Demokracja może dobrze funkcjonować wtedy, gdy: 1) jest oparta na dobrowolnej akceptacji przez wszystkich jej uczestników 2) w ostatecznej instancji ma charakter bezpośredni 3) jest oparta na kryteriach cenzusowo-własnościowych. Spełnienie pierwszego z owych kryteriów czyni ją systemem Pareto-korzystnym, zaś spełnienie pozostałych dwóch minimalizuje problem racjonalnej ignorancji, racjonalnej irracjonalności i przechwytywania systemu przez tzw. grupy specjalnego interesu.
W powyższy sposób działają np. spółki akcyjne, dzięki czemu ich funkcjonowanie jest na ogół - zwłaszcza w porównaniu z politycznymi demokracjami przedstawicielskimi - równie sprawne, co wolne od pasożytniczego populizmu. Na podobnych zasadach dokonują się również indywidualne wybory konsumenckie w ramach tego, co Ludwig von Mises określił mianem demokracji rynkowej, a William Hutt mianem suwerenności konsumenckiej. W pewnym zakresie funkcjonują tak również takie jednostki administracyjne, jak niektóre ze szwajcarskich kantonów.
Innymi słowy, demokratyczny system podejmowania zbiorowych decyzji jest w stanie dobrze funkcjonować w takim stopniu, w jakim zbliża się on do woluntarystycznego ładu w pełni autonomicznych struktur własnościowych. W takim zaś stopniu, w jakim się od owego ładu oddala, nieuchronnie degeneruje się on w ochlokrację albo faktyczną oligarchię.
Thursday, September 28, 2017
Sunday, September 24, 2017
The Socio-Political Equivalent of a Catch-22
The whole discussion about so-called „real socialism” boils down to the socio-political equivalent of a Catch-22. If anyone ever managed to create real socialism - that is, a system completely detached from external free markets, perfectly efficient at destroying internal black markets, and not dependent on financing by other, not-fully-socialist regimes - then such a system would immediately collapse in a spectacular manner, consumed by calculational chaos so exhaustively described by Ludwig von Mises. In other words, it would not be real socialism, because it would be nothing. On the other hand, as long as a nominally socialist system relies on the existence of external free markets, local black markets, and financing by other, not-fully-socialist regimes, one can claim that its permanent problems result from the fact that it is not real socialism.
In sum, there will never be real socialism - not because it is conceptually incoherent, but because its implementation is tantamount to its immediate self-destruction. However, it will always be possible to claim that all of the chronic problems of existing nominally socialist regimes result from the fact that none of them has so far attained the ideal of real socialism - after all, truth be told, a dead thing no longer suffers from any problems. In other words, it is always possible to identify suicide with a gateway to a better life, and, in its pursuit, make life unbearable for those who want to live, unless one finally understands that - as suggested by Mises and a few other not altogether unreasonable individuals - such an identification is fatally misguided. One may only hope that such a realization will finally dawn on all seekers of real socialism - whereupon they will finally desist in their search.
In sum, there will never be real socialism - not because it is conceptually incoherent, but because its implementation is tantamount to its immediate self-destruction. However, it will always be possible to claim that all of the chronic problems of existing nominally socialist regimes result from the fact that none of them has so far attained the ideal of real socialism - after all, truth be told, a dead thing no longer suffers from any problems. In other words, it is always possible to identify suicide with a gateway to a better life, and, in its pursuit, make life unbearable for those who want to live, unless one finally understands that - as suggested by Mises and a few other not altogether unreasonable individuals - such an identification is fatally misguided. One may only hope that such a realization will finally dawn on all seekers of real socialism - whereupon they will finally desist in their search.
Saturday, September 23, 2017
The Definitive Statement of Sound Economics
Murray Rothbard's "Man, Economy, and State" (with "Power and Market") is a phenomenal, still insufficiently appreciated book. Together with Mises' "Human Action", it is the definitive statement of economics in the causal-realist tradition, and is actually even more consistent in its rigorous methodological commitments than its great predecessor. In addition, it is probably the last great economic treatise in the history of the discipline. Originally published 55 years ago, it not only hasn't aged in the slightest, but is, in fact, becoming ever more relevant in a world of progressing economic globalization, capital complexification, and entrepreneurial emancipation.
Thus, it is likely to serve as an increasingly fertile source of inspiration for all those eager to understand the relationship between the perennial workings of economics and the dynamic workings of economies - which is an increasingly pressing task if the latter are to progress uninterrupted. In sum, let us appreciate Rothbard's masterpiece as an economic milestone in its own right, not just as an extension and clarification of "Human Action", with the hope that it will eventually become one of the standard points of reference for seekers of comprehensive economic knowledge in a world that makes it an ever more indispensable asset.
Thus, it is likely to serve as an increasingly fertile source of inspiration for all those eager to understand the relationship between the perennial workings of economics and the dynamic workings of economies - which is an increasingly pressing task if the latter are to progress uninterrupted. In sum, let us appreciate Rothbard's masterpiece as an economic milestone in its own right, not just as an extension and clarification of "Human Action", with the hope that it will eventually become one of the standard points of reference for seekers of comprehensive economic knowledge in a world that makes it an ever more indispensable asset.
Thursday, September 21, 2017
Prawdziwy socjalizm, czyli polityczny paragraf 22
Wszelka dyskusja o tzw. prawdziwym socjalizmie sprowadza się do społeczno-politycznego odpowiednika paragrafu 22. Gdyby gdziekolwiek udało się kiedykolwiek wprowadzić prawdziwy socjalizm - w pełni odcięty od zagranicznego wolnego rynku, skutecznie niszczący wszystkie lokalne czarne rynki, nie korzystający z dofinansowania przez inne, nie w pełni socjalistyczne reżimy, itd. - to taki system natychmiast uległby spektakularnemu samozniszczeniu, pochłonięty przez kalkulacyjny chaos tak wyczerpująco opisany przez Ludwiga von Misesa. Innymi słowy, nie byłby on prawdziwym socjalizmem, bo nie byłby już niczym. Z drugiej strony, jak długo nominalnie socjalistyczny system trwa dzięki istnieniu zagranicznego wolnego rynku, lokalnych czarnych rynków i dofinansowaniu przez inne, nie w pełni socjalistyczne reżimy, tak długo można twierdzić, że jego permanentne problemy wynikają z tego, iż nie jest to prawdziwy socjalizm.
Podsumowując, nigdy nigdzie nie będzie prawdziwego socjalizmu - i to nie z tego względu, że jest on logicznie niemożliwy, tylko z tego względu, że jego wdrożenie równa się jego natychmiastowej autodestrukcji. Zawsze będzie można natomiast twierdzić, że wszystkie chroniczne bolączki istniejących nominalnie socjalistycznych reżimów wynikają z tego, że żaden z nich nie osiągnął jeszcze ideału prawdziwego socjalizmu - bo po prawdzie martwy już żadnych bolączek nie odczuwa. Innymi słowy, zawsze będzie można utożsamiać samobójstwo z lepszym życiem - i, dążąc do niego, uprzykrzać życie tym, którzy chcą żyć. Chyba że zrozumie się w końcu, że - jak sugerował Mises i parę innych wcale rozsądnych osób - jest to utożsamienie tragicznie błędne. Czego wszystkim poszukiwaczom prawdziwego socjalizmu należy serdecznie życzyć.
Podsumowując, nigdy nigdzie nie będzie prawdziwego socjalizmu - i to nie z tego względu, że jest on logicznie niemożliwy, tylko z tego względu, że jego wdrożenie równa się jego natychmiastowej autodestrukcji. Zawsze będzie można natomiast twierdzić, że wszystkie chroniczne bolączki istniejących nominalnie socjalistycznych reżimów wynikają z tego, że żaden z nich nie osiągnął jeszcze ideału prawdziwego socjalizmu - bo po prawdzie martwy już żadnych bolączek nie odczuwa. Innymi słowy, zawsze będzie można utożsamiać samobójstwo z lepszym życiem - i, dążąc do niego, uprzykrzać życie tym, którzy chcą żyć. Chyba że zrozumie się w końcu, że - jak sugerował Mises i parę innych wcale rozsądnych osób - jest to utożsamienie tragicznie błędne. Czego wszystkim poszukiwaczom prawdziwego socjalizmu należy serdecznie życzyć.
Friday, September 15, 2017
Anarchokapitalizm jako fakt historii gospodarczej
Z czasem coraz bardziej doceniam to, że Rothbard nazwał swoje stanowisko społeczno-ekonomiczne anarchokapitalizmem. Jest to określenie prowokacyjne, ale słusznie prowokacyjne, bo jest ono przy tym idealnie ścisłe i w idealnie ścisły sposób rzuca zasadnicze intelektualne wyzwanie dwóm przeciwstawnym i równie błędnym narracjom z obszaru historii gospodarczej.
Jedna z tych narracji - narracja etatystyczno-kapitalistyczna - twierdzi, że to zorganizowana opresja państw jest w kluczowy sposób odpowiedzialna za rozwój ekonomiczny cywilizacji, gdyż w opresji tej widzi ona źródło praw własności, podziału pracy, podstawowej infrastruktury gospodarczej, itp. Narracja ta obejmuje praktycznie całą historię gospodarczą po dziś dzień - jedną z jej najnowszych iteracji jest oczywiście twierdzenie, że to państwom i ich wydatkom militarnym zawdzięczamy powstanie Internetu. Druga z owych narracji twierdzi z kolei, że państwowa opresja szkodzi rozwojowi cywilizacyjnemu, dlatego że immanentnie niszczy "prawdziwą cywilizację" anarchosocjalizmu, opartą na kolektywnej własności, partycypacyjnym zarządzaniu zasobami, itp. Ta z kolei narracja - względnie popularna nie wśród historyków gospodarczych, ale wśród antropologów - opisuje z rozrzewnieniem m.in. domniemany gospodarczy egalitaryzm wczesnego neolitu.
Tymczasem rothbardowski anarchokapitalizm utrąca u podstaw obie te narracje. Z jednej strony wykazuje on, że własność prywatna - oraz umożliwiany przez nią rachunek ekonomiczny oraz długofalowy wysiłek inwestycyjny - to zjawiska niezbędne dla zaistnienia specjalizacji i podziału pracy charakterystycznych dla rewolucji neolitycznej. Z drugiej zaś strony demonstruje on na bazie elementarnej prakseologicznej obserwacji, że państwo, jako instytucja czysto pasożytnicza, jest zawsze wtórne wobec gospodarczej produktywności, a więc nie tyle umożliwia ono akumulację prywatnego kapitału, co siłowo zagarnia jego uprzednio wytworzone nadwyżki. Innymi słowy, wszelki autentyczny rozwój gospodarczy jest, w jak najściślejszym tego słowa znaczeniu, anarchokapitalistyczny - jest to nie tyle terminologiczna prowokacja, co ścisły ekonomiczny i historyczny fakt.
Być może najlepszą historyczną ilustracją powyższej tezy jest skupienie się na społeczno-ekonomicznym charakterze tego, co może uchodzić za symbole trzech wielkich rewolucji gospodarczych w historii ludzkości. Za symbol rewolucji neolitycznej może być uznane Çatalhöyük - bardzo duża anatolijska osada, której mieszkańcy korzystali z dobrodziejstw daleko posuniętej specjalizacji, podziału pracy i dalekosiężnego handlu, nie będąc przy tym poddanymi jakiejkolwiek możliwej do archeologicznego zidentyfikowania klasy rządzącej. Za symbol rewolucji przemysłowej może być uznany rozwój giełd papierów wartościowych, będących u swoich początków ściśle autonomicznymi i samoregulującymi się instytucjami, których funkcjonowanie było od zawsze zbyt innowacyjne, by za jego postępem mogła nadążyć jakakolwiek państwowa biurokracja. Wreszcie za symbol rewolucji informacyjnej może być uznany Internet (wbrew popularnej etatystycznej propagandzie zdecydowanie nie będący państwowym wynalazkiem), a zwłaszcza takie jego owoce, jak gospodarka peer-to-peer i algorytmy oparte na rozproszonym zaufaniu. Wszystkie owe symbole są niemal doskonałym ucieleśnieniem anarchokapitalizmu - albo, w przypadku rewolucji neolitycznej, przynajmniej protoanarchokapitalizmu.
Podsumowując, synteza austriackiej prakseologii i oppenheimerowsko-nockowskiego spojrzenia na naturę państwa (a więc synteza ekonomicznego i socjologicznego realizmu), określona przez Rothbarda mianem anarchokapitalizmu, stanowi rewolucyjnie świeże i analitycznie precyzyjne spojrzenie na historię gospodarczego rozwoju ludzkości, przy czym - co nieczęsto doceniają nawet jego sympatycy - kluczowym elementem analitycznej precyzji owego spojrzenia jest także, a może przede wszystkim, jego precyzja terminologiczna.
Jedna z tych narracji - narracja etatystyczno-kapitalistyczna - twierdzi, że to zorganizowana opresja państw jest w kluczowy sposób odpowiedzialna za rozwój ekonomiczny cywilizacji, gdyż w opresji tej widzi ona źródło praw własności, podziału pracy, podstawowej infrastruktury gospodarczej, itp. Narracja ta obejmuje praktycznie całą historię gospodarczą po dziś dzień - jedną z jej najnowszych iteracji jest oczywiście twierdzenie, że to państwom i ich wydatkom militarnym zawdzięczamy powstanie Internetu. Druga z owych narracji twierdzi z kolei, że państwowa opresja szkodzi rozwojowi cywilizacyjnemu, dlatego że immanentnie niszczy "prawdziwą cywilizację" anarchosocjalizmu, opartą na kolektywnej własności, partycypacyjnym zarządzaniu zasobami, itp. Ta z kolei narracja - względnie popularna nie wśród historyków gospodarczych, ale wśród antropologów - opisuje z rozrzewnieniem m.in. domniemany gospodarczy egalitaryzm wczesnego neolitu.
Tymczasem rothbardowski anarchokapitalizm utrąca u podstaw obie te narracje. Z jednej strony wykazuje on, że własność prywatna - oraz umożliwiany przez nią rachunek ekonomiczny oraz długofalowy wysiłek inwestycyjny - to zjawiska niezbędne dla zaistnienia specjalizacji i podziału pracy charakterystycznych dla rewolucji neolitycznej. Z drugiej zaś strony demonstruje on na bazie elementarnej prakseologicznej obserwacji, że państwo, jako instytucja czysto pasożytnicza, jest zawsze wtórne wobec gospodarczej produktywności, a więc nie tyle umożliwia ono akumulację prywatnego kapitału, co siłowo zagarnia jego uprzednio wytworzone nadwyżki. Innymi słowy, wszelki autentyczny rozwój gospodarczy jest, w jak najściślejszym tego słowa znaczeniu, anarchokapitalistyczny - jest to nie tyle terminologiczna prowokacja, co ścisły ekonomiczny i historyczny fakt.
Być może najlepszą historyczną ilustracją powyższej tezy jest skupienie się na społeczno-ekonomicznym charakterze tego, co może uchodzić za symbole trzech wielkich rewolucji gospodarczych w historii ludzkości. Za symbol rewolucji neolitycznej może być uznane Çatalhöyük - bardzo duża anatolijska osada, której mieszkańcy korzystali z dobrodziejstw daleko posuniętej specjalizacji, podziału pracy i dalekosiężnego handlu, nie będąc przy tym poddanymi jakiejkolwiek możliwej do archeologicznego zidentyfikowania klasy rządzącej. Za symbol rewolucji przemysłowej może być uznany rozwój giełd papierów wartościowych, będących u swoich początków ściśle autonomicznymi i samoregulującymi się instytucjami, których funkcjonowanie było od zawsze zbyt innowacyjne, by za jego postępem mogła nadążyć jakakolwiek państwowa biurokracja. Wreszcie za symbol rewolucji informacyjnej może być uznany Internet (wbrew popularnej etatystycznej propagandzie zdecydowanie nie będący państwowym wynalazkiem), a zwłaszcza takie jego owoce, jak gospodarka peer-to-peer i algorytmy oparte na rozproszonym zaufaniu. Wszystkie owe symbole są niemal doskonałym ucieleśnieniem anarchokapitalizmu - albo, w przypadku rewolucji neolitycznej, przynajmniej protoanarchokapitalizmu.
Podsumowując, synteza austriackiej prakseologii i oppenheimerowsko-nockowskiego spojrzenia na naturę państwa (a więc synteza ekonomicznego i socjologicznego realizmu), określona przez Rothbarda mianem anarchokapitalizmu, stanowi rewolucyjnie świeże i analitycznie precyzyjne spojrzenie na historię gospodarczego rozwoju ludzkości, przy czym - co nieczęsto doceniają nawet jego sympatycy - kluczowym elementem analitycznej precyzji owego spojrzenia jest także, a może przede wszystkim, jego precyzja terminologiczna.
Thursday, September 14, 2017
Nie ma nic takiego jak "wolnorynkowy populizm"
Nie istnieje nic takiego jak "wolnorynkowy populizm" ani (klasycznie) "liberalny populizm". Osoba rozumiejąca na przynajmniej elementarnym poziomie procesy funkcjonowania wolnego rynku musi umieć rozumować w kategoriach kosztów alternatywnych, struktur motywacji, niezamierzonych i odległych konsekwencji, scenariuszy kontrfaktycznych i ładów spontanicznych, a to wymaga wystarczającej intelektualnej subtelności, by z definicji wykluczyć taką osobę z grona promotorów lub ofiar populizmu. I podobnie, osoba rozumiejąca na przynajmniej elementarnym poziomie procesy funkcjonowania klasycznie liberalnego społeczeństwa musi umieć rozumować w kategoriach metodologicznego indywidualizmu, harmonii pokojowych interesów oraz szacunku dla uniwersalnych i przyrodzonych praw naturalnych, co również leży poza intelektualnym zasięgiem jakiegokolwiek populizmu.
Istnieje więc jak najbardziej populizm nacjonalistyczny, socjalistyczny, interwencjonistyczny, a nawet scjentystyczno-technokratyczny, gdyż ich wspólnym mianownikiem jest eksploatowanie prymitywnej, instynktownej wiary w transformacyjną moc zorganizowanej, masowej agresji, ale - niemal z definicji - nie istnieje populizm wolnorynkowy ani klasycznie liberalny. Ilekroć więc ktoś zetknie się z krytyką promowania lub uprawiania tego rodzaju rzekomego "populizmu", ten nie powinien mieć wątpliwości, że ma do czynienia z typowym populistą. Mimo swej względnej intelektualnej subtelności, rzetelna wiedza społeczno-ekonomiczna może być popularna, ale nigdy nie może być populistyczna - takie mogą być jedynie wszelkie wrogie jej przesądy.
Istnieje więc jak najbardziej populizm nacjonalistyczny, socjalistyczny, interwencjonistyczny, a nawet scjentystyczno-technokratyczny, gdyż ich wspólnym mianownikiem jest eksploatowanie prymitywnej, instynktownej wiary w transformacyjną moc zorganizowanej, masowej agresji, ale - niemal z definicji - nie istnieje populizm wolnorynkowy ani klasycznie liberalny. Ilekroć więc ktoś zetknie się z krytyką promowania lub uprawiania tego rodzaju rzekomego "populizmu", ten nie powinien mieć wątpliwości, że ma do czynienia z typowym populistą. Mimo swej względnej intelektualnej subtelności, rzetelna wiedza społeczno-ekonomiczna może być popularna, ale nigdy nie może być populistyczna - takie mogą być jedynie wszelkie wrogie jej przesądy.
Sunday, September 10, 2017
Życie, wolność, własność i higiena psychiczna
Istnieje mnóstwo przekonań tak głupich, niedorzecznych lub kuriozalnych, że nie da się z nimi dyskutować, nie warto z nimi walczyć i nie sposób ich tolerować. Powyższe trzy podejścia - dialog, walka i tolerancja - nie wyczerpują jednak możliwych w tym kontekście rozwiązań. Fenomenalną obserwacją klasycznych liberałów - oraz ich spadkobierców, libertarian - jest to, że istnieje tu jeszcze czwarta opcja - tańsza, wygodniejsza i bardziej elegancka niż wszystkie pozostałe. Jest nią bezwarunkowy szacunek dla prywatnych przestrzeni poszczególnych osób oraz jak największe rozszerzenie obszaru zajmowanego przez jak największą liczbę owych przestrzeni, w których każdy może głosić choćby i najgłupsze, najniedorzeczniejsze i najbardziej kuriozalne przekonania bez szkody dla innych, oraz w których każdy może być od tego rodzaju przekonań wolny.
W dobie wszechobecnego informacyjnego szumu generowanego przez środki masowego przekazu - z Internetem na czele - liczba i skala wspomnianych wyżej przekonań jest tak wielka i tak wyraźna jak nigdy dotąd. Tym oczywistsza powinna więc stawać się atrakcyjność i zdroworozsądkowość opisanego wyżej libertariańskiego rozwiązania, wdrażanego zarówno w wymiarze wirtualnym, jak i fizycznym. Okazuje się bowiem, że rozwiązanie to sprzyja w największym stopniu ochronie nie tylko życia, wolności i własności, ale również elementarnej higieny psychicznej - ta zaś w dobie tzw. wieku informacji może się okazać równie cenna.
W dobie wszechobecnego informacyjnego szumu generowanego przez środki masowego przekazu - z Internetem na czele - liczba i skala wspomnianych wyżej przekonań jest tak wielka i tak wyraźna jak nigdy dotąd. Tym oczywistsza powinna więc stawać się atrakcyjność i zdroworozsądkowość opisanego wyżej libertariańskiego rozwiązania, wdrażanego zarówno w wymiarze wirtualnym, jak i fizycznym. Okazuje się bowiem, że rozwiązanie to sprzyja w największym stopniu ochronie nie tylko życia, wolności i własności, ale również elementarnej higieny psychicznej - ta zaś w dobie tzw. wieku informacji może się okazać równie cenna.
Thursday, September 7, 2017
Welfare States Encourage Bad Economic Thinking
The greatest intellectual accomplishment of the laissez-faire liberal theorists was the recognition of the “hard” and “soft” institutions that are crucial prerequisites of productive accomplishment and material prosperity. The hard institutions include private property rights, market prices, and sound money. The soft institutions include those that reinforce values such as prudence, thrift, resourcefulness, innovative courage, and respect for success.
However, this accomplishment was accompanied by a proportionately great intellectual error — the belief that these institutions can be safeguarded exclusively by monopolistic apparatus of aggressive violence, commonly known as states. Since states necessarily parasitize on the productive output of market society, the belief that they are necessary for its emergence, let alone that they can remain “minimal” after its emergence, is fatally misguided. On the contrary, it appears perfectly predictable that they will grow in step with the increase in market output.
Unfortunately, this is not the end of the story. As powerful as states may be in terms of sheer physical force, their survival is ultimately rooted in favorable public opinion, and the best way to secure such opinion is to share their plunder as widely as possible. Thus, with sufficiently wealthy hosts at their disposal, states invariably turn into “welfare” states. And it is at this point that they start sawing off the branch on which they are sitting.
With productive achievement institutionally separated from consumption opportunities, the wealth-generating soft institutions start to erode particularly fast. When there is great abundance all around, but it seems that it can be enjoyed without putting in any productive effort, increasingly many of those who do not so enjoy it come to believe that abundance is a free good, and that the only reason why it is not free for them is because someone unfairly withholds it from them. In other words, the prevalence of welfare-statist “redistribution” spells the death of economic thinking – that is, thinking in terms of resource scarcity, opportunity costs, and incentive structures. This temporarily strengthens the state even further – since at this point the state immediately steps in as an entity that is able and willing to punish the malevolent withholders – but it also further accelerates the death of the goose that lays its golden eggs.
In addition, great abundance coupled with the prevalence of statist “redistribution” encourages the overall infantilization of culture. In the absence of sound economic thinking, which explains why particular resources end up in the hands of particular members of extended social order, there appears a tendency to invent arbitrary pseudo-reasons as to why one’s position in this order is not as satisfactory as one would like it to be. One is then encouraged to, for example, invent various contrived identities that are supposed to account for “economic discrimination” of those who are unlucky to possess them. This leads to adopting a crude, childish worldview whereby every aspect of reality is somehow linked to one’s identity and its supposed disadvantages, and whereby the whole realm of social intercourse is reduced to a zero-sum clash between identity-based classes. Needless to say, this creates a perfect environment for accelerated capital consumption.
Another aspect of the infantilization typical of an affluent society mired in welfare statism is that it replaces eudaimonism with hedonism – instead of promoting the pursuit of happiness, it promotes the demand for pleasure. Happiness is increasingly not an option, since it is accessible exclusively to the rapidly diminishing group of those who put serious intellectual, moral, and entrepreneurial effort into seeking it. Instead, the beneficiaries of the welfare state are satisfied with the dubious pleasures of hand-to-mouth existence sponsored by legal plunder, which not only rapidly impoverishes society in material terms, but also steadily erodes its intellectual and moral quality. This, in turn, makes restoring the wealth-generating soft institutions and harmonizing them with the relevant hard institutions all the more difficult.
Thus, it becomes clear that the welfare state is not something that can be grudgingly tolerated as merely a parasitic nuisance. It is overoptimistic to assume that the remaining vestiges of free-market entrepreneurialism will always be able to outpace its insatiable drive toward capital consumption. Nor is it prudent to believe that the hard institutions of private property rights and market prices will be able to survive, let alone do their job effectively, with their underlying cultural foundations eroded to the core. And it is evident that welfare statism strikes at the latter at least as hard, if not more so, than it does at the former.
In other words, in the context of getting rid of all traces of statist “redistribution”, there is no such thing as acting too quickly. As long as the welfare state operates unabated, the wealthier society becomes, the faster it moves toward the point of no return, beyond which the forces of capital consumption irreversibly overcome the forces of capital accumulation. Furthermore, one has to bear in mind that in the context of stopping the former, what matters is not just formal institutional changes, but also – probably more so – far more intangible normative corrections. This is why, in addition to promoting economic knowledge in the spirit of Ludwig von Mises, we should also promote standards of moral and cultural excellence, as epitomized by the leading figures of the Austrian tradition and other individuals cognizant of the normative underpinnings of the free and prosperous commonwealth.
[Reposted from Mises.org]
However, this accomplishment was accompanied by a proportionately great intellectual error — the belief that these institutions can be safeguarded exclusively by monopolistic apparatus of aggressive violence, commonly known as states. Since states necessarily parasitize on the productive output of market society, the belief that they are necessary for its emergence, let alone that they can remain “minimal” after its emergence, is fatally misguided. On the contrary, it appears perfectly predictable that they will grow in step with the increase in market output.
Unfortunately, this is not the end of the story. As powerful as states may be in terms of sheer physical force, their survival is ultimately rooted in favorable public opinion, and the best way to secure such opinion is to share their plunder as widely as possible. Thus, with sufficiently wealthy hosts at their disposal, states invariably turn into “welfare” states. And it is at this point that they start sawing off the branch on which they are sitting.
With productive achievement institutionally separated from consumption opportunities, the wealth-generating soft institutions start to erode particularly fast. When there is great abundance all around, but it seems that it can be enjoyed without putting in any productive effort, increasingly many of those who do not so enjoy it come to believe that abundance is a free good, and that the only reason why it is not free for them is because someone unfairly withholds it from them. In other words, the prevalence of welfare-statist “redistribution” spells the death of economic thinking – that is, thinking in terms of resource scarcity, opportunity costs, and incentive structures. This temporarily strengthens the state even further – since at this point the state immediately steps in as an entity that is able and willing to punish the malevolent withholders – but it also further accelerates the death of the goose that lays its golden eggs.
In addition, great abundance coupled with the prevalence of statist “redistribution” encourages the overall infantilization of culture. In the absence of sound economic thinking, which explains why particular resources end up in the hands of particular members of extended social order, there appears a tendency to invent arbitrary pseudo-reasons as to why one’s position in this order is not as satisfactory as one would like it to be. One is then encouraged to, for example, invent various contrived identities that are supposed to account for “economic discrimination” of those who are unlucky to possess them. This leads to adopting a crude, childish worldview whereby every aspect of reality is somehow linked to one’s identity and its supposed disadvantages, and whereby the whole realm of social intercourse is reduced to a zero-sum clash between identity-based classes. Needless to say, this creates a perfect environment for accelerated capital consumption.
Another aspect of the infantilization typical of an affluent society mired in welfare statism is that it replaces eudaimonism with hedonism – instead of promoting the pursuit of happiness, it promotes the demand for pleasure. Happiness is increasingly not an option, since it is accessible exclusively to the rapidly diminishing group of those who put serious intellectual, moral, and entrepreneurial effort into seeking it. Instead, the beneficiaries of the welfare state are satisfied with the dubious pleasures of hand-to-mouth existence sponsored by legal plunder, which not only rapidly impoverishes society in material terms, but also steadily erodes its intellectual and moral quality. This, in turn, makes restoring the wealth-generating soft institutions and harmonizing them with the relevant hard institutions all the more difficult.
Thus, it becomes clear that the welfare state is not something that can be grudgingly tolerated as merely a parasitic nuisance. It is overoptimistic to assume that the remaining vestiges of free-market entrepreneurialism will always be able to outpace its insatiable drive toward capital consumption. Nor is it prudent to believe that the hard institutions of private property rights and market prices will be able to survive, let alone do their job effectively, with their underlying cultural foundations eroded to the core. And it is evident that welfare statism strikes at the latter at least as hard, if not more so, than it does at the former.
In other words, in the context of getting rid of all traces of statist “redistribution”, there is no such thing as acting too quickly. As long as the welfare state operates unabated, the wealthier society becomes, the faster it moves toward the point of no return, beyond which the forces of capital consumption irreversibly overcome the forces of capital accumulation. Furthermore, one has to bear in mind that in the context of stopping the former, what matters is not just formal institutional changes, but also – probably more so – far more intangible normative corrections. This is why, in addition to promoting economic knowledge in the spirit of Ludwig von Mises, we should also promote standards of moral and cultural excellence, as epitomized by the leading figures of the Austrian tradition and other individuals cognizant of the normative underpinnings of the free and prosperous commonwealth.
[Reposted from Mises.org]
Labels:
culture,
institutions,
redistribution,
welfare state
Wednesday, September 6, 2017
O zaletach prokapitalistycznej krytyki kapitalizmu
Im kto jest bardziej prokapitalistyczny, prorynkowy i proprzedsiębiorczy, tym bardziej powinien doceniać fenomenalny dobrobytowy potencjał narzędzi i form organizacyjnych, jakimi są wolny rynek, kapitalizm i swobodna przedsiębiorczość, przy jednoznacznym byciu tym bardziej krytycznym wobec zakresu rzeczywistego wykorzystywania owego potencjału.
To konsekwentny prokapitalista, nie proetatysta, ma prawo i obowiązek być szczególnie krytyczny wobec formy i treści istniejących w danym czasie gospodarek kapitalistycznych. To zwolennik w pełni wolnego rynku ma szczególne prawo i obowiązek krytykowania wolnych konsumentów za tandetne w jego odczuciu wybory konsumenckie, a wolnych przedsiębiorców za siermiężne w jego opinii oferty produktowe i usługowe. Krytyka ta - jeśli jest ona konstruktywna - sprowadza się bowiem do bezustannego podkreślania, jak wielki, praktycznie nieograniczony dobrobytowy potencjał zawiera w sobie wolny rynek, kapitalizm i swobodna przedsiębiorczość, i jak istotne jest, aby bezustannie doskonalić się w jego odkrywaniu.
Oczywistym być powinno, że ogromne marnotrawstwo owego potencjału wynika z tego, że istniejące dziś gospodarki rynkowe są przesiąknięte etatystyczną trucizną. Nie wolno jednak popełniać w tym kontekście błędu twierdzenia, że istnienie owych etatystycznych obciążeń zwalnia istniejące gospodarki rynkowe z krytyki na ich własnym gruncie. Bardzo istotnym w tym kontekście zadaniem jest ostateczne pogrzebanie etatystycznego sofizmatu, jakoby tego rodzaju krytyka musiała być równoznaczna z chęcią coraz większego podporządkowywania owych gospodarek politycznej represji. Jest bowiem wręcz przeciwnie - tylko ten, kto chce je całkowicie uwolnić od politycznej represji, może i powinien uprawiać autentycznie konstruktywną krytykę rozmaitych mankamentów ich funkcjonowania, tak samo jak może i powinien uprawiać podobną krytykę dotyczącą innych kluczowych obszarów współdziałania wolnych i odpowiedzialnych jednostek.
To konsekwentny prokapitalista, nie proetatysta, ma prawo i obowiązek być szczególnie krytyczny wobec formy i treści istniejących w danym czasie gospodarek kapitalistycznych. To zwolennik w pełni wolnego rynku ma szczególne prawo i obowiązek krytykowania wolnych konsumentów za tandetne w jego odczuciu wybory konsumenckie, a wolnych przedsiębiorców za siermiężne w jego opinii oferty produktowe i usługowe. Krytyka ta - jeśli jest ona konstruktywna - sprowadza się bowiem do bezustannego podkreślania, jak wielki, praktycznie nieograniczony dobrobytowy potencjał zawiera w sobie wolny rynek, kapitalizm i swobodna przedsiębiorczość, i jak istotne jest, aby bezustannie doskonalić się w jego odkrywaniu.
Oczywistym być powinno, że ogromne marnotrawstwo owego potencjału wynika z tego, że istniejące dziś gospodarki rynkowe są przesiąknięte etatystyczną trucizną. Nie wolno jednak popełniać w tym kontekście błędu twierdzenia, że istnienie owych etatystycznych obciążeń zwalnia istniejące gospodarki rynkowe z krytyki na ich własnym gruncie. Bardzo istotnym w tym kontekście zadaniem jest ostateczne pogrzebanie etatystycznego sofizmatu, jakoby tego rodzaju krytyka musiała być równoznaczna z chęcią coraz większego podporządkowywania owych gospodarek politycznej represji. Jest bowiem wręcz przeciwnie - tylko ten, kto chce je całkowicie uwolnić od politycznej represji, może i powinien uprawiać autentycznie konstruktywną krytykę rozmaitych mankamentów ich funkcjonowania, tak samo jak może i powinien uprawiać podobną krytykę dotyczącą innych kluczowych obszarów współdziałania wolnych i odpowiedzialnych jednostek.
Subscribe to:
Posts (Atom)