Libertarianizm jest "antyspołeczny" w tym samym sensie, w jakim abolicjonizm był "antyhierarchiczny", a równouprawnienie płci "antyrodzinne". Co oznacza, że libertarianizm rzeczywiście sprzyja zanikowi pewnego rodzaju społeczeństw - tych opartych na prymitywnej, plemienno-niewolniczej koncepcji, zgodnie z którą najbardziej podstawowym spoiwem społecznym jest zinstytucjonalizowana agresja i wielkoskalowy syndrom sztokholmski. I nie ma co ukrywać, że w związku z tym domaga się on dość zasadniczych zmian w myśleniu na temat natury społeczeństwa, wymagających uwolnienia się od pewnych dobrze oswojonych mitów i przesądów.
Jeśli jednak jedyną alternatywą jest uporczywe budowanie racjonalizacji dla immanentnie dysfunkcyjnych, etatystycznych atrap społeczeństw, to tego rodzaju demaskatorska "antyspołeczność" jest wysoce pożądana. Widocznie, tak jak nie da się być dobrze poinformowanym nie będąc niepodatnym na pewne "informacje", nie da się też być naprawdę społecznym nie będąc w odpowiednim sensie "antyspołecznym". Tyle, że to nie wada, ale zaleta.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment