Powszechnie dostrzegana intelektualna słabość dzisiejszej humanistyki bierze się w dużej mierze z tego, że wciąż jeszcze nie usunęła ona ze swojego krwiobiegu najgorszej umysłowej trucizny w dziejach, jaką jest marksizm i wszelkie jego mutacje. Najlepszym tego dowodem jest to, że tzw. intelektualnie opiniotwórcze środowiska próbują wciąż stawiać na piedestale już co prawda nie wierzących i praktykujących marksistów (bo to byłoby jednak zbyt ewidentną dla wszystkich przesadą), ale np. byłych marksistów snujących gawędy o tym, jak to po utracie owej kulminacyjnej "wielkiej narracji" została nam jedynie "płynność", "niepewność", "zagubienie", itp. Innymi słowy, trucizna wciąż działa, bo łapanie się na lep tego rodzaju gawęd to ewidentny przejaw jakiejś formy sentymentu do tego, co słusznie przebrzmiało.
Tymczasem żadna z autentycznie wielkich tradycji intelektualnych nigdy nie umarła - do dziś ogromne możliwości analityczne otwiera tradycja arystotelesowsko-tomistyczna w filozofii, tradycja austriacka i neoinstytucjonalna w ekonomii, czy tradycja oświeceniowa (Smith, Bastiat) w szeroko rozumianych naukach społecznych. Póki świadomość tego faktu nie będzie bardziej powszechna niż sentymentalne bajania o postmarksistowskiej płynności, nie będzie można stwierdzić, że humanistyka podniosła się po wyjałowieniu, jakie ją dotknęło w XX wieku. Tym samym nie będzie też można stwierdzić, że ze swojego zadania wywiązali się wszyscy ludzie intelektualnej dobrej woli - którym w związku z tym należy życzyć owej woli jak najwięcej.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment