Niebezpodstawna wydaje się teza, że klasyczny liberalizm osiągał spektakularne sukcesy w zakresie rozwijania cywilizacji ludzkiej tak długo, jak długo sam rozwijał się na gruncie zasadniczo teocentrycznej wizji świata. Dla Locke'a naturalne, niezbywalne prawa jednostki mogły pochodzić wyłącznie od Boga - w innym wypadku stawały się mdłymi fikcjami prawnymi. Dla Webera etyka kapitalistycznej przedsiębiorczości mogła rozkwitać tylko wówczas, gdy świadomie służyła nie ziemskiemu bogaceniu się społeczeństwa, ale indywidualnemu zbawieniu. Dla Smitha słynną "niewidzialną ręką" koordynującą powstawanie spontanicznych porządków społecznych była ręka Boga.
Niebezpodstawna jest też teza, że oświeceniowy racjonalizm, który w najwyższym stopniu ucieleśniał wszystkie powyższe idee, zaczął się degenerować w socjoinżynieryjny scjentyzm właśnie wtedy, gdy wystarczająco popularne stało się przekonanie, że idee te będą się w stanie rozwijać równie dobrze, a nawet lepiej, jeśli wyruguje się z nich pierwiastek transcendentny. Od tamtego czasu - nawet po doświadczeniach XX-wiecznych etatystycznych koszmarów - ów wulgarny socjoinżynieryjny scjentyzm jest po dziś dzień domyślnym światopoglądem "klasy paplającej" (tzw. intelektualistów). Po dziś dzień słyszy się regularnie wśród przedstawicieli tej grupy, jakiego to niezwykłego wglądu w ludzką naturę może dostarczyć obserwacja życia mrówek (z czego wynika, że głównym problemem nauk społecznych jest to, jak dobrze skonstruować "ludzkie mrowisko") czy jak naturalnym źródłem "wyższego celu" ludzkiego życia jest podporządkowanie go ochronie "biosfery", "Gai", "naszej globalnej ojczyzny", itp. (co jest podręcznikowym wręcz przejawem neo-animizmu, czyli wyparcia dojrzałej teocentrycznej wizji świata nie przez jakikolwiek "świecki humanizm", ale przez zasadniczo paleolityczne formy religijności). Są to oczywiście deklaracje, które wśród pionierów klasycznego liberalizmu wzbudziłyby najwyżej rozbawienie lub zażenowanie, bo też w istocie jedynie zabawnie lub żenująco może brzmieć powoływanie się w kontekście tego rodzaju deklaracji na "niezbywalne prawa jednostki", "niewidzialną rękę" czy "przedsiębiorczą kreatywną destrukcję".
Podsumowując, wydaje się, że współcześni klasyczni liberałowie i libertarianie powinni poważnie wziąć pod rozwagę sugestię, że cywilizacja ludzka może być antropocentryczna w najlepszym tego słowa znaczeniu tylko wówczas, gdy spoczywa na dojrzałym teocentrycznym fundamencie. Z tego wynikałoby z kolei, że skuteczna ideowa edukacja w duchu wolności osobistej powinna się wiązać w kluczowym sensie ze społeczną odnową dojrzałej, personalistycznej wyobraźni religijnej. Może się bowiem okazać, że jedyną wobec tego alternatywą będzie bierna obserwacja straszno-śmiesznego konfliktu między socjoinżynieryjną karykaturą "świeckiego humanizmu" typową dla obecnych krajów Zachodu a fundamentalistyczną karykaturą teocentryzmu pleniącą się obecnie na Bliskim Wschodzie.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment