1. Entrepreneurship, which is the fullest expression of liberty, is based on shrewdness, ingenuity, and tactical perspicacity. Political power, which is the diametric opposite of liberty, is ponderous, anachronistic, and perpetually behind the curve. Hence, a great window of opportunity to prove themselves opens up for all those who possess entrepreneurial talent – especially if it is coupled with technological talent – a window of opportunity to create solutions that allow for circumventing political power’s sphere of influence, and thus for undermining the belief in its indispensability. This is precisely how Bitcoin slowly sterilizes the power of central banks, the Internet erodes political control over the flow of information and the enforceability of “intellectual property rights”, and arbitration agencies reduce the role of legislation. In addition, the emergence of such solutions offers a clear illustration of the fact that effective entrepreneurship not only does not need political protection, but actually thrives to the extent that it is free from its influence.
2. One should use every possible opportunity to promote sound economic knowledge, which describes the process whereby individuals and their voluntary associations build their well-being on the basis of free exchange of goods and services in an environment of respect for property rights, unhampered competition, and spontaneously emerging price system. In other words, there is never too much of Bastiat and Hazlitt, be it among family members, friends, or colleagues. The more widespread this knowledge gets, and the more obvious its message becomes, the greater will be the social pressure to regain ever more areas of freedom of action understood as a precondition of personal well-being.
3. It is worthwhile to use every possible opportunity to promote the feeling of self-reliance, self-governance, and entrepreneurial initiative at the most local level possible. The goal of this activity is to bring about the greatest possible fragmentation and decentralization of all kinds of political structures, which is likely to lead to much greater economic integration of the territories under their control. This is a logical conclusion stemming from the fact that the smaller a given political organism is, the less capable it is of draining the vital forces of the local economy and hampering its spontaneous development, and the less resources it can devote to that purpose. In the most optimistic case, the ultimate culmination of such a decentralization process would be the emergence of a genuinely free and genuinely global economy composed of hundreds of thousands or even millions of independent economic zones, neighborhood associations, charter cities, and other forms of contractual, propertarian arrangements integrated through free trade and the global division of labor.
4. It is worthwhile to build in our social circles the most cosmopolitan atmosphere possible, an atmosphere that underscores the moral irrelevance of all affiliations that are not the result of a voluntary choice (including, for instance, ethnic affiliations), the moral universality of the principles of peaceful human coexistence, and the economic benefits stemming from it. It is important to bear in mind that in all likelihood it is precisely the instinctive attribution of moral meaning to ethnic affiliations that is the main driving force of oppressive political entities known as nation-states, together will all the armed conflicts that take place between them. Relegating all sentiments associated with such affiliations to purely aesthetic categories would be a very significant step on the road to initiating the decentralization processes described in the previous point, together with all their positive consequences.
5. Finally, as time and opportunities permit, it is worthwhile to engage in all kinds of charitable and philanthropic activities, especially if one can make one’s efforts in this context truly effective thanks to one’s entrepreneurial talent. The existence of such enterprises is always a clear sign for the broader community that effective help for the needy has its origin not in the will of “political authorities”, but in the grassroots efforts of free individuals and their voluntary associations, whose philanthropic initiative does not die even when the bulk of their resources is confiscated by the “authorities” in question. In other words, it is a signal showing that a consistent diminution of the influence of political power not only increases the scope of freedom of action, but also the scope of the most morally beneficial, natural consequence of this freedom, which is authentic charity.
Wednesday, September 17, 2014
Tuesday, September 16, 2014
Wolność słowa i prawo do nienawiści
Kwestia wolności słowa jest do pewnego stopnia kwestią kontekstową. Skierowanie pod czyimś adresem jednoznacznie i poważnie brzmiącej groźby agresji może być uznane za wiarygodną zapowiedź rzeczywistej agresji, a tym samym za coś, co daje podstawę do działań samoobronnych. Kwestią kontekstową i nieostrą jest jednak to, co w danych okolicznościach miejsca i czasu można uznać za jednoznaczność i powagę groźby. Wyrażenie jej np. w ramach twórczości artystycznej znacznie, jeśli nie definitywnie, redukuje jej ciężar gatunkowy, gdyż twórczość artystyczna posługuje się metaforą, a metafora z definicji wyklucza jednoznaczność.
Można natomiast z całą pewnością stwierdzić, że z tego typu jednoznacznymi groźbami nie ma nic wspólnego tzw. "mowa nienawiści", ponieważ można nienawidzić innych - jak również tę nienawiść wyrażać - nie zagrażając jednocześnie ich życiu, zdrowiu, czy własności. Jeśli uznać, że zabronione mogą być wyłącznie tego rodzaju działania obiektywnie niemoralne, które wikłają działającego w sprzeczności logiczne bądź godzą w jakiś sposób w swobodną ekspresję natury ludzkiej (a więc naruszają tzw. prawo naturalne), wówczas trzeba przyjąć do wiadomości, że każdy ma prawo w pokojowy sposób nienawidzić drugiego i nienawiść tę wyrażać.
Ponadto, wyjątkowo naiwną i szkodliwą w swojej naiwności mrzonką jest przypuszczenie, że tego rodzaju nienawiść można wykorzenić przy pomocy zinstytucjonalizowanej przemocy i przymusu w postaci sankcji prawnych. Nienawiść można skutecznie wykorzeniać przy pomocy perswazji, racjonalnej argumentacji i rozsądnie wyrażanego współczucia, ale warunkiem świadomości tego faktu oraz możliwości jego efektywnego wykorzystywania jest odrzucenie etatystycznej ułudy, jakoby można było prawnie ustanowić przyzwoitość lub przynajmniej wzajemną tolerancję w relacjach międzyludzkich.
Można natomiast z całą pewnością stwierdzić, że z tego typu jednoznacznymi groźbami nie ma nic wspólnego tzw. "mowa nienawiści", ponieważ można nienawidzić innych - jak również tę nienawiść wyrażać - nie zagrażając jednocześnie ich życiu, zdrowiu, czy własności. Jeśli uznać, że zabronione mogą być wyłącznie tego rodzaju działania obiektywnie niemoralne, które wikłają działającego w sprzeczności logiczne bądź godzą w jakiś sposób w swobodną ekspresję natury ludzkiej (a więc naruszają tzw. prawo naturalne), wówczas trzeba przyjąć do wiadomości, że każdy ma prawo w pokojowy sposób nienawidzić drugiego i nienawiść tę wyrażać.
Ponadto, wyjątkowo naiwną i szkodliwą w swojej naiwności mrzonką jest przypuszczenie, że tego rodzaju nienawiść można wykorzenić przy pomocy zinstytucjonalizowanej przemocy i przymusu w postaci sankcji prawnych. Nienawiść można skutecznie wykorzeniać przy pomocy perswazji, racjonalnej argumentacji i rozsądnie wyrażanego współczucia, ale warunkiem świadomości tego faktu oraz możliwości jego efektywnego wykorzystywania jest odrzucenie etatystycznej ułudy, jakoby można było prawnie ustanowić przyzwoitość lub przynajmniej wzajemną tolerancję w relacjach międzyludzkich.
Wednesday, September 10, 2014
Rozwój technologiczny, neoluddyzm i futurologia
W pewnych kręgach od ponad dwustu lat propagowany jest zabobon, jakoby rozwój technologiczny odbierał coraz większej liczbie osób możliwość wykonywania produktywnej pracy. Klasyczna metoda jego obalania polega na wskazaniu, że im więcej miejsc pracy jest automatyzowanych, tym więcej powstaje miejsc pracy wymagających kompetencji specyficznie ludzkich. Ponadto zwiększona produktywność pracy i związany z tym wzrost siły nabywczej pieniądza sprawia, że w miarę postępu technologicznego ludzkość jest w stanie pozwolić sobie na zaspokojenie coraz większej liczby potrzeb, a tym samym stwarza coraz większą liczbę sposobności do tego, żeby te potrzeby zaspokoić.
Czasem jednak neoluddyści nie kapitulują w obliczu powyższego wyjaśnienia, twierdząc, że nie daje ono odpowiedzi na pytanie, co stanie się wtedy, kiedy maszyny wyprzedzą człowieka pod każdym albo niemal każdym względem, pozostawiając w stanie gospodarczej produktywności wyłącznie wąską grupę inżynierów, programistów i jednostek wykazujących najwyższy, niereplikowalny przez maszyny poziom kreatywności.
Udzielając preferowanej przez siebie odpowiedzi na to pytanie, neoluddyści wchodzą naturalnie w niezamierzony sojusz z technokratycznymi etatystami: dla tych pierwszych odpowiedzią jest przymusowe ograniczenie rozwoju technologicznego, a dla drugich inżynieria społeczna w ramach przymusowego systemu zasiłkowo-opiekuńczego. Trudno w zasadzie powiedzieć, która z nich jest bardziej siermiężnie represyjna i odpychająca.
Wśród odpowiedzi niesiermiężnych i nieodpychających widziałbym natomiast rozwiązania następujące, czy też raczej, ściślej mówiąc, następujące spontanicznie wykształcające się scenariusze:
1. Wszechstronne, wszystko umiejące maszyny stają się na tyle tanie w produkcji i powszechne, że stają się praktycznie dobrem wolnym, rozdawanym nieodpłatnie przez fundacje charytatywne. W wyniku tego większość populacji świata przechodzi na pozycje "rentierów", oddających się wyłącznie życiu rodzinnemu i towarzyskiemu oraz swoim hobby, a utrzymywanych przez uzyskane za darmo maszyny.
2. Osoby, których poczucie własnej godności jest nie do pogodzenia ze staniem się bezproduktywnymi rentierami, a które nie mają nic do zaproponowania w kontekście globalnej, wysoce zautomatyzowanej gospodarki, decydują się na założenie stosunkowo odizolowanych, samowystarczalnych kolonii przypominających współczesne kolonie Huterytów bądź Amiszów.
3. Maszyny stają się na tyle zaawansowane, że są w stanie - przynajmniej w odpowiednim zakresie - modyfikować potencjał intelektualny poszczególnych jednostek. W związku z tym do programistyczno-inżyniersko-kreatywnej elity jest w stanie dołączyć każdy, a tym samym każdy jest w stanie wnosić swój unikatowy, znaczący wkład w globalny rozwój gospodarczy. Skrajną wersją tego scenariusza jest osiągnięcie punktu osobliwości technologicznej, a tym samym przekroczenie i zniesienie dychotomii pomiędzy człowiekiem a maszyną.
Poza nieustającym postępem technologicznym, powyższe rozwiązania opierają się więc odpowiednio na działalności charytatywnej, dobrowolnej segregacji i przedsiębiorczej kreatywnej destrukcji, a zatem na zjawiskach, których wspólnym źródłem jest bezwarunkowy szacunek dla wolności osobistej oraz własności prywatnej. Wychodząc więc od luddystowsko-etatystycznych pytań, dotarliśmy - co może, choć nie musi być zaskakujące - do przedsiębiorczo-libertariańskich odpowiedzi. Być może płynący z tego optymistyczny wniosek jest taki, że nawet rozważania nad antycywilizacyjnymi przesłankami są w stanie stymulować procywilizacyjne wnioski.
Czasem jednak neoluddyści nie kapitulują w obliczu powyższego wyjaśnienia, twierdząc, że nie daje ono odpowiedzi na pytanie, co stanie się wtedy, kiedy maszyny wyprzedzą człowieka pod każdym albo niemal każdym względem, pozostawiając w stanie gospodarczej produktywności wyłącznie wąską grupę inżynierów, programistów i jednostek wykazujących najwyższy, niereplikowalny przez maszyny poziom kreatywności.
Udzielając preferowanej przez siebie odpowiedzi na to pytanie, neoluddyści wchodzą naturalnie w niezamierzony sojusz z technokratycznymi etatystami: dla tych pierwszych odpowiedzią jest przymusowe ograniczenie rozwoju technologicznego, a dla drugich inżynieria społeczna w ramach przymusowego systemu zasiłkowo-opiekuńczego. Trudno w zasadzie powiedzieć, która z nich jest bardziej siermiężnie represyjna i odpychająca.
Wśród odpowiedzi niesiermiężnych i nieodpychających widziałbym natomiast rozwiązania następujące, czy też raczej, ściślej mówiąc, następujące spontanicznie wykształcające się scenariusze:
1. Wszechstronne, wszystko umiejące maszyny stają się na tyle tanie w produkcji i powszechne, że stają się praktycznie dobrem wolnym, rozdawanym nieodpłatnie przez fundacje charytatywne. W wyniku tego większość populacji świata przechodzi na pozycje "rentierów", oddających się wyłącznie życiu rodzinnemu i towarzyskiemu oraz swoim hobby, a utrzymywanych przez uzyskane za darmo maszyny.
2. Osoby, których poczucie własnej godności jest nie do pogodzenia ze staniem się bezproduktywnymi rentierami, a które nie mają nic do zaproponowania w kontekście globalnej, wysoce zautomatyzowanej gospodarki, decydują się na założenie stosunkowo odizolowanych, samowystarczalnych kolonii przypominających współczesne kolonie Huterytów bądź Amiszów.
3. Maszyny stają się na tyle zaawansowane, że są w stanie - przynajmniej w odpowiednim zakresie - modyfikować potencjał intelektualny poszczególnych jednostek. W związku z tym do programistyczno-inżyniersko-kreatywnej elity jest w stanie dołączyć każdy, a tym samym każdy jest w stanie wnosić swój unikatowy, znaczący wkład w globalny rozwój gospodarczy. Skrajną wersją tego scenariusza jest osiągnięcie punktu osobliwości technologicznej, a tym samym przekroczenie i zniesienie dychotomii pomiędzy człowiekiem a maszyną.
Poza nieustającym postępem technologicznym, powyższe rozwiązania opierają się więc odpowiednio na działalności charytatywnej, dobrowolnej segregacji i przedsiębiorczej kreatywnej destrukcji, a zatem na zjawiskach, których wspólnym źródłem jest bezwarunkowy szacunek dla wolności osobistej oraz własności prywatnej. Wychodząc więc od luddystowsko-etatystycznych pytań, dotarliśmy - co może, choć nie musi być zaskakujące - do przedsiębiorczo-libertariańskich odpowiedzi. Być może płynący z tego optymistyczny wniosek jest taki, że nawet rozważania nad antycywilizacyjnymi przesłankami są w stanie stymulować procywilizacyjne wnioski.
