Spośród wszystkich etatystycznych "argumentów" najbardziej bezczelny w swoim emocjonalnym szantażu jest naturalnie ten o biednych i potrzebujących "umierających pod płotami" w wyniku nieistnienia "systemowych rozwiązań" oferowanych przez etatystyczny aparat przemocy.
Dobrze znane są standardowe odpowiedzi na ten "argument": w społeczeństwie dobrowolnym, w którym nie ma tolerancji dla zjawiska legalnej grabieży, ludzie są - ceteris paribus - znacznie bogatsi i mają znacznie większe poczucie własnej godności, w związku z tym mają znacznie więcej zarówno środków, jak i motywacji, żeby angażować się we wszelkiego rodzaju działania filantropijne. W tego rodzaju społeczeństwie znacznie silniejsze, bo nie zniszczone przez wspomniane wyżej "systemowe rozwiązania", są też takie naturalne, służące bezinteresownej dobroczynności więzi społeczne, jak więź rodzinna, sąsiedzka i koleżeńska, nie istnieje w nim za to z definicji grupa "zawodowych pasożytów" żyjących z wyrachowanego wykorzystywania owych "systemowych rozwiązań".
Wydaje się jednak, że powyższe odpowiedzi pomijają kwestię może w tym kontekście najważniejszą, związaną z psychologiczną sytuacją osoby autentycznie potrzebującej cudzej pomocy. Jeśli zakładamy, że mówimy tu o osobie, która w nagłej, poważnej i permanentnej potrzebie znalazła się wyłącznie z uwagi na nieszczęśliwy los, a nie wskutek własnego wyrachowania czy lekkomyślności, to zapewne mówimy tu o osobie mającej duże poczucie własnej i cudzej godności, nie chcącej być dla nikogo problemem i obciążeniem. Otóż w systemie etatystycznym tego rodzaju osoba znajduje się w sytuacji skrajnie upokarzającej, często ocierającej się o psychiczną udrękę. Z jednej strony nie śmie ona prosić o permanentną pomoc rodzinę czy przyjaciół, mając świadomość, że etatystyczny aparat przemocy regularnie pozbawia ich znacznej części owoców własnej pracy. Z drugiej strony ma opory przed organizowaniem i nagłaśnianiem zbiórek choćby w mediach społecznościowych, nie chcąc uchodzić za ostentacyjnego żebraka w oczach tysięcy tych, którzy również są regularnie ograbiani przez aparat przemocy na poczet rzekomego zajmowania się "takimi jak on". Z trzeciej wreszcie strony wzdraga się ona przed oddaniem się w ręce stanowiących integralną część aparatu przemocy "służb społecznych", które - skądinąd w pełni zgodnie z własną upiorną logiką - potraktują tę osobę jako anonimowy ludzki odpad, któremu należą się ochłapy z pańskiego stołu, co - jeśli tylko zostanie odpowiednio udokumentowane - stanowić będzie kolejny z ogromnej serii "dowodów", że system działa, a więc musi trwać. Nietrudno zdać sobie sprawę, że w tego rodzaju sytuacjach wiele osób zdecyduje się na cierpienie w milczeniu, choć i wtedy ex post przedstawiciele aparatu przemocy upokorzą je chętnie na odchodnym stwierdzeniem, że mogły korzystać z ich "darmowej pomocy", a nie chciały, więc zawiniła tu wyłącznie ich własna głupota czy inercja.
Podsumowując, istnienie etatystycznej "pomocy społecznej" nie tylko nie gwarantuje potrzebującym "minimum godnego życia", ale odziera ich z owego minimum - i to na wielu płaszczyznach - w wyjątkowo szyderczy i okrutny psychicznie sposób. Nie należy nigdy o tym zapominać - jak również o tym, na jak wielu płaszczyznach prawdziwie humanitarną alternatywę oferowałoby społeczeństwo dobrowolne - ilekroć ma się do czynienia z opisywaną tu, używając słów Dzielskiego, "nienawiścią przebraną w szaty miłości".
Wednesday, March 30, 2016
Psychologiczne tragedie "opiekuńczego" etatyzmu
Labels:
filantropia,
godność,
państwo opiekuńcze,
pomoc społeczna,
psychologia
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment