Wśród niektórych osób sympatyzujących z wartościami libertariańskimi spotyka się nieraz osobliwe przekonanie, że jako iż Stany Zjednoczone wydają się wyraźnie i gwałtownie trwonić swoje klasycznie liberalne dziedzictwo kulturowe i instytucjonalne, pogrążając się w keynesistowsko-korporacyjno-militarystycznej magmie, ich pozycję supermocarstwa zajmą niebawem Chiny, albo - w wersji bardziej egzotycznej - sojusz chińsko-rosyjski, i w związku z tym to na te dwa kraje powinni się orientować dalekowzroczni przedsiębiorcy.
Sympatyzowanie z tego rodzaju prognozą przez osoby deklarujące rozumienie związku między gospodarczym dobrobytem a szeroko rozumianą kulturową wolnościową jest cokolwiek kuriozalne. Bo o ile rzeczywiście tego rodzaju kultura zaczęła się już degenerować w Stanach Zjednoczonych, o tyle w Chinach - a co dopiero w Rosji - zupełnie ona nie istnieje i nic nie wskazuje na to, żeby miała nagle w najbliższym czasie rozkwitnąć.
Esencją swobody działania prowadzącej do gospodarczego dobrobytu jest przede wszystkim kapitał intelektualny, kulturowy i instytucjonalny, który buduje się co najmniej przez dekady, a do budowania którego Stany Zjednoczone miały unikatowo, bezprecedensowo dobre warunki (osadnictwo ściśle samowyselekcjonowanej grupy emigrantów o bardzo silnie pro-wolnościowej mentalności na "dziewiczej" ziemi, stanowiącej żyzny grunt pod budowę odpowiednio pro-wolnościowej struktury instytucjonalnej). Żadne tego rodzaju warunki nie powstały ostatnio w żadnym z tzw. BRICSów, a w tych dwóch z nich, którym najczęściej wróży się w różnych pro-BRICSowskich prognozach status nowego supermocarstwa, dobrze trzyma się zwyczajowa spuścizna twardego komunizmu, jaką jest ostentacyjnie mafijny neofeudalizm (szminkowany czasem jedynie keynesistowską kreatywną księgowością), nie dający żadnych szans na powstanie kapitału intelektualnego i kulturowego charakterystycznego dla nowoczesnej, zorientowanej na innowacje gospodarki. W tego rodzaju okolicznościach jego ewentualne powstanie może zająć nawet nie tyle dekady, co przynajmniej kolejne półwiecze, w czasie którego wciąż znacznie łatwiej byłoby odwrócić negatywne trendy występujące w Stanach Zjednoczonych i ocalić tamtejszy społeczny kapitał.
Sądzę, że bardziej prawdopodobne od powstania BRICSowego supermocarstwa byłoby nawet dojście w tym czasie do przedsiębiorczo-technologiczno-globalizacyjno-kulturowej rewolucji na miarę XVIII-wiecznej rewolucji amerykańskiej, w ramach której ściśle samowyselekcjonowana grupa pionierów nie tyle zasiedliłaby nową przestrzeń geograficzną, co wytworzyłaby nową przestrzeń kulturowo-instytucjonalną, gdzie - dzięki wykładniczo przyspieszającym możliwościom technologicznym i procesom globalizacji kulturowej - nie byłoby już miejsca na archaiczne koncepcje takie jak "państwo narodowe" czy "rywalizacja geopolityczna".
Podsumowując - pogłębiona refleksja nad rolą wolności osobistej w budowaniu gospodarczej potęgi dopuszcza wiele futurologicznych scenariuszy, w tym scenariuszy mocno spekulatywnych, ale nie wydaje mi się, aby osoby autentycznie zdolne tego rodzaju refleksję podjąć mogły w sposób logicznie uzasadniony przypisywać duże prawdopodobieństwo tym z nich, w których sojusz postkomunistycznych gigarepublik bananowych przejmuje w przewidywalnym czasie gospodarczą pozycję Stanów Zjednoczonych.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment