Mówi się nieraz, że poprzewracało się komuś w głowie od dobrobytu - i jest to rzeczywiście zjawisko dość powszechne. Świadczy to jednak nie o tym, że dobrobyt jest problemem - bo to brzmi wręcz z definicji absurdalnie - tylko o tym, że dobrobyt jest wyzwaniem. Im więcej ma się zasobów i możliwości ich wykorzystania, tym więcej potrzeba wiedzy i odpowiedzialności, żeby w pełni zrealizować ich potencjał. W tym sensie dobrobyt jest dobry nie tylko z uwagi na oferowane przez siebie możliwości, ale również z uwagi na to, że wymusza trening woli i charakteru, umożliwiający czynienie z owych możliwości coraz lepszego jakościowo użytku.
Innymi słowy, dobrobyt, tak samo jak nędza, tworzy swoje specyficzne wyzwania. Można je albo odważnie podjąć, tym samym spełniając się coraz bardziej w swoim rozwojowym potencjale, albo od nich uciekać, pogrążając się czy to w "konserwatywnym" wzdychaniu za utraconym złotym wiekiem "szlachetnego ubóstwa", czy to w marksistowskiej zazdrości wobec tych, którzy korzystają z dobrobytu bardziej niż my sami. Drugi z tych wyborów spowoduje naturalnie cofnięcie się do poziomu ubóstwa - i to o tyle dotkliwszego, że nie znanego wcześniej przez spadającego na własne życzenie z wysokiego progu człowieka znającego wyłącznie dobrobyt. Dodatkowo spowoduje on zatrzymanie procesu wychodzenia z ubóstwa tej części świata, która wciąż jeszcze w nim tkwi.
Stąd tak ważne jest, żeby współczesny świat rozwinięty - znajdujący się we wczesnej fazie epoki dobrobytu, charakteryzującej się tym, że ma się w niej od owego dobrobytu poprzewracane w głowie - dobrze zrozumiał naturę powyższej alternatywy, a następnie wybrał tak, żeby nie zmarnotrawić tego, co po tysiącach lat wywalczył z takim wysiłkiem.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment