To, jak łatwo człowiek ulega coraz większemu intelektualnemu rozleniwieniu i moralnemu rozkapryszeniu w obliczu coraz większego dobrobytu, wydaje się być jednym z lepszych dowodów na to, że tzw. problem "naturalnego zła" jest w ostatecznym rachunku pseudoproblemem. Podnoszący ów problem zawsze wychodzi z pozycji intelektualnej arogancji, uważając, że świat nie może być dziełem moralnie doskonałego Boga, bo przecież istnieją zjawiska naturalne, które - jego zdaniem - ewidentnie można by ze świata usunąć, czyniąc go w ten sposób doskonalszym. Przyjmijmy przy tym, że nie mówimy tu o zwolenniku naiwnej tezy, że doskonały świat wyglądałby jak breuglowska kraina pieczonych gołąbków (czyli świat pozbawiony wszelkich problemów i wyzwań, a tym samym odbierający jego mieszkańcom wszelkie możliwości rozwoju), ale o kimś, kto twierdzi, że świat stałby się doskonalszy, gdyby usunąć z niego zjawiska takie, jak np. nowotwory czy trzęsienia ziemi.
Warto jednak zastanowić się, czy nie mamy tu do czynienia z równią pochyłą, a więc obserwacją, że im wygodniej człowiek żyje, tym więcej rzeczy zaczyna sprawiać mu dyskomfort. Przy czym, co istotniejsze, w coraz mniejszym stopniu traktuje je on wówczas jako rozwojowe wyzwania, którym trzeba stawić czoła, a w coraz większym stopniu jako "obiektywne niedoskonałości", których istnienie jest niemożliwe do pogodzenia z wolą doskonałego Boga. Skąd więc pewność, że konsekwentnie idąc tą drogą w pewnym momencie nie zacznie on uważać za niedopuszczalne przejawy "naturalnego zła" skręconych kostek, próchniejących zębów albo ogólnie zjawiska fizycznego i psychicznego bólu? Innymi słowy, skąd pewność, że nie zrówna w końcu doskonałego świata z krainą pieczonych gołąbków, tym samym ostatecznie obnażając przyrodzoną naiwność swojego rozumienia doskonałości? Materialny i technologiczny dobrobyt wyraźnie zdaje się sprzyjać tego rodzaju intelektualnej naiwności i niedojrzałości, biorąc pod uwagę, że trudno byłoby wyobrazić sobie powstanie dziś tak ponadczasowo głębokich dzieł literacko-filozoficznych, jak np. Księga Hioba czy "Treny" Kochanowskiego, w których wątek początkowego buntu wobec "naturalnego zła" ustępuje w końcu duchowej pokorze wobec zjawisk przekraczających możliwości ludzkiego pojmowania.
Z powyższego nie ma oczywiście wynikać, że materialny i technologiczny dobrobyt jest czymś złym albo ograniczającym. Wręcz przeciwnie, jest on wielkim błogosławieństwem, ale tym samym jest również wielkim wyzwaniem, wymagającym szczególnego trzymania się na baczności przed intelektualną naiwnością i pychą sugerującą człowiekowi, że umiałby on doskonalej urządzić świat na poziomie metafizycznym. Być może dopiero w warunkach dobrobytu i stwarzanych przez niego "problemów pierwszego świata" jest on w stanie w pełni zdać sobie sprawę, jak arbitralne są wszelkie wymyślane przez niego kryteria "naturalnego zła" i związane z nimi oskarżenia świata (i jego Stwórcy) o "naturalną niedoskonałość". I być może zdanie sobie z tego sprawy może człowiekowi posłużyć do skuteczniejszego poprawiania tego, co jest on w stanie poprawiać - czyli przede wszystkim swojej wiedzy, świadomości i wrażliwości moralnej. Albo - jak to określają w zasadzie wszystkie wielkie tradycyjne filozoficzne i religijne - do skuteczniejszego dbania o swoją duchową mądrość.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment