Słyszy się nieraz następujący argument na rzecz wolnego handlu: wolny handel służy nie tylko krajowym konsumentom i zagranicznym producentom, ale też krajowym producentom, dlatego, że krajowi konsumenci, mając dostęp do tańszych, zagranicznych dóbr i usług, dysponują większą siłą nabywczą, a więc mogą wydać dodatkowe pieniądze na krajowe dobra i usługi, tworząc w kraju nowe miejsca pracy.
Każdy, kto używa tego argumentu, słusznie przeciwstawia się myśleniu merkantylistycznemu i protekcjonistycznemu, po to tylko, aby zaraz potem wpaść w pułapkę myślenia marksistowsko-keynesistowskiego - tzn. uznania, jakoby celem rozwoju gospodarczego było tworzenie miejsc pracy, a środkiem do tego celu były zwiększone wydatki. Tymczasem tak oczywiście nie jest: celem rozwoju gospodarczego jest jak najlepsze zaspokojenie preferencji konsumentów, a środkiem do tego celu jest wzrost i rozwój gospodarczej produktywności. W tym kontekście skutkiem wolnego handlu jest uwolnienie po stronie podażowej pracy i kapitału, dzięki którym mogą powstać dodatkowe dobra i usługi, oraz stworzenie po stronie popytowej dodatkowej siły nabywczej, dzięki którym owe dobra i usługi mogą być nabyte, przy czym oba te zjawiska stanowią rezultat bardziej produktywnej - bo odbywającej się w skali globalnej - alokacji czynników produkcji.
Podsumowując, nie wystarczy popierać wolnego handlu czy jakiegokolwiek innego rozsądnego ekonomicznie postulatu - trzeba to jeszcze robić w sposób gruntownie przemyślany i logicznie precyzyjny. W innym razie będzie się dawało odpór pewnym groźnym gospodarczym przesądom po to tylko, aby zaraz potem nieświadomie powielać inne, równie groźne przesądy - a, cytując klasyka, najgorszym, co można wyrządzić dobrej sprawie, jest nie jej umiejętne zaatakowanie, ale jej nieumiejętne bronienie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment