Mises był geniuszem ekonomii, ale miał dość naiwnie pozytywistyczne rozumienie kwestii metaetycznych i dość naiwnie hobbesowskie rozumienie teorii anarchizmu.
Hayek również był geniuszem ekonomii, ale jednocześnie stworzył wewnętrznie sprzeczną, momentami kuriozalnie ugodową wobec etatyzmu filozofię polityczną, często zupełnie nijak się mającą do najważniejszych wniosków wypływających z jego analiz ekonomicznych.
Rothbard nie był geniuszem ekonomii ani jakiejkolwiek innej dyscypliny, ale był genialnym erudytą, który wniósł poważny wkład zarówno w ekonomię, jak i w etykę i historię. Jednocześnie w ramach tych dwóch ostatnich nie udało mu się ustrzec paru stwierdzeń równie kontrowersyjnych, co gołosłownych, jak choćby tych o aborcji czy historii i etyce bankowości.
Spooner zmiażdżył intelektualnie teorię "umowy społecznej" i wolnościowe pretensje konstytucjonalizmu, ale jednocześnie miał absurdalne przekonania na temat tzw. "własności intelektualnej".
Bastiat był równie genialnym teoretykiem, co niezrównanym popularyzatorem, a mimo to nie wyprzedził swojego czasu na tyle, żeby wydedukować teorię użyteczności krańcowej.
Itd., itd.
Jaki z tego wniosek? Nie taki, że nikt nie jest doskonały, bo to banał. I nawet nie taki, że nie warto szukać żadnego uniwersalnego autorytetu, bo to, że takich nie ma, to też banał. Może więc taki, że jeśli komuś naprawdę należy na tym, żeby taki uniwersalny autorytet mieć, to musi mieć świadomość, że - jakkolwiek źle to zabrzmi - może być nim jedynie potwór Frankensteina, poskładany z fragmentów najwybitniejszych znawców poszczególnych tematów. Może on okazać się użyteczny, ale nigdy nie będzie ładny.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment