Drugą stroną medalu malejącej użyteczności krańcowej jest wzrastający krańcowy dyskomfort. Jedno dąży do zera, drugie do nieskończoności. Dlatego - zgodnie z zasada, że potrzeba jest matką wynalazków - nic tak nie motywuje jak dyskomfort i nic tak nie rozleniwia jak dobrobyt. Widać to być może zwłaszcza na poziomie filozoficznym - trudno byłoby wymienić tekst, który w ponadczasowo mądry sposób opisywałby, jak nie ulec rozleniwiającemu i infantylizującemu wpływowi dobrobytu, a z drugiej strony można mieć uzasadnione wątpliwości, że kiedykolwiek powstanie bardziej ponadczasowo poruszający tekst na temat przetrwania w nieszczęściu, niż np. powstała tysiąclecia temu Księga Hioba.
Nie jest to oczywiście pochwała nieszczęścia i krytyka dobrobytu. Jest to jedynie sugestia, że społeczeństwa powszechnego dobrobytu mają przed sobą unikatowe wyzwanie - perspektywę coraz większej trudności w mobilizowaniu energii do działania przy świadomości coraz mniejszych spodziewanych zwrotów z jej mobilizacji; coraz większej trudności w przekształcaniu coraz większej wiedzy w mądrość; i coraz większej trudności w przekształcaniu coraz większego komfortu w poczucie spełnienia czy klasycznie rozumiane szczęście.
Nie ma w tym - wbrew twierdzeniom infantylnych krytyków współczesności - ani nic złego, ani nic paradoksalnego, tak samo jak nie ma nic paradoksalnego w rzekomym "paradoksie wartości", rozwiązanym przez marginalistów. Takie jednak wydają się być filozoficzne i psychologiczne implikacje marginalizmu, i takie wydaje się być wyzwanie stwarzane przez nie w społeczeństwach powszechnego dobrobytu. Do zmierzenia się z którym każdy szanujący swój intelekt powinien podejść z zaciekawieniem i entuzjazmem, nawet, a może zwłaszcza mając świadomość, jak unikatowe trudności stwarza ono w ich mobilizacji.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment