Największym problemem etycznym związanym z komunikacją w dobie Internetu (ze szczególnym uwzględnieniem tzw. mediów społecznościowych) nie jest powszechność tzw. mowy nienawiści, tylko powszechność mowy domniemanej cnotliwości. Innymi słowy, największym problemem nie jest w tym kontekście nieograniczona obfitość obelg wystosowywanych pod każdym możliwym adresem, tylko równie nieograniczona obfitość samozadowolonych, pseudomoralistycznych deklaracji na każdy możliwy temat.
O ile bowiem miotanie obelg nie jest siłą rzeczy częścią tzw. dyskursu etycznego (a ich niezasłużona obfitość może być wręcz pomocna w zakresie budowania psychicznej odporności u ich adresata), o tyle bezustanne szermowanie wyrazami rzekomego świętego oburzenia sprawia, że język etyczny staje się bezprecedensowo tani, a tym samym komunikacyjnie nieużyteczny. To zaś sprawia, że wykorzystywanie go w celu przeprowadzenia poważnej, przemyślanej dyskusji na tematy etyczne staje się wyjątkowo trudne i nieporęczne.
Być może jest jednak przy tym tak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, i intelektualna pauperyzacja języka etycznego może okazać się w dłuższej perspektywie pożyteczna w takim stopniu, w jakim ponownie uczuli ona wszystkich na zasadę, że poznaje się po owocach, nie po deklaracjach. Z takiego zaś rezultatu będą mogli skorzystać również ci, których owocami są przede wszystkim utwory słowne, gdyż wymusi to na nich taką dbałość o ich aspekty jakościowe, żeby również twórczość czysto werbalna mogła być traktowana jako prawdziwie owocna.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment