Tuesday, December 31, 2019
Individual Liberty and Its Good and Bad Uses
A civilization treats individual liberty as a gift to be nurtured. An anti-civilization treats it as a nuisance to be eliminated. A pseudo-civilization treats it as a toy to be played with. In other words, a civilization sees it as a gateway to virtue, an anti-civilization sees it as an obstacle to power, while pseudo-civilization sees it as a ticket to self-indulgence.
Saturday, December 28, 2019
"Zielony komunizm" i ideologiczna demoralizacja
Czerwony komunizm dążył do tego, żeby sprzeciw wobec jego totalitarnych roszczeń utożsamić w powszechnej opinii ze sprzeciwem wobec "pochylania się nad losem biednych i wyzyskiwanych". Tymczasem "zielony komunizm" dąży do tego, żeby sprzeciw wobec jego równie totalitarnych roszczeń utożsamić w powszechnej opinii ze sprzeciwem wobec dbałości o środowisko naturalne. Okazuje się więc jasne, że mamy w tym kontekście do czynienia z kolejną odsłoną tej samej niszczycielskiej ideologii, która wykorzystuje w sposób instrumentalny skądinąd słuszne cele, mając w rzeczywistości tylko jeden, niezmienny cel - władzę, czyli najgorszą formę pychy, polegającą na pozbawieniu człowieka tego wszystkiego, co czyni go człowiekiem, a więc rozumu, sumienia i wolnej woli.
To, że ma się w danej sytuacji do czynienia z bałamutną ideologią, a nie ze "szlachetnym przesłaniem", najłatwiej na ogół poznać nie po treści, a po formie - ideologie są jazgotliwe, bezczelne, roszczeniowe i operujące strachem. I choć nie wierzę, żeby "zielony komunizm" mógł osiągnąć choć promil tego upiornego sukcesu, jaki osiągnął jego czerwony poprzednik - przede wszystkim dlatego, że ludzkość jest obecnie o wiele zbyt rozkapryszona i zinfantylizowana, żeby było ją stać na jakiekolwiek "akty rewolucyjnego poświęcenia" - to mimo wszystko należy go przy każdej możliwej okazji demaskować.
Należy to czynić po pierwsze dlatego, że każda tego rodzaju ideologia - jeśli nie dać jej odporu - jest w stanie konserwować lub pogłębiać etatystyczne status quo. Po drugie zaś nie należy dopuszczać do tego, żeby podobne ideologie obrzydzały nam i innym różne pożądane cele, na które cynicznie powołują się one w ramach swojej propagandy. Innymi słowy, tak jak za najbardziej przewrotne zwycięstwo czerwonego komunizmu należałoby uznać odwiedzenie szerokich rzesz osób od angażowania się w dobrowolne, oddolne działania charytatywne, tak za równie przewrotne zwycięstwo "zielonego komunizmu" należałoby uznać odwiedzenie szerokich rzesz osób od roztropnego i zapobiegliwego gospodarowania zasobami naturalnymi. Najbardziej niszczycielskie efekty niewolniczych ideologii polegają nie na bezpośrednim czynieniu zła, ale na zniechęcaniu ich ofiar do czynienia dobra - każdy więc, kto pragnie "zło dobrem zwyciężać", powinien w sposób szczególny uczulać swoich bliźnich na te właśnie aspekty wszelkiej pseudomoralistycznej, a w rzeczywistości głęboko demoralizującej indoktrynacji.
To, że ma się w danej sytuacji do czynienia z bałamutną ideologią, a nie ze "szlachetnym przesłaniem", najłatwiej na ogół poznać nie po treści, a po formie - ideologie są jazgotliwe, bezczelne, roszczeniowe i operujące strachem. I choć nie wierzę, żeby "zielony komunizm" mógł osiągnąć choć promil tego upiornego sukcesu, jaki osiągnął jego czerwony poprzednik - przede wszystkim dlatego, że ludzkość jest obecnie o wiele zbyt rozkapryszona i zinfantylizowana, żeby było ją stać na jakiekolwiek "akty rewolucyjnego poświęcenia" - to mimo wszystko należy go przy każdej możliwej okazji demaskować.
Należy to czynić po pierwsze dlatego, że każda tego rodzaju ideologia - jeśli nie dać jej odporu - jest w stanie konserwować lub pogłębiać etatystyczne status quo. Po drugie zaś nie należy dopuszczać do tego, żeby podobne ideologie obrzydzały nam i innym różne pożądane cele, na które cynicznie powołują się one w ramach swojej propagandy. Innymi słowy, tak jak za najbardziej przewrotne zwycięstwo czerwonego komunizmu należałoby uznać odwiedzenie szerokich rzesz osób od angażowania się w dobrowolne, oddolne działania charytatywne, tak za równie przewrotne zwycięstwo "zielonego komunizmu" należałoby uznać odwiedzenie szerokich rzesz osób od roztropnego i zapobiegliwego gospodarowania zasobami naturalnymi. Najbardziej niszczycielskie efekty niewolniczych ideologii polegają nie na bezpośrednim czynieniu zła, ale na zniechęcaniu ich ofiar do czynienia dobra - każdy więc, kto pragnie "zło dobrem zwyciężać", powinien w sposób szczególny uczulać swoich bliźnich na te właśnie aspekty wszelkiej pseudomoralistycznej, a w rzeczywistości głęboko demoralizującej indoktrynacji.
Friday, November 29, 2019
O roli „Ludzkiego działania” w historii ekonomii
Pod tym adresem można obejrzeć moje wystąpienie pt. "Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii" wygłoszone w ramach Weekendu Kapitalizmu 2019 i VII Zjazdu Austriackiego. Sugeruję w nim, że „Ludzkie działanie” Ludwiga von Misesa stanowi dzieło unikatowe nawet w obrębie wąskiej kategorii traktatów ekonomicznych, które zrewolucjonizowały nasze rozumienie zjawisk gospodarczych. Wynika to z dwojakiej roli pełnionej przez magnum opus austriackiego badacza – z jednej strony jest to dzieło zawierające najpełniejszy opis wszystkich jego głównych analitycznych osiągnięć, z drugiej zaś strony jest to publikacja stanowiąca główną siłę napędową powojennego odrodzenia szkoły austriackiej.
Tuesday, November 19, 2019
Another Defense of Austrian Welfare Economics
In their article published in a recent issue of Wroclaw Economic Review, Wysocki and Megger attempt to undermine Rothbard’s welfare theory as articulated in his classic essay on the subject. More specifically, they suggest that the theory in question generates some fatally counterintuitive conclusions and relies on viciously circular arguments. In this response, I argue that the objections raised by the abovementioned authors miss their mark by failing to grasp the praxeological essence of certain crucial points that constitute Rothbard’s analytical edifice, which is grounded in the broader insights of the Austrian School into the nature of human action, the market process and transactional efficiency.
[Read More]
[Read More]
Labels:
Rothbard,
utility,
voluntariness,
welfare,
welfare economics
Wednesday, November 6, 2019
Dobrobyt, efekt konwergencji i "wielka stagnacja"
Dość powszechnie znanym zjawiskiem gospodarczym jest tzw. efekt konwergencji, w ramach którego obszary stosunkowo biedniejsze rozwijają się szybciej niż obszary stosunkowo bogatsze od momentu wypracowania odpowiednio pro-rozwojowych instytucjonalnych struktur i uzyskania stosownych zasobów kapitałowych (zwłaszcza o charakterze intelektualno-organizacyjnym).
Z czysto ekonomicznego punktu widzenia zjawisko to tłumaczy prawo malejących przychodów - potocznie rzecz ujmując, w sprzyjających warunkach stosunkowo łatwo odbić się od dna, ale dużo trudniej utrzymać konsekwentny wznoszący pęd. Wydaje się jednak, że owo prawo warto rozszerzyć o szeroko rozumiane czynniki mentalnościowo-kulturowe i powołać się w ich kontekście na prawidłowość sugerującą, że nie tylko wolność, ale też dobrobyt wymaga stałej moralnej czujności; tymczasem jako że dobrobyt jest nadzwyczaj zdolny do usypiania owej czujności, im dłużej jest on udziałem danego społeczeństwa, w tym większym stopniu jest on w stanie sprzyjać normatywnemu rozprzężeniu utrudniającemu jego konserwowanie, a co dopiero jego ciągłe zwiększanie. Nie jest to zresztą jakikolwiek oryginalny wniosek, ale prawidłowość znana od bardzo dawna - cytując Koheleta: "Gdy dobra się mnożą, mnożą się ich zjadacze".
Stąd nie powinno dziwić, że im dostatniejsze i im dłużej cieszące się dostatkiem jest dane społeczeństwo, tym, ceteris paribus, częściej pojawiają się w jego łonie patologiczne formy roszczeniowości i rozkapryszenia, nieraz przybierające formę ostentacyjnej zatraty zdroworozsądkowego oglądu rzeczywistości, zwłaszcza w samozwańczych środowiskach opiniotwórczych. Jako że w podobnej atmosferze nie sposób skutecznie zawiadywać złożonymi kapitałowymi strukturami produkcji ani wypracowywać pożytecznych innowacji, od pewnego momentu żadne czynniki natury czysto ekonomicznej mogą nie być w stanie przezwyciężyć ani nawet zrównoważyć negatywnego wpływu powyższych zjawisk. Wtedy zaś rozwój gospodarczy danego społeczeństwa nie tylko konsekwentnie spowalnia, ale wręcz w pewnym momencie może zacząć się stopniowo cofać. Efekt konwergencji może wówczas zostać spotęgowany wskutek tego, że obszary doganiające nie tyle uzyskują jakiekolwiek absolutne przewagi konkurencyjne, co zachowują zdolność znacznie dłuższego trwania w stanie mentalnościowo-kulturowej "normalności".
Powyższe wnioski nie mają oczywiście charakteru praw ekonomicznych, a jedynie socjologicznych generalizacji. Mogą one jednakże wyjaśniać fundamentalne przyczyny dyskutowanego od pewnego czasu zjawiska ochrzczonego mianem "wielkiej stagnacji" - spadek tempa innowacyjności byłby w tym kontekście wyłącznie wtórnym rezultatem zaniku stosownej normatywnej atmosfery w miejscach, które były dotychczas głównymi centrami innowacyjności. Innymi słowy, o prawdziwości lub nieprawdziwości owych wniosków przesądzi dopiero upływ czasu - w takim jednak stopniu, w jakim okażą się one prawdziwe, w nadchodzących dekadach możemy być świadkami przyspieszonych procesów konwergencji, które jednakowoż nie będą wynikać z jakichkolwiek szczególnych zasług obszarów doganiających.
Z czysto ekonomicznego punktu widzenia zjawisko to tłumaczy prawo malejących przychodów - potocznie rzecz ujmując, w sprzyjających warunkach stosunkowo łatwo odbić się od dna, ale dużo trudniej utrzymać konsekwentny wznoszący pęd. Wydaje się jednak, że owo prawo warto rozszerzyć o szeroko rozumiane czynniki mentalnościowo-kulturowe i powołać się w ich kontekście na prawidłowość sugerującą, że nie tylko wolność, ale też dobrobyt wymaga stałej moralnej czujności; tymczasem jako że dobrobyt jest nadzwyczaj zdolny do usypiania owej czujności, im dłużej jest on udziałem danego społeczeństwa, w tym większym stopniu jest on w stanie sprzyjać normatywnemu rozprzężeniu utrudniającemu jego konserwowanie, a co dopiero jego ciągłe zwiększanie. Nie jest to zresztą jakikolwiek oryginalny wniosek, ale prawidłowość znana od bardzo dawna - cytując Koheleta: "Gdy dobra się mnożą, mnożą się ich zjadacze".
Stąd nie powinno dziwić, że im dostatniejsze i im dłużej cieszące się dostatkiem jest dane społeczeństwo, tym, ceteris paribus, częściej pojawiają się w jego łonie patologiczne formy roszczeniowości i rozkapryszenia, nieraz przybierające formę ostentacyjnej zatraty zdroworozsądkowego oglądu rzeczywistości, zwłaszcza w samozwańczych środowiskach opiniotwórczych. Jako że w podobnej atmosferze nie sposób skutecznie zawiadywać złożonymi kapitałowymi strukturami produkcji ani wypracowywać pożytecznych innowacji, od pewnego momentu żadne czynniki natury czysto ekonomicznej mogą nie być w stanie przezwyciężyć ani nawet zrównoważyć negatywnego wpływu powyższych zjawisk. Wtedy zaś rozwój gospodarczy danego społeczeństwa nie tylko konsekwentnie spowalnia, ale wręcz w pewnym momencie może zacząć się stopniowo cofać. Efekt konwergencji może wówczas zostać spotęgowany wskutek tego, że obszary doganiające nie tyle uzyskują jakiekolwiek absolutne przewagi konkurencyjne, co zachowują zdolność znacznie dłuższego trwania w stanie mentalnościowo-kulturowej "normalności".
Powyższe wnioski nie mają oczywiście charakteru praw ekonomicznych, a jedynie socjologicznych generalizacji. Mogą one jednakże wyjaśniać fundamentalne przyczyny dyskutowanego od pewnego czasu zjawiska ochrzczonego mianem "wielkiej stagnacji" - spadek tempa innowacyjności byłby w tym kontekście wyłącznie wtórnym rezultatem zaniku stosownej normatywnej atmosfery w miejscach, które były dotychczas głównymi centrami innowacyjności. Innymi słowy, o prawdziwości lub nieprawdziwości owych wniosków przesądzi dopiero upływ czasu - w takim jednak stopniu, w jakim okażą się one prawdziwe, w nadchodzących dekadach możemy być świadkami przyspieszonych procesów konwergencji, które jednakowoż nie będą wynikać z jakichkolwiek szczególnych zasług obszarów doganiających.
Labels:
dobrobyt,
konwergencja,
mentalność,
rozwój,
stagnacja
Wednesday, October 9, 2019
Zmiany klimatyczne a totalitarna indoktrynacja
Zmiany klimatyczne są zjawiskiem tyleż naturalnym, co wciąż stosunkowo słabo zrozumianym, w związku z czym wydawanie jakichkolwiek kategorycznych sądów w zakresie ich powstawania i rozwoju jest w najlepszym razie nieroztropne.
W coraz większym stopniu nie ulega natomiast wątpliwości, że tzw. katastrofalne antropogeniczne zmiany klimatyczne to najbardziej nikczemne propagandowe bałamuctwo, jakim obecnie raczona jest ludzkość. Aby dojść do podobnego wniosku, nie trzeba powoływać się w tym kontekście na "czyny mówiące głośniej niż słowa", takie jak np. niesłabnący popyt na długoterminowe obligacje czy rosnące wciąż ceny nadmorskich nieruchomości. Wystarczy zamiast tego skupić się na tym, w jakim tonie wypowiadają się najbardziej konsekwentni zwolennicy owego bałamuctwa i jakie wprost przyświecają im cele.
Wszystkim już dziś wiadomo, że istnieje pewien "typ ludzki", którego jedynym, bezwzględnie realizowanym celem jest całkowite fizyczne i moralne upodlenie swojego bliźniego, stanowiące ostateczny wyraz całkowitej władzy nad nim. Najpełniejszym dotychczasowym ucieleśnieniem owego typu byli ci, którzy zbudowali, a następnie - jak długo było to możliwe - konserwowali system komunistyczny, czyniący jednostkę niewolnikiem absolutnym - tak materialnym, jak i duchowym. I choć system komunistyczny uległ spektakularnemu samozniszczeniu - co musiało się stać ze względów ekonomicznych - odpowiedzialny za niego "typ ludzki" wciąż istnieje i wciąż żywi dokładnie te same zamiary.
Skoro zaś w tak spektakularnie kompromitujący sposób upadły wszelkie domorosłe totalitarne utopie, które obiecywały swoim niewolnikom ziemski raj, w jaki sposób można wciąż agitować dziś skutecznie na rzecz totalitaryzmu? Otóż można to robić nie tyle mamiąc łatwowiernych kolejnymi wizjami powszechnego dobrobytu tworzonego w ramach "gospodarki planowej", co wprost im oświadczając, że totalitarne centralne sterowanie globalnym społeczeństwem jest jedyną alternatywą wobec rzekomego kataklizmu, który całkowicie zniszczy ludzką cywilizację. Pojawiająca się w tym kontekście frazeologia jest pod względem deklarowanych celów nie do odróżnienia od niegdysiejszej frazeologii marksistowsko-leninowskiej: społeczeństwa świata mają znów zaakceptować "żelazne ustalenia nauki" i podporządkować się "wielkiemu zbiorowemu działaniu na rzecz likwidacji systemowej niesprawiedliwości" oraz "kompleksowemu przemodelowaniu sposobu funkcjonowania globalnej gospodarki", co będzie wymagać "politycznej dyscypliny" i "rezygnacji z burżuazyjnych wygód".
Ani razu nie pojawia się natomiast w kontekście podobnej agitacji sugestia, że jeśli perspektywa "klimatycznej katastrofy" jest realna, to w pierwszej kolejności należałoby w bezprecedensowym stopniu zrezygnować z destruktywnego archaizmu zwanego polityką, a tym samym kategorycznie przestać rzucać kłody pod nogi wolnej przedsiębiorczości i oddolnej społecznej samoorganizacji, a więc jedynym zjawiskom, które dają szansę na sprostanie tak złożonym i wielkoskalowym wyzwaniom. Innymi słowy, intencje konsekwentnych piewców "walki z katastrofą klimatyczną" są aż nadto jasne - i są to intencje momentami groteskowo wręcz podobne do tych, które przyświecały zarządcom zrealizowanych dwudziestowiecznych dystopii.
Na szczęście nie wierzę, że istnieje jakakolwiek szansa na wdrożenie owego nowego "zielonego komunizmu", bo człowiek współczesny - w przeciwieństwie do wczesnodwudziestowiecznego proletariatu - jest o wiele zbyt rozkapryszony i zinfantylizowany, żeby móc podejmować jakiekolwiek "rewolucyjne akty poświęcenia". Nie zmienia to jednak faktu, że wyżej opisana apokaliptyczno-totalitarna indoktrynacja może wymiernie przyczynić się do dalszego demoralizowania już i tak mocno zdemoralizowanych społeczeństw tzw. krajów rozwiniętych i do dalszego obniżania już i tak bardzo niskiego poziomu ich ekonomicznej świadomości. To zaś są aż nadto wystarczające powody, aby nie ustępować jej ani na krok i przy każdej okazji obnażać jej jednoznacznie antycywilizacyjny charakter.
W coraz większym stopniu nie ulega natomiast wątpliwości, że tzw. katastrofalne antropogeniczne zmiany klimatyczne to najbardziej nikczemne propagandowe bałamuctwo, jakim obecnie raczona jest ludzkość. Aby dojść do podobnego wniosku, nie trzeba powoływać się w tym kontekście na "czyny mówiące głośniej niż słowa", takie jak np. niesłabnący popyt na długoterminowe obligacje czy rosnące wciąż ceny nadmorskich nieruchomości. Wystarczy zamiast tego skupić się na tym, w jakim tonie wypowiadają się najbardziej konsekwentni zwolennicy owego bałamuctwa i jakie wprost przyświecają im cele.
Wszystkim już dziś wiadomo, że istnieje pewien "typ ludzki", którego jedynym, bezwzględnie realizowanym celem jest całkowite fizyczne i moralne upodlenie swojego bliźniego, stanowiące ostateczny wyraz całkowitej władzy nad nim. Najpełniejszym dotychczasowym ucieleśnieniem owego typu byli ci, którzy zbudowali, a następnie - jak długo było to możliwe - konserwowali system komunistyczny, czyniący jednostkę niewolnikiem absolutnym - tak materialnym, jak i duchowym. I choć system komunistyczny uległ spektakularnemu samozniszczeniu - co musiało się stać ze względów ekonomicznych - odpowiedzialny za niego "typ ludzki" wciąż istnieje i wciąż żywi dokładnie te same zamiary.
Skoro zaś w tak spektakularnie kompromitujący sposób upadły wszelkie domorosłe totalitarne utopie, które obiecywały swoim niewolnikom ziemski raj, w jaki sposób można wciąż agitować dziś skutecznie na rzecz totalitaryzmu? Otóż można to robić nie tyle mamiąc łatwowiernych kolejnymi wizjami powszechnego dobrobytu tworzonego w ramach "gospodarki planowej", co wprost im oświadczając, że totalitarne centralne sterowanie globalnym społeczeństwem jest jedyną alternatywą wobec rzekomego kataklizmu, który całkowicie zniszczy ludzką cywilizację. Pojawiająca się w tym kontekście frazeologia jest pod względem deklarowanych celów nie do odróżnienia od niegdysiejszej frazeologii marksistowsko-leninowskiej: społeczeństwa świata mają znów zaakceptować "żelazne ustalenia nauki" i podporządkować się "wielkiemu zbiorowemu działaniu na rzecz likwidacji systemowej niesprawiedliwości" oraz "kompleksowemu przemodelowaniu sposobu funkcjonowania globalnej gospodarki", co będzie wymagać "politycznej dyscypliny" i "rezygnacji z burżuazyjnych wygód".
Ani razu nie pojawia się natomiast w kontekście podobnej agitacji sugestia, że jeśli perspektywa "klimatycznej katastrofy" jest realna, to w pierwszej kolejności należałoby w bezprecedensowym stopniu zrezygnować z destruktywnego archaizmu zwanego polityką, a tym samym kategorycznie przestać rzucać kłody pod nogi wolnej przedsiębiorczości i oddolnej społecznej samoorganizacji, a więc jedynym zjawiskom, które dają szansę na sprostanie tak złożonym i wielkoskalowym wyzwaniom. Innymi słowy, intencje konsekwentnych piewców "walki z katastrofą klimatyczną" są aż nadto jasne - i są to intencje momentami groteskowo wręcz podobne do tych, które przyświecały zarządcom zrealizowanych dwudziestowiecznych dystopii.
Na szczęście nie wierzę, że istnieje jakakolwiek szansa na wdrożenie owego nowego "zielonego komunizmu", bo człowiek współczesny - w przeciwieństwie do wczesnodwudziestowiecznego proletariatu - jest o wiele zbyt rozkapryszony i zinfantylizowany, żeby móc podejmować jakiekolwiek "rewolucyjne akty poświęcenia". Nie zmienia to jednak faktu, że wyżej opisana apokaliptyczno-totalitarna indoktrynacja może wymiernie przyczynić się do dalszego demoralizowania już i tak mocno zdemoralizowanych społeczeństw tzw. krajów rozwiniętych i do dalszego obniżania już i tak bardzo niskiego poziomu ich ekonomicznej świadomości. To zaś są aż nadto wystarczające powody, aby nie ustępować jej ani na krok i przy każdej okazji obnażać jej jednoznacznie antycywilizacyjny charakter.
Labels:
dystopia,
ideologia,
klimat,
propaganda,
totalitaryzm
Tuesday, October 8, 2019
What Liberty Allows for and What it Demands
Liberty allows for recklessness, but it demands accepting its consequences; it does not repress vices, but it encourages the development of virtues; it tolerates diversity, but it excludes it from ventures based on unanimity; and it does not condemn self-love, but it flourishes in the love of one's neighbor.
In other words, liberty does not fight against things that are morally neutral, it does not respond to evil with greater evil, and it is a necessary condition of doing good. Thus, there is no good reason whatever to give up on it, but there are infinite good reasons to use it ever more fully.
In other words, liberty does not fight against things that are morally neutral, it does not respond to evil with greater evil, and it is a necessary condition of doing good. Thus, there is no good reason whatever to give up on it, but there are infinite good reasons to use it ever more fully.
Sunday, September 29, 2019
Intelektualizm, populizm i własny zdrowy rozum
Słyszy się czasem, że atmosfera obecnych czasów jest jakoby populistyczna i w swoim populizmie antyintelektualna. Równie często zdaje się jednak słyszeć, że, wręcz przeciwnie, cechuje się ona aż nadto widoczną uległością wobec tzw. intelektualistów oraz ich opinii.
Tymczasem między dwoma powyższymi stwierdzeniami nie musi zachodzić żadna niezgodność. Może być tak, że z jednej strony mamy dziś do czynienia z bezprecedensowym natężeniem rezonerstwa ze strony tzw. intelektualistów, przy pomocy którego próbuje się dość nachalnie urabiać opinię społeczną, z drugiej zaś strony mamy do czynienia z coraz bardziej niechętnymi reakcjami wobec owego rezonerstwa ze strony szerokich mas. Innymi słowy, może być tak, że zwłaszcza w dobie nagłówkowej komunikacji, informacyjnego szumu, umasowienia formalnej edukacji i zaniku tego, co można określić mianem klasycznego wykształcenia w duchu sztuk wyzwolonych, rzekomy intelektualny potencjał tzw. zawodowych intelektualistów prezentuje się coraz mierniej. To zaś, w połączeniu z coraz bardziej natrętnym powoływaniem się na niego w kontekście roztrząsania domniemanych "wielkich problemów świata", prowadzi w sposób naturalny do wzbierania coraz większej fali antyintelektualnego populizmu.
Nie wydaje się, żeby taki właśnie rozwój wydarzeń był szczególnie zaskakujący. Początków odrębnej klasy zawodowych intelektualistów należy upatrywać w procesie kształtowania się demokratyczno-redystrybucyjnych państw narodowych, w którym to procesie pełnili oni kluczową rolę ideologiczno-propagandową. Obecnie natomiast przyrodzona pycha i chęć trzymania z najsilniejszym pcha ich coraz mocniej w kierunku agitowania na rzecz konsolidacji władzy już nie lokalnej, ale globalnej, i nie plemienno-mitologicznej, ale "humanitarystyczno"-technokratycznej. Ta jednak - w przeciwieństwie do jej lokalnego, nacjonalistycznego odpowiednika - jest na tyle odległa od naturalnych wspólnotowych intuicji zdecydowanej większości mieszkańców świata, że spotyka się z coraz bardziej jawnie wyrażanym odrzuceniem, w parze z którym idzie rosnąca niechęć wobec klasy zawodowej stanowiącej jej ideologiczną forpocztę.
Z powyższych obserwacji zdają się wyłaniać dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, intuicyjne nastawienie antyintelektualistyczne może być zjawiskiem o tyle pozytywnym, o ile wiązać się może ze wzrastającą świadomością, że tzw. intelektualiści, określani przez Hayeka mało pochlebnym mianem "handlarzy idei z drugiej ręki", w swojej masie nigdy nie byli w społeczeństwie siłą konstruktywną, specjalizując się raczej w mydleniu oczu, niż w pogłębianiu cudzego spojrzenia na świat. Po drugie natomiast - co jest kwestią znacznie istotniejszą - należałoby wykorzystać tę okazję, aby zdać sobie w pełni sprawę z faktu, że żadną alternatywą wobec intelektualistycznego bałamuctwa nie jest siermiężny, "chłopskorozumowy" populizm. Innymi słowy, nawet jeśli do inteligentnego (a tym bardziej mądrego) życia członkom społeczeństw nie są potrzebni intelektualiści, nie oznacza to, że nie są im potrzebni mędrcy, myśliciele, kontemplatycy czy wykwalifikowani specjaliści, a więc przedstawiciele grup stanowiących przejaw organicznego rozwoju umysłowego wolnych i intelektualnie niezależnych wspólnot ludzkich.
Podsumowując, rozgrywający się dziś konflikt między protekcjonalnym intelektualizmem a resentymentalnym populizmem należałoby wykorzystać jako doskonałą okazję do zdania sobie sprawy, że ani życie inteligentne nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym intelektualistom, ani życie zdroworozsądkowe nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym orędownikom "chłopskiego rozumu". Jak to niemal zawsze bywa, mądrość zaczyna się od rozumowej niezależności, a więc od wystąpienia z wszelkich tłumów - zwłaszcza jeśli wszystkie one odzywają się w coraz większym stopniu wyłącznie głosem miedzi brzęczącej i cymbałów brzmiących.
Tymczasem między dwoma powyższymi stwierdzeniami nie musi zachodzić żadna niezgodność. Może być tak, że z jednej strony mamy dziś do czynienia z bezprecedensowym natężeniem rezonerstwa ze strony tzw. intelektualistów, przy pomocy którego próbuje się dość nachalnie urabiać opinię społeczną, z drugiej zaś strony mamy do czynienia z coraz bardziej niechętnymi reakcjami wobec owego rezonerstwa ze strony szerokich mas. Innymi słowy, może być tak, że zwłaszcza w dobie nagłówkowej komunikacji, informacyjnego szumu, umasowienia formalnej edukacji i zaniku tego, co można określić mianem klasycznego wykształcenia w duchu sztuk wyzwolonych, rzekomy intelektualny potencjał tzw. zawodowych intelektualistów prezentuje się coraz mierniej. To zaś, w połączeniu z coraz bardziej natrętnym powoływaniem się na niego w kontekście roztrząsania domniemanych "wielkich problemów świata", prowadzi w sposób naturalny do wzbierania coraz większej fali antyintelektualnego populizmu.
Nie wydaje się, żeby taki właśnie rozwój wydarzeń był szczególnie zaskakujący. Początków odrębnej klasy zawodowych intelektualistów należy upatrywać w procesie kształtowania się demokratyczno-redystrybucyjnych państw narodowych, w którym to procesie pełnili oni kluczową rolę ideologiczno-propagandową. Obecnie natomiast przyrodzona pycha i chęć trzymania z najsilniejszym pcha ich coraz mocniej w kierunku agitowania na rzecz konsolidacji władzy już nie lokalnej, ale globalnej, i nie plemienno-mitologicznej, ale "humanitarystyczno"-technokratycznej. Ta jednak - w przeciwieństwie do jej lokalnego, nacjonalistycznego odpowiednika - jest na tyle odległa od naturalnych wspólnotowych intuicji zdecydowanej większości mieszkańców świata, że spotyka się z coraz bardziej jawnie wyrażanym odrzuceniem, w parze z którym idzie rosnąca niechęć wobec klasy zawodowej stanowiącej jej ideologiczną forpocztę.
Z powyższych obserwacji zdają się wyłaniać dwa zasadnicze wnioski. Po pierwsze, intuicyjne nastawienie antyintelektualistyczne może być zjawiskiem o tyle pozytywnym, o ile wiązać się może ze wzrastającą świadomością, że tzw. intelektualiści, określani przez Hayeka mało pochlebnym mianem "handlarzy idei z drugiej ręki", w swojej masie nigdy nie byli w społeczeństwie siłą konstruktywną, specjalizując się raczej w mydleniu oczu, niż w pogłębianiu cudzego spojrzenia na świat. Po drugie natomiast - co jest kwestią znacznie istotniejszą - należałoby wykorzystać tę okazję, aby zdać sobie w pełni sprawę z faktu, że żadną alternatywą wobec intelektualistycznego bałamuctwa nie jest siermiężny, "chłopskorozumowy" populizm. Innymi słowy, nawet jeśli do inteligentnego (a tym bardziej mądrego) życia członkom społeczeństw nie są potrzebni intelektualiści, nie oznacza to, że nie są im potrzebni mędrcy, myśliciele, kontemplatycy czy wykwalifikowani specjaliści, a więc przedstawiciele grup stanowiących przejaw organicznego rozwoju umysłowego wolnych i intelektualnie niezależnych wspólnot ludzkich.
Podsumowując, rozgrywający się dziś konflikt między protekcjonalnym intelektualizmem a resentymentalnym populizmem należałoby wykorzystać jako doskonałą okazję do zdania sobie sprawy, że ani życie inteligentne nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym intelektualistom, ani życie zdroworozsądkowe nie wymaga dawania posłuchu samozwańczym orędownikom "chłopskiego rozumu". Jak to niemal zawsze bywa, mądrość zaczyna się od rozumowej niezależności, a więc od wystąpienia z wszelkich tłumów - zwłaszcza jeśli wszystkie one odzywają się w coraz większym stopniu wyłącznie głosem miedzi brzęczącej i cymbałów brzmiących.
Friday, August 30, 2019
On the Crucial Role of Unobvious Virtues
When it turns out that the greatest enemy of truth is not falsehood, but gibberish, it turns out that the greatest intellectual virtue is not deductive brilliance or factual erudition, but common sense. When it turns out that the greatest enemy of decency is not hatred, but arbitrariness, it turns out that the greatest moral virtue is not kindness or mercy, but perseverance. When it turns out that the greatest enemy of good taste is not vulgarity, but ostentation, it turns out that the greatest aesthetic virtue is not elegance or refinement, but moderation. And when it turns out that the greatest enemy of civilization is not barbarity, but infantilism, it turns out that the greatest cultural virtue is not sophistication, but integrity.
Tuesday, August 27, 2019
Demokracja rynkowa a ideologiczne manipulacje
Jedną dobrą rzeczą, jaka może wyniknąć z bezprecedensowo nachalnego ideologicznego rezonerstwa przetaczającego się obecnie przez świat mass mediów, reklamy i popkultury, może być pełne i trwałe uświadomienie sobie faktu, jak względnie niewiele znaczą słowa, zwłaszcza te nic nie kosztujące, masowo produkowane i przyjmujące formę pseudomoralistycznych sloganów. To z kolei może doprowadzić do pełnego i trwałego uświadomienia sobie tego, jak wiele mogą znaczyć codzienne czyny dokonywane przez poszczególnych konsumentów w warunkach tego, co Ludwig von Mises określił mianem demokracji rynkowej. Być może to właśnie w reakcji na wyżej wspomniane ideologiczne rezonerstwo szeregowi konsumenci w wyjątkowej mierze zdadzą sobie sprawę z faktu, iż nie stanowią oni biernych odbiorców rozmaitych dóbr, usług i marketingowych komunikatów, ale czynnych twórców rynku i ostatecznych wyrazicieli kierunku jego rozwoju.
To natomiast może w bezprecedensowy sposób pomóc im zrozumieć, że w takim stopniu, w jakim ich świadome wybory nie stanowią o być lub nie być choćby i największych i najbardziej wpływowych firm, owe wybory nie dokonują się w otoczeniu rynkowym, ale etatystycznym - tzn. w otoczeniu, w którym podmioty gospodarcze ignorujące wolę znacznej części swoich klientów mogą przetrwać dzięki politycznym grantom, subsydiom, monopolistycznym przywilejom i ekspansjom pustego kredytu. Innymi słowy, może dojść w tym kontekście do szczególnego zrozumienia odwiecznej ekonomicznej prawdy, iż wrogiem autentycznie suwerennego konsumenta nie jest nigdy mityczny "globalny kapitał", ale jest nim zawsze zarówno globalny, jak i lokalny etatyzm, czyli wirus zorganizowanej agresji i pasożytnictwa zatruwający relacje rynkowe; dopiero zaś wtedy, gdy się owemu wrogowi skutecznie przeciwstawi, będzie można twierdzić z pełną odpowiedzialnością, że jakość globalnego rynku odpowiada w sposób bezpośredni jakości wyborów dokonywanych przez ogół jego pokojowych uczestników.
To natomiast może w bezprecedensowy sposób pomóc im zrozumieć, że w takim stopniu, w jakim ich świadome wybory nie stanowią o być lub nie być choćby i największych i najbardziej wpływowych firm, owe wybory nie dokonują się w otoczeniu rynkowym, ale etatystycznym - tzn. w otoczeniu, w którym podmioty gospodarcze ignorujące wolę znacznej części swoich klientów mogą przetrwać dzięki politycznym grantom, subsydiom, monopolistycznym przywilejom i ekspansjom pustego kredytu. Innymi słowy, może dojść w tym kontekście do szczególnego zrozumienia odwiecznej ekonomicznej prawdy, iż wrogiem autentycznie suwerennego konsumenta nie jest nigdy mityczny "globalny kapitał", ale jest nim zawsze zarówno globalny, jak i lokalny etatyzm, czyli wirus zorganizowanej agresji i pasożytnictwa zatruwający relacje rynkowe; dopiero zaś wtedy, gdy się owemu wrogowi skutecznie przeciwstawi, będzie można twierdzić z pełną odpowiedzialnością, że jakość globalnego rynku odpowiada w sposób bezpośredni jakości wyborów dokonywanych przez ogół jego pokojowych uczestników.
Monday, August 26, 2019
O zasadniczej roli nieoczywistych przymiotów
W momencie, gdy największym wrogiem prawdy okazuje się nie kłamstwo, tylko bełkot, najważniejszym intelektualnym przymiotem okazuje się nie dedukcyjna błyskotliwość czy znajomość faktów, tylko zdrowy rozsądek. W momencie, gdy największym wrogiem przyzwoitości okazuje się nie nienawiść, tylko dowolność, najważniejszym moralnym przymiotem okazuje się nie litość czy łaskawość, tylko samozaparcie. W momencie, gdy największym wrogiem dobrego smaku okazuje się nie wulgarność, tylko ostentacja, najważniejszym estetycznym przymiotem okazuje się nie finezja czy gustowność, tylko umiar. Natomiast w momencie, gdy największym wrogiem cywilizacji okazuje się nie barbarzyństwo, tylko infantylizm, najważniejszym kulturowym przymiotem okazuje się nie wyrafinowanie, tylko zasadniczość.
Tuesday, July 30, 2019
Tragedia i farsa, czyli marksistowski antymarksizm
Słynny marksistowski slogan głosi, że historia lubi się powtarzać - pierwszy raz jako tragedia, drugi jako farsa. Slogan ów został później sparafrazowany przez Nozicka, który stwierdził, że to marksizm lubi się powtarzać - pierwszy raz jako tragedia, drugi jako farsa. Otóż okazuje się, że to konkretne sformułowanie - w obu swoich wersjach - jest bardzo wnikliwe i nieomal profetyczne.
Marksizm tragiczny zdewastował w XX wieku połowę świata, pod względem zarówno fizycznym i gospodarczym, jak i mentalnym oraz kulturowym. Natomiast dzisiejszy marksizm farsowy jest jednym z istotnych czynników utrudniających odbudowę świata po owej dewastacji, zwłaszcza w zakresie drugiej pary wspomnianych wyżej względów. Przejawia się on np. w pojawieniu się coraz pokaźniejszej grupy osób, których pojmowanie procesów gospodarczych jest w wielu kluczowych punktach stricte marksistowskie, podczas gdy jednym z głównych elementów ich ideologicznej autoidentyfikacji jest silnie akcentowany deklaratywny antymarksizm.
Innymi słowy, mowa tu o osobach, które implicite w pełni akceptują założenia laborystycznej teorii wartości czy "eksploatacyjnej" teorii zysku, nie widząc w tym żadnej niezgodności ze swoim rzekomo antymarksistowskim światopoglądem, opartym przeważnie na założeniu, że ekonomia jest drugorzędna względem "walki rewolucyjnej" toczonej obecnie na polu kultury czy obyczajowości.
Tymczasem być może jest tak, że jednym z największych osiągnięć neomarksizmu spod znaku Szkoły Frankfurckiej i "teorii krytycznej" jest nie tylko zakażenie ideologią "walki klas" obszaru kultury, ale też całkowite odwiedzenie deklaratywnych obrońców kultury od zdobywania rzetelnej wiedzy ekonomicznej, a tym samym świadomości, że marksizm jest przede wszystkim zbiorem zideologizowanych i zhistoriozofizowanych potocznych gospodarczych przesądów. Rezultatem jest to, że ignoranckie frazesy o "złodziejskiej wymianie czegoś za nic" czy "spekulacyjnym odrywaniu cen od obiektywnej wartości dóbr" słyszy się już nie tylko od jawnych ideologów marksizmu, ale też od płomiennych orędowników rzekomego antymarksizmu.
Nie trzeba dodawać, że w obliczu tego rodzaju mętliku pojęciowego krzewienie rzetelnej wiedzy ekonomicznej - a tym samym budowanie autentycznie antymarksistowskiego systemu globalnej współpracy społecznej opartego o naturalne harmonie ekonomiczne - obarczone jest dodatkowymi trudnościami. Stąd tak istotne jest dziś to, aby w kontekście solidnego nauczania ekonomii - oraz innych nauk społecznych - dbać w sposób szczególny o uporządkowanie owego mętliku. Tylko wówczas uda się skutecznie wyjść naprzeciw nie tylko staroświeckiemu kłamstwu, ale też nowoczesnemu bełkotowi, który z tych dwojga jest być może groźniejszym wrogiem prawdy.
Marksizm tragiczny zdewastował w XX wieku połowę świata, pod względem zarówno fizycznym i gospodarczym, jak i mentalnym oraz kulturowym. Natomiast dzisiejszy marksizm farsowy jest jednym z istotnych czynników utrudniających odbudowę świata po owej dewastacji, zwłaszcza w zakresie drugiej pary wspomnianych wyżej względów. Przejawia się on np. w pojawieniu się coraz pokaźniejszej grupy osób, których pojmowanie procesów gospodarczych jest w wielu kluczowych punktach stricte marksistowskie, podczas gdy jednym z głównych elementów ich ideologicznej autoidentyfikacji jest silnie akcentowany deklaratywny antymarksizm.
Innymi słowy, mowa tu o osobach, które implicite w pełni akceptują założenia laborystycznej teorii wartości czy "eksploatacyjnej" teorii zysku, nie widząc w tym żadnej niezgodności ze swoim rzekomo antymarksistowskim światopoglądem, opartym przeważnie na założeniu, że ekonomia jest drugorzędna względem "walki rewolucyjnej" toczonej obecnie na polu kultury czy obyczajowości.
Tymczasem być może jest tak, że jednym z największych osiągnięć neomarksizmu spod znaku Szkoły Frankfurckiej i "teorii krytycznej" jest nie tylko zakażenie ideologią "walki klas" obszaru kultury, ale też całkowite odwiedzenie deklaratywnych obrońców kultury od zdobywania rzetelnej wiedzy ekonomicznej, a tym samym świadomości, że marksizm jest przede wszystkim zbiorem zideologizowanych i zhistoriozofizowanych potocznych gospodarczych przesądów. Rezultatem jest to, że ignoranckie frazesy o "złodziejskiej wymianie czegoś za nic" czy "spekulacyjnym odrywaniu cen od obiektywnej wartości dóbr" słyszy się już nie tylko od jawnych ideologów marksizmu, ale też od płomiennych orędowników rzekomego antymarksizmu.
Nie trzeba dodawać, że w obliczu tego rodzaju mętliku pojęciowego krzewienie rzetelnej wiedzy ekonomicznej - a tym samym budowanie autentycznie antymarksistowskiego systemu globalnej współpracy społecznej opartego o naturalne harmonie ekonomiczne - obarczone jest dodatkowymi trudnościami. Stąd tak istotne jest dziś to, aby w kontekście solidnego nauczania ekonomii - oraz innych nauk społecznych - dbać w sposób szczególny o uporządkowanie owego mętliku. Tylko wówczas uda się skutecznie wyjść naprzeciw nie tylko staroświeckiemu kłamstwu, ale też nowoczesnemu bełkotowi, który z tych dwojga jest być może groźniejszym wrogiem prawdy.
Sunday, July 28, 2019
Word, Action, and Entrepreneurship
The Mengerian-Misesian tradition in economics is also known as the causal-realist approach – in other words, it studies the causal structure of economic phenomena conceived of as outgrowths of real human actions. Thus, it finds verbal descriptions and declarations economically meaningful only insofar as they can be linked with demonstrated preferences and their causal interactions. In this paper, I investigate how the approach in question bears on topics such as the economic calculation debate, deliberative democracy, and the provision of public goods. In particular, in the context of discussing the above topics I focus on market entrepreneurship understood as a crucial instance of “practicing what one preaches” in the ambit of large-scale social cooperation. In sum, I attempt to demonstrate that the Mengerian-Misesian tradition offers unique insights into the logic of communicative rationality by emphasizing and exploring its indispensable associations with the logic of action.
[Read More]
[Read More]
Labels:
communication,
entrepreneurship,
praxeology,
public goods
Tuesday, July 23, 2019
Libertariańska wizja organizacji społecznej a odnowa cywilizacyjnych fundamentów
Najbardziej charakterystyczną cechą dzisiejszych relacji społecznych nie jest ani żadna odruchowa nienawistność, ani też żaden przerost litości, tylko wszechobecny infantylizm: mieszanina intelektualnej miałkości, emocjonalnej niedojrzałości i kulturowej nonszalancji. Jest to zupełnie naturalny i przewidywalny stan rzeczy w sytuacji, w której XX-wieczne ideologie w dużej mierze pogrzebały dojrzałą świadomość naszych cywilizacyjnych fundamentów, ale póki co nie zdołały zniszczyć jej materialnej i technologicznej nadbudowy, która cały czas trwa siłą inercji i pozwala na rozkapryszone pławienie się we wciąż jeszcze bezprecedensowym dobrobycie.
W tego rodzaju warunkach normatywne wnioskowanie ulega nadzwyczaj powszechnej karykaturyzacji: miłosierdzie zostaje utożsamione z jałową ckliwością, tolerancja z moralną obojętnością, odwaga z dokonywaniem samosądów, a sprawiedliwość z odreagowywaniem resentymentów. Owa karykaturyzacja stanowi zaś wyjątkową gratkę dla wszystkich faktycznych i domorosłych kontrolerów etatystycznej "wielkiej fikcji", umożliwiającą nad wyraz łatwe budowanie rozmaitych fałszywych opozycji i odwodzenie społecznej uwagi od najistotniejszych przeszkód stojących na drodze cywilizacyjnej odnowy.
Jak można więc powrócić na tę drogę? Tutaj przynajmniej początkowe rozwiązanie jest dość jasne, i należy powtarzać je do znudzenia: jest nim konsekwentne zabieganie o to, żeby dzieło odnowy cywilizacji zacząć od odbudowania tego jej fundamentu, jakim jest klasycznie liberalna czy też libertariańska wizja organizacji społecznej, która - nieco tylko upraszczając - sprowadza się do zasady "wolnoć Tomku w swoim domku" i do dążności, aby takich w pełni samorządnych domków powstało jak najwięcej.
Jest to zatem wizja nie relatywizująca jakichkolwiek głębszych, substancjalnych wartości, ale - wręcz przeciwnie - pozwalająca, żeby zwolennika każdego zestawu tego rodzaju wartości można było poznać po owocach. Kluczowe jest w tym kontekście to, żeby - jeśli okażą się to być owoce zepsute - nikt nie miał prawa podbierać innym owoców świeżych ani podrzucać im własnych zgniłek, samemu ponosząc pełną odpowiedzialność za swoje normatywne wybory. Tylko wówczas możliwe będzie rozpoczęcie mozolnego procesu przywracania społecznym relacjom intelektualnej głębi, emocjonalnej dojrzałości i kulturowej powagi - weryfikując na bieżąco w jak najbardziej namacalny sposób, jakie szczegółowe wybory i rozwiązania sprawiają, że dana organiczna wspólnota jest na dłuższą metę cywilizacyjnie efektywna.
W tego rodzaju warunkach normatywne wnioskowanie ulega nadzwyczaj powszechnej karykaturyzacji: miłosierdzie zostaje utożsamione z jałową ckliwością, tolerancja z moralną obojętnością, odwaga z dokonywaniem samosądów, a sprawiedliwość z odreagowywaniem resentymentów. Owa karykaturyzacja stanowi zaś wyjątkową gratkę dla wszystkich faktycznych i domorosłych kontrolerów etatystycznej "wielkiej fikcji", umożliwiającą nad wyraz łatwe budowanie rozmaitych fałszywych opozycji i odwodzenie społecznej uwagi od najistotniejszych przeszkód stojących na drodze cywilizacyjnej odnowy.
Jak można więc powrócić na tę drogę? Tutaj przynajmniej początkowe rozwiązanie jest dość jasne, i należy powtarzać je do znudzenia: jest nim konsekwentne zabieganie o to, żeby dzieło odnowy cywilizacji zacząć od odbudowania tego jej fundamentu, jakim jest klasycznie liberalna czy też libertariańska wizja organizacji społecznej, która - nieco tylko upraszczając - sprowadza się do zasady "wolnoć Tomku w swoim domku" i do dążności, aby takich w pełni samorządnych domków powstało jak najwięcej.
Jest to zatem wizja nie relatywizująca jakichkolwiek głębszych, substancjalnych wartości, ale - wręcz przeciwnie - pozwalająca, żeby zwolennika każdego zestawu tego rodzaju wartości można było poznać po owocach. Kluczowe jest w tym kontekście to, żeby - jeśli okażą się to być owoce zepsute - nikt nie miał prawa podbierać innym owoców świeżych ani podrzucać im własnych zgniłek, samemu ponosząc pełną odpowiedzialność za swoje normatywne wybory. Tylko wówczas możliwe będzie rozpoczęcie mozolnego procesu przywracania społecznym relacjom intelektualnej głębi, emocjonalnej dojrzałości i kulturowej powagi - weryfikując na bieżąco w jak najbardziej namacalny sposób, jakie szczegółowe wybory i rozwiązania sprawiają, że dana organiczna wspólnota jest na dłuższą metę cywilizacyjnie efektywna.
Thursday, July 18, 2019
Teologiczna wiedza a ekonomiczna ignorancja
Przejawy ostentacyjnej ekonomicznej ignorancji wydają się być wyjątkowo przykre i rozczarowujące u duchownych i teologów, zwłaszcza chrześcijańskich. Jest tak chyba dlatego, że duchowni i teologowie aspirują do miana osób, które w sposób szczególnie skrupulatny badają świat rzeczy niewidzialnych - z którego w wizji chrześcijańskiej pochodzi dodatkowo powszechne powołanie do wolności i wolicjonalnej doskonałości. Jeśli więc osoby takie zdają się ostentacyjnie ignorować niewidzialną, ale jak najbardziej realną logikę spontanicznej współpracy międzyludzkiej, wówczas mamy do czynienia z wyjątkowo zgrzytliwym dysonansem poznawczym.
Używając bardziej konkretnego przykładu: duchowny bądź teolog pozwalający sobie na stwierdzenia takie jak "a kto gdzie widział tę smithowską niewidzialną rękę?", "cóż to za relatywizm twierdzić, że dobra ekonomiczne są subiektywne?" czy "a jakąż to namacalną wartość tworzy spekulant?" brzmi mniej więcej tak samo ambarasująco, jak teologiczny ignorant czy siermiężny scjentysta perorujący o tym, że nikt nigdy pod mikroskopem nie widział Ducha Świętego. Innymi słowy, osobie zawodowo zajmującej się badaniem niewidzialnych zjawisk takich jak dusza, łaska czy zbawienie wyjątkowo nie przystoi ignorowanie bądź podważanie wpływu innych niewidzialnych zjawisk, takich jak struktury motywacji, koszty alternatywne czy malejąca użyteczność krańcowa.
Konieczność przeciwstawiania się powyższej ignorancji jest tym niezbędniejsza, że nie sposób aspirować do zrozumienia rzeczywistości na jej najogólniejszym, eschatologicznym poziomie, jeśli nie próbuje się również zrozumieć logicznej struktury ludzkiego działania, która jest kluczowym owej rzeczywistości elementem - a tego rodzaju rozumienie oferuje właśnie rzetelna ekonomia. Podsumowując, tylko uznanie formalnej i materialnej autonomii nauk ekonomicznych - oraz przyswojenie sobie przynajmniej ich podstaw - jest w stanie, cytując klasyka ekonomii, umożliwić badaczom zjawisk niewidzialnych pełne uzmysłowienie sobie tego, co widać i czego nie widać. Uzmysłowiwszy zaś to sobie, mogą oni następnie - powołując się na tegoż samego klasyka - należycie docenić to, w jak wielkim stopniu o harmonijnej naturze dzieła stworzenia świadczą również ekonomiczne harmonie dobrowolnej ludzkiej współpracy.
Używając bardziej konkretnego przykładu: duchowny bądź teolog pozwalający sobie na stwierdzenia takie jak "a kto gdzie widział tę smithowską niewidzialną rękę?", "cóż to za relatywizm twierdzić, że dobra ekonomiczne są subiektywne?" czy "a jakąż to namacalną wartość tworzy spekulant?" brzmi mniej więcej tak samo ambarasująco, jak teologiczny ignorant czy siermiężny scjentysta perorujący o tym, że nikt nigdy pod mikroskopem nie widział Ducha Świętego. Innymi słowy, osobie zawodowo zajmującej się badaniem niewidzialnych zjawisk takich jak dusza, łaska czy zbawienie wyjątkowo nie przystoi ignorowanie bądź podważanie wpływu innych niewidzialnych zjawisk, takich jak struktury motywacji, koszty alternatywne czy malejąca użyteczność krańcowa.
Konieczność przeciwstawiania się powyższej ignorancji jest tym niezbędniejsza, że nie sposób aspirować do zrozumienia rzeczywistości na jej najogólniejszym, eschatologicznym poziomie, jeśli nie próbuje się również zrozumieć logicznej struktury ludzkiego działania, która jest kluczowym owej rzeczywistości elementem - a tego rodzaju rozumienie oferuje właśnie rzetelna ekonomia. Podsumowując, tylko uznanie formalnej i materialnej autonomii nauk ekonomicznych - oraz przyswojenie sobie przynajmniej ich podstaw - jest w stanie, cytując klasyka ekonomii, umożliwić badaczom zjawisk niewidzialnych pełne uzmysłowienie sobie tego, co widać i czego nie widać. Uzmysłowiwszy zaś to sobie, mogą oni następnie - powołując się na tegoż samego klasyka - należycie docenić to, w jak wielkim stopniu o harmonijnej naturze dzieła stworzenia świadczą również ekonomiczne harmonie dobrowolnej ludzkiej współpracy.
Wednesday, July 17, 2019
Etatyzm jako wielka inwersja prawa moralnego
Etatyzm - w każdej swej postaci - można by pokrótce zdefiniować jako wielką, zinstytucjonalizowaną inwersję prawa moralnego: przedstawienie największego wyobrażalnego zła (systemowego i permanentnego fizycznego i mentalnego zniewolenia istoty ludzkiej) jako źródła wszelakich niezbędnych dóbr, małych i wielkich (począwszy od ciepłej wody w kranie, a skończywszy na możliwości przyłączenia się do "marszu Boga na ziemi" czy do budowy ziemskiego królestwa wiecznej szczęśliwości).
Stąd w świecie etatystycznym elementarne, zdroworozsądkowe myślenie moralne staje się w najgorszym razie niemożliwe, a w najlepszym razie ogromnie utrudnione - bo oto do rangi nieomal samooczywistych prawd urastają w takim świecie stwierdzenia, jakoby zinstytucjonalizowana grabież była "ponoszeniem kosztów za wspólne usługi", zinstytucjonalizowana pasożytnicza demoralizacja była "pomocą społeczną", zinstytucjonalizowana niewolnicza indoktrynacja była "powszechną oświatą", zinstytucjonalizowane psucie pieniądza było "dbałością o makroekonomiczną stabilność", itp.
Innymi słowy, akceptacja fundamentalnych założeń etatyzmu w sposób radykalny stawia na głowie wszystkie zdroworozsądkowe moralne intuicje, których zbiór nazywa się zwyczajowo prawem naturalnym. Stąd nie powinno dziwić motto konsekwentnych abolicjonistów, iż gradualizm w teorii to wieczność w praktyce. Etatyzmu nie rozmontuje żadna długa seria szczegółowych reform, bo wszystkie one z definicji będą musiały się odbywać w świecie przenikniętym etatystyczną mentalnością, tzn. w świecie, w którym na najbardziej zasadniczym poziomie źle znaczy dobrze, a bardzo źle znaczy bardzo dobrze. Skoro etatyzm oznacza radykalne postawienie moralności na głowie, to antyetatyzm (libertarianizm) musi oznaczać radykalne postawienie moralności na nogach - tzn. konsekwentne i bezkompromisowe kwestionowanie i kontestowanie ścisłych podstaw zastanej mentalności. Tylko wtedy można mieć nadzieję - choć oczywiście nie pewność - że moralna normalność będzie powracać przynajmniej w sposób stopniowy.
Stąd w świecie etatystycznym elementarne, zdroworozsądkowe myślenie moralne staje się w najgorszym razie niemożliwe, a w najlepszym razie ogromnie utrudnione - bo oto do rangi nieomal samooczywistych prawd urastają w takim świecie stwierdzenia, jakoby zinstytucjonalizowana grabież była "ponoszeniem kosztów za wspólne usługi", zinstytucjonalizowana pasożytnicza demoralizacja była "pomocą społeczną", zinstytucjonalizowana niewolnicza indoktrynacja była "powszechną oświatą", zinstytucjonalizowane psucie pieniądza było "dbałością o makroekonomiczną stabilność", itp.
Innymi słowy, akceptacja fundamentalnych założeń etatyzmu w sposób radykalny stawia na głowie wszystkie zdroworozsądkowe moralne intuicje, których zbiór nazywa się zwyczajowo prawem naturalnym. Stąd nie powinno dziwić motto konsekwentnych abolicjonistów, iż gradualizm w teorii to wieczność w praktyce. Etatyzmu nie rozmontuje żadna długa seria szczegółowych reform, bo wszystkie one z definicji będą musiały się odbywać w świecie przenikniętym etatystyczną mentalnością, tzn. w świecie, w którym na najbardziej zasadniczym poziomie źle znaczy dobrze, a bardzo źle znaczy bardzo dobrze. Skoro etatyzm oznacza radykalne postawienie moralności na głowie, to antyetatyzm (libertarianizm) musi oznaczać radykalne postawienie moralności na nogach - tzn. konsekwentne i bezkompromisowe kwestionowanie i kontestowanie ścisłych podstaw zastanej mentalności. Tylko wtedy można mieć nadzieję - choć oczywiście nie pewność - że moralna normalność będzie powracać przynajmniej w sposób stopniowy.
Labels:
etyka,
gradualizm,
ideologia,
mentalność,
prawo naturalne,
radykalizm
Sunday, July 14, 2019
O negatywnej selekcji biznesowej w etatyzmie
Współczesny etatyzm, który można z pełną odpowiedzialnością określić mianem miękkiego totalitaryzmu, obnaża pełnię swojego zła nie poprzez bezpośrednio dokonywane przez siebie złe działania - takie jak zinstytucjonalizowana grabież, pasożytnictwo, indoktrynacja, itp. - ale poprzez bezceremonialne korumpowanie wszelkiego rodzaju działań ze swojej natury dobrych.
Najlepszym przykładem tego ostatniego jest rodzaj ideologiczno-etycznej negatywnej selekcji odbywającej się wśród przedstawicieli kadr kierowniczych tzw. wielkiego biznesu. Im większa, a więc na ogół biznesowo skuteczniejsza jest dana firma, w tym większym stopniu musi ona pozostawać w polubownych relacjach z monopolistycznymi aparatami opresji - musi tym skrupulatniej podporządkowywać się ich "regulacjom", tym sumienniej płacić im regularne daniny, tym czołobitniej odnosić się do mogących popsuć jej szyki biurokratów, itp. Nie jest zatem rzeczą zaskakującą, że wśród kadr kierowniczych największych firm światowej gospodarki pojawia się nadzwyczaj dużo osób wyrażających fagasowsko wręcz etatystyczne poglądy, skomlących o "podwyższenie im podatków", "ściślejsze uregulowanie ich działalności", itp.
Przedsiębiorcy o twardszym kręgosłupie moralnym mogą zwyczajnie nie móc zdzierżyć konieczności tak ścisłego, intymnego i upokarzającego układania się z przedstawicielami kasty pasożytniczej. Premiowani na tym polu są zatem ci, którzy gotowi są iść na stosowne ustępstwa - częstokroć po to, aby nawiązane dzięki nim kontakty wykorzystać następnie do podkopania metodami politycznymi swoich gorzej ustosunkowanych biznesowych konkurentów. Innymi słowy, w systemie etatystycznym im bardziej gospodarczo znaczący jest dany przedsiębiorca, tym większe jest prawdopodobieństwo, że jest on gotów w sposób dowolnie elastyczny rezygnować z trzymania się autentycznego przedsiębiorczego etosu.
Nie należy więc liczyć na to, że sojuszników w walce o konsekwentną wolność odnajdzie się wśród tych, którzy pozornie najwięcej tracą na jej nieistnieniu - tamci nadzwyczaj często zadowalają się przywilejami uzyskanymi w ramach systemu "wolności reglamentowanej". Zamiast tego należy cierpliwie i niezłomnie budować wolnościowy front szerokich grup społecznych, składający się z tych, którzy opowiadając się konsekwentnie za słusznymi wartościami nie mają jeszcze żadnej systemowej pozycji do stracenia - z tych, dla których jest to nie kwestia koniunkturalnej kalkulacji, ale klarownego moralnego przekonania.
Najlepszym przykładem tego ostatniego jest rodzaj ideologiczno-etycznej negatywnej selekcji odbywającej się wśród przedstawicieli kadr kierowniczych tzw. wielkiego biznesu. Im większa, a więc na ogół biznesowo skuteczniejsza jest dana firma, w tym większym stopniu musi ona pozostawać w polubownych relacjach z monopolistycznymi aparatami opresji - musi tym skrupulatniej podporządkowywać się ich "regulacjom", tym sumienniej płacić im regularne daniny, tym czołobitniej odnosić się do mogących popsuć jej szyki biurokratów, itp. Nie jest zatem rzeczą zaskakującą, że wśród kadr kierowniczych największych firm światowej gospodarki pojawia się nadzwyczaj dużo osób wyrażających fagasowsko wręcz etatystyczne poglądy, skomlących o "podwyższenie im podatków", "ściślejsze uregulowanie ich działalności", itp.
Przedsiębiorcy o twardszym kręgosłupie moralnym mogą zwyczajnie nie móc zdzierżyć konieczności tak ścisłego, intymnego i upokarzającego układania się z przedstawicielami kasty pasożytniczej. Premiowani na tym polu są zatem ci, którzy gotowi są iść na stosowne ustępstwa - częstokroć po to, aby nawiązane dzięki nim kontakty wykorzystać następnie do podkopania metodami politycznymi swoich gorzej ustosunkowanych biznesowych konkurentów. Innymi słowy, w systemie etatystycznym im bardziej gospodarczo znaczący jest dany przedsiębiorca, tym większe jest prawdopodobieństwo, że jest on gotów w sposób dowolnie elastyczny rezygnować z trzymania się autentycznego przedsiębiorczego etosu.
Nie należy więc liczyć na to, że sojuszników w walce o konsekwentną wolność odnajdzie się wśród tych, którzy pozornie najwięcej tracą na jej nieistnieniu - tamci nadzwyczaj często zadowalają się przywilejami uzyskanymi w ramach systemu "wolności reglamentowanej". Zamiast tego należy cierpliwie i niezłomnie budować wolnościowy front szerokich grup społecznych, składający się z tych, którzy opowiadając się konsekwentnie za słusznymi wartościami nie mają jeszcze żadnej systemowej pozycji do stracenia - z tych, dla których jest to nie kwestia koniunkturalnej kalkulacji, ale klarownego moralnego przekonania.
Thursday, July 4, 2019
The Main Danger of 21th Century Ideologies
20th-century ideologies were defined by their destructive seriousness: their aim was to destroy values by promoting anti-values. By contrast, 21st-century ideologies are defined by their destructive infantilism: their aim is to destroy values by promoting pseudo- and non-values. Thus, to neutralize the latter is not only to oppose the inversion of good and evil, but also, perhaps more importantly, to expose the trivialization of good and evil.
Friday, June 28, 2019
Wolność: co znosi, czego wymaga, czemu służy
Wolność dopuszcza niefrasobliwość, ale domaga się odpowiedzialności; nie represjonuje przywar, ale zachęca do budowania przymiotów; toleruje inność, ale wyklucza ją z przedsięwzięć opartych na jednomyślności; i nie potępia miłości własnej, ale rozkwita w miłości bliźniego.
Innymi słowy, wolność nie zwalcza rzeczy moralnie neutralnych, nie odpowiada na zło większym złem i stanowi warunek niezbędny czynienia wszelkiego dobra. Nie ma więc żadnego słusznego powodu, żeby z niej rezygnować, jest za to nieskończenie wiele słusznych powodów, żeby korzystać z niej coraz pełniej.
Innymi słowy, wolność nie zwalcza rzeczy moralnie neutralnych, nie odpowiada na zło większym złem i stanowi warunek niezbędny czynienia wszelkiego dobra. Nie ma więc żadnego słusznego powodu, żeby z niej rezygnować, jest za to nieskończenie wiele słusznych powodów, żeby korzystać z niej coraz pełniej.
Tuesday, June 25, 2019
Dobre i złe idee oraz różne typy ich zwolenników
Istnieją trzy główne grupy osób przysługujących się rozrostowi złych idei. Są to:
1. Jawni zwolennicy złych idei.
2. Rzekomi przeciwnicy złych idei, którzy na poziomie treści głoszą de facto to samo, co potępiają na poziomie formy.
3. Szczerzy zwolennicy dobrych idei, którzy nadają im karykaturalne i niedorzeczne formy.
Gdy złe idee cieszą się silnym ideologicznym poparciem, wówczas najniebezpieczniejsi są pierwsi z powyższych. Gdy natomiast złe idee cieszą się jedynie umiarkowanym ideologicznym poparciem, nie zagłuszającym całkowicie poparcia dla idei dobrych, wówczas najniebezpieczniejsi są drudzy i trzeci z powyższych.
Stąd, zwłaszcza w nagłówkowym świecie natychmiastowej komunikacji, w poszukiwaniu ideowych przyjaciół należy mieć się na szczególnej baczności przed deklaratywizmem, sloganowością i doraźnymi "pragmatycznymi sojuszami". Lepiej bowiem być głosem wołającego na pustyni, niż krakać między wronami, które twierdzą - czasem nawet zupełnie szczerze - że odzywają się śpiewem kanarka.
1. Jawni zwolennicy złych idei.
2. Rzekomi przeciwnicy złych idei, którzy na poziomie treści głoszą de facto to samo, co potępiają na poziomie formy.
3. Szczerzy zwolennicy dobrych idei, którzy nadają im karykaturalne i niedorzeczne formy.
Gdy złe idee cieszą się silnym ideologicznym poparciem, wówczas najniebezpieczniejsi są pierwsi z powyższych. Gdy natomiast złe idee cieszą się jedynie umiarkowanym ideologicznym poparciem, nie zagłuszającym całkowicie poparcia dla idei dobrych, wówczas najniebezpieczniejsi są drudzy i trzeci z powyższych.
Stąd, zwłaszcza w nagłówkowym świecie natychmiastowej komunikacji, w poszukiwaniu ideowych przyjaciół należy mieć się na szczególnej baczności przed deklaratywizmem, sloganowością i doraźnymi "pragmatycznymi sojuszami". Lepiej bowiem być głosem wołającego na pustyni, niż krakać między wronami, które twierdzą - czasem nawet zupełnie szczerze - że odzywają się śpiewem kanarka.
Saturday, June 22, 2019
Spekulant: filar rynkowej stabilności i skuteczności
Spekulant, postać najwyraźniej po dziś dzień tajemnicza i słabo rozumiana, pełni w gospodarce wolnorynkowej cały szereg pożytecznych, a wręcz kluczowych funkcji.
1. Po pierwsze, spekulanci, wykazując permanentną gotowość do znalezienia się po drugiej stronie dowolnej transakcji finansowej, pełnią na rynku zasadniczą funkcję płynnościową. Innymi słowy, są oni zawsze gotowi na przejęcie tych aktywów, których chcą się z dowolnych powodów pozbyć ich obecni właściciele. Tym samym spekulanci przyczyniają się w istotny sposób do redukcji kosztów transakcyjnych, przyspieszając na bieżąco harmonizację podaży i popytu oraz stabilizując ceny poszczególnych instrumentów finansowych.
2. Po drugie, spekulanci stanowią grupę uczestników rynku wyspecjalizowaną w braniu na swoje barki tej niepewności, którą inni pragną ze swoich barków zrzucić. Innymi słowy, w warunkach wzmożonej niepewności - a więc wzmożonej nieprzewidywalności przyszłej konfiguracji danych rynkowych - obecność spekulantów umożliwia bieżącym właścicielom rozmaitych aktywów zbywanie ich bez narażania się na potencjalne straty spowodowane oczekiwaną przyszłą wahliwością kursową.
3. Z powyższego punktu jednoznacznie wynika, iż spekulanci specjalizują się również w aktywnym przewidywaniu niepewnej przyszłości i w podejmowaniu stosownych kroków zaradczych. Najwcześniejszym spekulantem znanym z kart historii był starotestamentowy Józef, który dzięki swojemu szczególnemu profetycznemu darowi postanowił magazynować zboże wtedy, kiedy wszyscy inni lekkomyślnie je przejadali. Dzięki temu był on w stanie dostarczyć innym kluczowego dobra w warunkach jego wyjątkowej rzadkości - to zaś, że czerpał dzięki temu spektakularne zyski, było świadectwem nie "chciwości", ale racjonowania zasobu o niewielkiej podaży w sytuacji wzmożonego na nie popytu.
Podsumowując, spekulanci są w zasadniczy sposób odpowiedzialni za stabilność, przewidywalność i transakcyjną efektywność rynków finansowych. Tam natomiast, gdzie owe rynki w ogóle nie istnieją - np. w gospodarce socjalistycznej - tam spekulanci ryzykują nie tylko osobistym majątkiem, ale również własnym życiem, tworząc stosowne czarne rynki, stanowiące wyspy ekonomicznej racjonalności w oceanie immanentnego i permanentnego socjalistycznego marnotrawstwa.
I już na sam koniec: spekulanci nie tworzą oczywiście żadnych fizycznie wartościowych dóbr. Tworzą oni za to fundamentalne dobra natury abstrakcyjnej - dobra transakcyjne, organizacyjne i instytucjonalne - których docenienie wymaga odrzucenia ekonomicznie prymitywnej, marksoidalnej laborystycznej teorii wartości i przyjęcia ekonomicznie dojrzałej teorii marginalistyczno-subiektywistycznej. Tym bardziej kuriozalna jest zatem sytuacja, w której na temat rzekomej szkodliwości spekulacji wypowiadają się samozwańczy wrogowie marksizmu. Tymczasem deklaratywny antymarksizm nie jest w stanie nikogo ocalić przed ekonomiczną ignorancją - jest to w stanie uczynić wyłącznie dogłębna lektura poważnych ekonomicznych myślicieli, od Cantillona, Saya i Bastiata po Misesa, Hayeka i Rothbarda.
1. Po pierwsze, spekulanci, wykazując permanentną gotowość do znalezienia się po drugiej stronie dowolnej transakcji finansowej, pełnią na rynku zasadniczą funkcję płynnościową. Innymi słowy, są oni zawsze gotowi na przejęcie tych aktywów, których chcą się z dowolnych powodów pozbyć ich obecni właściciele. Tym samym spekulanci przyczyniają się w istotny sposób do redukcji kosztów transakcyjnych, przyspieszając na bieżąco harmonizację podaży i popytu oraz stabilizując ceny poszczególnych instrumentów finansowych.
2. Po drugie, spekulanci stanowią grupę uczestników rynku wyspecjalizowaną w braniu na swoje barki tej niepewności, którą inni pragną ze swoich barków zrzucić. Innymi słowy, w warunkach wzmożonej niepewności - a więc wzmożonej nieprzewidywalności przyszłej konfiguracji danych rynkowych - obecność spekulantów umożliwia bieżącym właścicielom rozmaitych aktywów zbywanie ich bez narażania się na potencjalne straty spowodowane oczekiwaną przyszłą wahliwością kursową.
3. Z powyższego punktu jednoznacznie wynika, iż spekulanci specjalizują się również w aktywnym przewidywaniu niepewnej przyszłości i w podejmowaniu stosownych kroków zaradczych. Najwcześniejszym spekulantem znanym z kart historii był starotestamentowy Józef, który dzięki swojemu szczególnemu profetycznemu darowi postanowił magazynować zboże wtedy, kiedy wszyscy inni lekkomyślnie je przejadali. Dzięki temu był on w stanie dostarczyć innym kluczowego dobra w warunkach jego wyjątkowej rzadkości - to zaś, że czerpał dzięki temu spektakularne zyski, było świadectwem nie "chciwości", ale racjonowania zasobu o niewielkiej podaży w sytuacji wzmożonego na nie popytu.
Podsumowując, spekulanci są w zasadniczy sposób odpowiedzialni za stabilność, przewidywalność i transakcyjną efektywność rynków finansowych. Tam natomiast, gdzie owe rynki w ogóle nie istnieją - np. w gospodarce socjalistycznej - tam spekulanci ryzykują nie tylko osobistym majątkiem, ale również własnym życiem, tworząc stosowne czarne rynki, stanowiące wyspy ekonomicznej racjonalności w oceanie immanentnego i permanentnego socjalistycznego marnotrawstwa.
I już na sam koniec: spekulanci nie tworzą oczywiście żadnych fizycznie wartościowych dóbr. Tworzą oni za to fundamentalne dobra natury abstrakcyjnej - dobra transakcyjne, organizacyjne i instytucjonalne - których docenienie wymaga odrzucenia ekonomicznie prymitywnej, marksoidalnej laborystycznej teorii wartości i przyjęcia ekonomicznie dojrzałej teorii marginalistyczno-subiektywistycznej. Tym bardziej kuriozalna jest zatem sytuacja, w której na temat rzekomej szkodliwości spekulacji wypowiadają się samozwańczy wrogowie marksizmu. Tymczasem deklaratywny antymarksizm nie jest w stanie nikogo ocalić przed ekonomiczną ignorancją - jest to w stanie uczynić wyłącznie dogłębna lektura poważnych ekonomicznych myślicieli, od Cantillona, Saya i Bastiata po Misesa, Hayeka i Rothbarda.
Labels:
efektywność,
giełda,
niepewność,
przedsiębiorczość,
spekulacja
Monday, June 17, 2019
Jednozdaniowy przepis na cywilizacyjną odnowę
Jednozdaniowy przepis na cywilizacyjną odnowę: scjentyzm i "postmodernizm" należałoby zastąpić arystotelesowskim tomizmem, pozytywizm prawniczy należałoby zastąpić prawem naturalnym i zwyczajowym, a bismarckowsko-keynesistowski etatyzm należałoby zastąpić klasycznym liberalizmem/libertarianizmem.
Innymi słowy, należałoby umożliwić współistnienie tym wszystkim zjawiskom, które budowały dotychczas cywilizację występując oddzielnie w różnych jej epokach, po to, ażeby skutecznie przeciwstawić się tym wszystkim współistniejącym dziś zjawiskom, które cywilizację nad wyraz skutecznie niszczą.
Innymi słowy, należałoby umożliwić współistnienie tym wszystkim zjawiskom, które budowały dotychczas cywilizację występując oddzielnie w różnych jej epokach, po to, ażeby skutecznie przeciwstawić się tym wszystkim współistniejącym dziś zjawiskom, które cywilizację nad wyraz skutecznie niszczą.
Tuesday, June 4, 2019
Koniec komunizmu, początek interwencjonizmu, konieczność dążenia ku kapitalizmowi
30 lat temu skończył się w Polsce komunizm, który trwał tak długo, jak trwał, gdyż był przeniknięty licznymi elementami ukrytego kapitalizmu ("badylarstwo", "cinkciarstwo", wykorzystywanie cen zagranicznych, itd.) i rozpoczął się kapitalizm, który rozwija się tak wolno, jak się rozwija, gdyż jest przeniknięty licznymi elementami najzupełniej jawnego komunizmu (progresywne podatki dochodowe, skomunizowane lecznictwo i szkolnictwo, przymusowa piramida "ubezpieczeń społecznych", centralne sterowanie stopami procentowymi i podażą pieniądza, itd.).
Ciesząc się więc słusznie z tego, co już zostało osiągnięte, należy tym bardziej zachowywać świadomość tego, co wciąż zostało do zrobienia - a także świadomość tego, co niestety już zostało z owych osiągnięć zmarnotrawione. Należy zawsze pamiętać w tym kontekście o nieśmiertelnej obserwacji Misesa, iż interwencjonizm - czyli kapitalizm przeniknięty elementami komunizmu - nigdy nie jest systemem stabilnym, dążąc nieuchronnie do sytuacji, w której obecne w nim siły pasożytnicze ostatecznie zabiją jego siły produktywne. Trudno zatem o lepszą okazję, aby odnowić w sobie postanowienie konsekwentnego i wytężonego działania na rzecz rozwoju tych drugich i zwalczania tych pierwszych - tak, żeby komunizm skończył się raz na zawsze nawet w swoich fragmentarycznych i pozornie niezabójczych formach.
Ciesząc się więc słusznie z tego, co już zostało osiągnięte, należy tym bardziej zachowywać świadomość tego, co wciąż zostało do zrobienia - a także świadomość tego, co niestety już zostało z owych osiągnięć zmarnotrawione. Należy zawsze pamiętać w tym kontekście o nieśmiertelnej obserwacji Misesa, iż interwencjonizm - czyli kapitalizm przeniknięty elementami komunizmu - nigdy nie jest systemem stabilnym, dążąc nieuchronnie do sytuacji, w której obecne w nim siły pasożytnicze ostatecznie zabiją jego siły produktywne. Trudno zatem o lepszą okazję, aby odnowić w sobie postanowienie konsekwentnego i wytężonego działania na rzecz rozwoju tych drugich i zwalczania tych pierwszych - tak, żeby komunizm skończył się raz na zawsze nawet w swoich fragmentarycznych i pozornie niezabójczych formach.
Sunday, June 2, 2019
A One-Sentence Recipe for Civilizational Revival
Today's anti-civilization is a mix of economic authoritarianism ("do whatever you are told") and social infantilism ("be whatever you want"). Civilization requires the very opposite: a mix of economic libertarianism ("do what you want") and social maturity ("be what you ought").
Hence the following one-sentence recipe for civilizational revival: get rid of scientism and "postmodernism" in favor of Aristotelian Thomism, get rid of legal positivism in favor of natural and common law, and get rid of social democratic statism in favor of classical liberalism/libertarianism.
Hence the following one-sentence recipe for civilizational revival: get rid of scientism and "postmodernism" in favor of Aristotelian Thomism, get rid of legal positivism in favor of natural and common law, and get rid of social democratic statism in favor of classical liberalism/libertarianism.
Sunday, May 12, 2019
Prewencyjne i konstruktywne formy cywilizacyjnej odnowy, czyli o długiej drodze do słusznego celu
To, jaki wpływ cywilizacyjny jest w ostatecznym rachunku wywierany przez tą grupę osób, której najpopularniejszym przedstawicielem jest na obecną chwilę jungowski psycholog Peterson, jest dla mnie wciąż kwestią niejednoznaczną.
W swoim wymiarze "negatywnym" - tzn. w wymiarze tego, czemu owa grupa się przeciwstawia - jest to wpływ niemal całkowicie pożyteczny. Ci, którzy potrafią masowo odwodzić ludzi od trucizny neomarksizmu i jego intelektualnej przykrywki, czyli tzw. postmodernizmu, z całą pewnością przygotowują grunt pod odbudowę cywilizacji, zwłaszcza w jej wymiarze kulturowym. Nie muszą być oni nawet w tym zakresie szczególnie oryginalni - ważne za to, żeby byli sugestywni, a więc zdolni do skutecznego używania tych narzędzi promocyjnych, jakimi posługują się popularne dziś antycywilizacyjne nurty, po to, aby je umiejętnie obrócić przeciwko nim samym. W tym sensie Peterson i spółka radzą sobie zupełnie dobrze.
Sytuacja staje się mniej oczywista w momencie, gdy dochodzimy do pytania o zdolności owych osób w zakresie budowania autentycznie pozytywnego cywilizacyjnego potencjału. Najbardziej charakterystyczną cechą współczesnej kultury jest w mojej opinii infantylizm, czyli połączenie intelektualnej miałkości, emocjonalnej niedojrzałości, duchowej nonszalancji i komunikacyjnego niedbalstwa. Pozytywny potencjał cywilizacyjny buduje zatem ten, kto umożliwia uczestnikom kultury czynne przezwyciężenie wszystkich powyższych zjawisk. Jeśli więc np. terapeutyczne porady Petersona posiłkujące się jungowską analizą mitycznych archetypów są w stanie umożliwić szerokim rzeszom osób wzniesienie się ponad poziom terapeutyczny i mitotwórczy w swoim rozumieniu roli cywilizacji, wówczas można mówić w tym kontekście nie tylko o sukcesie prewencyjnym, ale również o sukcesie konstruktywnym. Tak byłoby choćby wówczas, gdyby petersonowska terapia i jungowska analiza była dla szerokich rzesz osób wyłącznie przystankiem pośrednim na drodze do np. filozofii arystotelesowsko-tomistycznej, mistyki chrześcijańskiej czy gruntownego zrozumienia ostatecznych celów "mitopoetyckiego" przedsięwzięcia literackiego takich dogłębnie konstruktywnych przedstawicieli kultury współczesnej (lub niemal współczesnej) jak Tolkien czy C. S. Lewis.
Jeśli natomiast osoby, które dostały się w orbitę Petersona i spółki pozostaną na poziomie przekonania, że cywilizacja to jedno wielkie terapeutyczne narzędzie umożliwiające nam życie "tak jakby wszechświat miał sens" - czy, używając bardziej ortodoksyjnie jungowskiego języka, umożliwiające nam życie w zgodzie z instynktownymi wymogami naszej "zbiorowej nieświadomości" - wówczas mówienie o nie tylko prewencyjnym, ale też konstruktywnym sukcesie cywilizacyjnym będzie mocno wątpliwe. Jedna forma kulturowego infantylizmu będzie bowiem wówczas zastąpiona wyłącznie inną jego formą - New Age miałkiego egzystencjalnego ludyzmu zostanie zastąpiony New Age'em równie miałkiego egzystencjalnego terapeutyzmu, jednakowo bezradnego w zakresie autentycznego pogłębiania relacji społeczeństwa z obiektywnymi kategoriami prawdy, dobra i piękna.
Podsumowując, to, czy popularność Petersona i osób mu podobnych to z dawna wyczekiwany zwiastun cywilizacyjnej odnowy, pozostaje kwestią wysoce dyskusyjną i o wiele zbyt wczesną do rozstrzygnięcia. Może tak być i chciałbym, żeby tak było, ale jeśli ma tak być, to ci, których Peterson i spółka odwiedli od najbardziej toksycznych antycywilizacyjnych zjawisk, muszą zachowywać stałą i głęboką świadomość, że to dopiero początek ich drogi ku autentycznej kulturowej dojrzałości.
W swoim wymiarze "negatywnym" - tzn. w wymiarze tego, czemu owa grupa się przeciwstawia - jest to wpływ niemal całkowicie pożyteczny. Ci, którzy potrafią masowo odwodzić ludzi od trucizny neomarksizmu i jego intelektualnej przykrywki, czyli tzw. postmodernizmu, z całą pewnością przygotowują grunt pod odbudowę cywilizacji, zwłaszcza w jej wymiarze kulturowym. Nie muszą być oni nawet w tym zakresie szczególnie oryginalni - ważne za to, żeby byli sugestywni, a więc zdolni do skutecznego używania tych narzędzi promocyjnych, jakimi posługują się popularne dziś antycywilizacyjne nurty, po to, aby je umiejętnie obrócić przeciwko nim samym. W tym sensie Peterson i spółka radzą sobie zupełnie dobrze.
Sytuacja staje się mniej oczywista w momencie, gdy dochodzimy do pytania o zdolności owych osób w zakresie budowania autentycznie pozytywnego cywilizacyjnego potencjału. Najbardziej charakterystyczną cechą współczesnej kultury jest w mojej opinii infantylizm, czyli połączenie intelektualnej miałkości, emocjonalnej niedojrzałości, duchowej nonszalancji i komunikacyjnego niedbalstwa. Pozytywny potencjał cywilizacyjny buduje zatem ten, kto umożliwia uczestnikom kultury czynne przezwyciężenie wszystkich powyższych zjawisk. Jeśli więc np. terapeutyczne porady Petersona posiłkujące się jungowską analizą mitycznych archetypów są w stanie umożliwić szerokim rzeszom osób wzniesienie się ponad poziom terapeutyczny i mitotwórczy w swoim rozumieniu roli cywilizacji, wówczas można mówić w tym kontekście nie tylko o sukcesie prewencyjnym, ale również o sukcesie konstruktywnym. Tak byłoby choćby wówczas, gdyby petersonowska terapia i jungowska analiza była dla szerokich rzesz osób wyłącznie przystankiem pośrednim na drodze do np. filozofii arystotelesowsko-tomistycznej, mistyki chrześcijańskiej czy gruntownego zrozumienia ostatecznych celów "mitopoetyckiego" przedsięwzięcia literackiego takich dogłębnie konstruktywnych przedstawicieli kultury współczesnej (lub niemal współczesnej) jak Tolkien czy C. S. Lewis.
Jeśli natomiast osoby, które dostały się w orbitę Petersona i spółki pozostaną na poziomie przekonania, że cywilizacja to jedno wielkie terapeutyczne narzędzie umożliwiające nam życie "tak jakby wszechświat miał sens" - czy, używając bardziej ortodoksyjnie jungowskiego języka, umożliwiające nam życie w zgodzie z instynktownymi wymogami naszej "zbiorowej nieświadomości" - wówczas mówienie o nie tylko prewencyjnym, ale też konstruktywnym sukcesie cywilizacyjnym będzie mocno wątpliwe. Jedna forma kulturowego infantylizmu będzie bowiem wówczas zastąpiona wyłącznie inną jego formą - New Age miałkiego egzystencjalnego ludyzmu zostanie zastąpiony New Age'em równie miałkiego egzystencjalnego terapeutyzmu, jednakowo bezradnego w zakresie autentycznego pogłębiania relacji społeczeństwa z obiektywnymi kategoriami prawdy, dobra i piękna.
Podsumowując, to, czy popularność Petersona i osób mu podobnych to z dawna wyczekiwany zwiastun cywilizacyjnej odnowy, pozostaje kwestią wysoce dyskusyjną i o wiele zbyt wczesną do rozstrzygnięcia. Może tak być i chciałbym, żeby tak było, ale jeśli ma tak być, to ci, których Peterson i spółka odwiedli od najbardziej toksycznych antycywilizacyjnych zjawisk, muszą zachowywać stałą i głęboką świadomość, że to dopiero początek ich drogi ku autentycznej kulturowej dojrzałości.
Labels:
cywilizacja,
dojrzałość,
filozofia,
infantylizm,
kultura,
peterson,
psychoanaliza,
psychologia,
religia,
tolkien
Saturday, April 27, 2019
Dewolucja etatystycznej indoktrynacji i jej skutki
Używając klasycznego języka teologicznego, można powiedzieć, że władza to najgorsza forma pychy, a pycha to najgorsza forma grzechu - kwintesencja buntu wobec obiektywnej struktury rzeczywistości, w tym jej obiektywnej struktury moralnej. Tym samym zupełnie naturalnym i niezaskakującym jest nowotestamentowe stwierdzenie Szatana, iż wszystkie królestwa tego świata należą do niego. Państwo - monopolistyczny aparat zideologizowanej agresji, przemocy i grabieży - wprost urasta tu do rangi najpotężniejszego rozsadnika zorganizowanego, zinstytucjonalizowanego zła, w sposób programowy stawiającego na głowie wszystkie zasady, wartości i przymioty moralne.
Tego rodzaju zjawisko wywołuje, rzecz jasna, naturalny opór ze strony intuicji moralnych zwykłych, niezindoktrynowanych ludzi, w związku z czym kluczowe w zakresie konsolidacji wszelkiej władzy politycznej jest ich zneutralizowanie i zagłuszenie. Historycznie rzecz biorąc odbywało się to na różne sposoby. Początkowo samozwańczy władcy próbowali tworzyć wrażenie, iż są bogami, a więc istotami, których nie obowiązuje konwencjonalna moralność. W późniejszym okresie twierdzili, że nawet jeśli nie są bogami, to są wyłącznymi ziemskimi przedstawicielami bogów, a więc ludźmi dysponującymi szczególnymi przywilejami moralnymi. Po dziś dzień twierdzą oni natomiast, że nie są co prawda pomazańcami klasycznie rozumianych bogów, ale są za to wyłącznymi przedstawicielami rozmaitych świeckich bożków i mitycznych abstrakcji, takich jak "lud", "naród", "społeczeństwo", "wola powszechna", itp.
Do bałamuctwa o charakterze quasi-religijnym od pewnego momentu doszło w tym kontekście bałamuctwo o charakterze pseudonaukowym. Na tym polu można się zatem spotkać ze stwierdzeniami takimi jak te, że wyłącznie zorganizowany przymus jest w stanie doprowadzić do powstania nierywalizacyjnych i niewykluczalnych "dóbr publicznych", że wyłącznie wydatki deficytowe są w stanie stymulować "bezczynne zasoby" w warunkach recesji, że wyłącznie polityczne manipulowanie stopami procentowymi i podażą pieniądza jest w stanie zapewnić gospodarce "makroekonomiczną stabilność", itp.
Co jednak dzieje się wtedy, gdy wszystkie powyższe formy proetatystycznej propagandy stają się zbyt wyświechtane, zbyt łatwe do natychmiastowego obalenia i zbyt nieatrakcyjne w powszechnym odbiorze? Mogłoby się wydawać, że los etatyzmu jest wówczas przypieczętowany, gdyż wyczerpane zostają wówczas wszystkie sposoby zagłuszania naturalnych, zdrowych intuicji moralnych ludzkości. Jeśli jednak szerokie rzesze ludzkie zostaną w międzyczasie wystarczająco rozpieszczone powszechnym dobrobytem i wystarczająco zinfantylizowane ludyczno-życzeniowym podejściem do świata, wówczas etatystyczne bałamuctwo może pokusić się o przyjęcie jeszcze innej, bezprecedensowo zuchwałej i ostentacyjnie niedorzecznej formy - już nie quasi-religijnej i nie pseudonaukowej, ale bajkowo-magicznej, w ramach której państwo staje się czarodziejskim polem zakrzywiającym rzeczywistość, gdzie największy absurd staje się głębokim rozsądkiem i vice versa.
Sztandarowym współczesnym przykładem owego bajkowo-magicznego populizmu, łączącego w sobie najbardziej wulgarne formy populizmu quasi-religijnego i pseudonaukowego, jest tzw. współczesna teoria monetarna (MMT). Wedle owej "teorii" w obszarze etatystycznego pola zakrzywiającego rzeczywistość przestają obowiązywać nie tylko jakiekolwiek prawa ekonomii, ale nawet jakiekolwiek zdroworozsądkowe definicje - inflacyjna kreacja pieniądza staje się kreacją "usług publicznych", podatkowy zabór mienia staje się narzędziem stabilizacji cenowej, pieniądz staje się arbitralnym tworem legislacyjnym, obniżka deficytów rządowych staje się erozją prywatnych oszczędności, itp. Innymi słowy, w owym postawionym na głowie świecie niemożliwe staje się nie tylko wymienianie jakichkolwiek logicznych argumentów, ale nawet jednoznaczne i sensowne zdefiniowanie jakichkolwiek stosownych terminów - grunt, że wszystko w nim zmierza ku automatycznemu wnioskowi, że zinstytucjonalizowana agresja i grabież jest w stanie stworzyć coś z niczego, zaspokajając dowolne zachcianki klienteli danej władzy.
Z jednej strony można by uznać, że etatystyczna propaganda jest w stanie przyjmować tak groteskowe formy wyłącznie w przeddzień swojej ostatecznej kapitulacji, co byłoby wnioskiem ze wszech miar optymistycznym. Z drugiej jednak strony można przyjąć, że w społeczeństwie na tyle rozkapryszonym i zinfantylizowanym, by brać twory takie jak MMT za dobrą monetę, zadanie edukacyjne (i być może również wychowawcze) stojące przez zwolennikami ekonomicznego i moralnego zdrowego rozsądku wciąż pozostaje ogromne. Tak czy inaczej, mowa tych ostatnich tym bardziej musi dziś brzmieć: "Tak - tak, nie - nie", gdyż wytrwałe powtarzanie elementarnych prawd ma efekt wyzwalający niezależnie od rodzaju niewolniczych bałamuctw, z którymi ma się do czynienia. Prędzej czy później owe bałamuctwa się wyczerpią i ostatecznie zawalą się pod ciężarem własnej pychy, niezborności i niedorzeczności. Zza ich fasady wyłoni się zaś wtedy w pełnej okazałości realny świat, ku któremu od zawsze usiłowali kierować ludzkość przeciwnicy etatystycznej fikcji - świat, którego wielkie możliwości będzie wtedy wreszcie można w pełni wykorzystywać, mając przy tym cały czas na uwadze jego równie wielkie i nieusuwalne ograniczenia.
Tego rodzaju zjawisko wywołuje, rzecz jasna, naturalny opór ze strony intuicji moralnych zwykłych, niezindoktrynowanych ludzi, w związku z czym kluczowe w zakresie konsolidacji wszelkiej władzy politycznej jest ich zneutralizowanie i zagłuszenie. Historycznie rzecz biorąc odbywało się to na różne sposoby. Początkowo samozwańczy władcy próbowali tworzyć wrażenie, iż są bogami, a więc istotami, których nie obowiązuje konwencjonalna moralność. W późniejszym okresie twierdzili, że nawet jeśli nie są bogami, to są wyłącznymi ziemskimi przedstawicielami bogów, a więc ludźmi dysponującymi szczególnymi przywilejami moralnymi. Po dziś dzień twierdzą oni natomiast, że nie są co prawda pomazańcami klasycznie rozumianych bogów, ale są za to wyłącznymi przedstawicielami rozmaitych świeckich bożków i mitycznych abstrakcji, takich jak "lud", "naród", "społeczeństwo", "wola powszechna", itp.
Do bałamuctwa o charakterze quasi-religijnym od pewnego momentu doszło w tym kontekście bałamuctwo o charakterze pseudonaukowym. Na tym polu można się zatem spotkać ze stwierdzeniami takimi jak te, że wyłącznie zorganizowany przymus jest w stanie doprowadzić do powstania nierywalizacyjnych i niewykluczalnych "dóbr publicznych", że wyłącznie wydatki deficytowe są w stanie stymulować "bezczynne zasoby" w warunkach recesji, że wyłącznie polityczne manipulowanie stopami procentowymi i podażą pieniądza jest w stanie zapewnić gospodarce "makroekonomiczną stabilność", itp.
Co jednak dzieje się wtedy, gdy wszystkie powyższe formy proetatystycznej propagandy stają się zbyt wyświechtane, zbyt łatwe do natychmiastowego obalenia i zbyt nieatrakcyjne w powszechnym odbiorze? Mogłoby się wydawać, że los etatyzmu jest wówczas przypieczętowany, gdyż wyczerpane zostają wówczas wszystkie sposoby zagłuszania naturalnych, zdrowych intuicji moralnych ludzkości. Jeśli jednak szerokie rzesze ludzkie zostaną w międzyczasie wystarczająco rozpieszczone powszechnym dobrobytem i wystarczająco zinfantylizowane ludyczno-życzeniowym podejściem do świata, wówczas etatystyczne bałamuctwo może pokusić się o przyjęcie jeszcze innej, bezprecedensowo zuchwałej i ostentacyjnie niedorzecznej formy - już nie quasi-religijnej i nie pseudonaukowej, ale bajkowo-magicznej, w ramach której państwo staje się czarodziejskim polem zakrzywiającym rzeczywistość, gdzie największy absurd staje się głębokim rozsądkiem i vice versa.
Sztandarowym współczesnym przykładem owego bajkowo-magicznego populizmu, łączącego w sobie najbardziej wulgarne formy populizmu quasi-religijnego i pseudonaukowego, jest tzw. współczesna teoria monetarna (MMT). Wedle owej "teorii" w obszarze etatystycznego pola zakrzywiającego rzeczywistość przestają obowiązywać nie tylko jakiekolwiek prawa ekonomii, ale nawet jakiekolwiek zdroworozsądkowe definicje - inflacyjna kreacja pieniądza staje się kreacją "usług publicznych", podatkowy zabór mienia staje się narzędziem stabilizacji cenowej, pieniądz staje się arbitralnym tworem legislacyjnym, obniżka deficytów rządowych staje się erozją prywatnych oszczędności, itp. Innymi słowy, w owym postawionym na głowie świecie niemożliwe staje się nie tylko wymienianie jakichkolwiek logicznych argumentów, ale nawet jednoznaczne i sensowne zdefiniowanie jakichkolwiek stosownych terminów - grunt, że wszystko w nim zmierza ku automatycznemu wnioskowi, że zinstytucjonalizowana agresja i grabież jest w stanie stworzyć coś z niczego, zaspokajając dowolne zachcianki klienteli danej władzy.
Z jednej strony można by uznać, że etatystyczna propaganda jest w stanie przyjmować tak groteskowe formy wyłącznie w przeddzień swojej ostatecznej kapitulacji, co byłoby wnioskiem ze wszech miar optymistycznym. Z drugiej jednak strony można przyjąć, że w społeczeństwie na tyle rozkapryszonym i zinfantylizowanym, by brać twory takie jak MMT za dobrą monetę, zadanie edukacyjne (i być może również wychowawcze) stojące przez zwolennikami ekonomicznego i moralnego zdrowego rozsądku wciąż pozostaje ogromne. Tak czy inaczej, mowa tych ostatnich tym bardziej musi dziś brzmieć: "Tak - tak, nie - nie", gdyż wytrwałe powtarzanie elementarnych prawd ma efekt wyzwalający niezależnie od rodzaju niewolniczych bałamuctw, z którymi ma się do czynienia. Prędzej czy później owe bałamuctwa się wyczerpią i ostatecznie zawalą się pod ciężarem własnej pychy, niezborności i niedorzeczności. Zza ich fasady wyłoni się zaś wtedy w pełnej okazałości realny świat, ku któremu od zawsze usiłowali kierować ludzkość przeciwnicy etatystycznej fikcji - świat, którego wielkie możliwości będzie wtedy wreszcie można w pełni wykorzystywać, mając przy tym cały czas na uwadze jego równie wielkie i nieusuwalne ograniczenia.
Labels:
absurd,
logika,
prawda,
propaganda,
syndrom sztokholmski
Wednesday, April 24, 2019
Austriacka szkoła ekonomii a "postmodernizm"
W okołometodologicznych niszach intelektualnych pojawia się od czasu do czasu pogląd, jakoby wiele istotnych teoretycznych wniosków sformułowanych przez przedstawicieli austriackiej szkoły ekonomii dawało się w naturalny sposób pogodzić z tzw. postmodernizmem. Postmodernizm - stanowisko podkreślające równoważność wszelkich subiektywnych "narracji" na temat otaczającej rzeczywistości - ma rzekomo naturalnie współbrzmieć z subiektywistyczną teorią wartości, z kluczową ekonomiczną rolą "wiedzy utajonej" powiązanej z indywidualnymi doświadczeniami poszczególnych podmiotów gospodarczych, z ostatecznie arbitralnym charakterem suwerenności konsumenckiej, itp.
Tymczasem owe pozorne punkty styczne okazują się zupełnie nieistotne w świetle zasadniczych epistemologicznych różnic między przyczynowo-realistyczną metodologią szkoły austriackiej a metodologicznym nihilizmem tzw. postmodernistów. Dla przedstawicieli ASE subiektywny charakter fundamentalnych danych ekonomicznych jest jedynie punktem wyjściowym dla logiczno-dedukcyjnego procesu, którego zwieńczeniem jest uświadomienie sobie intersubiektywnego charakteru kluczowych danych katalaktycznych - cen, płac, stóp procentowych, itd. - a więc charakteru umożliwiającego precyzyjne porównywanie indywidualnych "narracji" rynkowych i ich poddawanie rygorowi twardych ograniczeń budżetowych. Co więcej, dla przedstawicieli ASE owe subiektywne dane ekonomiczne oraz ich intersubiektywne katalaktyczne derywaty są poddane jak najbardziej obiektywnym prawom logiki działania, całkowicie niezależnym od czyichkolwiek "narracyjnych" wymysłów czy zachcianek. Innymi słowy, pod względem swoich osądów poznawczych austriacki przyczynowy realizm nie tylko nie ma nic wspólnego z tzw. postmodernizmem, ale jest wręcz jego ścisłym przeciwieństwem.
Warto nadmienić w tym kontekście, że, ściśle rzecz ujmując, podejście metodologiczne szkoły austriackiej nie ma też nic wspólnego z tzw. modernizmem, jeśli ten drugi rozumieć jako comte'owski pozytywizm, laplace'owski scjentyzm, walrasowski matematyzm czy bismarckowsko-keynesistowską inżynierię społeczną. Zamiast tego jest ono kontynuacją premodernistycznego podejścia arystotelesowsko-tomistycznego, które na bazie introspekcyjnie identyfikowalnych aksjomatów i dedukcyjnie wywodzonych z nich wniosków usiłuje uchwycić logiczną esencję poszczególnych zjawisk zachodzących w otaczającej rzeczywistości. W tym sensie jest ono spadkobiercą najstarszej i filozoficznie najdojrzalszej tradycji metodologicznej, której zawdzięczamy samo zjawisko podziału nauk i przyporządkowywania im odpowiednich źródeł wiedzy oraz narzędzi badawczych. Można tym samym powiedzieć, że jest to podejście najbliższe ponadczasowym ambicjom poznawczym poszukiwaczy prawdy i miłośników mądrości, które są diametralnie przeciwne nihilistycznemu samozadowoleniu przedstawicieli tzw. ponowoczesności. Obserwacja ta prowadzi zaś do podsumowującego wniosku, że istotnym elementem budowania w sobie prawdziwej intelektualnej dojrzałości i samoświadomości jest zachowywanie należytej ostrożności wobec fałszywych intelektualnych sojuszników.
Tymczasem owe pozorne punkty styczne okazują się zupełnie nieistotne w świetle zasadniczych epistemologicznych różnic między przyczynowo-realistyczną metodologią szkoły austriackiej a metodologicznym nihilizmem tzw. postmodernistów. Dla przedstawicieli ASE subiektywny charakter fundamentalnych danych ekonomicznych jest jedynie punktem wyjściowym dla logiczno-dedukcyjnego procesu, którego zwieńczeniem jest uświadomienie sobie intersubiektywnego charakteru kluczowych danych katalaktycznych - cen, płac, stóp procentowych, itd. - a więc charakteru umożliwiającego precyzyjne porównywanie indywidualnych "narracji" rynkowych i ich poddawanie rygorowi twardych ograniczeń budżetowych. Co więcej, dla przedstawicieli ASE owe subiektywne dane ekonomiczne oraz ich intersubiektywne katalaktyczne derywaty są poddane jak najbardziej obiektywnym prawom logiki działania, całkowicie niezależnym od czyichkolwiek "narracyjnych" wymysłów czy zachcianek. Innymi słowy, pod względem swoich osądów poznawczych austriacki przyczynowy realizm nie tylko nie ma nic wspólnego z tzw. postmodernizmem, ale jest wręcz jego ścisłym przeciwieństwem.
Warto nadmienić w tym kontekście, że, ściśle rzecz ujmując, podejście metodologiczne szkoły austriackiej nie ma też nic wspólnego z tzw. modernizmem, jeśli ten drugi rozumieć jako comte'owski pozytywizm, laplace'owski scjentyzm, walrasowski matematyzm czy bismarckowsko-keynesistowską inżynierię społeczną. Zamiast tego jest ono kontynuacją premodernistycznego podejścia arystotelesowsko-tomistycznego, które na bazie introspekcyjnie identyfikowalnych aksjomatów i dedukcyjnie wywodzonych z nich wniosków usiłuje uchwycić logiczną esencję poszczególnych zjawisk zachodzących w otaczającej rzeczywistości. W tym sensie jest ono spadkobiercą najstarszej i filozoficznie najdojrzalszej tradycji metodologicznej, której zawdzięczamy samo zjawisko podziału nauk i przyporządkowywania im odpowiednich źródeł wiedzy oraz narzędzi badawczych. Można tym samym powiedzieć, że jest to podejście najbliższe ponadczasowym ambicjom poznawczym poszukiwaczy prawdy i miłośników mądrości, które są diametralnie przeciwne nihilistycznemu samozadowoleniu przedstawicieli tzw. ponowoczesności. Obserwacja ta prowadzi zaś do podsumowującego wniosku, że istotnym elementem budowania w sobie prawdziwej intelektualnej dojrzałości i samoświadomości jest zachowywanie należytej ostrożności wobec fałszywych intelektualnych sojuszników.
Wednesday, April 17, 2019
Modern Civilization: Impressive, but Not Great
Modern civilization is uniquely capable of rebuilding great cathedrals, but it is uniquely incapable of building great cathedrals. It is capable of spectacular recreation, but it is spectacularly incapable of creation. It commands unprecedented resources, but it often uses them in an unprecedentedly unresourceful manner. It is remarkably long on qualitative potential, but remarkably short on qualitative achievement.
In other words, it is an all-purpose tool without a purpose: an embodiment not so much of a tragically necessary tradeoff, but of a tragically wasted opportunity. Thus, what it needs is not will, but discipline, not progress, but direction, not freedom from arbitrary discrimination, but freedom to prudent discrimination, and not unrestricted self-realization, but the unhampered pursuit of virtue.
In other words, it is an all-purpose tool without a purpose: an embodiment not so much of a tragically necessary tradeoff, but of a tragically wasted opportunity. Thus, what it needs is not will, but discipline, not progress, but direction, not freedom from arbitrary discrimination, but freedom to prudent discrimination, and not unrestricted self-realization, but the unhampered pursuit of virtue.
Tuesday, April 9, 2019
"Publiczne szkolnictwo" to instytucjonalny fundament umysłowego zniewolenia
"Publiczne szkolnictwo" to instytucjonalny fundament umysłowego zniewolenia. Należy zawsze pamiętać, że stworzyć wolne społeczeństwo to nie unieszkodliwić fizycznie rządzących, ale wyzwolić mentalnie rządzonych, a to właśnie siłą narzucona "powszechna oświata" jest najskuteczniejszym narzędziem hodowania tych drugich - narzędziem, dzięki któremu "wielka fikcja, w ramach której każdy próbuje żyć kosztem wszystkich pozostałych" urasta w ich wyobraźni do rangi największej i najbardziej zasadniczej rzeczywistości.
Wolność zaczyna się od świadomości, że nie istnieje nic takiego jak prawo do rządzenia, zaś głównym, choć niepisanym celem "powszechnej oświaty" - czyli najskuteczniejszej z dotychczasowych form powszechnej propagandy - jest ową świadomość zacierać w intelektualnie kluczowym okresie ludzkiego życia i czynić to w skali totalnej.
Jedyną niezawodną w tym kontekście obroną jest wyłącznie zdrowy rozsądek, bo choć prawdziwe wykształcenie pozwala na radzenie sobie z ignoranckimi przesądami, to wyłącznie zdrowy rozsądek pozwala na radzenie sobie z wykształconymi przesądami. A to te drugie nie tylko zapewniają swoich wyznawców, że są oni wolni od przesądów, ale też, że są oni na nie odporni, co czyni z nich niewolników doskonałych - osoby przekonane, że wolność to możliwość zarządzania własną klatką.
Wolność zaczyna się od świadomości, że nie istnieje nic takiego jak prawo do rządzenia, zaś głównym, choć niepisanym celem "powszechnej oświaty" - czyli najskuteczniejszej z dotychczasowych form powszechnej propagandy - jest ową świadomość zacierać w intelektualnie kluczowym okresie ludzkiego życia i czynić to w skali totalnej.
Jedyną niezawodną w tym kontekście obroną jest wyłącznie zdrowy rozsądek, bo choć prawdziwe wykształcenie pozwala na radzenie sobie z ignoranckimi przesądami, to wyłącznie zdrowy rozsądek pozwala na radzenie sobie z wykształconymi przesądami. A to te drugie nie tylko zapewniają swoich wyznawców, że są oni wolni od przesądów, ale też, że są oni na nie odporni, co czyni z nich niewolników doskonałych - osoby przekonane, że wolność to możliwość zarządzania własną klatką.
Saturday, March 16, 2019
Wolność osobista kontra kulturowy infantylizm
Obecne czasy można bez przesady nazwać czasami bezprecedensowego kulturowego infantylizmu. Wyraża się on w tym, że dominujący dziś przekaz kulturowy sprowadza się do serii sloganów stanowiących kwintesencję bezrefleksyjnego i roszczeniowego folgowania wszelkim swoim doraźnym kaprysom, miałkim fanaberiom i ostentacyjnym dziwactwom. Są to slogany takie jak: "bądź sobą", "możesz być, kim zechcesz", "za nic nie przepraszaj", "mam gdzieś, co o mnie myślą", itp.
Jest to zjawisko o tyle nowe i inne od np. romantycznego subiektywizmu, o ile romantyk gotów był cierpieć za swoją indywidualność, ponosić odpowiedzialność za swoją nieprzystawalność i wierzyć, że pogłębiając swój subiektywny punkt widzenia wytycza on nowe ścieżki ku pewnemu obiektywnemu absolutowi. Tymczasem konsument współczesnych kulturowych sloganów nie myśli za swoją rzekomą indywidualność ani cierpieć, ani ponosić odpowiedzialności, ani dążyć na jej bazie do jakichkolwiek obiektywnych wartości - chce on przy jej pomocy jedynie epatować, tupać nóżką i zabijać nudę.
Zjawisko to jest o tyle niebezpieczne, o ile na pierwszy rzut oka zdaje się ono mieć związek z uwielbieniem dla wolności osobistej i dla szeroko rozumianej orientacji klasycznie liberalnej. Tymczasem klasyczny liberalizm - jak również dojrzała forma jego współczesnego rozwinięcia, czyli libertarianizmu - nierozerwalnie łączy wolność z odpowiedzialnością i konsekwentnie podkreśla, że wolność oderwana od odpowiedzialności prędko staje się swoją własną karykaturą, której nikt nie jest gotów bronić w szczery i zdyscyplinowany sposób. Karykatura owa nie tylko nie zabezpiecza więc niczyjej swobody działania, ale jest wręcz jej przeciwieństwem, bo umożliwia domaganie się w imię wolności rozmaitych przywilejów dla ostentacyjnych roszczeniowców, takich jak np. "antydyskryminacyjny" zakaz jawnego wyrażania dezaprobaty wobec ich obyczajowej czy wizerunkowej ostentacji. W ten sposób autentyczna, głęboka wolność ginie w imię walki o swoją miałką atrapę.
Podsumowując, zwolennicy klasycznego liberalizmu i libertarianizmu nie tylko nie powinni szukać we współczesnych kulturowych sloganach echa jakiejkolwiek aprobaty dla drogich im wartości, ale powinni stawiać im konsekwentny odpór, podkreślając, że wolność osobista tylko wtedy jest wartością trwałą i owocną, kiedy służy rozwijaniu obiektywnych przymiotów charakteru, na czele z roztropnością, odpowiedzialnością i samodyscypliną. Tylko wówczas wolny człowiek będzie w stanie autentycznie "być sobą" - to znaczy kimś, kto w pełni realizuje swój obiektywny osobowy potencjał.
Jest to zjawisko o tyle nowe i inne od np. romantycznego subiektywizmu, o ile romantyk gotów był cierpieć za swoją indywidualność, ponosić odpowiedzialność za swoją nieprzystawalność i wierzyć, że pogłębiając swój subiektywny punkt widzenia wytycza on nowe ścieżki ku pewnemu obiektywnemu absolutowi. Tymczasem konsument współczesnych kulturowych sloganów nie myśli za swoją rzekomą indywidualność ani cierpieć, ani ponosić odpowiedzialności, ani dążyć na jej bazie do jakichkolwiek obiektywnych wartości - chce on przy jej pomocy jedynie epatować, tupać nóżką i zabijać nudę.
Zjawisko to jest o tyle niebezpieczne, o ile na pierwszy rzut oka zdaje się ono mieć związek z uwielbieniem dla wolności osobistej i dla szeroko rozumianej orientacji klasycznie liberalnej. Tymczasem klasyczny liberalizm - jak również dojrzała forma jego współczesnego rozwinięcia, czyli libertarianizmu - nierozerwalnie łączy wolność z odpowiedzialnością i konsekwentnie podkreśla, że wolność oderwana od odpowiedzialności prędko staje się swoją własną karykaturą, której nikt nie jest gotów bronić w szczery i zdyscyplinowany sposób. Karykatura owa nie tylko nie zabezpiecza więc niczyjej swobody działania, ale jest wręcz jej przeciwieństwem, bo umożliwia domaganie się w imię wolności rozmaitych przywilejów dla ostentacyjnych roszczeniowców, takich jak np. "antydyskryminacyjny" zakaz jawnego wyrażania dezaprobaty wobec ich obyczajowej czy wizerunkowej ostentacji. W ten sposób autentyczna, głęboka wolność ginie w imię walki o swoją miałką atrapę.
Podsumowując, zwolennicy klasycznego liberalizmu i libertarianizmu nie tylko nie powinni szukać we współczesnych kulturowych sloganach echa jakiejkolwiek aprobaty dla drogich im wartości, ale powinni stawiać im konsekwentny odpór, podkreślając, że wolność osobista tylko wtedy jest wartością trwałą i owocną, kiedy służy rozwijaniu obiektywnych przymiotów charakteru, na czele z roztropnością, odpowiedzialnością i samodyscypliną. Tylko wówczas wolny człowiek będzie w stanie autentycznie "być sobą" - to znaczy kimś, kto w pełni realizuje swój obiektywny osobowy potencjał.
Labels:
dyskryminacja,
infantylizm,
kultura,
odpowiedzialność
Wednesday, March 6, 2019
Miękki totalitaryzm a propaganda miłych słów
"Twardy totalitaryzm" dawnego typu dąży do siłowego podporządkowania wszystkich członków społeczeństwa pewnym dogmatycznym zakazom i nakazom. Natomiast nowego typu "miękki totalitaryzm" dąży do podminowania wszelkiego rodzaju myślenia i działania opartego na obiektywnych normach, wartościach i zasadach, aż do momentu, w którym jedyną obiektywną zasadą stanie się zasada zorganizowanej przemocy, czyli politycznej kontroli.
Nic więc dziwnego, że słowami-kluczami miękkototalitarnej nowomowy są pojęcia takie jak "tolerancja", "inkluzywność", "różnorodność", "otwartość" czy "wyrozumiałość". Jest to przy tym nowomowa o tyle szczególna, o ile nie tworzy ona nowych słów, wypaczając jedynie znaczenia słów powszechnie znanych i powszechnie traktowanych jako nacechowane pozytywnie. Uprawnione zatem jest np. mówienie, że chrześcijaństwo było od zawsze religią otwartą i inkluzywną, jak długo określenia te zachowują swoje pierwotne znaczenie - tzn. znaczenie podkreślające, że każdy, niezależnie od swojego pochodzenia czy statusu społecznego, mógł podjąć chrześcijańskie zobowiązania i dążenia do chrześcijańskich celów. Tymczasem to samo stwierdzenie wypowiedziane w duchu miękkototalitarnej propagandy oznacza coś diametralnie innego, tzn. sugestię, że każdy ma prawo naginać chrześcijańskie zobowiązania do swoich roszczeń, a chrześcijańskie cele do swoich zachcianek. Podobne stwierdzenie dąży zatem jawnie do wydrenowania chrześcijaństwa z jego obiektywnej treści, w kwestii przestrzegania której nigdy nie było ono "otwarte" ani "inkluzywne".
W ten sposób normatywnie wymagające tradycje oraz instytucje przekształca się w ich wychowawczo bezsilne karykatury, a wartości mające bardzo konkretne zastosowania - do których zalicza się również tolerancja i otwartość - czyni się miałkimi liczmanami albo zjawiskami budzącymi odruchową złość i niechęć. To zaś prowadzi wprost do całkowitej infantylizacji społeczeństwa, a tym samym do możliwości dowolnego wodzenia go za nos politycznymi marchewkami i dowolnego okładania go politycznymi kijami. Należy o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy słyszy się triumfalistyczne slogany o życiu w "wolnym, otwartym i tolerancyjnym społeczeństwie" - pamiętając zaś o tym, należy zachowywać świadomość, że znaczenia poszczególnych słów (zwłaszcza tych miło brzmiących) są znacznie liczniejsze, a zależności między nimi dużo bardziej złożone, niż to zawsze przedstawiają rzekomi dobroczyńcy ludzkości.
Nic więc dziwnego, że słowami-kluczami miękkototalitarnej nowomowy są pojęcia takie jak "tolerancja", "inkluzywność", "różnorodność", "otwartość" czy "wyrozumiałość". Jest to przy tym nowomowa o tyle szczególna, o ile nie tworzy ona nowych słów, wypaczając jedynie znaczenia słów powszechnie znanych i powszechnie traktowanych jako nacechowane pozytywnie. Uprawnione zatem jest np. mówienie, że chrześcijaństwo było od zawsze religią otwartą i inkluzywną, jak długo określenia te zachowują swoje pierwotne znaczenie - tzn. znaczenie podkreślające, że każdy, niezależnie od swojego pochodzenia czy statusu społecznego, mógł podjąć chrześcijańskie zobowiązania i dążenia do chrześcijańskich celów. Tymczasem to samo stwierdzenie wypowiedziane w duchu miękkototalitarnej propagandy oznacza coś diametralnie innego, tzn. sugestię, że każdy ma prawo naginać chrześcijańskie zobowiązania do swoich roszczeń, a chrześcijańskie cele do swoich zachcianek. Podobne stwierdzenie dąży zatem jawnie do wydrenowania chrześcijaństwa z jego obiektywnej treści, w kwestii przestrzegania której nigdy nie było ono "otwarte" ani "inkluzywne".
W ten sposób normatywnie wymagające tradycje oraz instytucje przekształca się w ich wychowawczo bezsilne karykatury, a wartości mające bardzo konkretne zastosowania - do których zalicza się również tolerancja i otwartość - czyni się miałkimi liczmanami albo zjawiskami budzącymi odruchową złość i niechęć. To zaś prowadzi wprost do całkowitej infantylizacji społeczeństwa, a tym samym do możliwości dowolnego wodzenia go za nos politycznymi marchewkami i dowolnego okładania go politycznymi kijami. Należy o tym pamiętać zwłaszcza wtedy, gdy słyszy się triumfalistyczne slogany o życiu w "wolnym, otwartym i tolerancyjnym społeczeństwie" - pamiętając zaś o tym, należy zachowywać świadomość, że znaczenia poszczególnych słów (zwłaszcza tych miło brzmiących) są znacznie liczniejsze, a zależności między nimi dużo bardziej złożone, niż to zawsze przedstawiają rzekomi dobroczyńcy ludzkości.
Tuesday, February 12, 2019
Porażki "lewicowego etatyzmu", tryumfy "prawicowego etatyzmu" i niezmienna wartość konsekwentnego antyetatyzmu
Nurt ideologiczny, który można by nazwać "lewicowym etatyzmem", zdaje się obecnie znajdować w odwrocie - jego atrakcyjność dla szerokich mas społecznych konsekwentnie maleje. Jest to prawdopodobnie spowodowane faktem, że "lewicowy etatyzm" przegrał z kretesem spór o to, czy gospodarcze centralne sterowanie lub staroświecki fiskalny keynesizm jest w stanie doprowadzić do dynamiczniejszego rozwoju gospodarczego, niż system nawet względnie wolnej przedsiębiorczości.
Przegrawszy ów spór, "lewicowy etatyzm" został zmuszony do zmiany swoich ideologicznie deklarowanych celów. Zamiast obietnic jak najszybszego bogacenia się społeczeństw czy jak najszybszego awansu do klasy średniej w ramach "emancypacji proletariatu", zaczął on apelować o rzecz diametralnie przeciwną - o ograniczenie rozwoju gospodarczego i tempa bezwzględnego bogacenia się ludzkości w imię "ochrony środowiska", "praw zwierząt", "niwelowania nierówności" czy "powolnego życia".
O ile jednak ideologiczny przekaz "lewicowego etatyzmu" starego typu potrafił być dla szerokich mas atrakcyjny, zawierając w sobie niemalże romantyczną wizję proletariackiej walki o dostatni byt, o tyle ideologiczny przekaz "lewicowego etatyzmu" nowego typu jest dla szerokich mas odstręczający w swojej mizantropicznej pretensjonalności. Nikt, kto nie został zarażony chorobą salonowego pseudointelektualizmu, nie będzie w końcu czytał z przyjemnością wynurzeń o ludzkości jako o "wirusie" czy "raku", ani też nie pozwoli sobie na ontologiczne czy etyczne zrównanie ze zwierzętami. Pewien rodzaj odruchowego obrzydzenia budzi się nawet w normalnej osobie w momencie, gdy wprost się jej sugeruje, że jej "świetlana przyszłość" ma polegać nie na staniu się pełnoprawnym członkiem produktywnej klasy średniej, ale na byciu permanentnym pasożytem żyjącym z "bezwarunkowego dochodu podstawowego".
W związku z powyższym ideologiczne wpływy "lewicowego etatyzmu" wśród szerokich mas konsekwentnie słabną, za to konsekwentnie umacniają się analogiczne wpływy "prawicowego etatyzmu", który jako jedyny jest w stanie wyprowadzić "romantyczną kontrę" wobec niedoścignionego gospodarczego sukcesu nawet jedynie częściowo wdrożonego klasycznego liberalizmu. Innymi słowy, przeciętny żyjący współcześnie człowiek zareaguje alergicznie na propozycję stworzenia "globalnej kontroli klimatycznej" czy "globalnego dochodu podstawowego" finansowanego z jego kieszeni i transferowanego do Afryki subsaharyjskiej, ale ochoczo poprze "dbałość o interes narodowy przed zakusami globalistów", "protekcjonizm w celu ochrony godności pracy polskiego rolnika" czy "powstrzymanie napływu imigrantów żerujących na systemie opieki społecznej". Podsumowując, "prawicowy etatyzm" może być równie populistyczny, niemoralny i ekonomicznie fałszywy, co jego współczesny lewicowy odpowiednik, ale nie jest przy tym mizantropicznie odpychający - zamiast tego bardzo łatwo wchodzi w relacje z naturalnymi sentymentami przeciętnej osoby, która pragnie - albo przynajmniej wyobraża sobie, że pragnie - "czegoś więcej, niż jedynie materialnego komfortu".
Istotna sugestia dla libertarian i klasycznych liberałów, która zdaje się wypływać z powyższych obserwacji, brzmi następująco: jeśli chce się skutecznie zneutralizować wpływy etatyzmu zarówno "lewicowego", jak i "prawicowego", należy w równym stopniu podkreślać niezrównany potencjał gospodarczy wolności osobistej, własności prywatnej i swobodnej przedsiębiorczej konkurencji, jak i ich wyjątkowy potencjał wspólnotowy, kulturotwórczy i aksjologiczny. Innymi słowy, należy konsekwentnie zaznaczać, że każda autentycznie wartościowa kultura, wspólnota i więź społeczna może powstać wyłącznie na gruncie dobrowolności i kontraktowości - w innym wypadku jej trwanie będzie wyłącznie wyrazem konformizmu, oportunizmu bądź strachu przed represjami. Argumentując w ten sposób będzie można zwyciężyć nie tylko już i tak skompromitowane idee budowy socjoinżynieryjnych utopii, ale również ponownie przybierające na popularności idee konserwowania rzekomo naturalnego etatystycznego trybalizmu. Tym samym będzie można dawać świadectwo temu, że wyłącznie klasyczny liberalizm i libertarianizm stanowią filozofie konsekwentnie pro-ludzkie i pro-cywilizacyjne - i to pod każdym względem.
Przegrawszy ów spór, "lewicowy etatyzm" został zmuszony do zmiany swoich ideologicznie deklarowanych celów. Zamiast obietnic jak najszybszego bogacenia się społeczeństw czy jak najszybszego awansu do klasy średniej w ramach "emancypacji proletariatu", zaczął on apelować o rzecz diametralnie przeciwną - o ograniczenie rozwoju gospodarczego i tempa bezwzględnego bogacenia się ludzkości w imię "ochrony środowiska", "praw zwierząt", "niwelowania nierówności" czy "powolnego życia".
O ile jednak ideologiczny przekaz "lewicowego etatyzmu" starego typu potrafił być dla szerokich mas atrakcyjny, zawierając w sobie niemalże romantyczną wizję proletariackiej walki o dostatni byt, o tyle ideologiczny przekaz "lewicowego etatyzmu" nowego typu jest dla szerokich mas odstręczający w swojej mizantropicznej pretensjonalności. Nikt, kto nie został zarażony chorobą salonowego pseudointelektualizmu, nie będzie w końcu czytał z przyjemnością wynurzeń o ludzkości jako o "wirusie" czy "raku", ani też nie pozwoli sobie na ontologiczne czy etyczne zrównanie ze zwierzętami. Pewien rodzaj odruchowego obrzydzenia budzi się nawet w normalnej osobie w momencie, gdy wprost się jej sugeruje, że jej "świetlana przyszłość" ma polegać nie na staniu się pełnoprawnym członkiem produktywnej klasy średniej, ale na byciu permanentnym pasożytem żyjącym z "bezwarunkowego dochodu podstawowego".
W związku z powyższym ideologiczne wpływy "lewicowego etatyzmu" wśród szerokich mas konsekwentnie słabną, za to konsekwentnie umacniają się analogiczne wpływy "prawicowego etatyzmu", który jako jedyny jest w stanie wyprowadzić "romantyczną kontrę" wobec niedoścignionego gospodarczego sukcesu nawet jedynie częściowo wdrożonego klasycznego liberalizmu. Innymi słowy, przeciętny żyjący współcześnie człowiek zareaguje alergicznie na propozycję stworzenia "globalnej kontroli klimatycznej" czy "globalnego dochodu podstawowego" finansowanego z jego kieszeni i transferowanego do Afryki subsaharyjskiej, ale ochoczo poprze "dbałość o interes narodowy przed zakusami globalistów", "protekcjonizm w celu ochrony godności pracy polskiego rolnika" czy "powstrzymanie napływu imigrantów żerujących na systemie opieki społecznej". Podsumowując, "prawicowy etatyzm" może być równie populistyczny, niemoralny i ekonomicznie fałszywy, co jego współczesny lewicowy odpowiednik, ale nie jest przy tym mizantropicznie odpychający - zamiast tego bardzo łatwo wchodzi w relacje z naturalnymi sentymentami przeciętnej osoby, która pragnie - albo przynajmniej wyobraża sobie, że pragnie - "czegoś więcej, niż jedynie materialnego komfortu".
Istotna sugestia dla libertarian i klasycznych liberałów, która zdaje się wypływać z powyższych obserwacji, brzmi następująco: jeśli chce się skutecznie zneutralizować wpływy etatyzmu zarówno "lewicowego", jak i "prawicowego", należy w równym stopniu podkreślać niezrównany potencjał gospodarczy wolności osobistej, własności prywatnej i swobodnej przedsiębiorczej konkurencji, jak i ich wyjątkowy potencjał wspólnotowy, kulturotwórczy i aksjologiczny. Innymi słowy, należy konsekwentnie zaznaczać, że każda autentycznie wartościowa kultura, wspólnota i więź społeczna może powstać wyłącznie na gruncie dobrowolności i kontraktowości - w innym wypadku jej trwanie będzie wyłącznie wyrazem konformizmu, oportunizmu bądź strachu przed represjami. Argumentując w ten sposób będzie można zwyciężyć nie tylko już i tak skompromitowane idee budowy socjoinżynieryjnych utopii, ale również ponownie przybierające na popularności idee konserwowania rzekomo naturalnego etatystycznego trybalizmu. Tym samym będzie można dawać świadectwo temu, że wyłącznie klasyczny liberalizm i libertarianizm stanowią filozofie konsekwentnie pro-ludzkie i pro-cywilizacyjne - i to pod każdym względem.
Labels:
aksjologia,
cywilizacja,
lewica,
mizantropia,
prawica,
trybalizm
Friday, January 18, 2019
Dysfunkcjonalność etatyzmu w dobie Internetu
Etatyzm, nacjonalizm, klasowy redystrybucjonizm, technokracja i Internet to mieszanina nie tyle może wybuchowa, co społecznie niestrawna i w coraz większym stopniu swoją niestrawność obnażająca. Współczesny etatyzm opiera się na kombinacji trzech wielkich fikcji - nacjonalistycznej fikcji wspólnego "interesu narodowego", redystrybucyjnej fikcji "konfliktów klasowych" i technokratycznej fikcji władzy jako eksperckiej kontroli nad przepływem informacji. Tymczasem Internet w bezprecedensowym stopniu obnaża, po pierwsze, fikcyjność wszystkich owych fikcji, a po drugie ich wzajemną niekompatybilność, tym samym sukcesywnie pogłębiając i obnażając dysfunkcjonalność współczesnego etatyzmu i ostateczną jałowość wszystkich jego obietnic.
Internet ukazuje w bezprecedensowym stopniu, że nigdzie tak nie kwitnie wzajemna niechęć, oskarżenia, zarzuty, resentymenty i bezwzględna walka o wpływy, jak wśród "rodaków" zjednoczonych rzekomo z definicji wspólnym interesem. Internet naświetla w bezprecedensowym stopniu fakt, że w świecie tak łatwego fabrykowania i wyzbywania się wirtualnych tożsamości, gdzie - mimo swej arbitralności i nietrwałości - owe tożsamości są często tymi komunikacyjnie najważniejszymi, powoływanie się na jakąkolwiek obiektywnie zdefiniowaną "walkę klasową" jest wyłącznie coraz bardziej topornym narzędziem propagandowym. Internet - w całej chaotycznej okazałości swojego wymiaru polityczno-ideologicznego - upewnia nas wreszcie w bezprecedensowym stopniu co do faktu, że rzekomy "porządkujący" wpływ politycznej kontroli nad przepływem informacji jest w najlepszym razie ambarasującym żartem, a w najgorszym razie niebezpiecznym absurdem.
Który więc element należałoby usunąć z powyższej układanki, aby jej pozostałe elementy mogły stać się choć w minimalnym stopniu społecznie strawne? Tym elementem jest oczywiście etatyzm, czyli zinstytucjonalizowana agresja połączona z biurokratycznym gigantyzmem, a zwłaszcza jego współczesna wersja, czyli etatyzm narodowo-"opiekuńczo"-technokratyczny. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika fikcja "interesów narodowych", zaś jej miejsce może zająć rzeczywistość interesów rodzinnych, rodowych, klanowych czy związanych z wszelkimi innymi strukturami krewniaczymi, które są na tyle niewielkie, że w ich obrębie można rzeczywiście mówić o realnej jednomyślności i dobrowolnej wspólnocie celów. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika redystrybucyjna fikcja "konfliktów klasowych", zaś jej miejsce mogą zająć dobrowolne, charytatywne działania "redystrybucyjne" wszystkich tych, którzy uważają konkretne grupy osób za szczególnie pokrzywdzone i wymagające w ich odczuciu szczególnej pomocy. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika wreszcie technokratyczna fikcja władzy jako eksperckiej kontroli nad przepływem informacji, zaś jej miejsce może zająć realna - i często autentycznie pożyteczna - kontrola informacyjna w obrębie prywatnych przedsiębiorstw poddanych bezustannej weryfikacji konsumenckiej.
To, jak w najbardziej pokojowy i bezbolesny sposób odejść od nacjonalistyczno-"opiekuńczo"-technokratycznego etatyzmu na rzecz opisanego wyżej policentrycznego układu kontraktowych, samorządnych mikrostruktur, to oczywiście wielkie organizacyjne i kulturotwórcze pytanie, na które nie ma uniwersalnych odpowiedzi. Do pewnego stopnia można pewnie w tym kontekście czerpać z historycznych doświadczeń takich najbliższych owemu organizacyjnemu modelowi obszarów administracyjnych, jak Hong Kong, Liechtenstein czy szwajcarskie kantony, do pewnego zaś stopnia trzeba zdać się w tym kontekście na odważne innowacje w zakresie instytucjonalnej przedsiębiorczości. Jedno jednak jest w tym temacie pewne - nacjonalistyczno-"opiekuńczo"-technokratyczny etatyzm jest w tzw. erze informacji zjawiskiem nieuleczalnie dysfunkcjonalnym, i im szybciej jak największa liczba osób oswoi się ze świadomością tego faktu, tym szybciej, skuteczniej i bardziej konstruktywnie będzie można zacząć się z owej dysfunkcjonalności wydobywać.
Internet ukazuje w bezprecedensowym stopniu, że nigdzie tak nie kwitnie wzajemna niechęć, oskarżenia, zarzuty, resentymenty i bezwzględna walka o wpływy, jak wśród "rodaków" zjednoczonych rzekomo z definicji wspólnym interesem. Internet naświetla w bezprecedensowym stopniu fakt, że w świecie tak łatwego fabrykowania i wyzbywania się wirtualnych tożsamości, gdzie - mimo swej arbitralności i nietrwałości - owe tożsamości są często tymi komunikacyjnie najważniejszymi, powoływanie się na jakąkolwiek obiektywnie zdefiniowaną "walkę klasową" jest wyłącznie coraz bardziej topornym narzędziem propagandowym. Internet - w całej chaotycznej okazałości swojego wymiaru polityczno-ideologicznego - upewnia nas wreszcie w bezprecedensowym stopniu co do faktu, że rzekomy "porządkujący" wpływ politycznej kontroli nad przepływem informacji jest w najlepszym razie ambarasującym żartem, a w najgorszym razie niebezpiecznym absurdem.
Który więc element należałoby usunąć z powyższej układanki, aby jej pozostałe elementy mogły stać się choć w minimalnym stopniu społecznie strawne? Tym elementem jest oczywiście etatyzm, czyli zinstytucjonalizowana agresja połączona z biurokratycznym gigantyzmem, a zwłaszcza jego współczesna wersja, czyli etatyzm narodowo-"opiekuńczo"-technokratyczny. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika fikcja "interesów narodowych", zaś jej miejsce może zająć rzeczywistość interesów rodzinnych, rodowych, klanowych czy związanych z wszelkimi innymi strukturami krewniaczymi, które są na tyle niewielkie, że w ich obrębie można rzeczywiście mówić o realnej jednomyślności i dobrowolnej wspólnocie celów. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika redystrybucyjna fikcja "konfliktów klasowych", zaś jej miejsce mogą zająć dobrowolne, charytatywne działania "redystrybucyjne" wszystkich tych, którzy uważają konkretne grupy osób za szczególnie pokrzywdzone i wymagające w ich odczuciu szczególnej pomocy. Wraz ze zniknięciem współczesnego etatyzmu znika wreszcie technokratyczna fikcja władzy jako eksperckiej kontroli nad przepływem informacji, zaś jej miejsce może zająć realna - i często autentycznie pożyteczna - kontrola informacyjna w obrębie prywatnych przedsiębiorstw poddanych bezustannej weryfikacji konsumenckiej.
To, jak w najbardziej pokojowy i bezbolesny sposób odejść od nacjonalistyczno-"opiekuńczo"-technokratycznego etatyzmu na rzecz opisanego wyżej policentrycznego układu kontraktowych, samorządnych mikrostruktur, to oczywiście wielkie organizacyjne i kulturotwórcze pytanie, na które nie ma uniwersalnych odpowiedzi. Do pewnego stopnia można pewnie w tym kontekście czerpać z historycznych doświadczeń takich najbliższych owemu organizacyjnemu modelowi obszarów administracyjnych, jak Hong Kong, Liechtenstein czy szwajcarskie kantony, do pewnego zaś stopnia trzeba zdać się w tym kontekście na odważne innowacje w zakresie instytucjonalnej przedsiębiorczości. Jedno jednak jest w tym temacie pewne - nacjonalistyczno-"opiekuńczo"-technokratyczny etatyzm jest w tzw. erze informacji zjawiskiem nieuleczalnie dysfunkcjonalnym, i im szybciej jak największa liczba osób oswoi się ze świadomością tego faktu, tym szybciej, skuteczniej i bardziej konstruktywnie będzie można zacząć się z owej dysfunkcjonalności wydobywać.
Labels:
Internet,
nacjonalizm,
redystrybucja,
technokracja,
wielka fikcja
Wednesday, January 16, 2019
Informacyjny szum a moralna dojrzałość
Najlepszym sposobem na pozbawienie społeczeństwa szansy na osiągnięcie stanu moralnej dojrzałości nie jest wybielanie okrucieństwa, podsycanie nienawiści czy promowanie jakichkolwiek innych moralnych przywar, tylko nachalna infantylizacja moralnych przymiotów i odpowiadających im zachowań.
W normalnych okolicznościach rażące przejawy moralnych wad budzą naturalny sprzeciw poparty konkretnymi czynami, który bywa bardzo skutecznym narzędziem autentycznego moralnego rozwoju. Tymczasem w atmosferze permanentnego informacyjnego szumu przybierającego formę niekończącej się kaskady czułostkowych, samozadowolonych, moralistycznych frazesów, przezorne osoby w coraz większym stopniu unikają jakichkolwiek form szerzej zakrojonego moralnego zaangażowania, nie chcąc, żeby również ich wysiłki zostały strywializowane i zdegradowane do roli ilustracji jakiegokolwiek ideologicznego sloganu. Tego rodzaju podejście przyzwyczaja z kolei do moralnej obojętności, w warunkach której moralne przywary rozwijają się w sposób szczególnie plenny.
W epoce umożliwiającej natychmiastowe i permanentne wyrażanie moralnych opinii, sprzeciwów, apeli i manifestów - zwłaszcza w tzw. tematach na czasie - warto zatem skorzystać z każdej możliwej okazji do zachowania ich dla siebie. Poza tym w epoce tej należałoby zwrócić szczególną uwagę na wartość autentycznego organizacyjnego samostanowienia - tzn. na wartość prawdziwie swobodnego, jednomyślnego i zaangażowanego, a tym samym maksymalnie skutecznego działania w skali tak niedużej, żeby powoływanie się na jego pozytywne rezultaty nie było atrakcyjne w kontekście jakiejkolwiek ideologicznej, frakcyjnej przepychanki.
Innymi słowy, w epoce permanentnego moralistycznego trajkotu o globalnym zasięgu, warto by szczególnie zadbać o możliwość w pełni wolnego (a więc i w pełni zobowiązującego) moralnego działania o zasięgu jak najbardziej lokalnym. Wydaje się, że tego rodzaju podejście daje największą szansę na skupienie się na moralnych konkretach, a tym samym największą szansę na konkretny moralny rozwój, w dłuższej zaś perspektywie - na autentyczną dojrzałość charakteru.
W normalnych okolicznościach rażące przejawy moralnych wad budzą naturalny sprzeciw poparty konkretnymi czynami, który bywa bardzo skutecznym narzędziem autentycznego moralnego rozwoju. Tymczasem w atmosferze permanentnego informacyjnego szumu przybierającego formę niekończącej się kaskady czułostkowych, samozadowolonych, moralistycznych frazesów, przezorne osoby w coraz większym stopniu unikają jakichkolwiek form szerzej zakrojonego moralnego zaangażowania, nie chcąc, żeby również ich wysiłki zostały strywializowane i zdegradowane do roli ilustracji jakiegokolwiek ideologicznego sloganu. Tego rodzaju podejście przyzwyczaja z kolei do moralnej obojętności, w warunkach której moralne przywary rozwijają się w sposób szczególnie plenny.
W epoce umożliwiającej natychmiastowe i permanentne wyrażanie moralnych opinii, sprzeciwów, apeli i manifestów - zwłaszcza w tzw. tematach na czasie - warto zatem skorzystać z każdej możliwej okazji do zachowania ich dla siebie. Poza tym w epoce tej należałoby zwrócić szczególną uwagę na wartość autentycznego organizacyjnego samostanowienia - tzn. na wartość prawdziwie swobodnego, jednomyślnego i zaangażowanego, a tym samym maksymalnie skutecznego działania w skali tak niedużej, żeby powoływanie się na jego pozytywne rezultaty nie było atrakcyjne w kontekście jakiejkolwiek ideologicznej, frakcyjnej przepychanki.
Innymi słowy, w epoce permanentnego moralistycznego trajkotu o globalnym zasięgu, warto by szczególnie zadbać o możliwość w pełni wolnego (a więc i w pełni zobowiązującego) moralnego działania o zasięgu jak najbardziej lokalnym. Wydaje się, że tego rodzaju podejście daje największą szansę na skupienie się na moralnych konkretach, a tym samym największą szansę na konkretny moralny rozwój, w dłuższej zaś perspektywie - na autentyczną dojrzałość charakteru.
Subscribe to:
Posts (Atom)