Język ideologiczny można odróżnić w sposób zasadniczy od języka zarówno naturalnego, jak i naukowego.
Język naturalny - powstały wskutek organicznego rozwoju danej społeczności - intuicyjnie uchwytuje esencję codziennych zjawisk. Stąd z jednej strony jest on znaczeniowo oczywisty, a z drugiej strony domaga się on opisowej gruntowności. Jeśli np., używając języka naturalnego, nazwiemy kogoś dobroczyńcą lub złodziejem, to z jednej strony powiążemy z daną osobą jednoznaczne skojarzenia, a z drugiej strony implicite zobowiążemy się do przedstawienia dowodów świadczących o zasadności owych skojarzeń.
Z kolei język naukowy służy opisowi zjawisk na tyle nietypowych, że nie muszą one absorbować na co dzień uwagi laika. Stąd z jednej strony wymaga on wyjątkowej znaczeniowej precyzji, a z drugiej strony komunikacyjnej przejrzystości. Jeśli np., używając języka naukowego, nazwiemy kogoś arystotelikiem albo instytucjonalistą, to z jednej strony musimy precyzyjnie zdefiniować owe specjalistyczne terminy, a z drugiej strony musimy uczynić to na tyle przejrzyście, by móc uniknąć uzasadnionych posądzeń o to, że nasza rzekoma naukowa precyzja jest semantycznie pusta.
Tymczasem język ideologiczny nie jest ani naturalny, ani naukowy, choć jest obliczony na stwarzanie wrażenia, że łączy w sobie najlepsze cechy obu powyższych kategorii. Stąd z jednej strony próbuje on imitować znaczeniową oczywistość języka naturalnego, a z drugiej strony specjalistyczną precyzję języka naukowego. Jeśli np., używając języka ideologicznego, nazwiemy kogoś ksenofobem, negacjonistą, neoliberałem bądź fundamentalistą, to może nam się wydawać (lub możemy pragnąć stworzyć celowe wrażenie), że potępiliśmy kogoś z uwagi na jego bardzo konkretne przewinienia, gdy tymczasem nie powiedzieliśmy o nim nic ponad to, że żywimy wobec niego niedookreśloną niechęć (lub pragniemy u innych taką niechęć wywołać).
W związku z powyższym promocja języka ideologicznego jest wyjątkowo skutecznym narzędziem pozbawiania ludzi werbalnej ogłady i komunikacyjnej dojrzałości, co w dodatku doskonale współbrzmi z informacyjną niechlujnością ery tzw. mediów społecznościowych. Zgodnie z zasadą cui bono nietrudno wywnioskować, że ów proceder służy wszystkim tym, którzy pragną władzy nad innymi, tzn. możliwości dogadywania się ponad głowami i za plecami tych, którzy nie potrafią dogadać się sami ze sobą. Szczególnie zaś służy on tym, którzy pragną władzy najbardziej wyrachowanej i szyderczej, a więc takiej, w ramach której nie tylko decyduje się wbrew czyjejś woli o jego rzeczywistości, ale też pozbawia się go świadomości tego faktu poprzez skuteczne uwięzienie go w bańce specjalnie w tym celu spreparowanej nierzeczywistości.
Podsumowując, warto w najwyższym stopniu dbać o giętkość języka, znaczeniowe rozeznanie, definicyjną precyzję i komunikacyjną ogładę, bo są one warunkami niezbędnymi poprawnego opisania obiektywnie istniejącego świata i konstruktywnego wykorzystywania jego potencjału we współpracy z innymi. Tym samym są one również warunkami niezbędnymi pozostawania odpornym na zakusy tych, którzy pragnęliby zastąpić ów świat jego "nową wspaniałą" karykaturą. Innymi słowy, jeśli "tak" pozostanie "tak", a "nie" pozostanie "nie", to Zły nigdy nie wyda nam się dobrym.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment