Słynny marksistowski slogan głosi, że historia lubi się powtarzać - pierwszy raz jako tragedia, drugi jako farsa. Slogan ów został później sparafrazowany przez Nozicka, który stwierdził, że to marksizm lubi się powtarzać - pierwszy raz jako tragedia, drugi jako farsa. Otóż okazuje się, że to konkretne sformułowanie - w obu swoich wersjach - jest bardzo wnikliwe i nieomal profetyczne.
Marksizm tragiczny zdewastował w XX wieku połowę świata, pod względem zarówno fizycznym i gospodarczym, jak i mentalnym oraz kulturowym. Natomiast dzisiejszy marksizm farsowy jest jednym z istotnych czynników utrudniających odbudowę świata po owej dewastacji, zwłaszcza w zakresie drugiej pary wspomnianych wyżej względów. Przejawia się on np. w pojawieniu się coraz pokaźniejszej grupy osób, których pojmowanie procesów gospodarczych jest w wielu kluczowych punktach stricte marksistowskie, podczas gdy jednym z głównych elementów ich ideologicznej autoidentyfikacji jest silnie akcentowany deklaratywny antymarksizm.
Innymi słowy, mowa tu o osobach, które implicite w pełni akceptują założenia laborystycznej teorii wartości czy "eksploatacyjnej" teorii zysku, nie widząc w tym żadnej niezgodności ze swoim rzekomo antymarksistowskim światopoglądem, opartym przeważnie na założeniu, że ekonomia jest drugorzędna względem "walki rewolucyjnej" toczonej obecnie na polu kultury czy obyczajowości.
Tymczasem być może jest tak, że jednym z największych osiągnięć neomarksizmu spod znaku Szkoły Frankfurckiej i "teorii krytycznej" jest nie tylko zakażenie ideologią "walki klas" obszaru kultury, ale też całkowite odwiedzenie deklaratywnych obrońców kultury od zdobywania rzetelnej wiedzy ekonomicznej, a tym samym świadomości, że marksizm jest przede wszystkim zbiorem zideologizowanych i zhistoriozofizowanych potocznych gospodarczych przesądów. Rezultatem jest to, że ignoranckie frazesy o "złodziejskiej wymianie czegoś za nic" czy "spekulacyjnym odrywaniu cen od obiektywnej wartości dóbr" słyszy się już nie tylko od jawnych ideologów marksizmu, ale też od płomiennych orędowników rzekomego antymarksizmu.
Nie trzeba dodawać, że w obliczu tego rodzaju mętliku pojęciowego krzewienie rzetelnej wiedzy ekonomicznej - a tym samym budowanie autentycznie antymarksistowskiego systemu globalnej współpracy społecznej opartego o naturalne harmonie ekonomiczne - obarczone jest dodatkowymi trudnościami. Stąd tak istotne jest dziś to, aby w kontekście solidnego nauczania ekonomii - oraz innych nauk społecznych - dbać w sposób szczególny o uporządkowanie owego mętliku. Tylko wówczas uda się skutecznie wyjść naprzeciw nie tylko staroświeckiemu kłamstwu, ale też nowoczesnemu bełkotowi, który z tych dwojga jest być może groźniejszym wrogiem prawdy.
Tuesday, July 30, 2019
Sunday, July 28, 2019
Word, Action, and Entrepreneurship
The Mengerian-Misesian tradition in economics is also known as the causal-realist approach – in other words, it studies the causal structure of economic phenomena conceived of as outgrowths of real human actions. Thus, it finds verbal descriptions and declarations economically meaningful only insofar as they can be linked with demonstrated preferences and their causal interactions. In this paper, I investigate how the approach in question bears on topics such as the economic calculation debate, deliberative democracy, and the provision of public goods. In particular, in the context of discussing the above topics I focus on market entrepreneurship understood as a crucial instance of “practicing what one preaches” in the ambit of large-scale social cooperation. In sum, I attempt to demonstrate that the Mengerian-Misesian tradition offers unique insights into the logic of communicative rationality by emphasizing and exploring its indispensable associations with the logic of action.
[Read More]
[Read More]
Labels:
communication,
entrepreneurship,
praxeology,
public goods
Tuesday, July 23, 2019
Libertariańska wizja organizacji społecznej a odnowa cywilizacyjnych fundamentów
Najbardziej charakterystyczną cechą dzisiejszych relacji społecznych nie jest ani żadna odruchowa nienawistność, ani też żaden przerost litości, tylko wszechobecny infantylizm: mieszanina intelektualnej miałkości, emocjonalnej niedojrzałości i kulturowej nonszalancji. Jest to zupełnie naturalny i przewidywalny stan rzeczy w sytuacji, w której XX-wieczne ideologie w dużej mierze pogrzebały dojrzałą świadomość naszych cywilizacyjnych fundamentów, ale póki co nie zdołały zniszczyć jej materialnej i technologicznej nadbudowy, która cały czas trwa siłą inercji i pozwala na rozkapryszone pławienie się we wciąż jeszcze bezprecedensowym dobrobycie.
W tego rodzaju warunkach normatywne wnioskowanie ulega nadzwyczaj powszechnej karykaturyzacji: miłosierdzie zostaje utożsamione z jałową ckliwością, tolerancja z moralną obojętnością, odwaga z dokonywaniem samosądów, a sprawiedliwość z odreagowywaniem resentymentów. Owa karykaturyzacja stanowi zaś wyjątkową gratkę dla wszystkich faktycznych i domorosłych kontrolerów etatystycznej "wielkiej fikcji", umożliwiającą nad wyraz łatwe budowanie rozmaitych fałszywych opozycji i odwodzenie społecznej uwagi od najistotniejszych przeszkód stojących na drodze cywilizacyjnej odnowy.
Jak można więc powrócić na tę drogę? Tutaj przynajmniej początkowe rozwiązanie jest dość jasne, i należy powtarzać je do znudzenia: jest nim konsekwentne zabieganie o to, żeby dzieło odnowy cywilizacji zacząć od odbudowania tego jej fundamentu, jakim jest klasycznie liberalna czy też libertariańska wizja organizacji społecznej, która - nieco tylko upraszczając - sprowadza się do zasady "wolnoć Tomku w swoim domku" i do dążności, aby takich w pełni samorządnych domków powstało jak najwięcej.
Jest to zatem wizja nie relatywizująca jakichkolwiek głębszych, substancjalnych wartości, ale - wręcz przeciwnie - pozwalająca, żeby zwolennika każdego zestawu tego rodzaju wartości można było poznać po owocach. Kluczowe jest w tym kontekście to, żeby - jeśli okażą się to być owoce zepsute - nikt nie miał prawa podbierać innym owoców świeżych ani podrzucać im własnych zgniłek, samemu ponosząc pełną odpowiedzialność za swoje normatywne wybory. Tylko wówczas możliwe będzie rozpoczęcie mozolnego procesu przywracania społecznym relacjom intelektualnej głębi, emocjonalnej dojrzałości i kulturowej powagi - weryfikując na bieżąco w jak najbardziej namacalny sposób, jakie szczegółowe wybory i rozwiązania sprawiają, że dana organiczna wspólnota jest na dłuższą metę cywilizacyjnie efektywna.
W tego rodzaju warunkach normatywne wnioskowanie ulega nadzwyczaj powszechnej karykaturyzacji: miłosierdzie zostaje utożsamione z jałową ckliwością, tolerancja z moralną obojętnością, odwaga z dokonywaniem samosądów, a sprawiedliwość z odreagowywaniem resentymentów. Owa karykaturyzacja stanowi zaś wyjątkową gratkę dla wszystkich faktycznych i domorosłych kontrolerów etatystycznej "wielkiej fikcji", umożliwiającą nad wyraz łatwe budowanie rozmaitych fałszywych opozycji i odwodzenie społecznej uwagi od najistotniejszych przeszkód stojących na drodze cywilizacyjnej odnowy.
Jak można więc powrócić na tę drogę? Tutaj przynajmniej początkowe rozwiązanie jest dość jasne, i należy powtarzać je do znudzenia: jest nim konsekwentne zabieganie o to, żeby dzieło odnowy cywilizacji zacząć od odbudowania tego jej fundamentu, jakim jest klasycznie liberalna czy też libertariańska wizja organizacji społecznej, która - nieco tylko upraszczając - sprowadza się do zasady "wolnoć Tomku w swoim domku" i do dążności, aby takich w pełni samorządnych domków powstało jak najwięcej.
Jest to zatem wizja nie relatywizująca jakichkolwiek głębszych, substancjalnych wartości, ale - wręcz przeciwnie - pozwalająca, żeby zwolennika każdego zestawu tego rodzaju wartości można było poznać po owocach. Kluczowe jest w tym kontekście to, żeby - jeśli okażą się to być owoce zepsute - nikt nie miał prawa podbierać innym owoców świeżych ani podrzucać im własnych zgniłek, samemu ponosząc pełną odpowiedzialność za swoje normatywne wybory. Tylko wówczas możliwe będzie rozpoczęcie mozolnego procesu przywracania społecznym relacjom intelektualnej głębi, emocjonalnej dojrzałości i kulturowej powagi - weryfikując na bieżąco w jak najbardziej namacalny sposób, jakie szczegółowe wybory i rozwiązania sprawiają, że dana organiczna wspólnota jest na dłuższą metę cywilizacyjnie efektywna.
Thursday, July 18, 2019
Teologiczna wiedza a ekonomiczna ignorancja
Przejawy ostentacyjnej ekonomicznej ignorancji wydają się być wyjątkowo przykre i rozczarowujące u duchownych i teologów, zwłaszcza chrześcijańskich. Jest tak chyba dlatego, że duchowni i teologowie aspirują do miana osób, które w sposób szczególnie skrupulatny badają świat rzeczy niewidzialnych - z którego w wizji chrześcijańskiej pochodzi dodatkowo powszechne powołanie do wolności i wolicjonalnej doskonałości. Jeśli więc osoby takie zdają się ostentacyjnie ignorować niewidzialną, ale jak najbardziej realną logikę spontanicznej współpracy międzyludzkiej, wówczas mamy do czynienia z wyjątkowo zgrzytliwym dysonansem poznawczym.
Używając bardziej konkretnego przykładu: duchowny bądź teolog pozwalający sobie na stwierdzenia takie jak "a kto gdzie widział tę smithowską niewidzialną rękę?", "cóż to za relatywizm twierdzić, że dobra ekonomiczne są subiektywne?" czy "a jakąż to namacalną wartość tworzy spekulant?" brzmi mniej więcej tak samo ambarasująco, jak teologiczny ignorant czy siermiężny scjentysta perorujący o tym, że nikt nigdy pod mikroskopem nie widział Ducha Świętego. Innymi słowy, osobie zawodowo zajmującej się badaniem niewidzialnych zjawisk takich jak dusza, łaska czy zbawienie wyjątkowo nie przystoi ignorowanie bądź podważanie wpływu innych niewidzialnych zjawisk, takich jak struktury motywacji, koszty alternatywne czy malejąca użyteczność krańcowa.
Konieczność przeciwstawiania się powyższej ignorancji jest tym niezbędniejsza, że nie sposób aspirować do zrozumienia rzeczywistości na jej najogólniejszym, eschatologicznym poziomie, jeśli nie próbuje się również zrozumieć logicznej struktury ludzkiego działania, która jest kluczowym owej rzeczywistości elementem - a tego rodzaju rozumienie oferuje właśnie rzetelna ekonomia. Podsumowując, tylko uznanie formalnej i materialnej autonomii nauk ekonomicznych - oraz przyswojenie sobie przynajmniej ich podstaw - jest w stanie, cytując klasyka ekonomii, umożliwić badaczom zjawisk niewidzialnych pełne uzmysłowienie sobie tego, co widać i czego nie widać. Uzmysłowiwszy zaś to sobie, mogą oni następnie - powołując się na tegoż samego klasyka - należycie docenić to, w jak wielkim stopniu o harmonijnej naturze dzieła stworzenia świadczą również ekonomiczne harmonie dobrowolnej ludzkiej współpracy.
Używając bardziej konkretnego przykładu: duchowny bądź teolog pozwalający sobie na stwierdzenia takie jak "a kto gdzie widział tę smithowską niewidzialną rękę?", "cóż to za relatywizm twierdzić, że dobra ekonomiczne są subiektywne?" czy "a jakąż to namacalną wartość tworzy spekulant?" brzmi mniej więcej tak samo ambarasująco, jak teologiczny ignorant czy siermiężny scjentysta perorujący o tym, że nikt nigdy pod mikroskopem nie widział Ducha Świętego. Innymi słowy, osobie zawodowo zajmującej się badaniem niewidzialnych zjawisk takich jak dusza, łaska czy zbawienie wyjątkowo nie przystoi ignorowanie bądź podważanie wpływu innych niewidzialnych zjawisk, takich jak struktury motywacji, koszty alternatywne czy malejąca użyteczność krańcowa.
Konieczność przeciwstawiania się powyższej ignorancji jest tym niezbędniejsza, że nie sposób aspirować do zrozumienia rzeczywistości na jej najogólniejszym, eschatologicznym poziomie, jeśli nie próbuje się również zrozumieć logicznej struktury ludzkiego działania, która jest kluczowym owej rzeczywistości elementem - a tego rodzaju rozumienie oferuje właśnie rzetelna ekonomia. Podsumowując, tylko uznanie formalnej i materialnej autonomii nauk ekonomicznych - oraz przyswojenie sobie przynajmniej ich podstaw - jest w stanie, cytując klasyka ekonomii, umożliwić badaczom zjawisk niewidzialnych pełne uzmysłowienie sobie tego, co widać i czego nie widać. Uzmysłowiwszy zaś to sobie, mogą oni następnie - powołując się na tegoż samego klasyka - należycie docenić to, w jak wielkim stopniu o harmonijnej naturze dzieła stworzenia świadczą również ekonomiczne harmonie dobrowolnej ludzkiej współpracy.
Wednesday, July 17, 2019
Etatyzm jako wielka inwersja prawa moralnego
Etatyzm - w każdej swej postaci - można by pokrótce zdefiniować jako wielką, zinstytucjonalizowaną inwersję prawa moralnego: przedstawienie największego wyobrażalnego zła (systemowego i permanentnego fizycznego i mentalnego zniewolenia istoty ludzkiej) jako źródła wszelakich niezbędnych dóbr, małych i wielkich (począwszy od ciepłej wody w kranie, a skończywszy na możliwości przyłączenia się do "marszu Boga na ziemi" czy do budowy ziemskiego królestwa wiecznej szczęśliwości).
Stąd w świecie etatystycznym elementarne, zdroworozsądkowe myślenie moralne staje się w najgorszym razie niemożliwe, a w najlepszym razie ogromnie utrudnione - bo oto do rangi nieomal samooczywistych prawd urastają w takim świecie stwierdzenia, jakoby zinstytucjonalizowana grabież była "ponoszeniem kosztów za wspólne usługi", zinstytucjonalizowana pasożytnicza demoralizacja była "pomocą społeczną", zinstytucjonalizowana niewolnicza indoktrynacja była "powszechną oświatą", zinstytucjonalizowane psucie pieniądza było "dbałością o makroekonomiczną stabilność", itp.
Innymi słowy, akceptacja fundamentalnych założeń etatyzmu w sposób radykalny stawia na głowie wszystkie zdroworozsądkowe moralne intuicje, których zbiór nazywa się zwyczajowo prawem naturalnym. Stąd nie powinno dziwić motto konsekwentnych abolicjonistów, iż gradualizm w teorii to wieczność w praktyce. Etatyzmu nie rozmontuje żadna długa seria szczegółowych reform, bo wszystkie one z definicji będą musiały się odbywać w świecie przenikniętym etatystyczną mentalnością, tzn. w świecie, w którym na najbardziej zasadniczym poziomie źle znaczy dobrze, a bardzo źle znaczy bardzo dobrze. Skoro etatyzm oznacza radykalne postawienie moralności na głowie, to antyetatyzm (libertarianizm) musi oznaczać radykalne postawienie moralności na nogach - tzn. konsekwentne i bezkompromisowe kwestionowanie i kontestowanie ścisłych podstaw zastanej mentalności. Tylko wtedy można mieć nadzieję - choć oczywiście nie pewność - że moralna normalność będzie powracać przynajmniej w sposób stopniowy.
Stąd w świecie etatystycznym elementarne, zdroworozsądkowe myślenie moralne staje się w najgorszym razie niemożliwe, a w najlepszym razie ogromnie utrudnione - bo oto do rangi nieomal samooczywistych prawd urastają w takim świecie stwierdzenia, jakoby zinstytucjonalizowana grabież była "ponoszeniem kosztów za wspólne usługi", zinstytucjonalizowana pasożytnicza demoralizacja była "pomocą społeczną", zinstytucjonalizowana niewolnicza indoktrynacja była "powszechną oświatą", zinstytucjonalizowane psucie pieniądza było "dbałością o makroekonomiczną stabilność", itp.
Innymi słowy, akceptacja fundamentalnych założeń etatyzmu w sposób radykalny stawia na głowie wszystkie zdroworozsądkowe moralne intuicje, których zbiór nazywa się zwyczajowo prawem naturalnym. Stąd nie powinno dziwić motto konsekwentnych abolicjonistów, iż gradualizm w teorii to wieczność w praktyce. Etatyzmu nie rozmontuje żadna długa seria szczegółowych reform, bo wszystkie one z definicji będą musiały się odbywać w świecie przenikniętym etatystyczną mentalnością, tzn. w świecie, w którym na najbardziej zasadniczym poziomie źle znaczy dobrze, a bardzo źle znaczy bardzo dobrze. Skoro etatyzm oznacza radykalne postawienie moralności na głowie, to antyetatyzm (libertarianizm) musi oznaczać radykalne postawienie moralności na nogach - tzn. konsekwentne i bezkompromisowe kwestionowanie i kontestowanie ścisłych podstaw zastanej mentalności. Tylko wtedy można mieć nadzieję - choć oczywiście nie pewność - że moralna normalność będzie powracać przynajmniej w sposób stopniowy.
Labels:
etyka,
gradualizm,
ideologia,
mentalność,
prawo naturalne,
radykalizm
Sunday, July 14, 2019
O negatywnej selekcji biznesowej w etatyzmie
Współczesny etatyzm, który można z pełną odpowiedzialnością określić mianem miękkiego totalitaryzmu, obnaża pełnię swojego zła nie poprzez bezpośrednio dokonywane przez siebie złe działania - takie jak zinstytucjonalizowana grabież, pasożytnictwo, indoktrynacja, itp. - ale poprzez bezceremonialne korumpowanie wszelkiego rodzaju działań ze swojej natury dobrych.
Najlepszym przykładem tego ostatniego jest rodzaj ideologiczno-etycznej negatywnej selekcji odbywającej się wśród przedstawicieli kadr kierowniczych tzw. wielkiego biznesu. Im większa, a więc na ogół biznesowo skuteczniejsza jest dana firma, w tym większym stopniu musi ona pozostawać w polubownych relacjach z monopolistycznymi aparatami opresji - musi tym skrupulatniej podporządkowywać się ich "regulacjom", tym sumienniej płacić im regularne daniny, tym czołobitniej odnosić się do mogących popsuć jej szyki biurokratów, itp. Nie jest zatem rzeczą zaskakującą, że wśród kadr kierowniczych największych firm światowej gospodarki pojawia się nadzwyczaj dużo osób wyrażających fagasowsko wręcz etatystyczne poglądy, skomlących o "podwyższenie im podatków", "ściślejsze uregulowanie ich działalności", itp.
Przedsiębiorcy o twardszym kręgosłupie moralnym mogą zwyczajnie nie móc zdzierżyć konieczności tak ścisłego, intymnego i upokarzającego układania się z przedstawicielami kasty pasożytniczej. Premiowani na tym polu są zatem ci, którzy gotowi są iść na stosowne ustępstwa - częstokroć po to, aby nawiązane dzięki nim kontakty wykorzystać następnie do podkopania metodami politycznymi swoich gorzej ustosunkowanych biznesowych konkurentów. Innymi słowy, w systemie etatystycznym im bardziej gospodarczo znaczący jest dany przedsiębiorca, tym większe jest prawdopodobieństwo, że jest on gotów w sposób dowolnie elastyczny rezygnować z trzymania się autentycznego przedsiębiorczego etosu.
Nie należy więc liczyć na to, że sojuszników w walce o konsekwentną wolność odnajdzie się wśród tych, którzy pozornie najwięcej tracą na jej nieistnieniu - tamci nadzwyczaj często zadowalają się przywilejami uzyskanymi w ramach systemu "wolności reglamentowanej". Zamiast tego należy cierpliwie i niezłomnie budować wolnościowy front szerokich grup społecznych, składający się z tych, którzy opowiadając się konsekwentnie za słusznymi wartościami nie mają jeszcze żadnej systemowej pozycji do stracenia - z tych, dla których jest to nie kwestia koniunkturalnej kalkulacji, ale klarownego moralnego przekonania.
Najlepszym przykładem tego ostatniego jest rodzaj ideologiczno-etycznej negatywnej selekcji odbywającej się wśród przedstawicieli kadr kierowniczych tzw. wielkiego biznesu. Im większa, a więc na ogół biznesowo skuteczniejsza jest dana firma, w tym większym stopniu musi ona pozostawać w polubownych relacjach z monopolistycznymi aparatami opresji - musi tym skrupulatniej podporządkowywać się ich "regulacjom", tym sumienniej płacić im regularne daniny, tym czołobitniej odnosić się do mogących popsuć jej szyki biurokratów, itp. Nie jest zatem rzeczą zaskakującą, że wśród kadr kierowniczych największych firm światowej gospodarki pojawia się nadzwyczaj dużo osób wyrażających fagasowsko wręcz etatystyczne poglądy, skomlących o "podwyższenie im podatków", "ściślejsze uregulowanie ich działalności", itp.
Przedsiębiorcy o twardszym kręgosłupie moralnym mogą zwyczajnie nie móc zdzierżyć konieczności tak ścisłego, intymnego i upokarzającego układania się z przedstawicielami kasty pasożytniczej. Premiowani na tym polu są zatem ci, którzy gotowi są iść na stosowne ustępstwa - częstokroć po to, aby nawiązane dzięki nim kontakty wykorzystać następnie do podkopania metodami politycznymi swoich gorzej ustosunkowanych biznesowych konkurentów. Innymi słowy, w systemie etatystycznym im bardziej gospodarczo znaczący jest dany przedsiębiorca, tym większe jest prawdopodobieństwo, że jest on gotów w sposób dowolnie elastyczny rezygnować z trzymania się autentycznego przedsiębiorczego etosu.
Nie należy więc liczyć na to, że sojuszników w walce o konsekwentną wolność odnajdzie się wśród tych, którzy pozornie najwięcej tracą na jej nieistnieniu - tamci nadzwyczaj często zadowalają się przywilejami uzyskanymi w ramach systemu "wolności reglamentowanej". Zamiast tego należy cierpliwie i niezłomnie budować wolnościowy front szerokich grup społecznych, składający się z tych, którzy opowiadając się konsekwentnie za słusznymi wartościami nie mają jeszcze żadnej systemowej pozycji do stracenia - z tych, dla których jest to nie kwestia koniunkturalnej kalkulacji, ale klarownego moralnego przekonania.
Thursday, July 4, 2019
The Main Danger of 21th Century Ideologies
20th-century ideologies were defined by their destructive seriousness: their aim was to destroy values by promoting anti-values. By contrast, 21st-century ideologies are defined by their destructive infantilism: their aim is to destroy values by promoting pseudo- and non-values. Thus, to neutralize the latter is not only to oppose the inversion of good and evil, but also, perhaps more importantly, to expose the trivialization of good and evil.
Subscribe to:
Posts (Atom)