Zmiany klimatyczne są zjawiskiem tyleż naturalnym, co wciąż stosunkowo słabo zrozumianym, w związku z czym wydawanie jakichkolwiek kategorycznych sądów w zakresie ich powstawania i rozwoju jest w najlepszym razie nieroztropne.
W coraz większym stopniu nie ulega natomiast wątpliwości, że tzw. katastrofalne antropogeniczne zmiany klimatyczne to najbardziej nikczemne propagandowe bałamuctwo, jakim obecnie raczona jest ludzkość. Aby dojść do podobnego wniosku, nie trzeba powoływać się w tym kontekście na "czyny mówiące głośniej niż słowa", takie jak np. niesłabnący popyt na długoterminowe obligacje czy rosnące wciąż ceny nadmorskich nieruchomości. Wystarczy zamiast tego skupić się na tym, w jakim tonie wypowiadają się najbardziej konsekwentni zwolennicy owego bałamuctwa i jakie wprost przyświecają im cele.
Wszystkim już dziś wiadomo, że istnieje pewien "typ ludzki", którego jedynym, bezwzględnie realizowanym celem jest całkowite fizyczne i moralne upodlenie swojego bliźniego, stanowiące ostateczny wyraz całkowitej władzy nad nim. Najpełniejszym dotychczasowym ucieleśnieniem owego typu byli ci, którzy zbudowali, a następnie - jak długo było to możliwe - konserwowali system komunistyczny, czyniący jednostkę niewolnikiem absolutnym - tak materialnym, jak i duchowym. I choć system komunistyczny uległ spektakularnemu samozniszczeniu - co musiało się stać ze względów ekonomicznych - odpowiedzialny za niego "typ ludzki" wciąż istnieje i wciąż żywi dokładnie te same zamiary.
Skoro zaś w tak spektakularnie kompromitujący sposób upadły wszelkie domorosłe totalitarne utopie, które obiecywały swoim niewolnikom ziemski raj, w jaki sposób można wciąż agitować dziś skutecznie na rzecz totalitaryzmu? Otóż można to robić nie tyle mamiąc łatwowiernych kolejnymi wizjami powszechnego dobrobytu tworzonego w ramach "gospodarki planowej", co wprost im oświadczając, że totalitarne centralne sterowanie globalnym społeczeństwem jest jedyną alternatywą wobec rzekomego kataklizmu, który całkowicie zniszczy ludzką cywilizację. Pojawiająca się w tym kontekście frazeologia jest pod względem deklarowanych celów nie do odróżnienia od niegdysiejszej frazeologii marksistowsko-leninowskiej: społeczeństwa świata mają znów zaakceptować "żelazne ustalenia nauki" i podporządkować się "wielkiemu zbiorowemu działaniu na rzecz likwidacji systemowej niesprawiedliwości" oraz "kompleksowemu przemodelowaniu sposobu funkcjonowania globalnej gospodarki", co będzie wymagać "politycznej dyscypliny" i "rezygnacji z burżuazyjnych wygód".
Ani razu nie pojawia się natomiast w kontekście podobnej agitacji sugestia, że jeśli perspektywa "klimatycznej katastrofy" jest realna, to w pierwszej kolejności należałoby w bezprecedensowym stopniu zrezygnować z destruktywnego archaizmu zwanego polityką, a tym samym kategorycznie przestać rzucać kłody pod nogi wolnej przedsiębiorczości i oddolnej społecznej samoorganizacji, a więc jedynym zjawiskom, które dają szansę na sprostanie tak złożonym i wielkoskalowym wyzwaniom. Innymi słowy, intencje konsekwentnych piewców "walki z katastrofą klimatyczną" są aż nadto jasne - i są to intencje momentami groteskowo wręcz podobne do tych, które przyświecały zarządcom zrealizowanych dwudziestowiecznych dystopii.
Na szczęście nie wierzę, że istnieje jakakolwiek szansa na wdrożenie owego nowego "zielonego komunizmu", bo człowiek współczesny - w przeciwieństwie do wczesnodwudziestowiecznego proletariatu - jest o wiele zbyt rozkapryszony i zinfantylizowany, żeby móc podejmować jakiekolwiek "rewolucyjne akty poświęcenia". Nie zmienia to jednak faktu, że wyżej opisana apokaliptyczno-totalitarna indoktrynacja może wymiernie przyczynić się do dalszego demoralizowania już i tak mocno zdemoralizowanych społeczeństw tzw. krajów rozwiniętych i do dalszego obniżania już i tak bardzo niskiego poziomu ich ekonomicznej świadomości. To zaś są aż nadto wystarczające powody, aby nie ustępować jej ani na krok i przy każdej okazji obnażać jej jednoznacznie antycywilizacyjny charakter.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment