Obecne czasy można bez przesady nazwać czasami bezprecedensowego kulturowego infantylizmu. Wyraża się on w tym, że dominujący dziś przekaz kulturowy sprowadza się do serii sloganów stanowiących kwintesencję bezrefleksyjnego i roszczeniowego folgowania wszelkim swoim doraźnym kaprysom, miałkim fanaberiom i ostentacyjnym dziwactwom. Są to slogany takie jak: "bądź sobą", "możesz być, kim zechcesz", "za nic nie przepraszaj", "mam gdzieś, co o mnie myślą", itp.
Jest to zjawisko o tyle nowe i inne od np. romantycznego subiektywizmu, o ile romantyk gotów był cierpieć za swoją indywidualność, ponosić odpowiedzialność za swoją nieprzystawalność i wierzyć, że pogłębiając swój subiektywny punkt widzenia wytycza on nowe ścieżki ku pewnemu obiektywnemu absolutowi. Tymczasem konsument współczesnych kulturowych sloganów nie myśli za swoją rzekomą indywidualność ani cierpieć, ani ponosić odpowiedzialności, ani dążyć na jej bazie do jakichkolwiek obiektywnych wartości - chce on przy jej pomocy jedynie epatować, tupać nóżką i zabijać nudę.
Zjawisko to jest o tyle niebezpieczne, o ile na pierwszy rzut oka zdaje się ono mieć związek z uwielbieniem dla wolności osobistej i dla szeroko rozumianej orientacji klasycznie liberalnej. Tymczasem klasyczny liberalizm - jak również dojrzała forma jego współczesnego rozwinięcia, czyli libertarianizmu - nierozerwalnie łączy wolność z odpowiedzialnością i konsekwentnie podkreśla, że wolność oderwana od odpowiedzialności prędko staje się swoją własną karykaturą, której nikt nie jest gotów bronić w szczery i zdyscyplinowany sposób. Karykatura owa nie tylko nie zabezpiecza więc niczyjej swobody działania, ale jest wręcz jej przeciwieństwem, bo umożliwia domaganie się w imię wolności rozmaitych przywilejów dla ostentacyjnych roszczeniowców, takich jak np. "antydyskryminacyjny" zakaz jawnego wyrażania dezaprobaty wobec ich obyczajowej czy wizerunkowej ostentacji. W ten sposób autentyczna, głęboka wolność ginie w imię walki o swoją miałką atrapę.
Podsumowując, zwolennicy klasycznego liberalizmu i libertarianizmu nie tylko nie powinni szukać we współczesnych kulturowych sloganach echa jakiejkolwiek aprobaty dla drogich im wartości, ale powinni stawiać im konsekwentny odpór, podkreślając, że wolność osobista tylko wtedy jest wartością trwałą i owocną, kiedy służy rozwijaniu obiektywnych przymiotów charakteru, na czele z roztropnością, odpowiedzialnością i samodyscypliną. Tylko wówczas wolny człowiek będzie w stanie autentycznie "być sobą" - to znaczy kimś, kto w pełni realizuje swój obiektywny osobowy potencjał.
Saturday, March 16, 2019
Wednesday, March 6, 2019
Miękki totalitaryzm a propaganda miłych słów
"Twardy totalitaryzm" dawnego typu dąży do siłowego podporządkowania wszystkich członków społeczeństwa pewnym dogmatycznym zakazom i nakazom. Natomiast nowego typu "miękki totalitaryzm" dąży do podminowania wszelkiego rodzaju myślenia i działania opartego na obiektywnych normach, wartościach i zasadach, aż do momentu, w którym jedyną obiektywną zasadą stanie się zasada zorganizowanej przemocy, czyli politycznej kontroli.
Nic więc dziwnego, że słowami-kluczami miękkototalitarnej nowomowy są pojęcia takie jak "tolerancja", "inkluzywność", "różnorodność", "otwartość" czy "wyrozumiałość". Jest to przy tym nowomowa o tyle szczególna, o ile nie tworzy ona nowych słów, wypaczając jedynie znaczenia słów powszechnie znanych i powszechnie traktowanych jako nacechowane pozytywnie. Uprawnione zatem jest np. mówienie, że chrześcijaństwo było od zawsze religią otwartą i inkluzywną, jak długo określenia te zachowują swoje pierwotne znaczenie - tzn. znaczenie podkreślające, że każdy, niezależnie od swojego pochodzenia czy statusu społecznego, mógł podjąć chrześcijańskie zobowiązania i dążenia do chrześcijańskich celów. Tymczasem to samo stwierdzenie wypowiedziane w duchu miękkototalitarnej propagandy oznacza coś diametralnie innego, tzn. sugestię, że każdy ma prawo naginać chrześcijańskie zobowiązania do swoich roszczeń, a chrześcijańskie cele do swoich zachcianek. Podobne stwierdzenie dąży zatem jawnie do wydrenowania chrześcijaństwa z jego obiektywnej treści, w kwestii przestrzegania której nigdy nie było ono "otwarte" ani "inkluzywne".
W ten sposób normatywnie wymagające tradycje oraz instytucje przekształca się w ich wychowawczo bezsilne karykatury, a wartości mające bardzo konkretne zastosowania - do których zalicza się również tolerancja i otwartość - czyni się miałkimi liczmanami albo zjawiskami budzącymi odruchową złość i niechęć. To zaś prowadzi wprost do całkowitej infantylizacji społeczeństwa, a tym samym do możliwości dowolnego wodzenia go za nos politycznymi marchewkami i dowolnego okładania go politycznymi kijami. Należy o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy słyszy się triumfalistyczne slogany o życiu w "wolnym, otwartym i tolerancyjnym społeczeństwie" - pamiętając zaś o tym, należy zachowywać świadomość, że znaczenia poszczególnych słów (zwłaszcza tych miło brzmiących) są znacznie liczniejsze, a zależności między nimi dużo bardziej złożone, niż to zawsze przedstawiają rzekomi dobroczyńcy ludzkości.
Nic więc dziwnego, że słowami-kluczami miękkototalitarnej nowomowy są pojęcia takie jak "tolerancja", "inkluzywność", "różnorodność", "otwartość" czy "wyrozumiałość". Jest to przy tym nowomowa o tyle szczególna, o ile nie tworzy ona nowych słów, wypaczając jedynie znaczenia słów powszechnie znanych i powszechnie traktowanych jako nacechowane pozytywnie. Uprawnione zatem jest np. mówienie, że chrześcijaństwo było od zawsze religią otwartą i inkluzywną, jak długo określenia te zachowują swoje pierwotne znaczenie - tzn. znaczenie podkreślające, że każdy, niezależnie od swojego pochodzenia czy statusu społecznego, mógł podjąć chrześcijańskie zobowiązania i dążenia do chrześcijańskich celów. Tymczasem to samo stwierdzenie wypowiedziane w duchu miękkototalitarnej propagandy oznacza coś diametralnie innego, tzn. sugestię, że każdy ma prawo naginać chrześcijańskie zobowiązania do swoich roszczeń, a chrześcijańskie cele do swoich zachcianek. Podobne stwierdzenie dąży zatem jawnie do wydrenowania chrześcijaństwa z jego obiektywnej treści, w kwestii przestrzegania której nigdy nie było ono "otwarte" ani "inkluzywne".
W ten sposób normatywnie wymagające tradycje oraz instytucje przekształca się w ich wychowawczo bezsilne karykatury, a wartości mające bardzo konkretne zastosowania - do których zalicza się również tolerancja i otwartość - czyni się miałkimi liczmanami albo zjawiskami budzącymi odruchową złość i niechęć. To zaś prowadzi wprost do całkowitej infantylizacji społeczeństwa, a tym samym do możliwości dowolnego wodzenia go za nos politycznymi marchewkami i dowolnego okładania go politycznymi kijami. Należy o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy słyszy się triumfalistyczne slogany o życiu w "wolnym, otwartym i tolerancyjnym społeczeństwie" - pamiętając zaś o tym, należy zachowywać świadomość, że znaczenia poszczególnych słów (zwłaszcza tych miło brzmiących) są znacznie liczniejsze, a zależności między nimi dużo bardziej złożone, niż to zawsze przedstawiają rzekomi dobroczyńcy ludzkości.
Subscribe to:
Posts (Atom)