Każdy, kto drży przed "władzą rynkowych korporacji" i chciałby ją ograniczyć przy pomocy władzy demokratycznych państw, powinien zdać sobie sprawę, że ta druga jest niczym innym, jak władzą korporacji rodem z najgorszego dickensowskiego koszmaru.
Otóż tzw. demokratyczne państwa to korporacje, które 1) siłowo przyznają sobie na danym terytorium pozycję monopolisty, 2) siłowo zmuszają wszystkich mieszkańców danego terytorium do finansowania swojej działalności, 3) wmuszają w swoich "klientów" dowolnie wybrane przez siebie "usługi", 4) zastrzegają sobie prawo do dowolnego modyfikowania zakresu i ceny owych "usług", 5) dążą do siłowego usunięcia lub skrępowania wszelkiej konkurencji w dowolnym obszarze działalności gospodarczej, jeśli uznają tę konkurencję za niepożądaną, i 6) w razie niesubordynacji zastrzegają sobie prawo do pozbawienia swoich "klientów" własności, zdrowia, a nawet życia.
W dodatku, aby nie tylko skrzywdzić materialnie, ale też obrazić intelektualnie swoje ofiary, twierdzą one, że wszystkie ich powyższe cechy nie są problematyczne dlatego, że każdy z ich "klientów" otrzymuje w owych korporacjach pojedynczy udział, który 1) nie może zostać sprzedany, 2) nie może zostać uzupełniony o dodatkowe udziały zwiększające kompetencje udziałowca, 3) nie wiąże się z otrzymywaniem jakichkolwiek dywidend ani potencjalnych zysków kapitałowych, i 4) uprawnia udziałowca wyłącznie do dokonania raz na kilka lat wyboru pomiędzy kilkoma radami nadzorczymi sformowanymi uprzednio całkowicie niezależnie od jego woli w tej materii.
W świetle powyższego trudno uniknąć wniosku, że ci, którzy w strachu przed wpływem korporacji rynkowych podporządkowują się władzy tzw. demokratycznych państw, tym samym podporządkowują się również władzy czegoś innego - zjawiska ani nie rynkowego, ani nie politycznego, ale psychologicznego, a nazywającego się syndromem sztokholmskim. Inne bowiem interpretacje ich zachowania w tym zakresie musiałyby już być znacznie mniej życzliwe.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
Piękne.
ReplyDelete