Samozwańczy liberałowie i libertarianie opowiadający się za zamkniętymi/kontrolowanymi granicami lubią powtarzać, że pewne grupy etniczne nie reprezentują "naszej" kultury i w związku z tym wiadomo, że ciągną do "nas" wyłącznie po to, żeby eksploatować lokalne systemy zasiłkowe. Jeśli jednak założyć, że "nasza" kultura ma w tym kontekście oznaczać kulturę pracowitości, produktywności, przedsiębiorczości, szacunku dla praw własności, itd., to powyższe zdanie okazuje się wewnętrznie sprzeczne - no bo jak to możliwe, że "nasza" kultura pracowitości, produktywności, przedsiębiorczości i szacunku dla praw własności wyłoniła z siebie wszechobecne i wszechwładne instytucje etatystycznego redystrybucjonizmu i zasiłkowego pasożytnictwa, tak atrakcyjne dla przedstawicieli "ich" kultury?
Wierzyć, że instytucje te zostały "nam" narzucone przez jakichś złowrogich, makiawelicznych centralnych planistów to wykazywać ekonomiczną i socjologiczną naiwność niegodną kogokolwiek, kto określa siebie mianem liberała czy libertarianina i kto, miejmy nadzieję, czytał stosowną klasykę w postaci Etienne de la Boetie, Hume'a, Misesa i nowych instytucjonalistów. Ktoś taki powinien doskonale wiedzieć, że - zwłaszcza w demokracji - formalne instytucje są w przeważającej mierze emanacją leżących u ich podstaw instytucji nieformalnych, czyli właśnie kultury akceptowanej przez większą część zamieszkującej dany obszar ludności. W związku z tym ktoś taki powinien zdawać sobie również sprawę, że zwabieni etatystycznym redystrybucjonizmem "oni" i utrzymujący go przy życiu "my" nie reprezentują pod najistotniejszym w tym kontekście względem żadnej jakościowo znaczącej różnicy - innymi słowy, ciągnie swój do swego.
Nie powinno się to oczywiście podobać libertarianinowi. Libertarianin musi jednak zdawać sobie sprawę z tego, że w rzeczonym kontekście nie należy on do żadnych "nas" ani "ich", do żadnych obrońców "cywilizacji europejskiej" czy "chrześcijańskiej" przed "azjatycką" czy "islamską" inwazją. Jest on kulturową wysepką na morzu pasożytniczego etatyzmu i kolektywizmu, przebierającego się w najróżniejsze kulturowe kostiumy. I jeśli chce on, żeby ta wysepka rosła, to musi wiedzieć, że o atrakcyjności jego edukacyjnej oferty i kulturotwórczej przedsiębiorczości nie będzie przesądzało to, czy będzie ona kierowana pod adresem syryjskiego zasiłkowego imigranta, polskiego dresiarza czy brytyjskiego chava. Za każdym razem będzie to równie trudne wyzwanie. Żeby jednak móc je w ogóle podjąć, trzeba mieć świadomość tego, jak istotnym w tym kontekście intelektualnym narzędziem jest metodologiczny indywidualizm i konsekwentne odrzucanie polilogizmu kulturowego.
Wednesday, September 23, 2015
Libertarianizm, imigracja i konflikt kulturowy
Labels:
cywilizacja,
granice,
imigracja,
indywidualizm,
kultura,
libertarianizm,
polilogizm,
przedsiębiorczość
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment