Jedną dobrą rzeczą, jaka może wyniknąć z bezprecedensowo nachalnego ideologicznego rezonerstwa przetaczającego się obecnie przez świat mass mediów, reklamy i popkultury, może być pełne i trwałe uświadomienie sobie faktu, jak względnie niewiele znaczą słowa, zwłaszcza te nic nie kosztujące, masowo produkowane i przyjmujące formę pseudomoralistycznych sloganów. To z kolei może doprowadzić do pełnego i trwałego uświadomienia sobie tego, jak wiele mogą znaczyć codzienne czyny dokonywane przez poszczególnych konsumentów w warunkach tego, co Ludwig von Mises określił mianem demokracji rynkowej. Być może to właśnie w reakcji na wyżej wspomniane ideologiczne rezonerstwo szeregowi konsumenci w wyjątkowej mierze zdadzą sobie sprawę z faktu, iż nie stanowią oni biernych odbiorców rozmaitych dóbr, usług i marketingowych komunikatów, ale czynnych twórców rynku i ostatecznych wyrazicieli kierunku jego rozwoju.
To natomiast może w bezprecedensowy sposób pomóc im zrozumieć, że w takim stopniu, w jakim ich świadome wybory nie stanowią o być lub nie być choćby i największych i najbardziej wpływowych firm, owe wybory nie dokonują się w otoczeniu rynkowym, ale etatystycznym - tzn. w otoczeniu, w którym podmioty gospodarcze ignorujące wolę znacznej części swoich klientów mogą przetrwać dzięki politycznym grantom, subsydiom, monopolistycznym przywilejom i ekspansjom pustego kredytu. Innymi słowy, może dojść w tym kontekście do szczególnego zrozumienia odwiecznej ekonomicznej prawdy, iż wrogiem autentycznie suwerennego konsumenta nie jest nigdy mityczny "globalny kapitał", ale jest nim zawsze zarówno globalny, jak i lokalny etatyzm, czyli wirus zorganizowanej agresji i pasożytnictwa zatruwający relacje rynkowe; dopiero zaś wtedy, gdy się owemu wrogowi skutecznie przeciwstawi, będzie można twierdzić z pełną odpowiedzialnością, że jakość globalnego rynku odpowiada w sposób bezpośredni jakości wyborów dokonywanych przez ogół jego pokojowych uczestników.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment