Słyszy się czasem, że atmosfera obecnych czasów jest jakoby populistyczna i w swoim populizmie antyintelektualna. Równie często zdaje się jednak słyszeć, że, wręcz przeciwnie, cechuje się ona aż nadto widoczną uległością wobec tzw. intelektualistów oraz ich opinii.
Tymczasem między dwoma powyższymi stwierdzeniami nie musi zachodzić żadna niezgodność. Może być tak, że z jednej strony mamy dziś do czynienia z bezprecedensowym natężeniem rezonerstwa ze strony tzw. intelektualistów, przy pomocy którego próbuje się dość nachalnie urabiać opinię społeczną, z drugiej zaś strony mamy do czynienia z coraz bardziej niechętnymi reakcjami wobec owego rezonerstwa ze strony szerokich mas. Innymi słowy, może być tak, że zwłaszcza w dobie nagłówkowej komunikacji, informacyjnego szumu, umasowienia formalnej edukacji i zaniku tego, co można określić mianem klasycznego wykształcenia w duchu sztuk wyzwolonych, rzekomy intelektualny potencjał tzw. zawodowych intelektualistów prezentuje się coraz mierniej. To zaś, w połączeniu z coraz bardziej natrętnym powoływaniem się na niego w kontekście roztrząsania domniemanych "wielkich problemów świata", prowadzi w sposób naturalny do wzbierania coraz większej fali antyintelektualnego populizmu.
Nie wydaje się, żeby taki właśnie rozwój wydarzeń był szczególnie zaskakujący. Początków odrębnej klasy zawodowych intelektualistów należy upatrywać w procesie kształtowania się demokratyczno-redystrybucyjnych państw narodowych, w którym to procesie pełnili oni kluczową rolę ideologiczno-propagandową. Obecnie natomiast przyrodzona pycha i chęć trzymania z najsilniejszym pcha ich coraz mocniej w kierunku agitowania na rzecz konsolidacji władzy już nie lokalnej, ale globalnej, i nie plemienno-mitologicznej, ale "humanitarystyczno"-technokratycznej. Ta jednak - w przeciwieństwie do jej lokalnego, nacjonalistycznego odpowiednika - jest na tyle odległa od naturalnych wspólnotowych intuicji zdecydowanej większości mieszkańców świata, że spotyka się z coraz bardziej jawnie wyrażanym odrzuceniem, w parze z którym idzie rosnąca niechęć wobec klasy zawodowej stanowiącej jej ideologiczną forpocztę.
Z powyższych obserwacji zdają się wyłaniać dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, intuicyjne nastawienie antyintelektualistyczne może być zjawiskiem o tyle pozytywnym, o ile wiązać się może ze wzrastającą świadomością, że tzw. intelektualiści, określani przez Hayeka mało pochlebnym mianem "handlarzy idei z drugiej ręki", w swojej masie nigdy nie byli w społeczeństwie siłą konstruktywną, specjalizując się raczej w mydleniu oczu, niż w pogłębianiu cudzego spojrzenia na świat. Po drugie natomiast - co jest kwestią znacznie istotniejszą - należałoby wykorzystać tę okazję, aby zdać sobie w pełni sprawę z faktu, że żadną alternatywą wobec intelektualistycznego bałamuctwa nie jest siermiężny, "chłopskorozumowy" populizm. Innymi słowy, nawet jeśli do inteligentnego (a tym bardziej mądrego) życia członkom społeczeństw nie są potrzebni intelektualiści, nie oznacza to, że nie są im potrzebni mędrcy, myśliciele, kontemplatycy czy wykwalifikowani specjaliści, a więc przedstawiciele grup stanowiących przejaw organicznego rozwoju umysłowego wolnych i intelektualnie niezależnych wspólnot ludzkich.
Podsumowując, rozgrywający się dziś konflikt między protekcjonalnym intelektualizmem a resentymentalnym populizmem należałoby wykorzystać jako doskonałą okazję do zdania sobie sprawy, że ani życie inteligentne nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym intelektualistom, ani życie zdroworozsądkowe nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym orędownikom "chłopskiego rozumu". Jak to niemal zawsze bywa, mądrość zaczyna się od rozumowej niezależności, a więc od wystąpienia z wszelkich tłumów - zwłaszcza jeśli wszystkie one odzywają się w coraz większym stopniu wyłącznie głosem miedzi brzęczącej i cymbałów brzmiących.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment