Wygląda na to, że zasadniczym błędem, jaki zdał się popełnić Jan Paweł II, był błąd nie moralny, a intelektualny. Przy czym nie był to błąd "idealistycznego intelektualizmu" czy "teologicznego mistycyzmu", który miałby mu rzekomo uniemożliwić realną ocenę bliskich współpracowników. Wręcz przeciwnie - był to najprawdopodobniej błąd filozoficznego pragmatyzmu i duszpasterskiego "aktywizmu politycznego", czyli odmiana arcybłędu modernistycznego.
Ściślej rzecz ujmując, Jan Paweł II - wielki entuzjasta Vaticanum Secundum - nie ustrzegł się kluczowej w tym kontekście pułapki instrumentalizacji duchowego posłannictwa Kościoła i zaprzęgnięcia go w służbę świeckich celów, takich jak wielkie tryumfy społeczno-polityczne. Innymi słowy, kontynuował on zapoczątkowaną przez swoich bezpośrednich poprzedników linię wchodzenia przez Kościół w sojusz ze światem po to, żeby pokonać te zjawiska, które jawiły się w czasie jego posługi jako wyjątkowo groźni świeccy wrogowie - na czele z radzieckim komunizmem.
Z perspektywy czasu w coraz większym stopniu okazuje się, że była to decyzja stanowiąca tragiczny przykład odwrócenia hierarchii perspektyw, przed którą profetycznie ostrzegał już Pius X, a po nim - już w czasie "dokonywania się rzeczy" - Dietrich von Hildebrand czy Reginald Garrigou-Lagrange (notabene promotor doktoratu Karola Wojtyły, widocznie nie dość przez tego drugiego zrozumiany). Kościół pod przewodnictwem Jana Pawła II odniósł zatem spektakularne, ale krótkotrwałe zwycięstwo, jakim było walne przyczynienie się do obalenia najgroźniejszej ówczesnej formy marksizmu politycznego, ale zaniedbał w tym samym czasie walkę z dużo groźniejszymi wpływami marksizmu duchowego, który rozlał się nie tylko na cały świat laicki, ale wniknął też głęboko do wnętrza samego Kościoła.
I pewnie świadomość tego istniała, ale była składana na karb "dopuszczalnych ludzkich słabości" - dopuszczalnych w kontekście wielkiej dziejowej walki z komunistycznym "imperium zła". Perspektywę tę potwierdza ostatni wpis w testamencie Jana Pawła II, gdzie dziękuje on Opatrzności przede wszystkim za zakończenie zimnej wojny i uniknięcie nuklearnego konfliktu zbrojnego, natomiast kluczową rolę w doprowadzeniu do takiego rezultatu przypisuje implicite Vaticanum Secundum. Innymi słowy, sojuszowi Kościoła ze światem przypisuje on polityczne ocalenie świata - i w tym zdaje się widzieć sedno swojej duchowej spuścizny.
Godząc się na ryzyko patosu, nie sposób uniknąć tu skojarzenia z oczywistym cytatem: "Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?" I jeszcze: "Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi." Nie powinno przy tym zaskakiwać, że tych "nie ze świata", którzy uznali, że w słusznej sprawie mogą stać się jednocześnie "ze świata", świat będzie kochał tylko pozornie i tymczasowo. Trzeba, żeby "tak" było do końca "tak", a "nie" - do końca "nie".
PS. Powyższego nie należy odbierać jako oceny, bo nie mnie oceniać postać tego formatu: im większa postać, tym większe pole do wielkich - choć uczciwych - pomyłek, pomyłek godnych wszystkich razem wziętych greckich i szekspirowskich tragedii. Świętość nie wymaga zresztą bezbłędności i całkiem możliwe, że największym, koronnym osiągnięciem Jana Pawła II było publiczne świadectwo ostatnich lat jego życia, które było nie tylko wolne od jakichkolwiek podtekstów świecko-politycznych, ale wręcz skandalizowało świat w najlepszym tego słowa znaczeniu. Powyższe jest jedynie osobistą interpretacją odnośnych faktów, dokonanie której jest - jak uważam - zarówno prawem, jak i obowiązkiem tych, którzy aspirują do stanięcia w szeregach "ludzi dobrej woli".
Tuesday, November 17, 2020
Subscribe to:
Posts (Atom)