Wszystkie wielkie tradycje filozoficzne i religijne ludzkości słusznie przestrzegają przed egoizmem - czy, używając języka przedmodernistycznego - przed czynieniem miłości własnej osią swojego życia. Nie ma to nic wspólnego z zalecaniem "poświęcania się na rzecz kolektywu" ani też nie stoi to w żadnej opozycji do smithowsko-bastiatowskich obserwacji na temat harmonii interesów własnych i cudzych na wolnym rynku. Oznacza to natomiast, że jeśli osią swojego życia czyni się zachwyt nad własną jaźnią i związaną z nią tożsamością, a nie skupienie się na konkretnych obiektywnych wartościach i czynach służących ich rozwojowi ("po owocach ich poznacie"), to sprowadza się ową jaźń i tożsamość do stanu bezwartościowości. Podobnie czyni się wtedy również z intelektualną, moralną i estetyczną atmosferą, w której owa jaźń bytuje.
Taka jest właśnie atmosfera tzw. polityki tożsamości i związanej z nią autowiktymizacji, w wersji narodowej, rasowej, kulturowej, "klasowej" bądź dowolnej innej - nie liczy się tu to, czy zinternalizowało się pewne obiektywne wartości i przedstawiło się pewne obiektywnie poprawne argumenty, ale to, że "jest się sobą" i ma się "swoje zdanie", które rzekomo zasługuje na wysłuchanie i szacunek tylko dlatego, że jest swoje. Nie trzeba dodawać, że w tego rodzaju atmosferze dociekanie prawdy musi zostać zastąpione infantylnym rezonowaniem, a moralna praca nad sobą na bazie wyrzeczeń i samoograniczeń - narcystycznym epatowaniem swoją osobą. Warto natomiast dodać, że - wbrew swoim pretensjom - tego rodzaju zjawisko jest immanentnie wrogie wolności osobistej, gdyż z definicji karmi się ono mnożeniem nierozwiązywalnych konfliktów, nie uznających jakichkolwiek obiektywnych kryteriów wolności czy własności, niepodlegających żadnym arbitralnym "tożsamościowym" roszczeniom.
Wszystkie wielkie tradycje filozoficzne i religijne ludzkości miały tego świadomość na tysiące lat przed nastaniem epoki powszechnego dobrobytu, która po raz pierwszy umożliwiła oddawanie się czystej miłości własnej na tak powszechną i ostentacyjną skalę, a tym samym po raz pierwszy tak wyraźnie unaoczniła jego zgubne dla cywilizacji skutki. Warto więc, by podobną świadomość uzyskali dziś wszyscy przyjaciele wolności osobistej i własności prywatnej, zbyt często postrzegający czystą miłość własną jako fundament szacunku dla owych wartości - zwłaszcza jeśli chcą ocalić wspomniany wyżej powszechny dobrobyt, będący tych wartości rezultatem.
Sunday, May 28, 2017
Wednesday, May 17, 2017
Redystrybucja: najlepsze narzędzie demoralizacji
Tzw. redystrybucja znajduje się w ścisłej czołówce najbardziej zdradziecko niemoralnych i demoralizujących zjawisk społecznych. W sposób wyjątkowo przewrotny za jednym zamachem godzi ona w cały szereg kluczowych wartości społecznych i związanych z nimi przymiotów charakteru.
Swoich "beneficjentów" odziera ona z odpowiedzialności, roztropności, a nawet możliwości odczuwania wdzięczności - w końcu nie można być wdzięcznym za coś, co się komuś rzekomo należy. Swoich "żywicieli" odziera ona z przedsiębiorczego zapału, szacunku dla bliźnich i możliwości bycia filantropami - w końcu nie można dzielić się tymi ze swoich zasobów, które ktoś inny próbuje bezceremonialnie zagrabić. Swoich organizatorów zaś przyucza ona do intelektualnej nieuczciwości lub moralnej bezmyślności - tzn. do nachalnego sprzedawania ordynarnej grabieży jako społecznej wrażliwości lub do oderwania owych pojęć od jakiejkolwiek uczciwie przemyślanej moralnej treści. I wreszcie wciąga ona wszystkich swoich uczestników - dobrowolnych i mimowolnych - w nieskończoną, samonapędzającą się spiralę zorganizowanej roszczeniowości, agresji, pasożytnictwa i wzajemnej pogardy.
Jest to więc zjawisko bezkonkurencyjnie skuteczne w zakresie powolnego, ukradkowego i konsekwentnego rozkładania społeczeństwa i wszelkich społecznych przymiotów. Jest to tym samym również - jak wszelkie tego rodzaju zjawiska - wąż w ostatecznym rachunku pożerający swój własny ogon, ale niewielka to pociecha, bo przedtem zawsze jest on zdolny pożreć wszystko pozostałe. Jedynym sposobem, aby mu to uniemożliwić, wydaje się bezkompromisowe obnażanie przy każdej okazji jego prawdziwej natury i równie bezkompromisowe zawstydzanie tych, którzy albo nie chcą jej zrozumieć, albo ją rozumieją i mimo to nie wydają się mieć problemu z byciem jej przychylnym. Aby jednak móc skutecznie podejmować tego rodzaju działania, trzeba najpierw samemu nie mieć co do owej natury żadnych wątpliwości - a tych można się pozbyć wyłącznie na drodze konsekwentnego budowania rzetelnej świadomości wszystkich odnośnych ekonomicznych i moralnych faktów. Kto więc chce się w kluczowy sposób przysłużyć zarówno samemu sobie, jak i społeczeństwu, w którym żyje, ten nigdy nie powinien zaniedbywać jej kształtowania.
Swoich "beneficjentów" odziera ona z odpowiedzialności, roztropności, a nawet możliwości odczuwania wdzięczności - w końcu nie można być wdzięcznym za coś, co się komuś rzekomo należy. Swoich "żywicieli" odziera ona z przedsiębiorczego zapału, szacunku dla bliźnich i możliwości bycia filantropami - w końcu nie można dzielić się tymi ze swoich zasobów, które ktoś inny próbuje bezceremonialnie zagrabić. Swoich organizatorów zaś przyucza ona do intelektualnej nieuczciwości lub moralnej bezmyślności - tzn. do nachalnego sprzedawania ordynarnej grabieży jako społecznej wrażliwości lub do oderwania owych pojęć od jakiejkolwiek uczciwie przemyślanej moralnej treści. I wreszcie wciąga ona wszystkich swoich uczestników - dobrowolnych i mimowolnych - w nieskończoną, samonapędzającą się spiralę zorganizowanej roszczeniowości, agresji, pasożytnictwa i wzajemnej pogardy.
Jest to więc zjawisko bezkonkurencyjnie skuteczne w zakresie powolnego, ukradkowego i konsekwentnego rozkładania społeczeństwa i wszelkich społecznych przymiotów. Jest to tym samym również - jak wszelkie tego rodzaju zjawiska - wąż w ostatecznym rachunku pożerający swój własny ogon, ale niewielka to pociecha, bo przedtem zawsze jest on zdolny pożreć wszystko pozostałe. Jedynym sposobem, aby mu to uniemożliwić, wydaje się bezkompromisowe obnażanie przy każdej okazji jego prawdziwej natury i równie bezkompromisowe zawstydzanie tych, którzy albo nie chcą jej zrozumieć, albo ją rozumieją i mimo to nie wydają się mieć problemu z byciem jej przychylnym. Aby jednak móc skutecznie podejmować tego rodzaju działania, trzeba najpierw samemu nie mieć co do owej natury żadnych wątpliwości - a tych można się pozbyć wyłącznie na drodze konsekwentnego budowania rzetelnej świadomości wszystkich odnośnych ekonomicznych i moralnych faktów. Kto więc chce się w kluczowy sposób przysłużyć zarówno samemu sobie, jak i społeczeństwu, w którym żyje, ten nigdy nie powinien zaniedbywać jej kształtowania.
Labels:
charakter,
demoralizacja,
państwo opiekuńcze,
redystrybucja
Thursday, May 11, 2017
Materialny dobrobyt a intelektualny niedostatek
Nie ma nic paradoksalnego w tym, że bezprecedensowy dobrobyt materialny i postęp technologiczny może iść w parze z ogromnym regresem intelektualnym, zwłaszcza w tzw. wymiarze humanistycznym czy filozoficznym. Tego rodzaju możliwość wynika przynajmniej z następujących czynników:
1. Dobrobyt potrafi - choć oczywiście nie musi - prowadzić do intelektualnego rozleniwienia, związanego z utratą świadomości tego, co stanowi ekonomiczne i duchowe fundamenty bogacenia się społeczeństw. Tego rodzaju rozleniwienie prowadzi natomiast wprost do kulturowego infantylizmu, przejawiającego się w zjawiskach takich jak tzw. polityczna poprawność (jak również ostentacyjnie obraźliwa "polityczna niepoprawność"), "memizacja" komunikacji międzyludzkiej czy zagłuszanie logicznych, choć niepopularnych argumentów oburzonym sentymentalizmem.
2. Gwałtowny rozwój technologiczny potrafi - choć, znowu, oczywiście nie musi - prowadzić do materialistyczno-scjentystycznej ślepoty, opartej na przekonaniu, że jedynymi kryteriami prawdy są kryteria nauk przyrodniczych, a jedyną obiektywną formą postępu społecznego jest postęp inżynieryjny bądź medyczny. Wynikiem tego rodzaju ślepoty jest kręcenie się w kołowrotku pseudoproblemów i pseudorozwiązań, które natychmiast byłyby jako takie rozpoznane przez myślicieli starożytności, średniowiecza czy dojrzałego oświecenia, posiadających dużo bardziej wyrafinowane rozumienie pojęć prawdy i postępu.
3. Gdy dobra się mnożą, mnożą się ich zjadacze. Jeśli za postępem materialnym nie idzie wystarczający postęp intelektualny i moralny, budujący chęć i umiejętność bronienia dobrobytu przed instytucjonalnym pasożytnictwem, to im większy będzie ów dobrobyt, tym bardziej natężone i pozbawione skrupułów będzie również owo pasożytnictwo. Prym zaś w jego uprawianiu będą wiodły monopolistyczne aparaty przemocy, wykorzystujące nadwyżkę zagarniętych dóbr w celu jak największego skorumpowania i uzależnienia od siebie tzw. sektora edukacyjno-badawczego, stającego się wówczas ich pionem propagandowym.
Z powyższego nie wynika oczywiście, że postęp materialny i technologiczny jest czymkolwiek złym. Wynika z tego natomiast, że jest on równie wielkim błogosławieństwem, co wyzwaniem, i że jego współwystępowanie z okresami intelektualnej i kulturowej zapaści nie jest niestety niczym nienaturalnym. Co z kolei powinno prowadzić do wniosku, że ostatnią rzeczą, na jaką mogą sobie pozwolić jego intelektualnie i kulturowo świadomi beneficjenci, jest naiwnie optymistyczne osiadanie na laurach i ograniczanie się do statystycznego wykazywania, że jest coraz lepiej - bo, przy braku stosownej humanistycznej, filozoficznej i duchowej dojrzałości, już choćby z wyżej wymienionych względów może bardzo szybko przestać tak być.
1. Dobrobyt potrafi - choć oczywiście nie musi - prowadzić do intelektualnego rozleniwienia, związanego z utratą świadomości tego, co stanowi ekonomiczne i duchowe fundamenty bogacenia się społeczeństw. Tego rodzaju rozleniwienie prowadzi natomiast wprost do kulturowego infantylizmu, przejawiającego się w zjawiskach takich jak tzw. polityczna poprawność (jak również ostentacyjnie obraźliwa "polityczna niepoprawność"), "memizacja" komunikacji międzyludzkiej czy zagłuszanie logicznych, choć niepopularnych argumentów oburzonym sentymentalizmem.
2. Gwałtowny rozwój technologiczny potrafi - choć, znowu, oczywiście nie musi - prowadzić do materialistyczno-scjentystycznej ślepoty, opartej na przekonaniu, że jedynymi kryteriami prawdy są kryteria nauk przyrodniczych, a jedyną obiektywną formą postępu społecznego jest postęp inżynieryjny bądź medyczny. Wynikiem tego rodzaju ślepoty jest kręcenie się w kołowrotku pseudoproblemów i pseudorozwiązań, które natychmiast byłyby jako takie rozpoznane przez myślicieli starożytności, średniowiecza czy dojrzałego oświecenia, posiadających dużo bardziej wyrafinowane rozumienie pojęć prawdy i postępu.
3. Gdy dobra się mnożą, mnożą się ich zjadacze. Jeśli za postępem materialnym nie idzie wystarczający postęp intelektualny i moralny, budujący chęć i umiejętność bronienia dobrobytu przed instytucjonalnym pasożytnictwem, to im większy będzie ów dobrobyt, tym bardziej natężone i pozbawione skrupułów będzie również owo pasożytnictwo. Prym zaś w jego uprawianiu będą wiodły monopolistyczne aparaty przemocy, wykorzystujące nadwyżkę zagarniętych dóbr w celu jak największego skorumpowania i uzależnienia od siebie tzw. sektora edukacyjno-badawczego, stającego się wówczas ich pionem propagandowym.
Z powyższego nie wynika oczywiście, że postęp materialny i technologiczny jest czymkolwiek złym. Wynika z tego natomiast, że jest on równie wielkim błogosławieństwem, co wyzwaniem, i że jego współwystępowanie z okresami intelektualnej i kulturowej zapaści nie jest niestety niczym nienaturalnym. Co z kolei powinno prowadzić do wniosku, że ostatnią rzeczą, na jaką mogą sobie pozwolić jego intelektualnie i kulturowo świadomi beneficjenci, jest naiwnie optymistyczne osiadanie na laurach i ograniczanie się do statystycznego wykazywania, że jest coraz lepiej - bo, przy braku stosownej humanistycznej, filozoficznej i duchowej dojrzałości, już choćby z wyżej wymienionych względów może bardzo szybko przestać tak być.
Tuesday, May 9, 2017
Roztropne potępianie a moralna wrażliwość
Potępianie jest tym wobec przywar powszednich, czym jest kryminalizacja wobec przywar śmiertelnych. Innymi słowy, gdy używać go roztropnie, potępianie jest kluczową formą moralnej samoobrony, proporcjonalną wobec wagi moralnych defektów, którym próbuje się przeciwstawiać. Jego nieobecność oznacza rezygnację z jakiejkolwiek idei obiektywnych standardów moralnych w odniesieniu do tych zachowań, które nie zasługują na miano przestępstw.
Tak więc, gdy używać go roztropnie, potępianie okazuje się wyrazem nie topornego moralizatorstwa, ale moralnego wyrafinowania, przejawiającego się w umiejętności wywierania miękkiego nacisku tam, gdzie cokolwiek silniejszego byłoby samo w sobie moralnie niedopuszczalne. Trudno się w związku z tym dziwić, że bezwzględne potępienie praktyki potępiania jest szeroko - i słusznie - uznawane za słabo zawoalowaną próbę niszczenia moralnej wrażliwości pod pretekstem jej upowszechniania.
Tak więc, gdy używać go roztropnie, potępianie okazuje się wyrazem nie topornego moralizatorstwa, ale moralnego wyrafinowania, przejawiającego się w umiejętności wywierania miękkiego nacisku tam, gdzie cokolwiek silniejszego byłoby samo w sobie moralnie niedopuszczalne. Trudno się w związku z tym dziwić, że bezwzględne potępienie praktyki potępiania jest szeroko - i słusznie - uznawane za słabo zawoalowaną próbę niszczenia moralnej wrażliwości pod pretekstem jej upowszechniania.
Sunday, May 7, 2017
Nauka, wolna konkurencja i "polityczna opieka"
Nie istnieje nic takiego jak "ustalona nauka": istnieje jedynie nauka rozwijająca się lub skorumpowana. Rozwijać naukę to uczynić ją beneficjentem konkurencyjnego procesu badań i odkryć. Skorumpować naukę to oderwać ją od owego konkurencyjnego procesu poprzez otoczenie jej "polityczną opieką". W pierwszym z tych przypadków nawet najbardziej awanturnicze konflikty wewnątrz środowiska naukowego mogą zostać uznane za przejaw kontroli jakości. Natomiast w drugim z nich nawet najbardziej jednomyślna zgoda może zostać uznana za przejaw propagandowej manipulacji. W świecie naukowej specjalizacji ostatnią rzeczą, jaką może zaakceptować zdrowy rozsądek inteligentnego laika, jest jakikolwiek naukowy konsensus poparty zorganizowaną agresją i ową agresję popierający.
Wednesday, May 3, 2017
Różne typy socjalizmu, ten sam typ zagrożenia
Każdy socjalizm kończy się tak, jak w Związku Sowieckim, Korei Północnej, na Kubie czy w Wenezueli - głodem i nędzą dla wszystkich. Jest to, jak wykazał Ludwig von Mises, kwestia logicznej konieczności - i na szczęście nie jest to już dziś wniosek szczególnie kontrowersyjny.
Von Mises wykazał jednak również, że bardziej miękkie czy też jedynie częściowe formy socjalizmu - które można określić mianem socjaldemokracji, interwencjonizmu, etatyzmu czy bismarcko-keynesizmu - są pod względem swoich ostatecznych rezultatów identyczne z pełnym socjalizmem typu sowieckiego. Jedyną, choć kluczową między nimi różnicą - bardziej proceduralną, niż substancjalną - jest tempo oddziaływania. Socjalizm typu sowieckiego jest jak poderżnięcie gospodarce gardła - szkoda dzieje się zbyt szybko, aby ofiarę było w stanie cokolwiek ocalić. Tymczasem socjalizm typu socjaldemokratyczno-interwencjonistycznego jest jak powolne wykrwawianie gospodarki - ostateczny rezultat jest ceteris paribus ten sam, ale szkoda dzieje się na tyle powoli, że produktywna część społeczeństwa jest w stanie na bieżąco przetaczać ofierze krew, więc ów rezultat jest bezustannie odwlekany. Wystarczy jednak, że siły witalne produktywnej części społeczeństwa zostaną na tyle wyczerpane, iż wykrwawianie stanie się szybsze niż przetaczanie krwi, a ów katastrofalny rezultat stanie się nieunikniony.
Obserwując więc kolejne spektakularne katastrofy socjalizmu typu sowieckiego - takie jak ta mająca obecnie miejsce w Wenezueli - nie należy jedynie powtarzać oczywistości na temat immanentnej gospodarczej niewydolności tego rodzaju systemów, ale trzeba też konsekwentnie budzić świadomość tego, że dokładnie taki sam los czeka socjaldemokratyczne interwencjonizmy i "państwa opiekuńcze", gdy tylko przekroczą one opisany wyżej kluczowy punkt przegięcia, w którym pasożytnictwo ostatecznie przeważa nad produktywnością. Tego bowiem, gdzie znajduje się ów punkt, nie jest w stanie odkryć nawet najlepsza teoria ekonomiczna; wtedy natomiast, kiedy każdorazowo odkryje go gospodarcza praktyka, może być już za późno, żeby zrobić stosowny krok wstecz. Innymi słowy, nie warto ponownie dopuszczać do sytuacji, w której kolejna teza Ludwiga von Misesa doczeka się spektakularnej ilustracji, podczas gdy już na starcie można było docenić jej zapobiegawczą wartość dedukcyjną.
Von Mises wykazał jednak również, że bardziej miękkie czy też jedynie częściowe formy socjalizmu - które można określić mianem socjaldemokracji, interwencjonizmu, etatyzmu czy bismarcko-keynesizmu - są pod względem swoich ostatecznych rezultatów identyczne z pełnym socjalizmem typu sowieckiego. Jedyną, choć kluczową między nimi różnicą - bardziej proceduralną, niż substancjalną - jest tempo oddziaływania. Socjalizm typu sowieckiego jest jak poderżnięcie gospodarce gardła - szkoda dzieje się zbyt szybko, aby ofiarę było w stanie cokolwiek ocalić. Tymczasem socjalizm typu socjaldemokratyczno-interwencjonistycznego jest jak powolne wykrwawianie gospodarki - ostateczny rezultat jest ceteris paribus ten sam, ale szkoda dzieje się na tyle powoli, że produktywna część społeczeństwa jest w stanie na bieżąco przetaczać ofierze krew, więc ów rezultat jest bezustannie odwlekany. Wystarczy jednak, że siły witalne produktywnej części społeczeństwa zostaną na tyle wyczerpane, iż wykrwawianie stanie się szybsze niż przetaczanie krwi, a ów katastrofalny rezultat stanie się nieunikniony.
Obserwując więc kolejne spektakularne katastrofy socjalizmu typu sowieckiego - takie jak ta mająca obecnie miejsce w Wenezueli - nie należy jedynie powtarzać oczywistości na temat immanentnej gospodarczej niewydolności tego rodzaju systemów, ale trzeba też konsekwentnie budzić świadomość tego, że dokładnie taki sam los czeka socjaldemokratyczne interwencjonizmy i "państwa opiekuńcze", gdy tylko przekroczą one opisany wyżej kluczowy punkt przegięcia, w którym pasożytnictwo ostatecznie przeważa nad produktywnością. Tego bowiem, gdzie znajduje się ów punkt, nie jest w stanie odkryć nawet najlepsza teoria ekonomiczna; wtedy natomiast, kiedy każdorazowo odkryje go gospodarcza praktyka, może być już za późno, żeby zrobić stosowny krok wstecz. Innymi słowy, nie warto ponownie dopuszczać do sytuacji, w której kolejna teza Ludwiga von Misesa doczeka się spektakularnej ilustracji, podczas gdy już na starcie można było docenić jej zapobiegawczą wartość dedukcyjną.
Subscribe to:
Posts (Atom)