że ludzkości nie grozi żaden spontaniczny, oddolnie wywołany cywilizacyjny kataklizm będący rezultatem rzekomego "konsumpcjonizmu", "niepohamowanego wzrostu", "kapitalistycznego samolubstwa", "kultu zysku", "eksploatacji natury" itp.? Otóż dowodem tym jest fakt, iż globalne "elity" za wszelką cenę starają się sprokurować ludzkości podobny kataklizm w sposób wyrachowany i odgórnie zaplanowany, wykorzystując w tym celu całą gamę narzędzi, od rujnujących lockdownów i dyskryminacji hipochondrycznej poczynając, a na potencjalnie hiperinflacyjnym druku monetarnej makulatury i fanatycznej promocji neomarksistowskich resentymentów kończąc.
Innymi słowy, globalne "elity" w sposób coraz bardziej szaleńczy i coraz ściślej skoordynowany starają się uczynić ogólnoświatowy cywilizacyjny kataklizm samospełniającym się proroctwem (co wynika z ich "soratycznego" charakteru - maksymalnie dotkliwa i poniżająca destrukcja jest już jedynym celem, jaki jest im w stanie dostarczyć perwersyjnej satysfakcji). Trudno o wymowniejsze świadectwo, iż samoistnie ludzkość w żadnej mierze by do podobnego zdarzenia nie doprowadziła - i trudno o lepszą motywację, żeby na każdym kroku stawiać opór tym, którzy chcą ten fakt zaciemnić.
Innymi słowy, globalne "elity" w sposób coraz bardziej szaleńczy i coraz ściślej skoordynowany starają się uczynić ogólnoświatowy cywilizacyjny kataklizm samospełniającym się proroctwem (co wynika z ich "soratycznego" charakteru - maksymalnie dotkliwa i poniżająca destrukcja jest już jedynym celem, jaki jest im w stanie dostarczyć perwersyjnej satysfakcji). Trudno o wymowniejsze świadectwo, iż samoistnie ludzkość w żadnej mierze by do podobnego zdarzenia nie doprowadziła - i trudno o lepszą motywację, żeby na każdym kroku stawiać opór tym, którzy chcą ten fakt zaciemnić.
Monday, October 25, 2021
"Faszystowskie" protesty przeciw totalitaryzmowi hipochondrycznemu, czyli o świecie klaunów
Ostatnimi czasy media głównego nurtu raczyły swoich czytelników nagłówkami sugerującymi, że protesty przeciwko "paszportom sanitarnym" obnażyły "włoskie dziedzictwo faszyzmu". Każdy, kto zachowuje jakikolwiek kontakt z rzeczywistością, mógłby zinterpretować podobne nagłówki tylko w jeden sposób: wprowadzenie przez włoski reżim ścisłego totalitaryzmu hipochondrycznego świadczy o tym, że faszyzm - czyli państwowy terror o podtekstach eugenicznych - trzyma się dobrze w miejscu swoich narodzin.
Tymczasem - mirabile dictu - okazuje się, że rzeczonymi spadkobiercami faszyzmu ochrzczeni zostali w mediach głównego nurtu nie przedstawiciele włoskiego reżimu, tylko część protestujących. Innymi słowy, okazuje się, że w ramach głównonurtowej medialnej narracji nic tak nie świadczy o sile drzemiących w społeczeństwie profaszystowskich sentymentów, jak udział w jednoznacznie i wręcz banalnie prowolnościowych protestach przeciwko najzuchwalszej ze współczesnych form etatystycznej dyktatury.
Każdy, kto choćby na chwilę zdołał zapomnieć, że żyjemy obecnie w "świecie klaunów" - tzn. w świecie, w którym konkretne pojęcia mają znaczyć albo wszystko, albo nic, albo przeciwieństwo tego, co w rzeczywistości znaczą - powinien regularnie odświeżać swoją pamięć w kontakcie z podobnymi straszno-śmiesznymi wizjami świata na opak. Rzeczona pamięć jest bowiem najniezawodniejszym gwarantem tego, że zdoła się pozostać człowiekiem poważnym - tzn. człowiekiem zachowującym intelektualny i moralny instynkt samozachowawczy - nawet w obliczu nieprzeliczonych tłumów klaunów napierających z każdej strony.
Tymczasem - mirabile dictu - okazuje się, że rzeczonymi spadkobiercami faszyzmu ochrzczeni zostali w mediach głównego nurtu nie przedstawiciele włoskiego reżimu, tylko część protestujących. Innymi słowy, okazuje się, że w ramach głównonurtowej medialnej narracji nic tak nie świadczy o sile drzemiących w społeczeństwie profaszystowskich sentymentów, jak udział w jednoznacznie i wręcz banalnie prowolnościowych protestach przeciwko najzuchwalszej ze współczesnych form etatystycznej dyktatury.
Każdy, kto choćby na chwilę zdołał zapomnieć, że żyjemy obecnie w "świecie klaunów" - tzn. w świecie, w którym konkretne pojęcia mają znaczyć albo wszystko, albo nic, albo przeciwieństwo tego, co w rzeczywistości znaczą - powinien regularnie odświeżać swoją pamięć w kontakcie z podobnymi straszno-śmiesznymi wizjami świata na opak. Rzeczona pamięć jest bowiem najniezawodniejszym gwarantem tego, że zdoła się pozostać człowiekiem poważnym - tzn. człowiekiem zachowującym intelektualny i moralny instynkt samozachowawczy - nawet w obliczu nieprzeliczonych tłumów klaunów napierających z każdej strony.
Friday, October 22, 2021
Nie mylmy zła z zabawą, a brzydoty z kontestacją
Jedna z istotniejszych prawd nagminnie ignorowanych przez dzisiejszego człowieka, zwłaszcza w odniesieniu do tzw. popkultury oraz do tzw. sztuki współczesnej, brzmi następująco: jeśli coś wygląda jak głupota, zło i brzydota, brzmi jak głupota, zło i brzydota i ogólnie kojarzy się z głupotą, złem i brzydotą, to jest to głupota, zło i brzydota, a nie zabawa, rozrywka, ironia, pastisz, kontestacja, oryginalność, nonkonformizm czy emancypacja. Najlepszy sposób, żeby kogoś zbałamucić, to zalewać go niekończącą się serią coraz większych bałamuctw przy jednoczesnym utwierdzaniu go w przekonaniu, że wystarczy "nie brać ich na serio" i "zachowywać wobec nich dystans", żeby pozostać na nie odpornym lub wręcz bezpiecznie umilać i urozmaicać sobie nimi życie.
Monday, October 18, 2021
Normalność jako kluczowa życiowa przewaga
Tak jak w królestwie ślepców jednooki jest królem, i tak jak w czasach powszechnego kłamstwa mówienie prawdy jest rewolucyjnym aktem, tak też w świecie galopującej nienormalności świadome bycie normalnym daje człowiekowi kluczową życiową przewagę. W takim świecie przed ogółem ludzi otwiera się wielka, jasna via negativa: wystarczy nie wierzgać przeciw obiektywnym prawom rzeczywistości - od biologicznych począwszy a na ekonomicznych skończywszy - aby zachować nie tylko wewnętrzny spokój, ale również zadowolenie z życia oraz poczucie dobrego humoru.
Oczywiście jeszcze lepiej jest normalności czynnie bronić, uzupełniając zadowolenie z życia zapałem w zakresie realizacji jego przyrodzonego jakościowego potencjału. To wymaga już jednak dyscypliny woli, której wykształcenie stanowi istotne wyzwanie w każdych okolicznościach. Tymczasem unikatową cechą świata galopującej nienormalności jest to, jak łatwo jest wznieść się w nim ponad przeciętność wyłącznie na bazie "biernej" pokory wobec praw rzeczywistości - i jak łatwo trwać dzięki temu w stanie wewnętrznej równowagi. Tym samym być może najmniejszym wysiłkiem dobrej woli jest w takim świecie uświadomienie bliźnim jego natury, czyli tego, jak niewiele w nim trzeba, by być głęboko wdzięcznym za to, czego się nie ma, kim się nie jest i po jakie "poznanie dobrego i złego" nigdy się nie sięgnęło.
Oczywiście jeszcze lepiej jest normalności czynnie bronić, uzupełniając zadowolenie z życia zapałem w zakresie realizacji jego przyrodzonego jakościowego potencjału. To wymaga już jednak dyscypliny woli, której wykształcenie stanowi istotne wyzwanie w każdych okolicznościach. Tymczasem unikatową cechą świata galopującej nienormalności jest to, jak łatwo jest wznieść się w nim ponad przeciętność wyłącznie na bazie "biernej" pokory wobec praw rzeczywistości - i jak łatwo trwać dzięki temu w stanie wewnętrznej równowagi. Tym samym być może najmniejszym wysiłkiem dobrej woli jest w takim świecie uświadomienie bliźnim jego natury, czyli tego, jak niewiele w nim trzeba, by być głęboko wdzięcznym za to, czego się nie ma, kim się nie jest i po jakie "poznanie dobrego i złego" nigdy się nie sięgnęło.
Saturday, October 16, 2021
Bałamutne frazy w służbie złowieszczych zamiarów
Nawet krótkie i stosunkowo niewinne frazy mogą stanowić narzędzie służące urabianiu świadomości społecznej w kierunku akceptacji dla rozmaitych złowrogich agend. Wystarczy jednak minimum językowego wyczucia - minimum wyczulenia na herbertowską "sprawę smaku" - żeby owe frazy z łatwością zidentyfikować, a następnie mieć się na baczności przed posługującymi się nimi środowiskami.
Przykładowo: cóż to jest "zrównoważony rozwój"? Rozwój niesie z sobą schumpeterowską "kreatywną destrukcję", a więc - przynajmniej tymczasowo - wytrąca gospodarkę ze stanu równowagi, otwierając przed nią nowe jakościowe horyzonty. Sugerowanie zatem, iż ktoś miałby z automatu "równoważyć" rozwój powinno budzić natychmiastowe skojarzenia z zakusami globalnych oligarchów i międzynarodowych biurokratów, którzy obawiają się, iż zbyt wiele kreatywnej destrukcji uniemożliwi im konsekwentne pasożytowanie na jej owocach.
Albo cóż to jest "mowa nienawiści"? Nienawiść wobec złych rzeczy jest właściwą reakcją, która wywołuje emocjonalny zapał wzmacniający przekonanie, iż owych rzeczy należy się wystrzegać. Wynoszenie więc stwierdzeń nienawistnych do rangi osobnej i immanentnie niepożądanej kategorii komunikacyjnej powinno budzić natychmiastową świadomość, że ma się do czynienia z topornym cenzorskim narzędziem służącym normalizacji rozmaitych postaci zła i zagłuszaniem jego przeciwników.
Cóż to jest wreszcie "dystans społeczny"? Zdrowe relacje społeczne muszą się opierać na bliskości i intymności, zatem "dystans społeczny" stanowi wewnętrzną sprzeczność. Jeśli natomiast mowa w danym kontekście o dystansie podyktowanym względami sanitarnymi, wówczas - abstrahując od kwestii tego, na ile jakiekolwiek obostrzenia sanitarne są w owym kontekście uzasadnione - należy mówić wprost o kwarantannie czy izolacji, a nie posługiwać się bałamutnymi i demoralizującymi sugestiami, jakoby duchowo zdrowe społeczeństwo mogło funkcjonować na odległość.
Mowa nasza ma być: "tak, tak; nie, nie". Co nadto pochodzi od złego. Zdajmy sobie zatem czym prędzej sprawę, do jakiego stopnia tzw. dyskurs publiczny - a czasem i prywatny - jest przesycony takimi złowieszczymi naddatkami i podejrzanie zgrzytliwymi sformułowaniami. Następnie zaś zadbajmy o to, żeby je z owego dyskursu konsekwentnie wyczyścić, co będzie pierwszym i zasadniczym krokiem ku temu, żeby też oczyścić życie społeczne - a czasem i prywatne - z wpływu antycywilizacyjnych ideologicznych bałamuctw i powiązanych z nimi politycznych planów.
Przykładowo: cóż to jest "zrównoważony rozwój"? Rozwój niesie z sobą schumpeterowską "kreatywną destrukcję", a więc - przynajmniej tymczasowo - wytrąca gospodarkę ze stanu równowagi, otwierając przed nią nowe jakościowe horyzonty. Sugerowanie zatem, iż ktoś miałby z automatu "równoważyć" rozwój powinno budzić natychmiastowe skojarzenia z zakusami globalnych oligarchów i międzynarodowych biurokratów, którzy obawiają się, iż zbyt wiele kreatywnej destrukcji uniemożliwi im konsekwentne pasożytowanie na jej owocach.
Albo cóż to jest "mowa nienawiści"? Nienawiść wobec złych rzeczy jest właściwą reakcją, która wywołuje emocjonalny zapał wzmacniający przekonanie, iż owych rzeczy należy się wystrzegać. Wynoszenie więc stwierdzeń nienawistnych do rangi osobnej i immanentnie niepożądanej kategorii komunikacyjnej powinno budzić natychmiastową świadomość, że ma się do czynienia z topornym cenzorskim narzędziem służącym normalizacji rozmaitych postaci zła i zagłuszaniem jego przeciwników.
Cóż to jest wreszcie "dystans społeczny"? Zdrowe relacje społeczne muszą się opierać na bliskości i intymności, zatem "dystans społeczny" stanowi wewnętrzną sprzeczność. Jeśli natomiast mowa w danym kontekście o dystansie podyktowanym względami sanitarnymi, wówczas - abstrahując od kwestii tego, na ile jakiekolwiek obostrzenia sanitarne są w owym kontekście uzasadnione - należy mówić wprost o kwarantannie czy izolacji, a nie posługiwać się bałamutnymi i demoralizującymi sugestiami, jakoby duchowo zdrowe społeczeństwo mogło funkcjonować na odległość.
Mowa nasza ma być: "tak, tak; nie, nie". Co nadto pochodzi od złego. Zdajmy sobie zatem czym prędzej sprawę, do jakiego stopnia tzw. dyskurs publiczny - a czasem i prywatny - jest przesycony takimi złowieszczymi naddatkami i podejrzanie zgrzytliwymi sformułowaniami. Następnie zaś zadbajmy o to, żeby je z owego dyskursu konsekwentnie wyczyścić, co będzie pierwszym i zasadniczym krokiem ku temu, żeby też oczyścić życie społeczne - a czasem i prywatne - z wpływu antycywilizacyjnych ideologicznych bałamuctw i powiązanych z nimi politycznych planów.
Wednesday, October 13, 2021
Pajdokracja, gerontokracja i kruchość systemu
Znamienną obserwacją ideologiczno-demograficzną jest fakt, iż panujący obecnie w świecie infantylizm, którego polityczną emanację stanowi nominalna pajdokracja, prowadzi jednocześnie do realnej gerontokracji.
Nominalna pajdokracja - czyli powszechne prawo do folgowania swoim doraźnym zachciankom, wydumanym fanaberiom i ostentacyjnym kaprysom przy pomocy cudzych środków - to propagandowy sztafaż pozwalający na najpełniejsze urzeczywistnienie zasad ustrojowych demokracji przedstawicielsko-redystrybucyjnej, czyli bastiatowskiej wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych. Jednakowoż grupą demograficzną, która w ostatecznym rachunku pociąga za sznurki owej pajdokracji, jest w coraz większym stopniu zgromadzenie gerontów - osób w okolicach 80-tego czy nawet 90-tego roku życia (Biden, Soros, Murdoch, Pelosi, Fauci, John Kerry, Klaus Schwab itp.). Nawet wśród zarządców "średniego szczebla" w strukturach globalnej władzy rzadko można napotkać kogoś, kto nie przekroczył 60-tki, co jeszcze sto lat temu kojarzyło się z wiekiem "zasłużonego męża stanu" sukcesywnie odciążającego się z obowiązków kierowniczych.
Naiwnym wyjaśnieniem powyższego fenomenu byłoby powołanie się na postęp medycyny czy "zanik kulturowych stereotypów". Tymczasem wyjaśnienie bardziej pogłębione odnosi się tu wprost do ideologicznego-mentalnościowego kształtu współczesności i jego naturalnych politycznych implikacji. W kontekście tego drugiego warto poczynić co najmniej następujące obserwacje:
1. Im skuteczniej wdroży się w globalnej skali system nominalnie pajdokratyczny, w tym większym stopniu stanie się on realnie oligarchiczny - w im większym stopniu fasada "demokracji przedstawicielskiej" stanie się wszechobecnym i maksymalnie "inkluzywnym" cyrkiem pełnym roszczeniowych krzykaczy, tym swobodniej będą się mogły za nią panoszyć zacementowane grupy interesu od dawna wtajemniczone w "realną politykę". Nie sposób się zatem dziwić, że wiodącą rolę w owych mniej lub bardziej zakulisowych gremiach będą wieść najstarsi spośród wciąż sprawnie funkcjonujących weteranów owego "politycznego brydża".
2. Z punktu poprzedniego można wysnuć wniosek, iż ostateczni decydenci i szare eminencje w globalnym systemie nominalnie pajdokratycznej władzy są na ogół osobami, które jakąś formę władzy sprawują już od wielu dekad. To z kolei sprawia, że władza nie jest już dla nich środkiem do żadnego zewnętrznego celu, ale celem samym w sobie - perwersyjną grą, w której uczestniczą oni siłą zawodowego nawyku i quasi-narkotycznego odurzenia. Z tego natomiast wynika, że nikt wyraźnie młodszy nie jest dla nich w tej grze poważnym konkurentem.
3. I wreszcie punkt być może najważniejszy i najbardziej intrygujący: im bardziej w globalnym społeczeństwie utrwalona jest mentalność pajdokratyczna, w tym większym stopniu każde kolejne pokolenie staje się niezdolne do skutecznego sprawowania władzy i trzymania systemu w ryzach. Stąd coraz większa koncentracja gerontów u szczytu piramidy władzy, świadcząca o ich coraz większych problemach ze znalezieniem "godnych następców". Z tego z kolei wynika, że wraz z przeminięciem obecnego pokolenia rządzących gerontów zbudowany i utrwalony przez nich system pajdokratyczny musi wejść w fazę gwałtownej i niekontrolowanej dezintegracji, kiedy to nikt nie będzie już w stanie wiarygodnie łatać spęczniałego globalnego nawisu długu, szminkować zardzewiałych bismarkowskich piramid emerytalnych czy dyrygować neomarksistowskimi "wojnami kulturowymi".
Dla osób, które życzą współczesnemu systemowi źle i wiedzą, że i tak prędzej czy później musi się on rozpaść, podobna prognoza może być zapowiedzią upragnionego katharsis. Niemniej trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, iż jego natura jest w tym kontekście mieczem obosiecznym: z jednej strony postępujący infantylizm jego młodszych uczestników gwarantuje jego samozagładę, ale z drugiej strony tenże sam infantylizm sprawia, iż w kluczowym momencie trudno oczekiwać możliwości jego zastąpienia czymkolwiek bardziej konstruktywnym i kulturowo zdrowszym. Co więcej, nie sposób się tu spodziewać nawet powrotu klasycznego barbarzyństwa, gdyż nawet ono wymaga odpowiedniego stopnia "pierwotnej" organizacyjnej dojrzałości. Stąd to, co pojawi się w następstwie upadku globalnej pajdokracji, to w wymiarze cywilizacyjnym wielka i bezprecedensowa niewiadoma. Jedyne zatem, co można uczynić w ramach roztropnego wyjścia jej na spotkanie, to kultywować lokalne "benedyktyńskie" wspólnoty, które mają jak najmniej wspólnego z butwiejącym status quo. Wyłącznie wtedy można bowiem liczyć raczej na los Noego, niż na los głupich panien czy członków Sanhedrynu.
Nominalna pajdokracja - czyli powszechne prawo do folgowania swoim doraźnym zachciankom, wydumanym fanaberiom i ostentacyjnym kaprysom przy pomocy cudzych środków - to propagandowy sztafaż pozwalający na najpełniejsze urzeczywistnienie zasad ustrojowych demokracji przedstawicielsko-redystrybucyjnej, czyli bastiatowskiej wielkiej fikcji, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych. Jednakowoż grupą demograficzną, która w ostatecznym rachunku pociąga za sznurki owej pajdokracji, jest w coraz większym stopniu zgromadzenie gerontów - osób w okolicach 80-tego czy nawet 90-tego roku życia (Biden, Soros, Murdoch, Pelosi, Fauci, John Kerry, Klaus Schwab itp.). Nawet wśród zarządców "średniego szczebla" w strukturach globalnej władzy rzadko można napotkać kogoś, kto nie przekroczył 60-tki, co jeszcze sto lat temu kojarzyło się z wiekiem "zasłużonego męża stanu" sukcesywnie odciążającego się z obowiązków kierowniczych.
Naiwnym wyjaśnieniem powyższego fenomenu byłoby powołanie się na postęp medycyny czy "zanik kulturowych stereotypów". Tymczasem wyjaśnienie bardziej pogłębione odnosi się tu wprost do ideologicznego-mentalnościowego kształtu współczesności i jego naturalnych politycznych implikacji. W kontekście tego drugiego warto poczynić co najmniej następujące obserwacje:
1. Im skuteczniej wdroży się w globalnej skali system nominalnie pajdokratyczny, w tym większym stopniu stanie się on realnie oligarchiczny - w im większym stopniu fasada "demokracji przedstawicielskiej" stanie się wszechobecnym i maksymalnie "inkluzywnym" cyrkiem pełnym roszczeniowych krzykaczy, tym swobodniej będą się mogły za nią panoszyć zacementowane grupy interesu od dawna wtajemniczone w "realną politykę". Nie sposób się zatem dziwić, że wiodącą rolę w owych mniej lub bardziej zakulisowych gremiach będą wieść najstarsi spośród wciąż sprawnie funkcjonujących weteranów owego "politycznego brydża".
2. Z punktu poprzedniego można wysnuć wniosek, iż ostateczni decydenci i szare eminencje w globalnym systemie nominalnie pajdokratycznej władzy są na ogół osobami, które jakąś formę władzy sprawują już od wielu dekad. To z kolei sprawia, że władza nie jest już dla nich środkiem do żadnego zewnętrznego celu, ale celem samym w sobie - perwersyjną grą, w której uczestniczą oni siłą zawodowego nawyku i quasi-narkotycznego odurzenia. Z tego natomiast wynika, że nikt wyraźnie młodszy nie jest dla nich w tej grze poważnym konkurentem.
3. I wreszcie punkt być może najważniejszy i najbardziej intrygujący: im bardziej w globalnym społeczeństwie utrwalona jest mentalność pajdokratyczna, w tym większym stopniu każde kolejne pokolenie staje się niezdolne do skutecznego sprawowania władzy i trzymania systemu w ryzach. Stąd coraz większa koncentracja gerontów u szczytu piramidy władzy, świadcząca o ich coraz większych problemach ze znalezieniem "godnych następców". Z tego z kolei wynika, że wraz z przeminięciem obecnego pokolenia rządzących gerontów zbudowany i utrwalony przez nich system pajdokratyczny musi wejść w fazę gwałtownej i niekontrolowanej dezintegracji, kiedy to nikt nie będzie już w stanie wiarygodnie łatać spęczniałego globalnego nawisu długu, szminkować zardzewiałych bismarkowskich piramid emerytalnych czy dyrygować neomarksistowskimi "wojnami kulturowymi".
Dla osób, które życzą współczesnemu systemowi źle i wiedzą, że i tak prędzej czy później musi się on rozpaść, podobna prognoza może być zapowiedzią upragnionego katharsis. Niemniej trzeba tu zwrócić uwagę na fakt, iż jego natura jest w tym kontekście mieczem obosiecznym: z jednej strony postępujący infantylizm jego młodszych uczestników gwarantuje jego samozagładę, ale z drugiej strony tenże sam infantylizm sprawia, iż w kluczowym momencie trudno oczekiwać możliwości jego zastąpienia czymkolwiek bardziej konstruktywnym i kulturowo zdrowszym. Co więcej, nie sposób się tu spodziewać nawet powrotu klasycznego barbarzyństwa, gdyż nawet ono wymaga odpowiedniego stopnia "pierwotnej" organizacyjnej dojrzałości. Stąd to, co pojawi się w następstwie upadku globalnej pajdokracji, to w wymiarze cywilizacyjnym wielka i bezprecedensowa niewiadoma. Jedyne zatem, co można uczynić w ramach roztropnego wyjścia jej na spotkanie, to kultywować lokalne "benedyktyńskie" wspólnoty, które mają jak najmniej wspólnego z butwiejącym status quo. Wyłącznie wtedy można bowiem liczyć raczej na los Noego, niż na los głupich panien czy członków Sanhedrynu.
Labels:
cywilizacja,
gerontokracja,
oligarchia,
pajdokracja
Saturday, October 9, 2021
Wolność, dowolność i świadomość zobowiązań
Dać sobie wmówić, żeby "być sobą” i "żyć po swojemu” to najprostsza droga do tego, żeby stać się nikim i żyć byle jak - czyli zgodnie z życzeniami zarządców ludzkiej masy. Świadomie wolny człowiek docenia zamiast tego wszelkie okazje ku temu, żeby być kim trzeba i żyć jak należy. Innymi słowy, pomylenie wolności z dowolnością to najprostsza droga do jej nieuświadomionej utraty, podczas gdy jej utożsamienie z możliwością coraz doskonalszego wypełnienia wewnętrznych zobowiązań to najlepsza ochrona przed wszelkimi zewnętrznymi represjami, które wabią nieskończoną obfitością namiastek za cenę jedynego konkretu.
Thursday, September 30, 2021
NWO a polityczny instynkt samozachowawczy
Jeśli ktoś uważa, że NWO nie tylko istnieje, ale też rozpoczęło półtora roku temu wdrażanie swojego z dawna planowanego globalnego przewrotu (do tego stopnia, że jego funkcjonariusze zupełnie wprost używają już tej frazy w czasie swoich konferencji), to komuś takiemu zdecydowanie nie brakuje politycznego instynktu samozachowawczego. Jeśli natomiast ktoś uważa, że na przestrzeni ostatniego półtora roku wciąż wydarzyło się za mało, żeby uznać istnienie NWO, ten powinien przynajmniej przyznać, że zagrożenie ze strony hipotetycznego NWO lub tworu NWO-podobnego jest znacznie większe, niż wcześniej gotów był przypuszczać.
Tak czy inaczej należy uczciwie stwierdzić, że błazeńskie prześmiewki ze straszenia NWO - nawet jeśli przyjmowało ono nieraz formę fantazyjnie wyolbrzymioną - okazały się wymownym świadectwem stępienia politycznego instynktu samozachowawczego znacznej części globalnego społeczeństwa. Warto jak najpilniej wyciągnąć z tego faktu stosowną lekcję - nie popadając w przeciwną skrajność, ale przyjmując do świadomości, że, choć działania domorosłych "władców świata" jak najbardziej można w dużej mierze tłumaczyć głupotą, to jednak główną siłą napędową owej głupoty są przede wszystkim nieskończone pokłady zorganizowanej złej woli. Tylko wówczas będzie bowiem możliwe zmobilizowanie przeciwko niej podobnie nieskończonych pokładów woli dobrej, bez których nie ma szansy na finalne nad nią zwycięstwo.
Tak czy inaczej należy uczciwie stwierdzić, że błazeńskie prześmiewki ze straszenia NWO - nawet jeśli przyjmowało ono nieraz formę fantazyjnie wyolbrzymioną - okazały się wymownym świadectwem stępienia politycznego instynktu samozachowawczego znacznej części globalnego społeczeństwa. Warto jak najpilniej wyciągnąć z tego faktu stosowną lekcję - nie popadając w przeciwną skrajność, ale przyjmując do świadomości, że, choć działania domorosłych "władców świata" jak najbardziej można w dużej mierze tłumaczyć głupotą, to jednak główną siłą napędową owej głupoty są przede wszystkim nieskończone pokłady zorganizowanej złej woli. Tylko wówczas będzie bowiem możliwe zmobilizowanie przeciwko niej podobnie nieskończonych pokładów woli dobrej, bez których nie ma szansy na finalne nad nią zwycięstwo.
Tuesday, September 28, 2021
Powtórka ze złego, czyli autodestrukcja bez ambicji
Klasyczny, czerwony komunizm jako nagrodę za powszechne zniewolenie obiecywał powszechny dobrobyt, natomiast dzisiejszy zielony komunizm otwarcie obiecuje w to miejsce powszechną nędzę. Klasyczny scjentyzm jako nagrodę za podporządkowanie się "światopoglądowi naukowemu" obiecywał podbój wszechświata, natomiast dzisiejszy ludyczno-gadżeciarski pop-scjentyzm otwarcie proponuje zamiast tego bycie zastąpionym przez "sztuczną inteligencję". Klasyczny romantyzm jako nagrodę za sprzeciwienie się "mieszczańskim konwenansom" obiecywał wzmacniającą świadomość "bólu istnienia", natomiast dzisiejszy infantylny pop-psychologizm oferuje w zastępstwie upupiające "spełnianie marzeń" i "kochanie siebie".
O ile można więc zrozumieć, że rozmaitym upokarzającym człowieka i poniżającym jego naturę ideologiom można było ulegać w świetle przedstawianych przez nie triumfalistycznych celów, o tyle trudniej jest być wyrozumiałym dla kogoś, kto przyklaskuje jawnie autodestrukcyjnym ideologicznym środkom w imię jeszcze bardziej jawnie autodestrukcyjnych ideologicznych celów. Można jedynie zachowywać przy tym rozsądną nadzieję, że taka kombinacja duchowo samobójczych impulsów jest skazana na spalenie się w przedbiegach, oszczędzając wszystkim ludziom dobrej woli kontaktu z jakimikolwiek poważniejszymi "realizacjami" zawartych w niej "wizji", choćby te ostatnie trwały nie dłużej niż mgnienie oka przed swoim nieuchronnym rozpadem.
O ile można więc zrozumieć, że rozmaitym upokarzającym człowieka i poniżającym jego naturę ideologiom można było ulegać w świetle przedstawianych przez nie triumfalistycznych celów, o tyle trudniej jest być wyrozumiałym dla kogoś, kto przyklaskuje jawnie autodestrukcyjnym ideologicznym środkom w imię jeszcze bardziej jawnie autodestrukcyjnych ideologicznych celów. Można jedynie zachowywać przy tym rozsądną nadzieję, że taka kombinacja duchowo samobójczych impulsów jest skazana na spalenie się w przedbiegach, oszczędzając wszystkim ludziom dobrej woli kontaktu z jakimikolwiek poważniejszymi "realizacjami" zawartych w niej "wizji", choćby te ostatnie trwały nie dłużej niż mgnienie oka przed swoim nieuchronnym rozpadem.
Sunday, September 19, 2021
Moralny infantylizm a chęć eliminacji cierpienia
Jednym z głównych fundamentów powszechnego dziś moralnego infantylizmu jest przekonanie, że najgorszą rzeczą na świecie jest cierpienie i że brak cierpienia jest tożsamy z dobrym życiem. Tymczasem, o ile wielkim złem jest rzeczywiście celowe zadawanie cierpienia, o tyle godne przyjmowanie cierpienia jest często najskuteczniejszym zabezpieczeniem przed czymś znacznie gorszym - przed miałkim samozadowoleniem uniemożliwiającym formowanie sumienia, hartowanie charakteru i dyscyplinowanie woli, czyli zjawiska niezbędne do nabycia umiejętności moralnie słusznego postępowania.
W rezultacie świat pełen "etyków", "doradców osobistych" i "terapeutów dusz" perorujących na okrągło o "byciu sobą", "kochaniu siebie" i "dbaniu o swój holistyczny dobrostan" to jednocześnie świat pełen moralnych inwalidów, którzy, nie umiejąc godnie przyjąć cierpienia, bezrefleksyjnie akceptują każdą stręczoną im wymówkę do cierpiętnictwa, twierdząc, że na każdym kroku satysfakcję z życia odbiera im "mowa nienawiści", "toksyczny patriarchat", "systemowy rasizm", "ekologiczna katastrofa" czy któryś z tysiąca innych ideologiczno-popkulturowych straszaków.
Innymi słowy, jeśli ktoś uwierzy, że warunkiem dobrego życia jest możliwość uniknięcia niesienia życiowego krzyża, ten prędzej czy później za krzyż uzna nawet turystyczny plecak. To z kolei uczyni go niewolnikiem nie tylko własnej moralnej słabości, ale również nieskończonego pochodu domorosłych "świeckich mesjaszy", którzy w ramach realizowania swoich politycznych celów obiecają mu, że natychmiast zdejmą z niego wszystkie krzyże, tak prawdziwe jak i urojone, jeśli tylko odda im pokłon i podpisze z nimi cyrograf.
W rezultacie świat pełen "etyków", "doradców osobistych" i "terapeutów dusz" perorujących na okrągło o "byciu sobą", "kochaniu siebie" i "dbaniu o swój holistyczny dobrostan" to jednocześnie świat pełen moralnych inwalidów, którzy, nie umiejąc godnie przyjąć cierpienia, bezrefleksyjnie akceptują każdą stręczoną im wymówkę do cierpiętnictwa, twierdząc, że na każdym kroku satysfakcję z życia odbiera im "mowa nienawiści", "toksyczny patriarchat", "systemowy rasizm", "ekologiczna katastrofa" czy któryś z tysiąca innych ideologiczno-popkulturowych straszaków.
Innymi słowy, jeśli ktoś uwierzy, że warunkiem dobrego życia jest możliwość uniknięcia niesienia życiowego krzyża, ten prędzej czy później za krzyż uzna nawet turystyczny plecak. To z kolei uczyni go niewolnikiem nie tylko własnej moralnej słabości, ale również nieskończonego pochodu domorosłych "świeckich mesjaszy", którzy w ramach realizowania swoich politycznych celów obiecają mu, że natychmiast zdejmą z niego wszystkie krzyże, tak prawdziwe jak i urojone, jeśli tylko odda im pokłon i podpisze z nimi cyrograf.
Saturday, September 18, 2021
Uczciwi bogacze versus etatystyczni oligarchowie
Ilekroć etatystyczni oligarchowie oświadczają za pośrednictwem swoich polityczno-medialnych pacynek, że należy "opodatkować bogaczy", wówczas wszyscy ciężko i uczciwie pracujący przedstawiciele klasy średniej powinni mieć świadomość, że jest to ostentacyjne szyderstwo kierowane przede wszystkim pod ich adresem. Mając więc poczucie własnej godności, powinni oni wszyscy z pełną odpowiedzialnością przyjąć miano bogaczy i wystąpić we wspólnym froncie bogaczy przeciwko oligarchicznym pasożytom i karmiącemu je fabiańsko-keynesistowskiemu systemowi - w tym przede wszystkim przeciwko takim jego elementom jak betonujące rynek "regulacje", biurokratyczne subsydia, pieniądze dekretowe i banki centralne.
Bogacze wszystkich krajów, łączcie się! Zachowujcie świadomość, że bogaczami we właściwym, godnym tego słowa znaczeniu mogą być wyłącznie twórcy bogactwa, a nie jego złodzieje - i krzewcie tą świadomość wśród biedaków, którzy uczciwą, produktywną pracą chcieliby wejść w wasze szeregi. Po dziesiątkach dekad pseudonaukowej sofistyki, politycznej propagandy i medialnego bałamuctwa, temu systemowi pozostały już jedynie coraz bardziej demonstracyjne szyderstwa - co świadczy o tym, że jego siły witalne są już na ostatecznym wyczerpaniu. Warto więc w końcu zadbać raz a dobrze, żeby nie był on już w stanie okradać z sił witalnych tych wszystkich, którzy sami nie tylko nie muszą ich nikomu odbierać, ale umieją ich też innym przysparzać.
Bogacze wszystkich krajów, łączcie się! Zachowujcie świadomość, że bogaczami we właściwym, godnym tego słowa znaczeniu mogą być wyłącznie twórcy bogactwa, a nie jego złodzieje - i krzewcie tą świadomość wśród biedaków, którzy uczciwą, produktywną pracą chcieliby wejść w wasze szeregi. Po dziesiątkach dekad pseudonaukowej sofistyki, politycznej propagandy i medialnego bałamuctwa, temu systemowi pozostały już jedynie coraz bardziej demonstracyjne szyderstwa - co świadczy o tym, że jego siły witalne są już na ostatecznym wyczerpaniu. Warto więc w końcu zadbać raz a dobrze, żeby nie był on już w stanie okradać z sił witalnych tych wszystkich, którzy sami nie tylko nie muszą ich nikomu odbierać, ale umieją ich też innym przysparzać.
Friday, September 17, 2021
Dialektyka: najlepsza metoda psucia rzeczywistości
Nigdy nie należy zapominać, że najskuteczniejszą metodą psucia rzeczywistości nie jest prosta negacja, tylko "dialektyka", czyli mieszanie negacji z afirmacją w celu maksymalnego zatarcia granic między nimi - co zawsze sprzyja wyłącznie tej pierwszej, tyle że w rzadko uświadomiony sposób.
W związku z tym po historycznym epizodzie otwartego podważania wszelkich prawd i otwartego promowania kłamstw przychodzi jeszcze groźniejszy epizod rozpuszczania prawdy i kłamstwa w mazi bełkotu; po epizodzie "przewartościowania wszystkich wartości" i promowania "emancypacyjnego" zła przychodzi jeszcze groźniejszy epizod otępiającego samozadowolenia, "autoekspresji" i "bycia sobą"; po epizodzie triumfalistycznego deptania świętości i "wyzwalania się z kajdan dogmatu" przychodzi jeszcze groźniejszy epizod infantylnego guślarstwa, kiczowatej ezoteryki i "holistycznej duchowości"; a po epizodzie niszczycielskiego nihilizmu przychodzi jeszcze groźniejszy epizod autodestrukcyjnego tumiwisizmu.
Zaś jako że historia nie tylko się nie powtarza, ale nawet rzadko się rymuje, trzeba zdać sobie sprawę, że po przekroczeniu pewnej granicy może się okazać, że z dialektycznej studni grawitacyjnej nie ma już ucieczki - i wtedy rzeczywiście następuje sławetny "koniec historii", tyle że niekoniecznie w wydaniu fukuyamowskim. Kto zatem nie chce się znaleźć wśród tych, którzy do tej studni wpadną, ten powinien się upewnić, czy nie mówi czasem już od dawna "dialektyczną" prozą, tylko zachowuje przywiązanie do "tak, tak" i "nie, nie". Wtedy bowiem ma szansę do końca otwarcie afirmować to, co afirmacji warte, i równie otwarcie negować to, co warte negacji, choćby nawet "duch świata" zdołał pozbawić tej zdolności wszystkich pozostałych.
W związku z tym po historycznym epizodzie otwartego podważania wszelkich prawd i otwartego promowania kłamstw przychodzi jeszcze groźniejszy epizod rozpuszczania prawdy i kłamstwa w mazi bełkotu; po epizodzie "przewartościowania wszystkich wartości" i promowania "emancypacyjnego" zła przychodzi jeszcze groźniejszy epizod otępiającego samozadowolenia, "autoekspresji" i "bycia sobą"; po epizodzie triumfalistycznego deptania świętości i "wyzwalania się z kajdan dogmatu" przychodzi jeszcze groźniejszy epizod infantylnego guślarstwa, kiczowatej ezoteryki i "holistycznej duchowości"; a po epizodzie niszczycielskiego nihilizmu przychodzi jeszcze groźniejszy epizod autodestrukcyjnego tumiwisizmu.
Zaś jako że historia nie tylko się nie powtarza, ale nawet rzadko się rymuje, trzeba zdać sobie sprawę, że po przekroczeniu pewnej granicy może się okazać, że z dialektycznej studni grawitacyjnej nie ma już ucieczki - i wtedy rzeczywiście następuje sławetny "koniec historii", tyle że niekoniecznie w wydaniu fukuyamowskim. Kto zatem nie chce się znaleźć wśród tych, którzy do tej studni wpadną, ten powinien się upewnić, czy nie mówi czasem już od dawna "dialektyczną" prozą, tylko zachowuje przywiązanie do "tak, tak" i "nie, nie". Wtedy bowiem ma szansę do końca otwarcie afirmować to, co afirmacji warte, i równie otwarcie negować to, co warte negacji, choćby nawet "duch świata" zdołał pozbawić tej zdolności wszystkich pozostałych.
Thursday, September 16, 2021
Wariacje na temat boskiego pochodzenia etatyzmu
Etatyzm starożytny głosił, że władcy są bogami. Etatyzm średniowieczny - że są namiestnikami Boga. Etatyzm wczesnonowożytny - że są wyzwolicielami człowieka od Boga. Etatyzm współczesny - że są apostołami niezliczonych świeckich bożków. Ich wspólnym mianownikiem jest zatem błąd nie tyle nawet polityczny, co teologiczny - tzn. błąd niedostrzegania, że, poznając rzecz po owocach, trudno jest uczciwie uznać, że jakakolwiek ziemska władza może pochodzić od Boga, bardzo łatwo jest natomiast uczciwie uznać, że pochodzi ona wprost od "tego drugiego".
Wednesday, September 15, 2021
Planowany chaos jako antycywilizacyjne narzędzie
Spopularyzowane ostatnimi czasy frazy takie jak "nowa normalność", "wielki reset" czy "build back better", odnoszące się do planów budowy "popandemicznego" świata, to nic innego jak toporne współczesne wariacje na temat starych złowrogich formuł takich jak "ordo ab chao" czy "solve et coagula". Innymi słowy, trwające obecnie uparte niszczenie wszelkich cywilizacyjnych pozostałości przy pomocy ideologii sanitaryzmu, ekomaltuzjanizmu, neomarksizmu, "postmodernizmu", demokratyczno-redystrybucyjnego etatyzmu, keynesistowskiego komunizmu monetarnego itp. jest w ostatecznym rachunku nie przejawem niefortunnych zbiegów okoliczności czy "cywilizacyjnej inercji", tylko realizacją celowych, wyrachowanych działań.
Jakiż to porządek może wyłonić się z owego planowanego chaosu? Absolutnie żaden. Chaos rodzi wyłącznie chaos, destrukcja rodzi wyłącznie destrukcję, a konflikt wyłącznie konflikt. Domorośli "władcy świata" pieczołowicie tłumią jednak w sobie rozumienie tych kwestii: władza to wszak najgorsza forma pychy, a pycha to najgorsza forma moralnego zamroczenia. Kiedy bowiem rzeczeni "władcy" przesycą się pasożytowaniem na społeczeństwie czy jego kontrolowaniem, jedyną uciechą pozostaje dla nich jego jak najdotkliwsze rujnowanie. Nie należy w związku z tym oczekiwać z ich strony jakiegokolwiek opamiętania, niezależnie od wygłaszanych przez nich deklaracji czy czynionych przez nich okazjonalnych kurtuazyjnych gestów.
Zamiast tego - wiedząc, iż odbywające się uparte burzenie istniejących wciąż cywilizacyjnych fundamentów jest działaniem zamierzonym - powinno się poczuć dodatkową motywację, aby na owych fundamentach niestrudzenie trwać i bezustannie ich bronić. Biorąc pod uwagę kompleksowość odgórnie zaplanowanych i wdrażanych obecnie niszczycielskich procesów, nie ma się w tym kontekście nic do stracenia, podczas gdy zyskać można tu wszystko - na czele z zachowaniem własnego honoru.
Jakiż to porządek może wyłonić się z owego planowanego chaosu? Absolutnie żaden. Chaos rodzi wyłącznie chaos, destrukcja rodzi wyłącznie destrukcję, a konflikt wyłącznie konflikt. Domorośli "władcy świata" pieczołowicie tłumią jednak w sobie rozumienie tych kwestii: władza to wszak najgorsza forma pychy, a pycha to najgorsza forma moralnego zamroczenia. Kiedy bowiem rzeczeni "władcy" przesycą się pasożytowaniem na społeczeństwie czy jego kontrolowaniem, jedyną uciechą pozostaje dla nich jego jak najdotkliwsze rujnowanie. Nie należy w związku z tym oczekiwać z ich strony jakiegokolwiek opamiętania, niezależnie od wygłaszanych przez nich deklaracji czy czynionych przez nich okazjonalnych kurtuazyjnych gestów.
Zamiast tego - wiedząc, iż odbywające się uparte burzenie istniejących wciąż cywilizacyjnych fundamentów jest działaniem zamierzonym - powinno się poczuć dodatkową motywację, aby na owych fundamentach niestrudzenie trwać i bezustannie ich bronić. Biorąc pod uwagę kompleksowość odgórnie zaplanowanych i wdrażanych obecnie niszczycielskich procesów, nie ma się w tym kontekście nic do stracenia, podczas gdy zyskać można tu wszystko - na czele z zachowaniem własnego honoru.
Tuesday, September 14, 2021
Uświadomiony brak versus pozór zaspokojenia
Największym wrogiem zdrowia nie jest choroba, tylko hipochondria; największym wrogiem życia nie jest śmierć, tylko wegetacja; największym wrogiem dobrobytu nie jest nędza, tylko wygodnictwo; największym wrogiem sprawiedliwości nie jest niesprawiedliwość, tylko roszczeniowość; a największym wrogiem szczęścia nie jest cierpienie, tylko samozadowolenie. Prawdziwy i uświadomiony brak ma szansę pobudzić do działania, podczas gdy pozór zaspokojenia lub złudzenie krzywdy wpędza wyłącznie w odrętwienie lub jałową szamotaninę.
Saturday, September 11, 2021
Główną siłą tyranii jest entuzjazm kolaborantów
Przez ostatnie półtora roku mieliśmy do czynienia nie tyle z bezprecedensową konsolidacją fizycznego totalitaryzmu rządzących, co z bezprecedensowym ujawnieniem mentalnego totalitaryzmu rządzonych. Innymi słowy, głównym niebezpieczeństwem okazała się nie tyrania, ale kolaboracja. Wynika z tego, że powrót do normalności, albo czegoś lepszego, nastąpi nie z chwilą obalenia globalnego aparatu opresji, ale z chwilą masowego uzyskania świadomości, że w swoich codziennych wyborach jest się nadzwyczaj często jego ochoczym współpracownikiem - i że w przyspieszonym tempie zmierza się w ten sposób ku zatraceniu.
Wednesday, September 8, 2021
Przeszarżowanie reżimu jako pobudka z marazmu
Ilekroć reżimy tego świata bezceremonialnie próbują ubezwłasnowolnić człowieka w jakiś nowy sposób, a pryncypialni orędownicy wolności osobistej głośno nawołują do tego, żeby nie ustępować owym reżimom nawet o krok, to właściwą odpowiedzią nigdy nie jest: "Ale przecież one już nas ubezwłasnowolniły na różne sposoby, więc teraz nie dzieje się nic szczególnego". Właściwą odpowiedzią jest za to zawsze: "Każda okazja jest dobra, żeby im pokazać, iż się im nie ustąpi; a kiedy raz się to uda spektakularnie pokazać, należy pójść za ciosem i samemu przyjąć pozycję tego, który będzie je konsekwentnie zmuszał do ustępowania". Każde przeszarżowanie ze strony ciemiężcy jest doskonałą okazją do tego, żeby obudzić się z marazmu i odzyskać godność kogoś, kto nie pozwoli sobie więcej na bycie ciemiężonym.
Friday, September 3, 2021
Infantylizm jako wspólny mianownik starych, złych ideologii w nowych, kolorowych szatach
Wspólnym mianownikiem i jednym z najbardziej charakterystycznych znaków rozpoznawczych dzisiejszych odmian wszystkich najbardziej antyludzkich i antycywilizacyjnych ideologii jest ich infantylizm - sztubacka roszczeniowość połączona z gamoniowatą inercyjnością i miałkim samozadowoleniem.
Wspomniane ideologie same w sobie w żadnym razie nie są nowe, ale nowe są ich kostiumy, skrojone na miarę człowieka ulepionego z wyjątkowo miękkiej gliny. Przykładowo, romantyczny maltuzjanizm epatował grozą nieujarzmionej natury i hartem ducha mieszkańców głuszy, podczas gdy dzisiejszy bambinistyczny maltuzjanizm zaleca roztkliwianie się nad "masowym mordem" hodowlanych zwierzątek. Klasyczny scjentyzm mamił człowieka wizjami budowy upiornych panoptykonów i stachanowskich "gospodarek planowych", podczas gdy dzisiejszy wirtualno-gadżeciarski pop-scjentyzm kusi permanentnym zanurzeniem się w świecie niedorzecznych memów z kotkami, pieskami i popkulturowymi urywkami w rolach głównych. Klasyczny marksizm zagrzewał do jednoczenia się czerstwych, zaprawionych fizyczną pracą proletariuszy, podczas gdy dzisiejszy "tożsamościowy" neomarksizm zachęca do gremialnego tupania nóżką przez wszystkie emocjonalnie niedoważone indywidua "identyfikujące się" jako malowane ptaki czy różowe jednorożce.
Innymi słowy, wspólnym mianownikiem powyższych ideologii pozostaje niezmiennie chęć pozbawienia człowieka pozycji przysługującej mu w hierarchii bytu - pozycji jedynej istoty w świecie materialnym obdarzonej rozumem, sumieniem, wolną wolą i wynikającą z nich zdolnością do czynienia sobie ziemi poddaną. O ile jednak klasyczne wersje owych ideologii znajdowały posłuch wśród ludzi nie posiadających stosownej wiedzy, mających za to nieraz aż nadto charakteru, o tyle ich dzisiejsze odpowiedniki kierowane są do odbiorców, którzy stosownej wiedzy mają na ogół równie niewiele, za to charakteru nie mają przeważnie za grosz.
Stąd wniosek, że roztropne piętnowanie, ośmieszanie i przemaganie infantylizmu może być co najmniej równie ważne - a niewykluczone, że ważniejsze - w zakresie niwelowania wpływu rzeczonych doktryn, niż propagowanie suchej wiedzy obnażającej ich zasadnicze logiczne niedostatki. Może być to przy tym wniosek o tyle pilniejszy, o ile zdyscyplinowany ignorant z charakterem może po uzyskaniu stosownej wiedzy zacząć bardzo skutecznie odbudowywać to, co dotychczas niszczył, podczas gdy smarkaczowski ignorant bez krzty charakteru nawet po uzyskaniu stosownej wiedzy będzie pogrążał się w autodestrukcji. Nieporównanie łatwiej jest odremontować mózg, niż ducha - a to ten drugi potrzebuje dziś najpilniejszej uwagi.
Wspomniane ideologie same w sobie w żadnym razie nie są nowe, ale nowe są ich kostiumy, skrojone na miarę człowieka ulepionego z wyjątkowo miękkiej gliny. Przykładowo, romantyczny maltuzjanizm epatował grozą nieujarzmionej natury i hartem ducha mieszkańców głuszy, podczas gdy dzisiejszy bambinistyczny maltuzjanizm zaleca roztkliwianie się nad "masowym mordem" hodowlanych zwierzątek. Klasyczny scjentyzm mamił człowieka wizjami budowy upiornych panoptykonów i stachanowskich "gospodarek planowych", podczas gdy dzisiejszy wirtualno-gadżeciarski pop-scjentyzm kusi permanentnym zanurzeniem się w świecie niedorzecznych memów z kotkami, pieskami i popkulturowymi urywkami w rolach głównych. Klasyczny marksizm zagrzewał do jednoczenia się czerstwych, zaprawionych fizyczną pracą proletariuszy, podczas gdy dzisiejszy "tożsamościowy" neomarksizm zachęca do gremialnego tupania nóżką przez wszystkie emocjonalnie niedoważone indywidua "identyfikujące się" jako malowane ptaki czy różowe jednorożce.
Innymi słowy, wspólnym mianownikiem powyższych ideologii pozostaje niezmiennie chęć pozbawienia człowieka pozycji przysługującej mu w hierarchii bytu - pozycji jedynej istoty w świecie materialnym obdarzonej rozumem, sumieniem, wolną wolą i wynikającą z nich zdolnością do czynienia sobie ziemi poddaną. O ile jednak klasyczne wersje owych ideologii znajdowały posłuch wśród ludzi nie posiadających stosownej wiedzy, mających za to nieraz aż nadto charakteru, o tyle ich dzisiejsze odpowiedniki kierowane są do odbiorców, którzy stosownej wiedzy mają na ogół równie niewiele, za to charakteru nie mają przeważnie za grosz.
Stąd wniosek, że roztropne piętnowanie, ośmieszanie i przemaganie infantylizmu może być co najmniej równie ważne - a niewykluczone, że ważniejsze - w zakresie niwelowania wpływu rzeczonych doktryn, niż propagowanie suchej wiedzy obnażającej ich zasadnicze logiczne niedostatki. Może być to przy tym wniosek o tyle pilniejszy, o ile zdyscyplinowany ignorant z charakterem może po uzyskaniu stosownej wiedzy zacząć bardzo skutecznie odbudowywać to, co dotychczas niszczył, podczas gdy smarkaczowski ignorant bez krzty charakteru nawet po uzyskaniu stosownej wiedzy będzie pogrążał się w autodestrukcji. Nieporównanie łatwiej jest odremontować mózg, niż ducha - a to ten drugi potrzebuje dziś najpilniejszej uwagi.
Labels:
infantylizm,
maltuzjanizm,
neomarksizm,
ontologia,
scjentyzm
Thursday, September 2, 2021
O znaczeniu wolności w "stanach wyjątkowych"
Jeden z bardziej skutecznych sposobów na zneutralizowanie wzrastającej w społeczeństwie świadomości tego, jak kluczową wartością społeczną jest bezwarunkowy szacunek dla wolności osobistej, to nie fizyczne stłumienie owej świadomości, ale jej mentalne rozbrojenie.
Należy w tym celu wprowadzić powszechny chaos - najlepiej o globalnym zasięgu - a następnie związany z owym chaosem przewlekły, bezterminowy "stan wyjątkowy", koniecznie uzupełniony o permanentną panikarską propagandę. Część globalnego społeczeństwa zacznie się naturalnie szybko buntować przeciwko takiemu stanowi rzeczowi, ale z punktu widzenia "siewców chaosu" rzecz nie w tym, żeby ją fizycznie spacyfikować, tylko żeby uniemożliwić jej skuteczne rozszerzanie swoich ideowych wpływów.
Jak to osiągnąć? Otóż w odniesieniu do owego segmentu populacji nie należy propagować narracji, jakoby wolność osobista była wartością, którą w pewnych okolicznościach należy poświęcić dla "większego dobra" - zamiast tego należy propagować narrację, iż w "stanach wyjątkowych" czy "sytuacjach podbramkowych" samo znaczenie wolności osobistej staje się niejasne, dyskusyjne i "nieredukowalnie kontekstowe". Innymi słowy, celem jest tu nie zagaszenie w rzeczonych osobach ich prowolnościowego zapału, tylko przekonanie ich, że w "danych okolicznościach przyrody" nie istnieją żadne przejrzyste kryteria tego, jak dawać mu upust. W ten sposób można "naturalnych buntowników" z jednej strony wewnętrznie podzielić, a z drugiej strony intelektualnie rozleniwić - do tego stopnia, żeby przynajmniej niektórzy z nich zaczęli w pewnym momencie głosić wprost, że ich pryncypia nie uległy zmianie, ale na daną chwilę rozmaite "szeroko zakrojone kryzysowe interwencje" dokonywane przez domorosłych "władców świata" są z owymi pryncypiami w pełni (albo przynajmniej wystarczająco) zgodne.
Świadomość powyższej strategii neutralizacyjnej stanowi wymowne przypomnienie, iż skuteczne działanie na rzecz jakiejkolwiek słusznej idei wymaga nie tylko szczerego moralnego entuzjazmu, ale też bezustannej intelektualnej trzeźwości, w tym zwłaszcza umiejętności przenikania na wylot wszelkich bałamutnych neosemantyzacji. "Niech mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie. Co nadto, od złego pochodzi" i tutaj okazuje się niezastąpionym drogowskazem.
Należy w tym celu wprowadzić powszechny chaos - najlepiej o globalnym zasięgu - a następnie związany z owym chaosem przewlekły, bezterminowy "stan wyjątkowy", koniecznie uzupełniony o permanentną panikarską propagandę. Część globalnego społeczeństwa zacznie się naturalnie szybko buntować przeciwko takiemu stanowi rzeczowi, ale z punktu widzenia "siewców chaosu" rzecz nie w tym, żeby ją fizycznie spacyfikować, tylko żeby uniemożliwić jej skuteczne rozszerzanie swoich ideowych wpływów.
Jak to osiągnąć? Otóż w odniesieniu do owego segmentu populacji nie należy propagować narracji, jakoby wolność osobista była wartością, którą w pewnych okolicznościach należy poświęcić dla "większego dobra" - zamiast tego należy propagować narrację, iż w "stanach wyjątkowych" czy "sytuacjach podbramkowych" samo znaczenie wolności osobistej staje się niejasne, dyskusyjne i "nieredukowalnie kontekstowe". Innymi słowy, celem jest tu nie zagaszenie w rzeczonych osobach ich prowolnościowego zapału, tylko przekonanie ich, że w "danych okolicznościach przyrody" nie istnieją żadne przejrzyste kryteria tego, jak dawać mu upust. W ten sposób można "naturalnych buntowników" z jednej strony wewnętrznie podzielić, a z drugiej strony intelektualnie rozleniwić - do tego stopnia, żeby przynajmniej niektórzy z nich zaczęli w pewnym momencie głosić wprost, że ich pryncypia nie uległy zmianie, ale na daną chwilę rozmaite "szeroko zakrojone kryzysowe interwencje" dokonywane przez domorosłych "władców świata" są z owymi pryncypiami w pełni (albo przynajmniej wystarczająco) zgodne.
Świadomość powyższej strategii neutralizacyjnej stanowi wymowne przypomnienie, iż skuteczne działanie na rzecz jakiejkolwiek słusznej idei wymaga nie tylko szczerego moralnego entuzjazmu, ale też bezustannej intelektualnej trzeźwości, w tym zwłaszcza umiejętności przenikania na wylot wszelkich bałamutnych neosemantyzacji. "Niech mowa wasza będzie: tak, tak; nie, nie. Co nadto, od złego pochodzi" i tutaj okazuje się niezastąpionym drogowskazem.
Sunday, August 29, 2021
Rozpad fasadowych iluzji i obrona wysp cywilizacji
To, co obecnie obserwujemy, to nie tyle przyspieszony upadek cywilizacji, co przyspieszone obnażanie jej już od dawna podupadłego charakteru. Jest to zasadniczo korzystne zjawisko, pozwalające ostatecznie zerwać z fasadowymi iluzjami i zająć się obroną osobistych "wysp cywilizacji".
Innymi słowy, to, co dzieje się od półtora roku, doskonale obnażyło fakt, że żyjemy w cywilizacji kadłubkowej, posiadającej mnóstwo technicznych gadżetów, ale za grosz siły charakteru. W związku z tym zamiast zachwycać się tymi pierwszymi, należy zacząć wreszcie likwidować deficyt tej drugiej: konserwować lub odbudowywać w skali lokalnej - a przede wszystkim indywidualnej - to, co od dawna było konsekwentnie podkopywane lub burzone w skali kolektywnej i globalnej. Narzędzi ku temu mamy aż nadto - grunt jednak w tym, żeby nie stały się one w naszych rękach jałowymi zabawkami.
Innymi słowy, to, co dzieje się od półtora roku, doskonale obnażyło fakt, że żyjemy w cywilizacji kadłubkowej, posiadającej mnóstwo technicznych gadżetów, ale za grosz siły charakteru. W związku z tym zamiast zachwycać się tymi pierwszymi, należy zacząć wreszcie likwidować deficyt tej drugiej: konserwować lub odbudowywać w skali lokalnej - a przede wszystkim indywidualnej - to, co od dawna było konsekwentnie podkopywane lub burzone w skali kolektywnej i globalnej. Narzędzi ku temu mamy aż nadto - grunt jednak w tym, żeby nie stały się one w naszych rękach jałowymi zabawkami.
Wednesday, August 25, 2021
Nie bogactwo, lecz własność czyni szczęśliwym
Doskonale znane są ekonomiczne korzyści płynące z powszechnego szacunku dla instytucji własności prywatnej, takie jak możliwość pokojowego rozstrzygania konfliktów o rzadkie dobra, skłonność do podejmowania długoterminowych inwestycji kapitałowych i możliwość zaistnienia precyzyjnego rachunku ekonomicznego. Ścisły związek między własnością prywatną a owymi zjawiskami potwierdza słowa Ludwiga von Misesa, iż nie może istnieć nic takiego jak bezwłasnościowa cywilizacja.
Wydaje się jednakowoż, że obecnie jeszcze usilniej należy podkreślać moralne czy nawet duchowe walory wypływające z faktu sprawiedliwego posiadania określonych zasobów. Otóż przy wszystkich swoich gospodarczych zaletach, własność prywatna jest dodatkowo przedłużeniem woli człowieka, emanacją jego unikatowej jaźni i rozszerzoną przestrzenią jego niezbywalnej autonomii. Jest to zatem instytucja immanentnie powiązana z naturą człowieczeństwa oraz możliwością spełniania się w jego rozwojowym potencjale. Należy o tym zawsze pamiętać i podkreślać to przy każdej stosownej okazji - między innymi po to, żeby działać na pohybel wszystkim złowrogim sitwom i koteriom pieczętującym się sloganem "nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy".
Otóż, wręcz przeciwnie, człowiek rozumiejący swoją wolność i godność jest szczęśliwy między innymi właśnie dzięki temu, co ma - niekoniecznie dlatego, że ma wiele, ale dlatego, że to, co ma, jest jego i tylko jego. Trzeba mieć to zawsze na uwadze i konsekwentnie przypominać o tym każdemu, kto wciąż miewa chwile słabości nastrajające go pozytywnie do mirażu "bezwłasnościowego szczęścia". Tylko w ten sposób zneutralizuje się bowiem tych, którzy nie ustają w stręczeniu ludzkości wciąż tych samych dystopijnych koszmarów.
Wydaje się jednakowoż, że obecnie jeszcze usilniej należy podkreślać moralne czy nawet duchowe walory wypływające z faktu sprawiedliwego posiadania określonych zasobów. Otóż przy wszystkich swoich gospodarczych zaletach, własność prywatna jest dodatkowo przedłużeniem woli człowieka, emanacją jego unikatowej jaźni i rozszerzoną przestrzenią jego niezbywalnej autonomii. Jest to zatem instytucja immanentnie powiązana z naturą człowieczeństwa oraz możliwością spełniania się w jego rozwojowym potencjale. Należy o tym zawsze pamiętać i podkreślać to przy każdej stosownej okazji - między innymi po to, żeby działać na pohybel wszystkim złowrogim sitwom i koteriom pieczętującym się sloganem "nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy".
Otóż, wręcz przeciwnie, człowiek rozumiejący swoją wolność i godność jest szczęśliwy między innymi właśnie dzięki temu, co ma - niekoniecznie dlatego, że ma wiele, ale dlatego, że to, co ma, jest jego i tylko jego. Trzeba mieć to zawsze na uwadze i konsekwentnie przypominać o tym każdemu, kto wciąż miewa chwile słabości nastrajające go pozytywnie do mirażu "bezwłasnościowego szczęścia". Tylko w ten sposób zneutralizuje się bowiem tych, którzy nie ustają w stręczeniu ludzkości wciąż tych samych dystopijnych koszmarów.
Tuesday, August 24, 2021
Większe i mniejsze zła a priorytety działania
Jeden z bardziej znanych cytatów z Chestertona głosi, że świat podzielił się na dwa obozy - konserwatystów i postępowców - gdzie zadaniem tych drugich jest popełniać coraz to kolejne błędy, podczas gdy zadaniem tych pierwszych jest uniemożliwiać ich naprawianie. Wynika z tego, że choć "konserwatyzm" (rozumiany jako cel sam w sobie) jest zły, "postępowość" (rozumiana jako cel sam w sobie) jest znacznie gorsza, gdyż to ta druga przyjmuje rolę pierwotną w zakresie popychania świata w złym kierunku.
Ogólną prawidłowość zawartą w powyższym cytacie można odnieść do całego szeregu innych par szkodliwych zjawisk ideologicznych czy światopoglądowych. Ściślej zaś rzecz ujmując, nie chodzi tu o sugestię, jakoby "mniejsze zła" były bardziej usprawiedliwionymi wyborami, ale o sugestię, że "większe zła" są bardziej zasadniczymi niebezpieczeństwami. Rzecz zatem nie w tym, żeby sprzymierzać się z "mniejszymi złami" przeciwko "większym złom", ale żeby wiedzieć, czego - w świetle rzadkości zasobów i czasu - wystrzegać się w pierwszej kolejności i czemu przede wszystkim stawiać opór.
Przykładowo, rasistowski bądź trybalistyczny natywizm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu neomarksizm (alias "marksizm kulturowy", "polityka tożsamości", "teoria krytyczna" itp.).
Trucicielski industrializm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu maltuzjański ekologizm.
Luddystyczny prymitywizm jest zły, ale dużo gorsza jest przeciwstawiana mu socjoinżynieryjna technokracja.
Etatystyczny nacjonalizm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu dyktat międzynarodowej biurokracji zmierzającej ku stworzeniu nieformalnego "rządu światowego".
"Kapitalizm kolesiowski" jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu w dowolnej formie socjalizm (w tym socjalizm "demokratyczny", "partycypacyjny" itd.).
Pryncypialna antyeksperckość jest zła, ale dużo gorsza jest przeciwstawiana jej domyślna ustępliwość wobec "polityk eksperckich".
Podsumowując, mniej złym elementem każdego z powyższych przeciwstawień jest ten, który odpowiada na realną potrzebę zawartą w ludzkiej naturze (np. potrzebę rodziny, wspólnoty, autonomii, twórczości, przedsiębiorczości, estetyki itd.), ale czyni to w sposób przesadny, wykoślawiony, bałamutny lub z innego względu niewłaściwy. Gorszym elementem jest tu natomiast zawsze ten, który w najlepszym razie stara się zabić w człowieku jego naturalne potrzeby, zaś w najgorszym razie wiąże się z buntem przeciwko ludzkiej naturze - tzn. próbuje człowieka wynaturzyć, a więc odebrać mu jego miejsce w hierarchii rzeczywistości lub mamić go wizjami nierzeczywistości.
Poprawne dokonywanie normatywnych rozeznań w podobnych sytuacjach nie zawsze jest łatwe, nie oznacza to jednak, że należy z niego rezygnować. Jeśli się to bowiem uczyni, łatwo jest popaść w wyjątkowo szkodliwe formy "symetryzmu", które sprzyjają plenieniu się zła w najbardziej niszczycielskich postaciach. Wszakże, cytując klasyka, "aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił". Parafrazując zaś klasyka, aby zatriumfowało największe zło, wystarczy, by dobry człowiek był cały czas zajęty walką ze złami mniejszymi.
Ogólną prawidłowość zawartą w powyższym cytacie można odnieść do całego szeregu innych par szkodliwych zjawisk ideologicznych czy światopoglądowych. Ściślej zaś rzecz ujmując, nie chodzi tu o sugestię, jakoby "mniejsze zła" były bardziej usprawiedliwionymi wyborami, ale o sugestię, że "większe zła" są bardziej zasadniczymi niebezpieczeństwami. Rzecz zatem nie w tym, żeby sprzymierzać się z "mniejszymi złami" przeciwko "większym złom", ale żeby wiedzieć, czego - w świetle rzadkości zasobów i czasu - wystrzegać się w pierwszej kolejności i czemu przede wszystkim stawiać opór.
Przykładowo, rasistowski bądź trybalistyczny natywizm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu neomarksizm (alias "marksizm kulturowy", "polityka tożsamości", "teoria krytyczna" itp.).
Trucicielski industrializm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu maltuzjański ekologizm.
Luddystyczny prymitywizm jest zły, ale dużo gorsza jest przeciwstawiana mu socjoinżynieryjna technokracja.
Etatystyczny nacjonalizm jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu dyktat międzynarodowej biurokracji zmierzającej ku stworzeniu nieformalnego "rządu światowego".
"Kapitalizm kolesiowski" jest zły, ale dużo gorszy jest przeciwstawiany mu w dowolnej formie socjalizm (w tym socjalizm "demokratyczny", "partycypacyjny" itd.).
Pryncypialna antyeksperckość jest zła, ale dużo gorsza jest przeciwstawiana jej domyślna ustępliwość wobec "polityk eksperckich".
Podsumowując, mniej złym elementem każdego z powyższych przeciwstawień jest ten, który odpowiada na realną potrzebę zawartą w ludzkiej naturze (np. potrzebę rodziny, wspólnoty, autonomii, twórczości, przedsiębiorczości, estetyki itd.), ale czyni to w sposób przesadny, wykoślawiony, bałamutny lub z innego względu niewłaściwy. Gorszym elementem jest tu natomiast zawsze ten, który w najlepszym razie stara się zabić w człowieku jego naturalne potrzeby, zaś w najgorszym razie wiąże się z buntem przeciwko ludzkiej naturze - tzn. próbuje człowieka wynaturzyć, a więc odebrać mu jego miejsce w hierarchii rzeczywistości lub mamić go wizjami nierzeczywistości.
Poprawne dokonywanie normatywnych rozeznań w podobnych sytuacjach nie zawsze jest łatwe, nie oznacza to jednak, że należy z niego rezygnować. Jeśli się to bowiem uczyni, łatwo jest popaść w wyjątkowo szkodliwe formy "symetryzmu", które sprzyjają plenieniu się zła w najbardziej niszczycielskich postaciach. Wszakże, cytując klasyka, "aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobry człowiek niczego nie robił". Parafrazując zaś klasyka, aby zatriumfowało największe zło, wystarczy, by dobry człowiek był cały czas zajęty walką ze złami mniejszymi.
Monday, August 23, 2021
Kapitalizm jako esencja konstruktywnej współpracy międzyludzkiej: czyli przyjaciół poznaje się po ich wrogach
Czysty i konsekwentny kapitalizm jest atakowany i oczerniany przez praktycznie wszystkie ideologiczne fronty, które pragną władzy nad społeczeństwem - zwłaszcza władzy mentalnej. Kapitalizm jest zniesławiany i wyszydzany zarówno przez komunistyczne "kolektywy pracownicze", jak i przez oligarchiczno-korporacyjną koterię z Davos; potępiają go zarówno nacjonalistyczni protekcjoniści, jak i międzynarodowi biurokraci zaangażowani w budowę "rządu światowego"; nad jego rzekomymi niedostatkami rozwodzą się zarówno ekologistyczni zwolennicy "życia w harmonii z naturą", jak i technokraci rojący o centralnym sterowaniu gospodarką przez "sztuczną inteligencję"; zjednoczeni przeciwko niemu są zarówno "czerwoni" i "zieloni", jak i "brunatni" i "tęczowi".
Jaki z tego wniosek? Otóż wniosek z tego taki, że jeśli przeciwko danej wizji organizacji stosunków społeczno-gospodarczych występują praktycznie wszystkie niewolnicze, antyspołeczne ideologie tego świata, to można mieć niezmąconą pewność, że jest to wizja poprawnie opisująca niezmienną esencję konstruktywnej międzyludzkiej współpracy i zawartego w niej zdrowego potencjału rozwojowego. Tym samym jest to ostrzeżenie, że świat w tym większym stopniu będzie się pogrążał w rozgardiaszu, tandecie i degrengoladzie, w im większym stopniu będzie w nim brakowało osób nie tolerujących żadnych kompromisów w zakresie obrony instytucjonalnych i normatywnych fundamentów kapitalizmu - bezwarunkowego szacunku dla wolności osobistej, własności prywatnej, swobody zrzeszania się i nieskrępowanej konkurencji, a także konsekwentnego kultywowania klasycznych cnót roztropności, męstwa, wstrzemięźliwości i sprawiedliwości.
Niech siłą napędową pojawiania się jak największej liczby tego rodzaju osób będzie nieustająca świadomość, że im większy i pozornie zróżnicowany jest występujący przeciwko nim front, tym pilniejsza jest potrzeba "dogmatycznego" stania na straży swoich przekonań - i tym większa jest związana z tym zasługa.
Jaki z tego wniosek? Otóż wniosek z tego taki, że jeśli przeciwko danej wizji organizacji stosunków społeczno-gospodarczych występują praktycznie wszystkie niewolnicze, antyspołeczne ideologie tego świata, to można mieć niezmąconą pewność, że jest to wizja poprawnie opisująca niezmienną esencję konstruktywnej międzyludzkiej współpracy i zawartego w niej zdrowego potencjału rozwojowego. Tym samym jest to ostrzeżenie, że świat w tym większym stopniu będzie się pogrążał w rozgardiaszu, tandecie i degrengoladzie, w im większym stopniu będzie w nim brakowało osób nie tolerujących żadnych kompromisów w zakresie obrony instytucjonalnych i normatywnych fundamentów kapitalizmu - bezwarunkowego szacunku dla wolności osobistej, własności prywatnej, swobody zrzeszania się i nieskrępowanej konkurencji, a także konsekwentnego kultywowania klasycznych cnót roztropności, męstwa, wstrzemięźliwości i sprawiedliwości.
Niech siłą napędową pojawiania się jak największej liczby tego rodzaju osób będzie nieustająca świadomość, że im większy i pozornie zróżnicowany jest występujący przeciwko nim front, tym pilniejsza jest potrzeba "dogmatycznego" stania na straży swoich przekonań - i tym większa jest związana z tym zasługa.
Sunday, August 22, 2021
Ulubione slogany domorosłych "władców świata"
Ilekroć domorośli "władcy świata" perorują o promowaniu "różnorodności", mają na myśli wprowadzanie coraz to liczniejszych planów rządzenia przez dzielenie; ilekroć perorują o budowaniu "inkluzywności", mają na myśli tworzenie coraz bardziej wszechogarniającego systemu kontroli i inwigilacji; ilekroć perorują o konieczności "zrównoważenia rozwoju", mają na myśli konsolidację jak największej ilości zasobów w swoich rękach; a ilekroć perorują o "nowej normalności", mają na myśli upokarzanie społeczeństwa niekończącą się serią wymyślnych aberracji.
Słowa nic nie kosztują, ale bardzo wiele może kosztować realizacja ukrytych za nimi zamiarów - wszyscy ludzie dobrej woli muszą zatem zadbać, aby stosowne koszty ponieśli snujący owe zamiary, nie zaś ci, przeciwko którym są one snute. Tylko wówczas udowodnią oni, że nie na darmo otrzymali oczy do patrzenia, uszy do słuchania, rozum do rozeznawania i wolność do bronienia swej godności.
Słowa nic nie kosztują, ale bardzo wiele może kosztować realizacja ukrytych za nimi zamiarów - wszyscy ludzie dobrej woli muszą zatem zadbać, aby stosowne koszty ponieśli snujący owe zamiary, nie zaś ci, przeciwko którym są one snute. Tylko wówczas udowodnią oni, że nie na darmo otrzymali oczy do patrzenia, uszy do słuchania, rozum do rozeznawania i wolność do bronienia swej godności.
Thursday, August 12, 2021
Cywilizacja, samobójstwo "elit" i typologia zła
Coraz bardziej uzasadnione wydaje się wrażenie, że rządzące "elity" - zwłaszcza te działające w skali globalnej - konsekwentnie uruchamiają mechanizmy autodestrukcyjne w jak najliczniejszych obszarach znajdujących się w jakimkolwiek stopniu pod ich polityczną, gospodarczą bądź ideologiczną kontrolą.
W obszarze edukacyjno-kulturowym nachalnie promują one coraz bardziej groteskowe formy infantylnego buntu wobec elementarnych części składowych rzeczywistości, takich jak obiektywne kryteria logicznego wnioskowania czy obiektywna ludzka tożsamość płciowa.
W obszarze relacji międzygrupowych uporczywie forsują one neomarksistowską atmosferę permanentnego konfliktu, niezaspokajalnych roszczeń i wszechobecnego resentymentu, której doskonałym przykładem jest choćby to, co funkcjonuje w USA pod mianem "antyrasizmu" (w nawiązaniu do punktu poprzedniego, ostatnio coraz częściej "okazuje się", że rasistowska jest nawet nauczana w dotychczasowej formie matematyka).
W obszarze makroekonomicznym coraz chętniej deklarują one, że pojęcie długu publicznego traci swoje dotychczasowe znaczenie, bo zawsze można go "zadrukować" monetarną makulaturą, co równa się zupełnie otwartemu kierowaniu globalnej gospodarki ku scenariuszowi przewlekłej stagflacji bądź hiperinflacyjnej implozji.
Wreszcie w obszarze rozwoju gospodarczego coraz częściej perorują one o konieczności wejścia na ścieżkę "zerowego wzrostu", co w praktyce prowadzić musi do zapaści cywilizacji przemysłowej wraz z jej wszystkimi osiągnięciami (zgodnie z zasadą, że "aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec ile sił", z czego wynika, iż stanięcie w miejscu równa się nie równowadze, ale konsekwentnej retrogresji).
Pytanie brzmi teraz: dlaczego globalne "elity" postanowiły podjąć tak uparcie zabójcze i samobójcze działania, które należałoby określić mianem nie tyle "wielkiego resetu", co "wielkiego delete'u" - i to takiego, który skasuje również kasujących? W końcu nie sposób sobie wyobrazić, aby były one w stanie zachowywać swoją "elitarną" pozycję nie zdając sobie sprawy z jednoznacznie niszczycielskich skutków wdrażania powyższych agend - zwłaszcza biorąc pod uwagę ich wzajemne napędzanie się i umacnianie.
Być może odpowiedź na niniejszą zagwozdkę kryje się w typologii zła zaproponowanej przez Rudolfa Steinera, wedle której wyróżnić można zło lucyferyczne, arymaniczne i soratyczne. Z typologii tej wynika, że nie każdy rodzaj złych działań musi się wiązać z konwencjonalnie rozumianymi korzyściami dla złoczyńcy, co pozwala na znaczne rozszerzenie gamy intencji możliwych do przypisania "elitom".
Zło lucyferyczne to autodestrukcyjny hedonizm zaciemniający rozum, deformujący sumienie i pozbawiający wolę wszelkiej dyscypliny - zachowania kojarzące się z "uciechami" markiza de Sade. Jest to zło impulsywne i krótkoterminowe, w którym gustują "elity" na dorobku, doskonalące dopiero metody pasożytowania na produktywnej części społeczeństwa i łatwo zachłystujące się uzyskanym w ten sposób bogactwem. Tym samym jest to ten rodzaj zła, który najszybciej uzależnia, ale jednocześnie najszybciej przestaje dawać satysfakcję.
Zło arymaniczne to narzucona kontrola o systemowym charakterze - polityczny i biurokratyczny totalitaryzm, socjoinżynieryjna manipulacja itp. Folgowanie temu gatunkowi zła wymaga sporej dyscypliny organizacyjnej i długoterminowego planowania, więc odnośna satysfakcja wyczerpuje się znacznie wolniej, niż ta związana z jego lucyferycznym odpowiednikiem. Wydaje się jednak, że i na tym polu dzisiejsze "elity" osiągnęły już tyle, ile mogły, zaś reżim sanitarystyczny ostatniego półtorarocza jest tutaj koronną zdobyczą, zadającą produktywnej części społeczeństwa cios na tyle dotkliwy, że musi się on odbić rykoszetem na samych arymanicznych strukturach kontroli, prowadząc do ich stopniowego uwiądu.
Tutaj dochodzimy do ostatecznej formy zła - zła soratycznego - które polega na sianiu chaosu i zniszczenia rozumianego jako cel sam w sobie. Innymi słowy, w momencie gdy arymaniczne struktury kontroli i pasożytnictwa osiągają swoją maksymalną dopuszczalną masę i zaczynają się walić pod własnym ciężarem, jedynym pozostałym źródłem satysfakcji dla "elit" jest już wyłącznie uczynienie postępującej systemowej destrukcji zjawiskiem maksymalnie dotkliwym i upokarzającym dla swoich ofiar, zwłaszcza na poziomie mentalnym. Stąd zorganizowana wola maksymalnego pozbawienia ludzi - zwłaszcza tych młodszych - ich intelektualnej, moralnej i duchowej trzeźwości w zakresie postrzegania otaczającej rzeczywistości, w tym wmówienia im, że źródłem obserwowanej degrengolady jest w ostatecznym rachunku nie wichrzycielstwo "elit", tylko "opresyjny patriarchat", "systemowy rasizm", "nieskrępowany kapitalizm", "katastrofa klimatyczna" czy wszelkie inne ideologiczne straszaki spreparowane i nachalnie promowane przez owe "elity".
Jaki konstruktywny wniosek wyłania się z powyższej analizy? Przede wszystkim taki, że nie ma już sensu zabiegać o "wymianę elit" czy "systemową transformację" - zwłaszcza na poziomie globalnym - bo jest już na to o wiele za późno. Należy raczej przyjąć podejście "benedyktyńskie" i zabiegać o to, żeby uczynić swoją "małą ojczyznę" - swoją wyspę cywilizowanego życia - maksymalnie niezależną pod względem organizacyjnym i maksymalnie zdrową pod względem intelektualno-kulturowym. Jednocześnie warto zidentyfikować inne potencjalne tego rodzaju wyspy i nawiązać z nimi współpracę - w takim stopniu, w jakim umożliwiają to warunki "soratycznych" zaburzeń komunikacyjnych i blokad logistycznych. Liczenie bowiem na to, że odwróci się kumulację opisanych wyżej niszczycielskich procesów, zdaje się być podręcznikowym wręcz przykładem "kopania się z koniem" i marnotrawienia mentalnych zasobów, które można lepiej spożytkować zupełnie gdzie indziej.
Jeśli komuś narzuca się podobne skojarzenie, to można nazwać opisywane tu podejście odmianą strategii "prepperskiej", z tym, że jest to przede wszystkim "prepperyzm" intelektualny i kulturowy, nie fizyczny, medyczny czy inżynieryjny. Kiedy bowiem ma się świadomość, że najpotężniejsze globalne ośrodki wpływu czerpią perwersyjną satysfakcję już wyłącznie z upartego rujnowania cywilizacji, to najroztropnijeszym, co można uczynić, jest zadbanie o to, żeby swój osobisty kawałek cywilizacji otoczyć jak najsolidniejszym murem obronnym. Jest to w gruncie rzeczy konstatacja optymistyczna, bo gdy już ostatecznie rozpadnie sie to, co się rozpaść musi, to może się okazać, że dzieła ewentualnej odbudowy będzie się dokonywać w świecie dużo bardziej zdecentralizowanym i wielobiegunowym - a więc dużo bardziej wolnym i samoświadomym. Ta perspektywa będzie jednak dostępna wyłącznie tym, którzy dokonają w międzyczasie benedyktyńskiej pracy ocalenia tego wszystkiego, co prawdziwe, dobre i piękne, a co soratyczne "elity" usilnie starają się wydać na zatracenie razem ze sobą.
W obszarze edukacyjno-kulturowym nachalnie promują one coraz bardziej groteskowe formy infantylnego buntu wobec elementarnych części składowych rzeczywistości, takich jak obiektywne kryteria logicznego wnioskowania czy obiektywna ludzka tożsamość płciowa.
W obszarze relacji międzygrupowych uporczywie forsują one neomarksistowską atmosferę permanentnego konfliktu, niezaspokajalnych roszczeń i wszechobecnego resentymentu, której doskonałym przykładem jest choćby to, co funkcjonuje w USA pod mianem "antyrasizmu" (w nawiązaniu do punktu poprzedniego, ostatnio coraz częściej "okazuje się", że rasistowska jest nawet nauczana w dotychczasowej formie matematyka).
W obszarze makroekonomicznym coraz chętniej deklarują one, że pojęcie długu publicznego traci swoje dotychczasowe znaczenie, bo zawsze można go "zadrukować" monetarną makulaturą, co równa się zupełnie otwartemu kierowaniu globalnej gospodarki ku scenariuszowi przewlekłej stagflacji bądź hiperinflacyjnej implozji.
Wreszcie w obszarze rozwoju gospodarczego coraz częściej perorują one o konieczności wejścia na ścieżkę "zerowego wzrostu", co w praktyce prowadzić musi do zapaści cywilizacji przemysłowej wraz z jej wszystkimi osiągnięciami (zgodnie z zasadą, że "aby utrzymać się w tym samym miejscu, trzeba biec ile sił", z czego wynika, iż stanięcie w miejscu równa się nie równowadze, ale konsekwentnej retrogresji).
Pytanie brzmi teraz: dlaczego globalne "elity" postanowiły podjąć tak uparcie zabójcze i samobójcze działania, które należałoby określić mianem nie tyle "wielkiego resetu", co "wielkiego delete'u" - i to takiego, który skasuje również kasujących? W końcu nie sposób sobie wyobrazić, aby były one w stanie zachowywać swoją "elitarną" pozycję nie zdając sobie sprawy z jednoznacznie niszczycielskich skutków wdrażania powyższych agend - zwłaszcza biorąc pod uwagę ich wzajemne napędzanie się i umacnianie.
Być może odpowiedź na niniejszą zagwozdkę kryje się w typologii zła zaproponowanej przez Rudolfa Steinera, wedle której wyróżnić można zło lucyferyczne, arymaniczne i soratyczne. Z typologii tej wynika, że nie każdy rodzaj złych działań musi się wiązać z konwencjonalnie rozumianymi korzyściami dla złoczyńcy, co pozwala na znaczne rozszerzenie gamy intencji możliwych do przypisania "elitom".
Zło lucyferyczne to autodestrukcyjny hedonizm zaciemniający rozum, deformujący sumienie i pozbawiający wolę wszelkiej dyscypliny - zachowania kojarzące się z "uciechami" markiza de Sade. Jest to zło impulsywne i krótkoterminowe, w którym gustują "elity" na dorobku, doskonalące dopiero metody pasożytowania na produktywnej części społeczeństwa i łatwo zachłystujące się uzyskanym w ten sposób bogactwem. Tym samym jest to ten rodzaj zła, który najszybciej uzależnia, ale jednocześnie najszybciej przestaje dawać satysfakcję.
Zło arymaniczne to narzucona kontrola o systemowym charakterze - polityczny i biurokratyczny totalitaryzm, socjoinżynieryjna manipulacja itp. Folgowanie temu gatunkowi zła wymaga sporej dyscypliny organizacyjnej i długoterminowego planowania, więc odnośna satysfakcja wyczerpuje się znacznie wolniej, niż ta związana z jego lucyferycznym odpowiednikiem. Wydaje się jednak, że i na tym polu dzisiejsze "elity" osiągnęły już tyle, ile mogły, zaś reżim sanitarystyczny ostatniego półtorarocza jest tutaj koronną zdobyczą, zadającą produktywnej części społeczeństwa cios na tyle dotkliwy, że musi się on odbić rykoszetem na samych arymanicznych strukturach kontroli, prowadząc do ich stopniowego uwiądu.
Tutaj dochodzimy do ostatecznej formy zła - zła soratycznego - które polega na sianiu chaosu i zniszczenia rozumianego jako cel sam w sobie. Innymi słowy, w momencie gdy arymaniczne struktury kontroli i pasożytnictwa osiągają swoją maksymalną dopuszczalną masę i zaczynają się walić pod własnym ciężarem, jedynym pozostałym źródłem satysfakcji dla "elit" jest już wyłącznie uczynienie postępującej systemowej destrukcji zjawiskiem maksymalnie dotkliwym i upokarzającym dla swoich ofiar, zwłaszcza na poziomie mentalnym. Stąd zorganizowana wola maksymalnego pozbawienia ludzi - zwłaszcza tych młodszych - ich intelektualnej, moralnej i duchowej trzeźwości w zakresie postrzegania otaczającej rzeczywistości, w tym wmówienia im, że źródłem obserwowanej degrengolady jest w ostatecznym rachunku nie wichrzycielstwo "elit", tylko "opresyjny patriarchat", "systemowy rasizm", "nieskrępowany kapitalizm", "katastrofa klimatyczna" czy wszelkie inne ideologiczne straszaki spreparowane i nachalnie promowane przez owe "elity".
Jaki konstruktywny wniosek wyłania się z powyższej analizy? Przede wszystkim taki, że nie ma już sensu zabiegać o "wymianę elit" czy "systemową transformację" - zwłaszcza na poziomie globalnym - bo jest już na to o wiele za późno. Należy raczej przyjąć podejście "benedyktyńskie" i zabiegać o to, żeby uczynić swoją "małą ojczyznę" - swoją wyspę cywilizowanego życia - maksymalnie niezależną pod względem organizacyjnym i maksymalnie zdrową pod względem intelektualno-kulturowym. Jednocześnie warto zidentyfikować inne potencjalne tego rodzaju wyspy i nawiązać z nimi współpracę - w takim stopniu, w jakim umożliwiają to warunki "soratycznych" zaburzeń komunikacyjnych i blokad logistycznych. Liczenie bowiem na to, że odwróci się kumulację opisanych wyżej niszczycielskich procesów, zdaje się być podręcznikowym wręcz przykładem "kopania się z koniem" i marnotrawienia mentalnych zasobów, które można lepiej spożytkować zupełnie gdzie indziej.
Jeśli komuś narzuca się podobne skojarzenie, to można nazwać opisywane tu podejście odmianą strategii "prepperskiej", z tym, że jest to przede wszystkim "prepperyzm" intelektualny i kulturowy, nie fizyczny, medyczny czy inżynieryjny. Kiedy bowiem ma się świadomość, że najpotężniejsze globalne ośrodki wpływu czerpią perwersyjną satysfakcję już wyłącznie z upartego rujnowania cywilizacji, to najroztropnijeszym, co można uczynić, jest zadbanie o to, żeby swój osobisty kawałek cywilizacji otoczyć jak najsolidniejszym murem obronnym. Jest to w gruncie rzeczy konstatacja optymistyczna, bo gdy już ostatecznie rozpadnie sie to, co się rozpaść musi, to może się okazać, że dzieła ewentualnej odbudowy będzie się dokonywać w świecie dużo bardziej zdecentralizowanym i wielobiegunowym - a więc dużo bardziej wolnym i samoświadomym. Ta perspektywa będzie jednak dostępna wyłącznie tym, którzy dokonają w międzyczasie benedyktyńskiej pracy ocalenia tego wszystkiego, co prawdziwe, dobre i piękne, a co soratyczne "elity" usilnie starają się wydać na zatracenie razem ze sobą.
Monday, August 9, 2021
Wolność, ekonomia i cywilizacja: darmowy ebook
Wskutek inicjatywy wydawniczej podjętej przez Stowarzyszenie Libertariańskie ukazał się kolejny ebook mojego autorstwa - zbiór krótkich artykułów zatytułowany "Wolność, ekonomia i cywilizacja". Składa się on z wpisów, które pierwotnie publikowałem na swoim blogu, pogrupowanych w cztery główne kategorie tematyczne. Może on posłużyć jako zwięzłe, choć jednocześnie wielostronne wprowadzenie do tematu filozofii wolnościowej i jej stanowiska w odniesieniu do wielu istotnych obszarów życia społecznego.
Bezpłatnego ebooka w formatach PDF, EPUB i MOBI można pobrać z dedykowanej strony internetowej pod adresem www.wec.slib.pl, natomiast bezpłatne egzemplarze drukowane będzie można otrzymać na stoisku Stowarzyszenia Libertariańskiego podczas zbliżającego się Weekendu Kapitalizmu oraz na kolejnych wolnościowych wydarzeniach z udziałem rzeczonej organizacji.
Do lektury zachęcam wszystkich zainteresowanych wymienionymi w tytule tematami, zwłaszcza zaś tych, którzy doceniają zachodzące między nimi kluczowe związki. Bez konsekwentnego szacunku dla wolności osobistej nie może wszakże powstać ani żadna rozwinięta gospodarka, ani żadna trwała i prawdziwie imponująca cywilizacja, natomiast bez pogłębionej refleksji na temat roli wolności osobistej w życiu społecznym nie jest w stanie powstać żadna rzetelna teoria ekonomii ani żaden gruntowny opis cywilizacyjnego rozwoju. W niniejszym zbiorze staram się zilustrować powyższą tezę - i liczę na to, że każdy intelektualnie wnikliwy czytelnik odniesie korzyść z zastanowienia się nad tym, czy jest to ilustracja przekonująca.
Bezpłatnego ebooka w formatach PDF, EPUB i MOBI można pobrać z dedykowanej strony internetowej pod adresem www.wec.slib.pl, natomiast bezpłatne egzemplarze drukowane będzie można otrzymać na stoisku Stowarzyszenia Libertariańskiego podczas zbliżającego się Weekendu Kapitalizmu oraz na kolejnych wolnościowych wydarzeniach z udziałem rzeczonej organizacji.
Do lektury zachęcam wszystkich zainteresowanych wymienionymi w tytule tematami, zwłaszcza zaś tych, którzy doceniają zachodzące między nimi kluczowe związki. Bez konsekwentnego szacunku dla wolności osobistej nie może wszakże powstać ani żadna rozwinięta gospodarka, ani żadna trwała i prawdziwie imponująca cywilizacja, natomiast bez pogłębionej refleksji na temat roli wolności osobistej w życiu społecznym nie jest w stanie powstać żadna rzetelna teoria ekonomii ani żaden gruntowny opis cywilizacyjnego rozwoju. W niniejszym zbiorze staram się zilustrować powyższą tezę - i liczę na to, że każdy intelektualnie wnikliwy czytelnik odniesie korzyść z zastanowienia się nad tym, czy jest to ilustracja przekonująca.
Wednesday, August 4, 2021
Wolność, bezpieczeństwo i mutujące slogany
Jeden z klasycznych kolektywistycznych sloganów głosił, iż "nikt nie jest wolny dopóki wszyscy nie są wolni". Jako że wolność traktował on jako cechę zbiorową, stwarzał on tym samym naturalne uzasadnienie dla innego, jeszcze bardziej złowieszczo brzmiącego sloganu, zgodnie z którym w imię "woli powszechnej" należało "zmuszać ludzi do bycia wolnymi". Logiczną implikacją połączenia obu powyższych haseł był zatem podręcznikowo orwellowski wniosek, iż wolność równa się powszechnemu zniewoleniu.
Raptownie ukonstytuowany ostatnimi czasy globalny reżim hipochondryczny używa dość namiętnie wariacji na temat pierwszego z wymienionych wyżej sloganów, a mianowicie: "nikt nie jest bezpieczny dopóki wszyscy nie są bezpieczni". Wniosek z tego taki, że w imię "troski powszechnej" należy - per analogiam - "narażać ludzi na bycie bezpiecznymi". To z kolei prowadzi do konstatacji, że bezpieczeństwo równa się powszechnemu zagrożeniu, choćby w postaci wymuszonej ruiny gospodarczej bądź sukcesywnego odcinania "niesubordynowanych" od możliwości swobodnego życia w przestrzeni publicznej.
