W pewnych kręgach od ponad dwustu lat propagowany jest zabobon, jakoby rozwój technologiczny odbierał coraz większej liczbie osób możliwość wykonywania produktywnej pracy. Klasyczna metoda jego obalania polega na wskazaniu, że im więcej miejsc pracy jest automatyzowanych, tym więcej powstaje miejsc pracy wymagających kompetencji specyficznie ludzkich. Ponadto zwiększona produktywność pracy i związany z tym wzrost siły nabywczej pieniądza sprawia, że w miarę postępu technologicznego ludzkość jest w stanie pozwolić sobie na zaspokojenie coraz większej liczby potrzeb, a tym samym stwarza coraz większą liczbę sposobności do tego, żeby te potrzeby zaspokoić.
Czasem jednak neoluddyści nie kapitulują w obliczu powyższego wyjaśnienia, twierdząc, że nie daje ono odpowiedzi na pytanie, co stanie się wtedy, kiedy maszyny wyprzedzą człowieka pod każdym albo niemal każdym względem, pozostawiając w stanie gospodarczej produktywności wyłącznie wąską grupę inżynierów, programistów i jednostek wykazujących najwyższy, niereplikowalny przez maszyny poziom kreatywności.
Udzielając preferowanej przez siebie odpowiedzi na to pytanie, neoluddyści wchodzą naturalnie w niezamierzony sojusz z technokratycznymi etatystami: dla tych pierwszych odpowiedzią jest przymusowe ograniczenie rozwoju technologicznego, a dla drugich inżynieria społeczna w ramach przymusowego systemu zasiłkowo-opiekuńczego. Trudno w zasadzie powiedzieć, która z nich jest bardziej siermiężnie represyjna i odpychająca.
Wśród odpowiedzi niesiermiężnych i nieodpychających widziałbym natomiast rozwiązania następujące, czy też raczej, ściślej mówiąc, następujące spontanicznie wykształcające się scenariusze:
1. Wszechstronne, wszystko umiejące maszyny stają się na tyle tanie w produkcji i powszechne, że stają się praktycznie dobrem wolnym, rozdawanym nieodpłatnie przez fundacje charytatywne. W wyniku tego większość populacji świata przechodzi na pozycje "rentierów", oddających się wyłącznie życiu rodzinnemu i towarzyskiemu oraz swoim hobby, a utrzymywanych przez uzyskane za darmo maszyny.
2. Osoby, których poczucie własnej godności jest nie do pogodzenia ze staniem się bezproduktywnymi rentierami, a które nie mają nic do zaproponowania w kontekście globalnej, wysoce zautomatyzowanej gospodarki, decydują się na założenie stosunkowo odizolowanych, samowystarczalnych kolonii przypominających współczesne kolonie Huterytów bądź Amiszów.
3. Maszyny stają się na tyle zaawansowane, że są w stanie - przynajmniej w odpowiednim zakresie - modyfikować potencjał intelektualny poszczególnych jednostek. W związku z tym do programistyczno-inżyniersko-kreatywnej elity jest w stanie dołączyć każdy, a tym samym każdy jest w stanie wnosić swój unikatowy, znaczący wkład w globalny rozwój gospodarczy. Skrajną wersją tego scenariusza jest osiągnięcie punktu osobliwości technologicznej, a tym samym przekroczenie i zniesienie dychotomii pomiędzy człowiekiem a maszyną.
Poza nieustającym postępem technologicznym, powyższe rozwiązania opierają się więc odpowiednio na działalności charytatywnej, dobrowolnej segregacji i przedsiębiorczej kreatywnej destrukcji, a zatem na zjawiskach, których wspólnym źródłem jest bezwarunkowy szacunek dla wolności osobistej oraz własności prywatnej. Wychodząc więc od luddystowsko-etatystycznych pytań, dotarliśmy - co może, choć nie musi być zaskakujące - do przedsiębiorczo-libertariańskich odpowiedzi. Być może płynący z tego optymistyczny wniosek jest taki, że nawet rozważania nad antycywilizacyjnymi przesłankami są w stanie stymulować procywilizacyjne wnioski.
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
No comments:
Post a Comment