Monday, September 8, 2014
Szacunek dla wolności a agresja werbalna
Pojawia się czasem zarzut, że zwolennicy szeroko rozumianych idei wolnościowych wykazują w dyskusjach duży stopień agresji werbalnej, co zdaje się kolidować z ich deklarowanym bezwarunkowym poszanowaniem zasady nieagresji.
Zarzut ten wydaje mi się o tyle jałowy, o ile duży stopień agresji werbalnej wykazują pewne grupy zwolenników wszelkiego rodzaju idei. Jest on jednocześnie o tyle słuszny w odniesieniu do zwolenników wszelkiego rodzaju idei, o ile każdy powinien konsekwentnie szlifować umiejętność nieulegania emocjom w dyskusji.
Jednocześnie wydaje mi się jednak, że w takim stopniu, w jakim agresję werbalną można usprawiedliwiać zaistniałymi pozawerbalnymi okolicznościami, zwolennicy szeroko rozumianych idei wolnościowych są usprawiedliwieni najbardziej. Konkretniej rzecz ujmując, jeśli ktoś z jednej strony pryncypialnie trzyma się zasady nieagresji, a z drugiej strony żyje w otoczeniu, w którym zasada ta jest regularnie wobec niego łamana, a zastępy nadwornych gadających głów dzień w dzień protekcjonalnie trajkoczą mu nad uchem, że to żadna agresja, tylko "ponoszenie wspólnych kosztów", "konieczność wywiązywania się z umowy społecznej", itp., to trudno się dziwić temu, że ktoś taki rekompensuje sobie czasem konsekwentne wstrzymywanie się od agresji właściwej (fizycznej) pofolgowaniem agresji werbalnej.
Jest to dość intuicyjny mechanizm przywracania stanu równowagi psychicznej, i o ile nie popieram dawania mu upustu, o tyle jeszcze bardziej nie popieram tezy, że dawanie mu upustu jest dyskwalifikującym defektem charakteru, w obliczu którego pryncypialne trzymanie się zasady nieagresji staje się pustym hasłem. Trzeba pamiętać, że pryncypialne trzymanie się tej zasady nie wymaga od nikogo bycia erystycznym mistrzem zen (choć warto oczywiście do takiej postawy dążyć), a wręcz w sporym stopniu tłumaczy uleganie na tym polu słabości woli. Uległszy, trzeba nad nią pracować, ale nie można się za to oskarżać ani pozwalać na to innym.
Zarzut ten wydaje mi się o tyle jałowy, o ile duży stopień agresji werbalnej wykazują pewne grupy zwolenników wszelkiego rodzaju idei. Jest on jednocześnie o tyle słuszny w odniesieniu do zwolenników wszelkiego rodzaju idei, o ile każdy powinien konsekwentnie szlifować umiejętność nieulegania emocjom w dyskusji.
Jednocześnie wydaje mi się jednak, że w takim stopniu, w jakim agresję werbalną można usprawiedliwiać zaistniałymi pozawerbalnymi okolicznościami, zwolennicy szeroko rozumianych idei wolnościowych są usprawiedliwieni najbardziej. Konkretniej rzecz ujmując, jeśli ktoś z jednej strony pryncypialnie trzyma się zasady nieagresji, a z drugiej strony żyje w otoczeniu, w którym zasada ta jest regularnie wobec niego łamana, a zastępy nadwornych gadających głów dzień w dzień protekcjonalnie trajkoczą mu nad uchem, że to żadna agresja, tylko "ponoszenie wspólnych kosztów", "konieczność wywiązywania się z umowy społecznej", itp., to trudno się dziwić temu, że ktoś taki rekompensuje sobie czasem konsekwentne wstrzymywanie się od agresji właściwej (fizycznej) pofolgowaniem agresji werbalnej.
Jest to dość intuicyjny mechanizm przywracania stanu równowagi psychicznej, i o ile nie popieram dawania mu upustu, o tyle jeszcze bardziej nie popieram tezy, że dawanie mu upustu jest dyskwalifikującym defektem charakteru, w obliczu którego pryncypialne trzymanie się zasady nieagresji staje się pustym hasłem. Trzeba pamiętać, że pryncypialne trzymanie się tej zasady nie wymaga od nikogo bycia erystycznym mistrzem zen (choć warto oczywiście do takiej postawy dążyć), a wręcz w sporym stopniu tłumaczy uleganie na tym polu słabości woli. Uległszy, trzeba nad nią pracować, ale nie można się za to oskarżać ani pozwalać na to innym.
Subscribe to:
Posts (Atom)