Podsumowując, czasy trochę się zmieniają - koronną wartością przestaje być abstrakcyjna wolność, a staje się nią histeryczna potrzeba czucia się bezpiecznym - ale bałamutne kolektywistyczne frazesy i oparte na nich reżimowe działania pozostają bez zmian. Miejmy to na uwadze, żeby nie dopuścić przynajmniej do najbardziej kompromitujących powtórek z historii i wszelkie reżimy z ich orwellowskimi powszechnikami skutecznie trzymać na dystans.
Raptownie ukonstytuowany ostatnimi czasy globalny reżim hipochondryczny używa dość namiętnie wariacji na temat pierwszego z wymienionych wyżej sloganów, a mianowicie: "nikt nie jest bezpieczny dopóki wszyscy nie są bezpieczni". Wniosek z tego taki, że w imię "troski powszechnej" należy - per analogiam - "narażać ludzi na bycie bezpiecznymi". To z kolei prowadzi do konstatacji, że bezpieczeństwo równa się powszechnemu zagrożeniu, choćby w postaci wymuszonej ruiny gospodarczej bądź sukcesywnego odcinania "niesubordynowanych" od możliwości swobodnego życia w przestrzeni publicznej.
Podsumowując, czasy trochę się zmieniają - koronną wartością przestaje być abstrakcyjna wolność, a staje się nią histeryczna potrzeba czucia się bezpiecznym - ale bałamutne kolektywistyczne frazesy i oparte na nich reżimowe działania pozostają bez zmian. Miejmy to na uwadze, żeby nie dopuścić przynajmniej do najbardziej kompromitujących powtórek z historii i wszelkie reżimy z ich orwellowskimi powszechnikami skutecznie trzymać na dystans.
Saturday, July 31, 2021
Jedność ludzi dobrej woli w obronie tego, co trzeba
W jaki sposób ludzie dobrej woli mogą się najskuteczniej zjednoczyć przeciw tym, którzy chcą ich pozbawić nie tylko wolności osobistej i własności prywatnej, ale też umysłowej niezależności i duchowej godności? Otóż najlepszą metodą jest tu dogłębne zdanie sobie sprawy, że zblazowani miliarderzy, międzynarodowi biurokraci i salonowi ideolodzy perorujący o „resetowaniu świata”, „czwartej rewolucji przemysłowej”, „zielonym nowym ładzie” czy „zrównoważonej i inkluzywnej gospodarce” są jedynie propagandowymi twarzami lub w najlepszym razie wykonawcami woli kogoś nieporównanie groźniejszego, kto głównym celem swojego istnienia uczynił szkodzenie człowiekowi w każdym możliwym wymiarze. Kogoś, kto zdaje sobie przy tym sprawę, że może już nie mieć zbyt wielu okazji, żeby swoje cele zrealizować, w związku z czym mobilizuje obecnie i rzuca do walki wszystkie swoje siły.
Widząc sprawy w powyższej perspektywie, żaden człowiek dobrej woli nie pójdzie nawet na najmniejszą ugodę z tymi, którzy chcą podeptać jego człowieczeństwo i skłonić go do własnowolnego udziału w owym deptaniu. Będzie on przy tym wytrwale szukał i konsekwentnie wspierał wszystkich tych, którzy wykazują podobną świadomość zastanej sytuacji - choćby się okazało, że jest ich jedynie niewielka reszta. To wystarczy, żeby ocalić rzeczy naprawdę istotne - choćby po drodze miało się stracić wszystko pozostałe.
Widząc sprawy w powyższej perspektywie, żaden człowiek dobrej woli nie pójdzie nawet na najmniejszą ugodę z tymi, którzy chcą podeptać jego człowieczeństwo i skłonić go do własnowolnego udziału w owym deptaniu. Będzie on przy tym wytrwale szukał i konsekwentnie wspierał wszystkich tych, którzy wykazują podobną świadomość zastanej sytuacji - choćby się okazało, że jest ich jedynie niewielka reszta. To wystarczy, żeby ocalić rzeczy naprawdę istotne - choćby po drodze miało się stracić wszystko pozostałe.
Sunday, July 25, 2021
O bezowocności bycia wyłącznie libertarianinem
Jedną z bardziej jałowych postaw, jakie może przyjąć libertarianin, jest bycie wyłącznie libertarianinem. Postawa taka nie podkreśla bowiem, że wolność traktuje się jako cel sam w sobie, ale sugeruje, że wolność uznaje się za drogę donikąd. O ile więc, chcąc krzewić wolność osobistą jako najwyższą wartość społeczną, należy przyjąć podobne stanowisko w obszarze przekonań prawno-politycznych, nie należy popełniać następnie błędu zawężenia wartości wolności osobistej wyłącznie do rzeczonego obszaru.
Jeśli się bowiem ów błąd popełni, wówczas nie będzie się w stanie wykazać, że wolność osobista jest źródłem wszelkich konstruktywnych wysiłków intelektualnych, moralnych, estetycznych i duchowych, jakie może podjąć człowiek, ale stworzy się wrażenie, że umiłowanie wolności jest pretekstem do ucieczki od tego rodzaju wysiłków. To natomiast nie będzie perspektywą atrakcyjną dla kogokolwiek, kto nie chciałby zmarnować swojego człowieczeństwa - niezależnie od tego, czy miałoby się to dokonać wskutek nacisku cudzej woli, czy wskutek słabości woli własnej.
Jeśli się bowiem ów błąd popełni, wówczas nie będzie się w stanie wykazać, że wolność osobista jest źródłem wszelkich konstruktywnych wysiłków intelektualnych, moralnych, estetycznych i duchowych, jakie może podjąć człowiek, ale stworzy się wrażenie, że umiłowanie wolności jest pretekstem do ucieczki od tego rodzaju wysiłków. To natomiast nie będzie perspektywą atrakcyjną dla kogokolwiek, kto nie chciałby zmarnować swojego człowieczeństwa - niezależnie od tego, czy miałoby się to dokonać wskutek nacisku cudzej woli, czy wskutek słabości woli własnej.
Tuesday, July 20, 2021
"Rząd światowy" vs konsekwentny oddolny opór
Stronnicy wolności osobistej od lat pocieszali się faktem, że, mimo ogromnego rozpanoszenia się etatyzmu na świecie, nie istnieje póki co rząd światowy, który byłby w stanie ukrócić "prowolnościową" konkurencję między poszczególnymi rządami zabiegającymi o przyciągnięcie rzutkich imigrantów "głosujących nogami".
Tymczasem na przestrzeni ostatniego półtora roku stało się jasne, że z praktycznego punktu widzenia "rząd światowy" już istnieje, zaś zdecydowana większość rządów lokalnych wdraża w sposób mniej lub bardziej jednolity "rekomendacje" stręczone bądź to przez tzw. organizacje międzynarodowe, bądź to przez zakulisowe globalne koterie.
Powyższy fakt stanowi kolejne potwierdzenie znanej od dawna w kręgach wolnościowych prawdy, iż stosunkowo niewielkie znaczenie ma to, jakie będą doraźne rezultaty funkcjonowania procedur "demokracji przedstawicielskiej", wielkie znaczenie ma natomiast to, w jakim stopniu w reakcji na owe rezultaty jest w stanie pojawić się konsekwentny oddolny opór. Innymi słowy, jeśli dany reżim zdaje sobie sprawę, że musi przegrać z lokalną wspólnotą działającą w myśl zasady "wszystkich nas nie pozamykacie", wówczas nie ma większego znaczenia, czy rozkazy wdrażane przez ów reżim płyną z Warszawy, Brukseli, Genewy czy Davos.
Podsumowując, nawet rząd światowy przegra z regionalną społecznością, jeśli ta druga będzie wystarczająco zdeterminowana i spontanicznie zjednoczona w imię słusznych idei, zwłaszcza wówczas, gdy posłuży ona tym samym za inspirację dla innych podobnych społeczności. Dawid może zawsze pokonać Goliata, o czym należy pamiętać w tym większym stopniu, im bardziej różne domorosłe Goliaty próbują zastraszać nas swoim rozmiarem.
Tymczasem na przestrzeni ostatniego półtora roku stało się jasne, że z praktycznego punktu widzenia "rząd światowy" już istnieje, zaś zdecydowana większość rządów lokalnych wdraża w sposób mniej lub bardziej jednolity "rekomendacje" stręczone bądź to przez tzw. organizacje międzynarodowe, bądź to przez zakulisowe globalne koterie.
Powyższy fakt stanowi kolejne potwierdzenie znanej od dawna w kręgach wolnościowych prawdy, iż stosunkowo niewielkie znaczenie ma to, jakie będą doraźne rezultaty funkcjonowania procedur "demokracji przedstawicielskiej", wielkie znaczenie ma natomiast to, w jakim stopniu w reakcji na owe rezultaty jest w stanie pojawić się konsekwentny oddolny opór. Innymi słowy, jeśli dany reżim zdaje sobie sprawę, że musi przegrać z lokalną wspólnotą działającą w myśl zasady "wszystkich nas nie pozamykacie", wówczas nie ma większego znaczenia, czy rozkazy wdrażane przez ów reżim płyną z Warszawy, Brukseli, Genewy czy Davos.
Podsumowując, nawet rząd światowy przegra z regionalną społecznością, jeśli ta druga będzie wystarczająco zdeterminowana i spontanicznie zjednoczona w imię słusznych idei, zwłaszcza wówczas, gdy posłuży ona tym samym za inspirację dla innych podobnych społeczności. Dawid może zawsze pokonać Goliata, o czym należy pamiętać w tym większym stopniu, im bardziej różne domorosłe Goliaty próbują zastraszać nas swoim rozmiarem.
Saturday, July 17, 2021
Kościół, antykościół i droga na drugą Golgotę
Liczne osoby, którym leży na sercu dobro Kościoła Powszechnego, zareagowały na wczorajsze motu proprio w sposób niezaskakujący: ubolewaniem, rozdrażnieniem, zniechęceniem i zastanawianiem się, ile jeszcze będzie trwał ten "dopust Boży". Wszystkie te reakcje zdają się znajdować wspólne źródło w pokornym i pobożnym, ale jednocześnie coraz bardziej uwierającym przekonaniu, że mamy tu do czynienia z krzyżami, których niesienia wymaga trwanie w postawie "synowskiego posłuszeństwa" stanowiącego warunek niezbędny zachowania jedności Kościoła. Cały czas nawraca jednak w tym kontekście pytanie: do jakiego stopnia "synowskie posłuszeństwo" i zachowywanie jedności Kościoła jest możliwe do pogodzenia z "cierpliwym znoszeniem" słów i decyzji absolutnie niemożliwych do pojednania zarówno z niezmiennym depozytem wiary, jak i z należytym szacunkiem dla kanonizowanych norm liturgicznych?
Otóż nadeszła już chyba chwila, żeby móc kategorycznie stwierdzić, że powyższych elementów nie da się uzgodnić w stopniu żadnym. W związku z tym należy zadać tu pytanie nie doktrynalne, nie liturgiczne i nie teologiczne, ale ontologiczne: pytanie o to, kogo z żyjących dziś osób można w sposób logicznie uzasadniony nazwać następcą św. Piotra, a kogo zdecydowanie nie (zadawanie i zgłębianie tego rodzaju pytań jest notabene kanonicznym obowiązkiem wszystkich wiernych).
Stąd warto przedstawić tu wizję rzeczywistości, która zdaje się udzielać na powyższe pytanie ontologicznie zadowalającej odpowiedzi, harmonizującej niezmienność depozytu wiary i szacunek dla kanonizowanych norm liturgicznych z nadnaturalnie chronionymi atrybutami urzędu papieskiego. Nie jest to wizja wyjątkowo odkrywcza, ale nie natknąłem się dotychczas na jej choćby pobieżne omówienie w przestrzeni polskojęzycznej, w związku z czym warto opisać tu pokrótce jej najważniejsze elementy, pozostawiając każdemu z zainteresowanych czytelników pod rozwagę, w jakim stopniu jest ona bardziej przekonująca od dostępnych alternatyw. Wygląda ona następująco:
1. Rezygnacja Benedykta XVI była nieważna. Jest to hipoteza podnoszona od dawna, ale ważny jest tu powód: w łacińskim tekście rzekomego dokumentu rezygnacyjnego Benedykt XVI pisze o zrzeczeniu się "ministerium", czyli aktywnej posługi biskupiej, ale nie o zrzeczeniu się "munus Petrinum", czyli duchowego mandatu następcy św. Piotra. Potwierdza to mnóstwo dodatkowych poszlak: Benedykt XVI zachował wszelkie atrybuty papiestwa (szaty pontyfikalne, pierścień papieski, imię papieskie, używanie błogosławieństwa apostolskiego, paliusz w herbie itd.), twierdząc przy tym konsekwentnie w autoryzowanych wywiadach-rzekach, że "mandat duchowy" pozostaje przy nim i że papieżem jest się raz na zawsze. Innymi słowy, wszystko wskazuje na to, że Benedykt XVI postanowił w ramach swojego domniemanego aktu rezygnacyjnego przekształcić papiestwo w urząd "kolegialny" bądź "synodalny", składający się z części administracyjnej i kontemplacyjnej. To jest jednak rzecz kanonicznie i doktrynalnie niedopuszczalna, gdyż następca św. Piotra - jako żywy symbol jedności Kościoła - może być tylko jeden. Stąd wniosek, że Benedykt XVI - bądź to bezwiednie, bądź to w celu zmylenia swoich wrogów - popełnił w swoim declaratio błąd substancjalny, co czyni cały dokument nieważnym. Podsumowując, w świetle prawa kanonicznego Benedykt XVI pozostaje papieżem niezależnie od tego, co myśli na ten temat większość kościelnej hierarchii albo nawet on sam (tu zresztą pojawiają się kolejne znaczące poszlaki: dlaczego np. rzekomy sukcesor Benedykta XVI ostentacyjnie wyzbył się tytułu wikariusza Chrystusa, czyli tego tytułu papieskiego, który w sposób najbardziej bezpośredni łączy się nie z posługą administracyjną, ale właśnie z duchowym mandatem św. Piotra?).
2. Punkt powyższy jest tu zdecydowanie najważniejszy, ale uzupełniają się z nim punkty dodatkowe. Jest dziś już np. rzeczą zupełnie jawną, że na domniemanym konklawe w 2013 roku tzw. mafia z Sankt Gallen (ich własne samochwalcze określenie) zawiązała blok wyborczy w celu przepchnięcia preferowanej przez siebie kandydatury. Tego rodzaju polityczne machinacje czynią jednak dokonany wybór kanonicznie nieważnym - i, ponownie, jest tak niezależnie od tego, czy stosowne instytucje zamierzają się tej sprawie przyjrzeć, czy też przejść nad nią do porządku dziennego (kwestia dowodowa jest tu rozstrzygnięta, bo prominentni członkowie mafii z Sankt Gallen sami przyznali się w swojej pysze i w swoim poczuciu bezkarności do podejmowania opisanych wyżej działań).
3. Domniemany sukcesor Benedykta XVI zdążył się już wsławić w czasie swojego urzędowania licznymi oficjalnymi stwierdzeniami i czynami (dopuszczenie komunii dla rozwodników, podpisanie dokumentu z Abu Dhabi, uroczyste wprowadzenie pogańskich, demonicznych bałwanów do Bazyliki św. Piotra itp.), których nie sposób uznać wyłącznie za poważne, ale nieuświadomione błędy, zwłaszcza w świetle licznych całkowicie zlekceważonych apeli o ich sprostowanie bądź odpokutowanie (na czele ze słynnymi kardynalskimi dubiami). Owe stwierdzenia i czyny trzeba zatem uznać za przejawy formalnych herezji, które w myśl pism doktorów Kościoła, w tym przede wszystkim św. Roberta Bellarmina, natychmiast pozbawiają heretyka wszelkich kościelnych godności. W przypadku heretyckiego papieża pojawia się tu odrębny problem tego, kto i w jaki sposób miałby formalnie go osądzić i pozbawić urzędu, ale w omawianym przypadku problem ten znika biorąc pod uwagę to, co zostało powiedziane w punktach poprzednich - tzn. to, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Benedykt XVI nigdy nie przestał być papieżem.
4. I wreszcie punkt najbardziej spekulatywny, ale jednocześnie oparty o potencjalnie najwiarygodniejsze źródło: obecna sytuacja w Watykanie zdaje się jasno wpisywać w treść trzeciej tajemnicy fatimskiej, która wspomina zarówno o "Ojcu Świętym", jak i o "biskupie w bieli", sugerując jednocześnie, że jeden z nich jest lustrzanym odbiciem drugiego. Z powyższego zdaje się wynikać, że w czasie wypełniania się owej tajemnicy w Watykanie będzie przebywał zarówno autentyczny papież, reprezentujący prawdziwy, choć umierający na swej Golgocie Kościół Powszechny, jak i jego zwodniczy "sobowtór" przewodzący triumfującemu w świecie antykościołowi (zapowiedź "świeckiego, ekumenicznego i globalnego" fałszywego kościoła pojawia się też w szeregu innych znaczących XX-wiecznych przepowiedni, na czele z tą wygłoszoną przez Czcigodnego Sługę Bożego Fultona Sheena w 1947 roku).
Podsumowując, w świetle powyższych faktów nie sądzę, aby po stronie wystarczająco uświadomionych wiernych uzasadnione było zniechęcenie, rezygnacja czy - nie daj Boże - rozpacz. Wręcz przeciwnie, wszystkie wspomniane elementy wydają się układać w logicznie, ontologicznie i teologicznie spójną całość, której nadejście zostało już z dawna przepowiedziane i które stanowi "naturalne" dopełnienie tego, co rozpoczęło się 2000 lat temu - jak rzecz rozpoczęła się od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, tak musi się ona zakończyć śmiercią i zmartwychwstaniem Jego Mistycznego Ciała. Powinniśmy zatem, zachowując pełną powagę bieżącej sytuacji, cieszyć się z faktu, że mamy niepowtarzalną okazję trwania przy niezmiennych zasadach i umacniania się w zbawczych łaskach, które świat - w tym świat przebrany w duchowne szaty - próbuje coraz nachalniej zakłamać i wykoślawić. Nic nie powinno nas tu zaskakiwać, zatem niczego nie powinniśmy się tu bać ani niczym się przesadnie gorszyć - niczym poza fatalnym przekonaniem, że zdradzone zostały złożone nam nadprzyrodzone obietnice.
Na koniec raz jeszcze zastrzeżenie i sugestia - czy powyższe przedstawienie spraw jest przekonujące lub przynajmniej bardziej wiarygodne od dostępnych alternatyw, to niech już każdy rozsądzi we własnym rozumie i sumieniu. Zdaje się przy tym jednak, że podobne rozsądzenie nie może się odbyć bez głębokiego intelektualnego i moralnego pożytku dla rozsądzającego, więc przynajmniej tego należy tu wszystkim życzyć.
Otóż nadeszła już chyba chwila, żeby móc kategorycznie stwierdzić, że powyższych elementów nie da się uzgodnić w stopniu żadnym. W związku z tym należy zadać tu pytanie nie doktrynalne, nie liturgiczne i nie teologiczne, ale ontologiczne: pytanie o to, kogo z żyjących dziś osób można w sposób logicznie uzasadniony nazwać następcą św. Piotra, a kogo zdecydowanie nie (zadawanie i zgłębianie tego rodzaju pytań jest notabene kanonicznym obowiązkiem wszystkich wiernych).
Stąd warto przedstawić tu wizję rzeczywistości, która zdaje się udzielać na powyższe pytanie ontologicznie zadowalającej odpowiedzi, harmonizującej niezmienność depozytu wiary i szacunek dla kanonizowanych norm liturgicznych z nadnaturalnie chronionymi atrybutami urzędu papieskiego. Nie jest to wizja wyjątkowo odkrywcza, ale nie natknąłem się dotychczas na jej choćby pobieżne omówienie w przestrzeni polskojęzycznej, w związku z czym warto opisać tu pokrótce jej najważniejsze elementy, pozostawiając każdemu z zainteresowanych czytelników pod rozwagę, w jakim stopniu jest ona bardziej przekonująca od dostępnych alternatyw. Wygląda ona następująco:
1. Rezygnacja Benedykta XVI była nieważna. Jest to hipoteza podnoszona od dawna, ale ważny jest tu powód: w łacińskim tekście rzekomego dokumentu rezygnacyjnego Benedykt XVI pisze o zrzeczeniu się "ministerium", czyli aktywnej posługi biskupiej, ale nie o zrzeczeniu się "munus Petrinum", czyli duchowego mandatu następcy św. Piotra. Potwierdza to mnóstwo dodatkowych poszlak: Benedykt XVI zachował wszelkie atrybuty papiestwa (szaty pontyfikalne, pierścień papieski, imię papieskie, używanie błogosławieństwa apostolskiego, paliusz w herbie itd.), twierdząc przy tym konsekwentnie w autoryzowanych wywiadach-rzekach, że "mandat duchowy" pozostaje przy nim i że papieżem jest się raz na zawsze. Innymi słowy, wszystko wskazuje na to, że Benedykt XVI postanowił w ramach swojego domniemanego aktu rezygnacyjnego przekształcić papiestwo w urząd "kolegialny" bądź "synodalny", składający się z części administracyjnej i kontemplacyjnej. To jest jednak rzecz kanonicznie i doktrynalnie niedopuszczalna, gdyż następca św. Piotra - jako żywy symbol jedności Kościoła - może być tylko jeden. Stąd wniosek, że Benedykt XVI - bądź to bezwiednie, bądź to w celu zmylenia swoich wrogów - popełnił w swoim declaratio błąd substancjalny, co czyni cały dokument nieważnym. Podsumowując, w świetle prawa kanonicznego Benedykt XVI pozostaje papieżem niezależnie od tego, co myśli na ten temat większość kościelnej hierarchii albo nawet on sam (tu zresztą pojawiają się kolejne znaczące poszlaki: dlaczego np. rzekomy sukcesor Benedykta XVI ostentacyjnie wyzbył się tytułu wikariusza Chrystusa, czyli tego tytułu papieskiego, który w sposób najbardziej bezpośredni łączy się nie z posługą administracyjną, ale właśnie z duchowym mandatem św. Piotra?).
2. Punkt powyższy jest tu zdecydowanie najważniejszy, ale uzupełniają się z nim punkty dodatkowe. Jest dziś już np. rzeczą zupełnie jawną, że na domniemanym konklawe w 2013 roku tzw. mafia z Sankt Gallen (ich własne samochwalcze określenie) zawiązała blok wyborczy w celu przepchnięcia preferowanej przez siebie kandydatury. Tego rodzaju polityczne machinacje czynią jednak dokonany wybór kanonicznie nieważnym - i, ponownie, jest tak niezależnie od tego, czy stosowne instytucje zamierzają się tej sprawie przyjrzeć, czy też przejść nad nią do porządku dziennego (kwestia dowodowa jest tu rozstrzygnięta, bo prominentni członkowie mafii z Sankt Gallen sami przyznali się w swojej pysze i w swoim poczuciu bezkarności do podejmowania opisanych wyżej działań).
3. Domniemany sukcesor Benedykta XVI zdążył się już wsławić w czasie swojego urzędowania licznymi oficjalnymi stwierdzeniami i czynami (dopuszczenie komunii dla rozwodników, podpisanie dokumentu z Abu Dhabi, uroczyste wprowadzenie pogańskich, demonicznych bałwanów do Bazyliki św. Piotra itp.), których nie sposób uznać wyłącznie za poważne, ale nieuświadomione błędy, zwłaszcza w świetle licznych całkowicie zlekceważonych apeli o ich sprostowanie bądź odpokutowanie (na czele ze słynnymi kardynalskimi dubiami). Owe stwierdzenia i czyny trzeba zatem uznać za przejawy formalnych herezji, które w myśl pism doktorów Kościoła, w tym przede wszystkim św. Roberta Bellarmina, natychmiast pozbawiają heretyka wszelkich kościelnych godności. W przypadku heretyckiego papieża pojawia się tu odrębny problem tego, kto i w jaki sposób miałby formalnie go osądzić i pozbawić urzędu, ale w omawianym przypadku problem ten znika biorąc pod uwagę to, co zostało powiedziane w punktach poprzednich - tzn. to, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Benedykt XVI nigdy nie przestał być papieżem.
4. I wreszcie punkt najbardziej spekulatywny, ale jednocześnie oparty o potencjalnie najwiarygodniejsze źródło: obecna sytuacja w Watykanie zdaje się jasno wpisywać w treść trzeciej tajemnicy fatimskiej, która wspomina zarówno o "Ojcu Świętym", jak i o "biskupie w bieli", sugerując jednocześnie, że jeden z nich jest lustrzanym odbiciem drugiego. Z powyższego zdaje się wynikać, że w czasie wypełniania się owej tajemnicy w Watykanie będzie przebywał zarówno autentyczny papież, reprezentujący prawdziwy, choć umierający na swej Golgocie Kościół Powszechny, jak i jego zwodniczy "sobowtór" przewodzący triumfującemu w świecie antykościołowi (zapowiedź "świeckiego, ekumenicznego i globalnego" fałszywego kościoła pojawia się też w szeregu innych znaczących XX-wiecznych przepowiedni, na czele z tą wygłoszoną przez Czcigodnego Sługę Bożego Fultona Sheena w 1947 roku).
Podsumowując, w świetle powyższych faktów nie sądzę, aby po stronie wystarczająco uświadomionych wiernych uzasadnione było zniechęcenie, rezygnacja czy - nie daj Boże - rozpacz. Wręcz przeciwnie, wszystkie wspomniane elementy wydają się układać w logicznie, ontologicznie i teologicznie spójną całość, której nadejście zostało już z dawna przepowiedziane i które stanowi "naturalne" dopełnienie tego, co rozpoczęło się 2000 lat temu - jak rzecz rozpoczęła się od śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, tak musi się ona zakończyć śmiercią i zmartwychwstaniem Jego Mistycznego Ciała. Powinniśmy zatem, zachowując pełną powagę bieżącej sytuacji, cieszyć się z faktu, że mamy niepowtarzalną okazję trwania przy niezmiennych zasadach i umacniania się w zbawczych łaskach, które świat - w tym świat przebrany w duchowne szaty - próbuje coraz nachalniej zakłamać i wykoślawić. Nic nie powinno nas tu zaskakiwać, zatem niczego nie powinniśmy się tu bać ani niczym się przesadnie gorszyć - niczym poza fatalnym przekonaniem, że zdradzone zostały złożone nam nadprzyrodzone obietnice.
Na koniec raz jeszcze zastrzeżenie i sugestia - czy powyższe przedstawienie spraw jest przekonujące lub przynajmniej bardziej wiarygodne od dostępnych alternatyw, to niech już każdy rozsądzi we własnym rozumie i sumieniu. Zdaje się przy tym jednak, że podobne rozsądzenie nie może się odbyć bez głębokiego intelektualnego i moralnego pożytku dla rozsądzającego, więc przynajmniej tego należy tu wszystkim życzyć.
O korzyściach z powrotu do mówienia o cnotach
Abstrahując od przygodnych spraw związanych z politycznym teatrzykiem, należy uznać, że korzystne jest pojawienie się w masowej świadomości sugestii co do konieczności kształcenia w duchu cnót. To zaś, że już samo słowo "cnota" wywołuje w najlepszym razie "pensjonarskie" skojarzenia, a w najgorszym razie w sposób niemal odruchowy prowokuje głupawe szyderstwa, jest jedynie dowodem postępującej etycznej miałkości, w jaką konsekwentnie brnie ludzkość od co najmniej kilkudziesięciu lat.
Cnota (arete, virtus) stanowi kluczowy element edukacji moralnej obecny w najtrwalszej, najgruntowniejszej i najowocniejszej ze wszystkich tradycji etycznych, jakich kultywowanie było kiedykolwiek udziałem ludzkości. Mowa tu, rzecz jasna, o tradycji arystotelesowsko-tomistycznej, albo - jak kto woli - tradycji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej, która przez ponad 2000 lat kierowała moralnym rozwojem jedynej prawdziwie globalnej cywilizacji, nim została w dużej mierze wyparta przez fałszywą alternatywę między deontologią a utylitaryzmem, czyli stanowiskami wyrosłymi na gruncie szkodliwych tendencji z jednej strony legalistycznych i subiektywistycznych, a z drugiej strony scjentystycznych i socjoinżynieryjnych.
Zgodnie z tradycją arystotelesowsko-tomistyczną, cnota to trwała dyspozycja charakteru umożliwiająca dążenie do obiektywnie słusznych celów w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu. Z definicji tej wynika, że kształcenie cnót to zadanie na całe życie, wymagające zarówno pogłębionej refleksji teoretycznej, jak i stałego konfrontowania owej refleksji z poszczególnymi sytuacjami życiowymi, co z jednej strony sugeruje, że istnieje obiektywnie słuszny kompas moralny, ale z drugiej strony podkreśla, że właściwe posługiwanie się owym kompasem to unikatowe wyzwanie stojące przed każdym człowiekiem. Takie ujęcie sprawy stanowi zaś doskonałe antidotum zarówno na przekonanie, że edukacja moralna to kwestia przeczytania odpowiedniej liczby "kodeksów dobrych praktyk", jak i na przekonanie, że jest to kwestia nabycia umiejętności "zawieszania osądów" czy "wyzbycia się stereotypów". Innymi słowy, jest to doskonałe antidotum zarówno na sterylny legalizm, jak i na czułostkowy infantylizm.
Co więcej, nawet od strony czysto językowej cnota jest słowem niezastępowalnym, bo jej adekwatnym odpowiednikiem nie jest ani "pozytywna cecha charakteru" (sformułowanie tyleż nieporęczne, co pretensjonalnie pop-psychologiczne), ani nawet "przymiot" (termin znaczeniowo zbyt szeroki, w tym przede wszystkim tyczący się również cech wrodzonych, do jakich cnoty zdecydowanie nie należą).
Podsumowując, życzmy sobie tego, żeby cnoty jak najszybciej i jak najobficiej powróciły do naszego życia - nie w kontekście bismarckowsko-etatystycznej niby-edukacji, bo ta jest na nie z definicji impregnowana, ale w kontekście codziennych praktyk moralnych, związanych z nimi refleksji oraz prawdziwie autonomicznych placówek oświatowych służących autentycznemu kształtowaniu charakteru.
Cnota (arete, virtus) stanowi kluczowy element edukacji moralnej obecny w najtrwalszej, najgruntowniejszej i najowocniejszej ze wszystkich tradycji etycznych, jakich kultywowanie było kiedykolwiek udziałem ludzkości. Mowa tu, rzecz jasna, o tradycji arystotelesowsko-tomistycznej, albo - jak kto woli - tradycji grecko-rzymsko-chrześcijańskiej, która przez ponad 2000 lat kierowała moralnym rozwojem jedynej prawdziwie globalnej cywilizacji, nim została w dużej mierze wyparta przez fałszywą alternatywę między deontologią a utylitaryzmem, czyli stanowiskami wyrosłymi na gruncie szkodliwych tendencji z jednej strony legalistycznych i subiektywistycznych, a z drugiej strony scjentystycznych i socjoinżynieryjnych.
Zgodnie z tradycją arystotelesowsko-tomistyczną, cnota to trwała dyspozycja charakteru umożliwiająca dążenie do obiektywnie słusznych celów w konkretnych okolicznościach miejsca i czasu. Z definicji tej wynika, że kształcenie cnót to zadanie na całe życie, wymagające zarówno pogłębionej refleksji teoretycznej, jak i stałego konfrontowania owej refleksji z poszczególnymi sytuacjami życiowymi, co z jednej strony sugeruje, że istnieje obiektywnie słuszny kompas moralny, ale z drugiej strony podkreśla, że właściwe posługiwanie się owym kompasem to unikatowe wyzwanie stojące przed każdym człowiekiem. Takie ujęcie sprawy stanowi zaś doskonałe antidotum zarówno na przekonanie, że edukacja moralna to kwestia przeczytania odpowiedniej liczby "kodeksów dobrych praktyk", jak i na przekonanie, że jest to kwestia nabycia umiejętności "zawieszania osądów" czy "wyzbycia się stereotypów". Innymi słowy, jest to doskonałe antidotum zarówno na sterylny legalizm, jak i na czułostkowy infantylizm.
Co więcej, nawet od strony czysto językowej cnota jest słowem niezastępowalnym, bo jej adekwatnym odpowiednikiem nie jest ani "pozytywna cecha charakteru" (sformułowanie tyleż nieporęczne, co pretensjonalnie pop-psychologiczne), ani nawet "przymiot" (termin znaczeniowo zbyt szeroki, w tym przede wszystkim tyczący się również cech wrodzonych, do jakich cnoty zdecydowanie nie należą).
Podsumowując, życzmy sobie tego, żeby cnoty jak najszybciej i jak najobficiej powróciły do naszego życia - nie w kontekście bismarckowsko-etatystycznej niby-edukacji, bo ta jest na nie z definicji impregnowana, ale w kontekście codziennych praktyk moralnych, związanych z nimi refleksji oraz prawdziwie autonomicznych placówek oświatowych służących autentycznemu kształtowaniu charakteru.
Wednesday, July 14, 2021
Telling the Good from its Mocking Parody
Those who preach "diversity" typically support the most stifling ideological uniformity, those who preach "sustainability" typically support the most wasteful self-destructiveness, and those who preach "inclusion" typically support the most vicious exclusion of dissenters. This is a timeless pattern in the lies and inversions of the evil one, which are bound to ensnare those who cannot tell the good from its mocking parody.
Sunday, July 11, 2021
"Fact-checking" jako masowe narzędzie erystyczne
Warto zdać sobie sprawę, że rozplenione ostatnimi czasy strony i przywieszki "fact-checkingowe" są w przeważającej mierze narzędziami erystycznymi i psychomanipulacyjnymi.
Czasami korygują one rzeczywiście błędne informacje, ale głównie w sprawach błahych, tzn. takich, których rozstrzygnięcie nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy ani samodzielnej analizy wiarygodności przytaczanych źródeł. Przykładowo, łatwo samodzielnie zweryfikować - sprawdzając tym samym "sprawdzacza" - czy X jest faktycznie doktorem, a więc domniemanym specjalistą w danej dziedzinie, czy też jedynie doktorem honoris causa. Z tego summa summarum nie wynika jednak szczególnie wiele, bo nawet niespecjalista może mieć w danej sprawie słuszność.
Tam natomiast, gdzie mamy do czynienia ze sprawami złożonymi, wielopłaszczyznowymi i dynamicznie się rozwijającymi, strony i przywieszki "fact-checkingowe" mają przede wszystkim na celu intelektualne zastraszanie laików poprzez bombardowanie ich argumentami ad verecundiam, zabiegami per fas et nefas lub jeszcze bardziej topornymi erystycznymi sztuczkami. Przykładowo: dlaczego oczywisty drobnoustrój nie powstał w laboratorium? Bo "konsensus naukowców" głosi, że to wersja nieprawdopodobna (choćby z czasem okazało się, iż ów konsensus może się bardzo szybko zmienić - i to nie na podstawie nowych danych naukowych). Dlaczego "Wydarzenie 201" nie ma nic wspólnego z wybuchem epidemii mającym miejsce zaraz po nim? Bo organizatorzy rzeczonego wydarzenia ogłosili, że ich celem było symulowanie, a nie przewidywanie epidemii, a poza tym wirus zasymulowany różnił się w szczegółach od tego, który faktycznie pojawił się chwilę później. I tak dalej, i tak dalej.
Nie trzeba być wirtuozem logiki, żeby zauważyć, że powyższe "obalenia dezinformacji" żadnymi obaleniami nie są, a używane w tym kontekście "fakty" i "argumenty" są albo fałszywymi tropami, albo słabymi erystycznymi fortelami. Tym niemniej sugestia, że daną kwestię rozstrzygnęli "niezależni weryfikatorzy", może skutecznie przekonać psychologicznie podatne osoby, że pewnych hipotez nie warto albo nawet "nie wypada" zgłębiać, żeby nie narazić się czy to na stratę czasu, czy to na śmieszność w oczach innych, choćby było to przekonanie zupełnie bezpodstawne.
Podsumowując, w świecie daleko posuniętej specjalizacji połączonej z informacyjnym szumem ostatecznym weryfikatorem (czy, jak kto woli, meta-weryfikatorem) wszelkiej treści musi być zawsze jej bezpośredni konsument. Tam natomiast, gdzie pojawiają się kryptocenzorzy pozujący na "niezależnych kontrolerów informacji", każdemu roztropnemu odbiorcy dowolnej treści powinno się natychmiast zapalać ostrzegawcze światło. Z weryfikacją informacji jest bowiem tak, jak z przysłowiowym "byciem damą" - jeśli ktoś musi na wstępie ogłaszać, że ma rację, to można mieć z miejsca wątpliwości co do tego, czy faktycznie ją ma; zwłaszcza jeśli chodzi dosłownie o kwestie życia i śmierci o globalnym zasięgu.
Czasami korygują one rzeczywiście błędne informacje, ale głównie w sprawach błahych, tzn. takich, których rozstrzygnięcie nie wymaga żadnej specjalistycznej wiedzy ani samodzielnej analizy wiarygodności przytaczanych źródeł. Przykładowo, łatwo samodzielnie zweryfikować - sprawdzając tym samym "sprawdzacza" - czy X jest faktycznie doktorem, a więc domniemanym specjalistą w danej dziedzinie, czy też jedynie doktorem honoris causa. Z tego summa summarum nie wynika jednak szczególnie wiele, bo nawet niespecjalista może mieć w danej sprawie słuszność.
Tam natomiast, gdzie mamy do czynienia ze sprawami złożonymi, wielopłaszczyznowymi i dynamicznie się rozwijającymi, strony i przywieszki "fact-checkingowe" mają przede wszystkim na celu intelektualne zastraszanie laików poprzez bombardowanie ich argumentami ad verecundiam, zabiegami per fas et nefas lub jeszcze bardziej topornymi erystycznymi sztuczkami. Przykładowo: dlaczego oczywisty drobnoustrój nie powstał w laboratorium? Bo "konsensus naukowców" głosi, że to wersja nieprawdopodobna (choćby z czasem okazało się, iż ów konsensus może się bardzo szybko zmienić - i to nie na podstawie nowych danych naukowych). Dlaczego "Wydarzenie 201" nie ma nic wspólnego z wybuchem epidemii mającym miejsce zaraz po nim? Bo organizatorzy rzeczonego wydarzenia ogłosili, że ich celem było symulowanie, a nie przewidywanie epidemii, a poza tym wirus zasymulowany różnił się w szczegółach od tego, który faktycznie pojawił się chwilę później. I tak dalej, i tak dalej.
Nie trzeba być wirtuozem logiki, żeby zauważyć, że powyższe "obalenia dezinformacji" żadnymi obaleniami nie są, a używane w tym kontekście "fakty" i "argumenty" są albo fałszywymi tropami, albo słabymi erystycznymi fortelami. Tym niemniej sugestia, że daną kwestię rozstrzygnęli "niezależni weryfikatorzy", może skutecznie przekonać psychologicznie podatne osoby, że pewnych hipotez nie warto albo nawet "nie wypada" zgłębiać, żeby nie narazić się czy to na stratę czasu, czy to na śmieszność w oczach innych, choćby było to przekonanie zupełnie bezpodstawne.
Podsumowując, w świecie daleko posuniętej specjalizacji połączonej z informacyjnym szumem ostatecznym weryfikatorem (czy, jak kto woli, meta-weryfikatorem) wszelkiej treści musi być zawsze jej bezpośredni konsument. Tam natomiast, gdzie pojawiają się kryptocenzorzy pozujący na "niezależnych kontrolerów informacji", każdemu roztropnemu odbiorcy dowolnej treści powinno się natychmiast zapalać ostrzegawcze światło. Z weryfikacją informacji jest bowiem tak, jak z przysłowiowym "byciem damą" - jeśli ktoś musi na wstępie ogłaszać, że ma rację, to można mieć z miejsca wątpliwości co do tego, czy faktycznie ją ma; zwłaszcza jeśli chodzi dosłownie o kwestie życia i śmierci o globalnym zasięgu.
Labels:
epistemologia,
erystyka,
logika,
manipulacja,
propaganda,
wiedza
Monday, July 5, 2021
Decentralizacja, kryptocenzura i zdrowa przekora
Nachalne (i często zupełnie niespodziewane) opatrywanie wpisów na istotne tematy kryptocenzorskimi przywieszkami, będące nagminną praktyką "społecznościowych" algorytmów, świadczy w gruncie rzeczy o tym, że ich twórcy mają wciąż bardzo niskie mniemanie nie tyle nawet o inteligencji, co o poczuciu własnej godności statystycznego użytkownika ich platform. Wprowadzenie owych przywieszek znamionuje bowiem przekonanie, że po ponad 20 latach powszechnej dostępności Internetu umysł statystycznego człowieka można wciąż programować w całkowicie parciany, deterministyczny i quasi-autorytarny sposób - tzn. jeśli będzie się go regularnie bić po oczach komunikatem, że dana treść jest fałszywa bądź "ekstremistyczna", to właśnie tak zacznie on ją postrzegać.
Tymczasem tego rodzaju praktyki zdają się być najskuteczniejszą metodą na obudzenie poczucia urażonej godności nawet w tych, którzy w innych okolicznościach rzadko dbają o jej zachowanie. Nie po to wszakże korzysta się z otwartej, globalnej sieci informacyjnej, żeby regularnie natykać się na zjawiska rodem z reżimowych stacji telewizyjnych czy kanałów radiowych, gdzie otrzymuje się jedynie informacje odpowiednio spreparowane i przefiltrowane. Naturalnym następstwem urażonej godności jest zatem w tym kontekście przekora, czyli - jak pisał Kisielewski - intelektualny instynkt samozachowawczy. Tym samym - ceteris paribus - informacje oznaczone jako fałszywe zaczyna się spontanicznie traktować jako zawierające w sobie przynajmniej ziarno prawdy, a w informacjach oznaczonych jako "ekstremistyczne" zaczyna się dopatrywać zdrowego rozsądku i trzeźwości oglądu.
Innymi słowy, opisane wyżej i coraz częściej stosowane kryptocenzorskie zagrywki zdają się świadczyć nie tyle o egzekwowaniu wyrachowanych planów kontroli informacyjnej, co o panice, desperacji i organizacyjnej nieporadności. Wypuszczony z butelki dżin informacyjnej decentralizacji już nigdy do butelki nie powróci - i wszyscy co bardziej spostrzegawczy przedstawiciele zaskorupiałych reżimowych i quasi-reżimowych struktur propagandowych zdają sobie z tego sprawę, reagując w jedyny znany im sposób, jakim jest coraz bardziej histeryczne rzucanie kłód pod nogi swoim potencjalnym ofiarom. To jednak napędza jedynie już i tak mocno rozpędzony proces, którego ostatecznym zwieńczeniem jest sytuacja pozwalająca na skuteczne odrzucanie spreparowanych prawd i "wyważonych opinii" stręczonych nie jedynie przez reżimy jawnie totalitarne, ale również przez ich rzekomo "liberalne" i "demokratyczne" odpowiedniki.
Cytując klasykę nad klasykami: "nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome." Dążmy zatem konsekwentnie do tego, żeby, mając do dyspozycji tak bezprecedensowo sprzyjające temu okoliczności, osiągnąć ów stan rzeczy jak najszybciej.
Tymczasem tego rodzaju praktyki zdają się być najskuteczniejszą metodą na obudzenie poczucia urażonej godności nawet w tych, którzy w innych okolicznościach rzadko dbają o jej zachowanie. Nie po to wszakże korzysta się z otwartej, globalnej sieci informacyjnej, żeby regularnie natykać się na zjawiska rodem z reżimowych stacji telewizyjnych czy kanałów radiowych, gdzie otrzymuje się jedynie informacje odpowiednio spreparowane i przefiltrowane. Naturalnym następstwem urażonej godności jest zatem w tym kontekście przekora, czyli - jak pisał Kisielewski - intelektualny instynkt samozachowawczy. Tym samym - ceteris paribus - informacje oznaczone jako fałszywe zaczyna się spontanicznie traktować jako zawierające w sobie przynajmniej ziarno prawdy, a w informacjach oznaczonych jako "ekstremistyczne" zaczyna się dopatrywać zdrowego rozsądku i trzeźwości oglądu.
Innymi słowy, opisane wyżej i coraz częściej stosowane kryptocenzorskie zagrywki zdają się świadczyć nie tyle o egzekwowaniu wyrachowanych planów kontroli informacyjnej, co o panice, desperacji i organizacyjnej nieporadności. Wypuszczony z butelki dżin informacyjnej decentralizacji już nigdy do butelki nie powróci - i wszyscy co bardziej spostrzegawczy przedstawiciele zaskorupiałych reżimowych i quasi-reżimowych struktur propagandowych zdają sobie z tego sprawę, reagując w jedyny znany im sposób, jakim jest coraz bardziej histeryczne rzucanie kłód pod nogi swoim potencjalnym ofiarom. To jednak napędza jedynie już i tak mocno rozpędzony proces, którego ostatecznym zwieńczeniem jest sytuacja pozwalająca na skuteczne odrzucanie spreparowanych prawd i "wyważonych opinii" stręczonych nie jedynie przez reżimy jawnie totalitarne, ale również przez ich rzekomo "liberalne" i "demokratyczne" odpowiedniki.
Cytując klasykę nad klasykami: "nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie wyszło na jaw, ani nic tajemnego, co by się nie stało wiadome." Dążmy zatem konsekwentnie do tego, żeby, mając do dyspozycji tak bezprecedensowo sprzyjające temu okoliczności, osiągnąć ów stan rzeczy jak najszybciej.
Sunday, July 4, 2021
Symulacja, reset rzeczywistości i rym historii
Pamiętamy zapewne - a jeśli nie, to powinniśmy pamiętać - że w październiku 2019 klika z Davos (ideolodzy perorujący od roku o potrzebie "zresetowania świata") wraz z fundacją jegomościa, który w swojej najnowszej książce poucza czytelników, jak "zbawić świat", zorganizowali symulację "pandemii nowego zoonotycznego koronawirusa", tzw. "Wydarzenie 201" (omawiali przy tej okazji sposoby kontroli przepływu informacji, organizowania zmasowanych kampanii propagandowych i inne bardzo ciekawe kwestie). Miesiąc później ogłoszono, że w Chinach pojawiły się pierwsze przypadki "nowego zoonotycznego koronawirusa" - w Chinach, a konkretniej w prowincji Wuhan, gdzie, rzecz osobliwa, znajduje się laboratorium specjalizujące się w badaniu koronawirusów.
Od tamtego czasu głównodowodzący kliki z Davos perorują coraz częściej, że koronawirus koronawirusem, ale naprawdę groźne okażą się dopiero wirusy komputerowe zdolne sparaliżować globalną infrastrukturę komunikacyjno-finansowo-logistyczną. W związku z powyższym za pięć dni rzeczona klika organizuje już nie "Wydarzenie 201", ale "Cyberpoligon 2021", czyli symulację zmasowanego cyberataku na wspomnianą infrastrukturę. Innymi słowy, będzie to symulacja "wielkiego resetu" w najpowszechniejszym, informatycznym tego słowa znaczeniu.
Czego niedługo potem należy oczekiwać i czy historia się rymuje, to już niech każdy rozważy we własnym rozumie i sumieniu. Za podsumowanie ogólne niech posłuży tu jedynie klasyczny cytat z Adama Smitha: "People of the same trade seldom meet together, even for merriment and diversion, but the conversation ends in a conspiracy against the public.”
Od tamtego czasu głównodowodzący kliki z Davos perorują coraz częściej, że koronawirus koronawirusem, ale naprawdę groźne okażą się dopiero wirusy komputerowe zdolne sparaliżować globalną infrastrukturę komunikacyjno-finansowo-logistyczną. W związku z powyższym za pięć dni rzeczona klika organizuje już nie "Wydarzenie 201", ale "Cyberpoligon 2021", czyli symulację zmasowanego cyberataku na wspomnianą infrastrukturę. Innymi słowy, będzie to symulacja "wielkiego resetu" w najpowszechniejszym, informatycznym tego słowa znaczeniu.
Czego niedługo potem należy oczekiwać i czy historia się rymuje, to już niech każdy rozważy we własnym rozumie i sumieniu. Za podsumowanie ogólne niech posłuży tu jedynie klasyczny cytat z Adama Smitha: "People of the same trade seldom meet together, even for merriment and diversion, but the conversation ends in a conspiracy against the public.”
Wednesday, June 23, 2021
O ideowych dyskusjach w świecie infantylizmu
Infantylizm w odniesieniu do dyskusji ideowych przejawia się nie tyle w tym, że próbuje się sofistycznie wykoślawiać prawdę, ale w tym, że kompletnie nie jest się nią zainteresowanym albo nawet nie rozumie się, co ten termin oznacza.
Przykładowo, w odniesieniu do dyskusji nad misesowskim teorematem o niemożliwości istnienia racjonalnie alokującej zasoby gospodarki socjalistycznej można wyróżnić następujące bazowe scenariusze:
1. W świecie przynajmniej pozorowanego szacunku dla logicznej argumentacji próba obalenia niniejszego teorematu wymaga wysunięcia kontrargumentu, np. langowskiej sugestii, że na bazie quasi-rynkowej metody prób i błędów można ustalić ceny równowagowe poszczególnych dóbr konsumpcyjnych, a następnie - zgodnie z prawem imputacji - przypisać niearbitralne ceny odnośnym czynnikom produkcji. Choćby nawet było się świadomym logicznych słabości powyższej argumentacji i tym samym używało się jej nieszczerze, to mimo wszystko posuwa to dyskusję naprzód, a więc służy odkrywaniu prawdy.
2. W świecie przynajmniej pozorowanego szacunku dla doświadczalnych danych próba podminowania niniejszego teorematu wymaga powołania się na rzekomo niemożliwe do pogodzenia z nim fakty, np. domniemane osiągnięcia gospodarcze Związku Sowieckiego. Choć jest to już podejście intelektualnie płytsze, bo ignorujące metodologiczne problemy związane z ujednoznacznianiem interpretacji w obszarze zjawisk ekonomicznych, to jest to mimo wszystko podejście umożliwiające dalszą rzeczową dyskusję (bądź to o kwestiach metodologicznych, bądź to o niewiarygodności sowieckich danych). Co istotne, tak jak w poprzednim przypadku jest tak nawet wtedy, gdy z owych danych korzysta się nieszczerze, mając pełną świadomość ich zwodniczego charakteru.
3. Natomiast w świecie infantylistycznym wobec prawdy nie wyraża się nawet pozorowanego szacunku i nie próbuje się jej dociekać nawet przy użyciu niewłaściwych w danym kontekście narzędzi poznawczych. Celem uczestnictwa w ideowej dyskusji nie jest w takim świecie nawet bałamutne przekonanie innych, że ma się rację (choćby i doskonale się wiedziało, że się jej nie ma), ale folgowanie miałkiemu intelektualnemu i emocjonalnemu samozadowoleniu. Cel ten można osiągnąć posługując się nie argumentami czy danymi, ale np. drwinami mającymi wywołać poklask wśród ideowych sojuszników czy chochołami mającymi sprowokować frustrację po stronie ideowych przeciwników. Odnośne przykłady typowych w takim świecie odpowiedzi mogłyby się prezentować następująco: "co kogo obchodzi jakiś Mises w erze sztucznej inteligencji", "rachunkami ekonomicznymi to niech się zajmują księgowi, ja wyrachowany nie jestem i mi z tym dobrze" albo "ten wasz Mises to by za komunistę uznał i Gordona Gekko".
Jakie należy wysnuć wnioski z powyższych obserwacji? Po pierwsze, ideowe dyskusje z ofiarami infantylizmu są w przeważającej większości przypadków całkowicie bezsensowne - niekoniecznie należy spisywać wszystkie takie osoby na straty, ale dbałość o rzadkie zasoby czasowe nakazuje raczej zakładać, że w większości przypadków perswazyjna gra jest tu niewarta świeczki. Można za to podejmować próby inteligentnego okpiwania infantylistycznych domorosłych kpiarzy po to, aby przyciągnąć uwagę osób postronnych, które zachowują wciąż w spojrzeniu na świat pewne elementy intelektualnej powagi. Po drugie zaś warto pozbyć się oporów przed pozostawaniem głównie w obrębie "intelektualnych baniek" czy "ideowych twierdz", jak długo owe bańki i twierdze pełnią rolę benedyktyńskich klasztorów zdolnych do przechowywania pozostałości solidnej intelektualnej kultury.
W ten sposób z jednej strony unika się rzucania pereł przed wieprze, zaś z drugiej strony wysyła się w świat sygnał sugerujący, że nawet jeśli ktoś nie ma zadatków na poławiacza pereł, nie powinien z tego powodu tarzać się w błocie z wieprzami. Nawet jeśli to obiektywnie niewiele, to warto pamiętać, że w wysoce niesprzyjających okolicznościach niewiele to w ostatecznym rozrachunku całkiem sporo.
Przykładowo, w odniesieniu do dyskusji nad misesowskim teorematem o niemożliwości istnienia racjonalnie alokującej zasoby gospodarki socjalistycznej można wyróżnić następujące bazowe scenariusze:
1. W świecie przynajmniej pozorowanego szacunku dla logicznej argumentacji próba obalenia niniejszego teorematu wymaga wysunięcia kontrargumentu, np. langowskiej sugestii, że na bazie quasi-rynkowej metody prób i błędów można ustalić ceny równowagowe poszczególnych dóbr konsumpcyjnych, a następnie - zgodnie z prawem imputacji - przypisać niearbitralne ceny odnośnym czynnikom produkcji. Choćby nawet było się świadomym logicznych słabości powyższej argumentacji i tym samym używało się jej nieszczerze, to mimo wszystko posuwa to dyskusję naprzód, a więc służy odkrywaniu prawdy.
2. W świecie przynajmniej pozorowanego szacunku dla doświadczalnych danych próba podminowania niniejszego teorematu wymaga powołania się na rzekomo niemożliwe do pogodzenia z nim fakty, np. domniemane osiągnięcia gospodarcze Związku Sowieckiego. Choć jest to już podejście intelektualnie płytsze, bo ignorujące metodologiczne problemy związane z ujednoznacznianiem interpretacji w obszarze zjawisk ekonomicznych, to jest to mimo wszystko podejście umożliwiające dalszą rzeczową dyskusję (bądź to o kwestiach metodologicznych, bądź to o niewiarygodności sowieckich danych). Co istotne, tak jak w poprzednim przypadku jest tak nawet wtedy, gdy z owych danych korzysta się nieszczerze, mając pełną świadomość ich zwodniczego charakteru.
3. Natomiast w świecie infantylistycznym wobec prawdy nie wyraża się nawet pozorowanego szacunku i nie próbuje się jej dociekać nawet przy użyciu niewłaściwych w danym kontekście narzędzi poznawczych. Celem uczestnictwa w ideowej dyskusji nie jest w takim świecie nawet bałamutne przekonanie innych, że ma się rację (choćby i doskonale się wiedziało, że się jej nie ma), ale folgowanie miałkiemu intelektualnemu i emocjonalnemu samozadowoleniu. Cel ten można osiągnąć posługując się nie argumentami czy danymi, ale np. drwinami mającymi wywołać poklask wśród ideowych sojuszników czy chochołami mającymi sprowokować frustrację po stronie ideowych przeciwników. Odnośne przykłady typowych w takim świecie odpowiedzi mogłyby się prezentować następująco: "co kogo obchodzi jakiś Mises w erze sztucznej inteligencji", "rachunkami ekonomicznymi to niech się zajmują księgowi, ja wyrachowany nie jestem i mi z tym dobrze" albo "ten wasz Mises to by za komunistę uznał i Gordona Gekko".
Jakie należy wysnuć wnioski z powyższych obserwacji? Po pierwsze, ideowe dyskusje z ofiarami infantylizmu są w przeważającej większości przypadków całkowicie bezsensowne - niekoniecznie należy spisywać wszystkie takie osoby na straty, ale dbałość o rzadkie zasoby czasowe nakazuje raczej zakładać, że w większości przypadków perswazyjna gra jest tu niewarta świeczki. Można za to podejmować próby inteligentnego okpiwania infantylistycznych domorosłych kpiarzy po to, aby przyciągnąć uwagę osób postronnych, które zachowują wciąż w spojrzeniu na świat pewne elementy intelektualnej powagi. Po drugie zaś warto pozbyć się oporów przed pozostawaniem głównie w obrębie "intelektualnych baniek" czy "ideowych twierdz", jak długo owe bańki i twierdze pełnią rolę benedyktyńskich klasztorów zdolnych do przechowywania pozostałości solidnej intelektualnej kultury.
W ten sposób z jednej strony unika się rzucania pereł przed wieprze, zaś z drugiej strony wysyła się w świat sygnał sugerujący, że nawet jeśli ktoś nie ma zadatków na poławiacza pereł, nie powinien z tego powodu tarzać się w błocie z wieprzami. Nawet jeśli to obiektywnie niewiele, to warto pamiętać, że w wysoce niesprzyjających okolicznościach niewiele to w ostatecznym rozrachunku całkiem sporo.
Labels:
argumentacja,
idee,
infantylizm,
logika,
perswazja,
prawda
Subscribe to:
Posts (Atom)