Skonfrontowany ze standardowym zestawem logicznych argumentów na rzecz efektywnościowej i moralnej wyższości wolnego rynku nad interwencjonizmem (istnienie w ramach tego pierwszego konkurencyjnej struktury pobudek prowadzącej do stałego obniżania cen i podwyższania jakości dóbr i usług, systemu cenowego umożliwiającego ich racjonalną wycenę, możliwości szybkiego agregowania rozproszonych informacji związanych ze szczegółowymi okolicznościami miejsca i czasu, konieczności harmonizowania interesu własnego z interesem cudzym w celu osiągnięcia dochodu, itp.), etatysta ucieka się czasem do stwierdzenia, że, owszem, tego rodzaju wyższość wykazywałby prawdziwy wolny rynek, ale prawdziwy wolny rynek nie istniał, nie istnieje i istnieć nie może, bo na działanie rynku zawsze wpływają procesy polityczne, manipulacje lobbystycznych grup interesu, itp.
Tego rodzaju stwierdzenie natychmiast wikła jednak etatystę w nierozwiązywalne sprzeczności logiczne. Skoro bowiem wolny rynek nie istnieje, to przeciwko czemu kieruje on swoją interwencjonistyczną krytykę i wysuwa swoje etatystyczne oskarżenia? Jeśli natomiast mówiąc o rynku ma on na myśli rynek spolitycyzowany, skażony przez biurokratyczno-lobbingowe machinacje, to znaczy, że krytykując go, postuluje jego odpolitycznienie i autentyczne uwolnienie, a tym samym nie może konsekwentnie uważać się za etatystę, jak również trwać przy swoim twierdzeniu, że wolny rynek nie może zaistnieć (gdyż trwanie przy nim czyniłoby jego krytykę całkowicie i świadomie bezsensowną). Innymi słowy, stosując tego rodzaju argumentację, etatysta staje przed następującym wyborem: albo odrzucam etatyzm, albo wszelką logikę.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment